pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alison Roberts
Cisza w eterze
Medical duo 217
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Całkiem jak nowy. – Ted Scott cofnął się o krok i popatrzył z uznaniem na błyszczącą,
kanarkowo-żółtą powłokę lakieru pokrywającą karoserię śmigłowca.
Wcisnął do kieszeni kombinezonu flanelową ściereczkę, której używał do polerowania.
Jak zawsze po zakończeniu zadania, musiał przygotować helikopter do startu. Skoro przegląd
wypadł pomyślnie, pozostało mu teraz uruchomić ciągnik holowniczy i wprowadzić
śmigłowiec do hangaru. Podszedł do dystrybutora i zajął się zwijaniem długiego węża. Z
budynku bazy ratownictwa lotniczego w Christchurch nadal nikt nie wychodził, z czego
wywnioskował, że zebranie załogi nie dobiegło jeszcze końca.
Odwiesił na miejsce końcówkę węża. Niewątpliwie zasłużył już sobie dzisiaj na
odpoczynek. Miał za sobą trzy misje ratunkowe, z których każda zakończyła się sukcesem.
Ted pomyślał, że to właśnie dzięki dniom takim jak dzisiejszy tak lubi tę pracę. Gdyby nie
pomoc pogotowia lotniczego, obie ciężko ranne ofiary karambolu na autostradzie ne miałyby
większych szans na przeżycie, podobnie jak przedwcześnie urodzone bliźnięta, które
wymagały natychmiastowego przewiezienia z odległego, wiejskiego szpitalika na
wyposażony w odpowiedni sprzęt oddział noworodków w mieście.
Natomiast ostatnie wezwanie na niedaleki stok Mount Hutt, gdzie jakiś pechowy narciarz
złamał rękę w nadgarstku, właśnie od Teda siedzącego za sterami wymagało szczególnych
umiejętności że względu na wzmagający się wiatr.
Sygnał pagera był ledwo słyszalny poprzez warkot silnika ciągnika holowniczego. Ted z
ociąganiem sięgnął do kieszeni i odczytał polecenie zachowania gotowości do startu.
– Sektor siódmy! – jęknął. – Sam środek tych cholernych gór. – Dotarcie tam i
zlokalizowanie miejsca wypadku zajmie mu co najmniej godzinę. Co gorsza, warunki
atmosferyczne nie wróżyły niczego dobrego. Północnozachodni wiatr po tej stronie gór
oznaczał, że po drugiej stronie pogoda jest wręcz koszmarna. Tymczasem sektor siódmy
obejmował obszar płożony po obu stronach łańcucha. A do tego niedługo ma zapaść
zmierzch. Ted wycisnął na klawiaturze telefonu komórkowego numer dyżurnego
meteorologa. Przede wszystkim musi ustalić, czy nie zbliża się gwałtowne załamanie pogody.
Potem wejdzie do biura, żeby spytać o szczegóły na temat wezwania. Nagle przestało mu się
spieszyć do domu. Gdzieś daleko w górach ktoś potrzebuje pomocy. Być może od
powodzenia misji ratowniczej zależy jego życie.
Równoległe brzęczenie dwóch pagerów przerwało ciszę panującą w pokoju, wywołując
poruszenie wśród zebranych przy stole ratowników.
– Masz szczęście, Łosiu. Dzwonek cię uratował.
– Chyba żartujesz. Akurat dzisiaj wolałbym nie dostać kolejnego wezwania. – Murray
Peters odczytał wiadomość i podniósł się z krzesła. – Tylko nie siódemka! – jęknął, sięgając
po słuchawkę telefonu łączącego bazę z dyspozytornią, Phil Warrington, siedzący dotąd u
szczytu stołu, również podniósł się z miejsca.
– Nie ma na co czekać, musicie się pakować. A jeśli chodzi o tamte sprawy, to i tak
musimy wszystko dobrze przemyśleć, zanim podejmiemy jakąś decyzję.
– Tylko nie zapomnijcie, że dwudziestego, za miesiąc, urządzam pożegnalnego grilla.
Przynieście tylko mięso do pieczenia, ja stawiam drinki.
– Sprawdzę, czy akurat mam wolne – roześmiał się Mike Bingham, nazywany przez
kolegów Długim z racji niezwykle wysokiej, szczupłej sylwetki.
– I tak dobrze wiemy, że nie odpuścisz takiej okazji – roześmiał się Harry Greene. – Nie
słyszałem, żebyś choć raz zrezygnował z kielicha.
– Szczególnie jeśli nie musisz za niego zapłacić – wtrąci Ross While.
– To kto ma dyżur dwudziestego? – zaciekawił się Harly. widząc, że Mike otwiera
kalendarz.
– Łoś i Wielka George.
– No to masz pecha, dziewczyno.
Mężczyźni nie kryli współczucia, ale odpowiedziało im jedynie wzruszenie ramion. Całe
zainteresowanie George skupione było bowiem na rozmowie, jaką Murray prowadził przez
telefon. Sądząc z uwagi, z jaką studiował wiszącą na ścianie, dużą mapę, mimo późnej pory
wylot z kolejną misją ratowniczą został potwierdzony.
Georgina Collins zamknęła notes i podniosła się z krzesła. Miała niespełna metr
sześćdziesiąt wzrostu i nawet w wojskowych butach o grubej podeszwie nie zasługiwała na
przydomek, jakim obdarzyli ją współpracownicy. Zwłaszcza że jaskrawo-pomarańczowy,
luźny kombinezon dodatkowo podkreślał kruchość jej sylwetki. Jednak mimo drobnej postury
posiadała umiejętności i siłę charakteru, która zjednała jej szacunek wszystkich bez wyjątku
kolegów. Dlatego też żal, jaki właśnie wyrazili, słysząc, że nie będzie uczestniczyć w
przyjęciu, był całkowicie szczery.
– Weź zwolnienie, George – poradził Mike.
– Świetny pomysł, Długi. Rozumiem, że sam ją zastąpisz? Zanim Mike zdążył
odpowiedzieć, do pokoju wszedł Ted Scott.
– Co z pogodą, Rudy?
– Mówią, że kiepsko – pokręcił głową pilot, zajmując miejsce przy stole. – Ale jak jest
naprawdę, okaże się na miejscu. To znaczy, że akcja nie została odwołana, tak?
– Zaraz się dowiemy.
Wszyscy skierowali spojrzenia na Murraya, który właśnie odwiesił słuchawkę.
– Lecimy. Poszkodowani znajdują się gdzieś na szlaku prowadzącym z przełęczy
Minchin wzdłuż strumienia Townsend. – Murray sięgnął po stertę map i wyszukał
szczegółowy plan wskazanego terenu. – Kierowali się do szałasu Locke nad Taramakau. Z
przełęczy wyszli jakieś półtorej godziny temu, czyli powinni być gdzieś w połowie drogi do
celu.
– To strome zejście – zauważył Ted.
– I co gorsza, na kompletnym bezludziu. Dotarcie tam na nogach zajęłoby z sześć godzin
– zauważył George. – Wiadomo już, co dokładnie się stało?
– Dwóch turystów wybrało porośnięte krzewami zejście powyżej potoku. Jeden spadł
jakieś dziesięć metrów w dół, na skały na dnie wąwozu. Na kilka minut stracił przytomność,
ale przynajmniej na razie jego stan nie wskazuje na poważne obrażenia głowy. Doszło
natomiast do otwartego złamania podudzia, ogólnego potłuczenia i rozcięcia przedramienia.
Ranny stracił około 750 mililitrów krwi – wyjaśnił Murray.
– Całkiem precyzyjny opis – zdziwiła się George. – Czyżby któryś z tych turystów był
lekarzem?
– Zgadłaś. Ranny to Dougal Donaldson. Pracuje jako konsultant w izbie przyjęć
tutejszego szpitala. Znasz go?
– Z widzenia. Pojawił się u nas jakieś trzy miesiące temu, prawda?
Przypomniała sobie, że Dougal pochodzi ze Szkocji. Był bez wątpienia przystojny, a
dzięki zapałowi, z jakim podchodził do pracy, zdążył zaskarbić sobie przychylność
współpracowników. Mimo to George starała się trzymać od niego z daleka. Odczuwała
niechęć do wszystkiego co szkockie i, w przeciwieństwie do innych przedstawicielek płci
pięknej, nie zachwycała się charakterystycznym dla Glasgow akcentem lekarza.
– Chyba trzeba będzie go wciągać na pokład – zauważyła, podążając za kolegami do
magazynu po niezbędny sprzęt.
– Raczej tak. – Murray z westchnieniem spojrzał na zegarek.
– Wiesz, że teraz twoja kolej na bujanie się na linie – rzekła ze śmiechem George.
– Za nic w świecie!
– To może rzucimy monetę.
– Daj spokój, George. Wiesz przecież, że Sophie obchodzi dziś szesnaste urodziny. Za nic
nie wybaczyłaby mi, gdybym utknął na noc gdzieś w górach i nie wrócił do domu.
– A dlaczego miałbyś nie wrócić? Zanim się obejrzymy, będziemy z powrotem w bazie.
Na pewno pojawisz się w domu przed dziewiątą.
– Mówiłeś, że turystów jest dwóch. To znaczy, że obu mamy zabrać na pokład? – ustalał
Ted.
– Trudno powiedzieć. Zobaczymy, ile zostanie nam czasu i jaka będzie pogoda. Podobno
temu drugiemu nic się nie stało. Gdyby znalazł jakieś bezpieczne schronienie na noc, jutro
mógłby zejść na dół o własnych siłach. Można by nawet wysłać mu kogoś do pomocy.
– Nie wiesz, kto to? Też jakiś lekarz? – George zdjęła z haka siodełko służące do
spuszczania się ze śmigłowca na Unie i wciągnęła je na kombinezon, za co Murray obdarzył
ją wdzięcznym uśmiechem.
– Nie mam pojęcia. Przedstawił się chyba jako przyjaciel Dougala, na imię ma John. Ale
prawdę mówiąc, nawet nie mam pewności, z którym z nich rozmawiałem, bo zanim zdążyłem
zapytać, przerwało nam rozmowę. Widocznie rozładowała się im komórka.
Opuścili magazyn i skierowali kroki do śmigłowca. Pozostali uczestnicy przerwanego
wezwaniem zebrania czekali na gotową do odlotu ekipę przed hangarem.
– Posłuchaj, Łosiu. Jak byś właściwie odpowiedział Philowi, gdyby nie ten telefon? –
zapytał Ross.
– Nie rozumiem? – W tej chwili myśli Murraya całkowicie zaprzątała zbliżająca się akcja.
– Mówię o propozycji, by przyjąć tu na stałe lekarza.
– Muszę to przemyśleć.
– A co ty o tym sądzisz, George?
– Nie podoba mi się ten pomysł – odparła, zapinając na ramionach paski przytwierdzone
do siodełka. – Szczególnie że spowoduje to zmniejszenie liczby ratowników, a to z kolei
oznacza, że część z nas zostanie bez pracy.
– O to akurat nie musisz się martwić – zauważył Ross. – Słyszałem, jak Phil oferował ci
posadę u siebie.
– Owszem. Po raz kolejny zaproponował mi stanowisko kierowniczki w dyspozytorni, ale
nie bardzo mam na nie ochotę. Nie lubię siedzenia za biurkiem, a tam tylko raz na jakiś czas
mogłabym wziąć udział w akcji. Wiem, że teoretycznie to awans, ale wbrew temu, co wielu z
was jeszcze nie tak dawno myślało, nie zamierzam na razie rezygnować z zawodu.
Ross pokiwał głową ze zrozumieniem.
– To znaczy, że plecy już cię nie bolą? – zapytał.
– Nie.
Ted zajął już miejsce za sterami i zapuścił silnik. Stawiając stopę na stopniu kabiny,
Georgina zawahała się na chwilę.
– Zresztą to nie jedyny powód, dlaczego nie podoba mi się ten pomysł. Jeśli we
wszystkich akcjach będzie nam towarzyszyć lekarz, przy każdym poważniejszym przypadku,
wymagającym na przykład intubacji, pozostanie nam tylko przyglądać się jego poczynaniom.
W ten sposób szybko zapomnimy wszystko, czego zdążyliśmy się nauczyć.
– Powtórz to na najbliższym spotkaniu. – Ross starał się przekrzyczeć coraz głośniejszy
warkot silnika.
– Oczywiście. Ale teraz już czas na nas. Na razie.
– Trzymajcie się.
Zatrzasnęła za sobą drzwi kabiny i nacisnęła na głowę hełmofon. Włosy, związane gumką
w koński ogon, uwierały ją tak niemiłosiernie, że syknęła z irytacją.
– Chyba zmienię fryzurę – wyjaśniła na widok zdziwionego spojrzenia Murraya. – Mam
dosyć upychania włosów pod hełmem.
– Nie rób tego, George – usłyszała w słuchawkach łagodny głos Teda. – Odkąd zaczęłaś
je zapuszczać, coraz bardziej mi się podobasz. Z dnia na dzień stajesz się bardziej kobieca.
– Tym bardziej muszę je ściąć.
Właśnie po to, by utrzymać chłopięcy wygląd, przez całe lata króciutko przystrzygała
włosy. Jak to możliwe, że teraz pozwoliła im odrosnąć aż do ramion?
Helikopter wzbił się w powietrze, Georgina jeszcze raz spojrzała na zebraną na lądowisku
grupkę kolegów. Patrząc na rozwianą przez wiatr czarną czuprynę Rossa, pomyślała, że na
pierwszy rzut oka przydomek Biały tak samo do niego nie pasuje, jak Wielka George do niej
samej. Chyba że ktoś wie, że ów śniady, ciemnowłosy mężczyzna nosi nazwisko White.
Nikogo nie dziwiło, że chudy i wysoki Mike Bingham to Długi, a zawsze roześmiany Harry
to Polly, czyli skrócona wersja imienia życzliwej wszystkim bohaterki dziecięcej książki.
Z racji postury i usposobienia Murray został Łosiem, a z powodu koloru włosów Ted
Scott zyskał przezwisko Rudy. Bez przydomka trudno było w tym towarzystwie uchodzić za
członka zespołu. Georgina Collins została Wielką George pięć lat temu, kiedy jako pierwsza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl