[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lucy Gordon
Powrót do Rzymu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kto to jest? Kim jest ten mężczyzna, który przyszedł na pogrzeb Bena i
dlaczego tak się na mnie gapi?
„Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz..." - zaintonował kapłan nad
otwartym grobem. Żałobnicy dygotali z zimna, skrapiani lutową mżawką, a
wdowa nie mogła się doczekać końca ceremonii.
„W proch się obrócisz". Jak to świetnie pasuje do mojego małżeństwa.
Rozejrzała się dokoła, napotykając wzrokiem jedynie obojętne twarze.
Nic dziwnego. Ben Carlton miał wielu znajomych, ale żadnych przyjaciół.
Jego życie wypełniały podejrzane interesy i chwiejne znajomości.
Nie byłam wyjątkiem, pomyślała. Paskudne małżeństwo zawarte z
paskudnych powodów, paskudnie zakończone.
Wielu z obecnych na cmentarzu w ogóle nie znała. Niektórych poznała
przelotnie na proszonych kolacjach. Ben uwielbiał wydawać przyjęcia. Innych
widywała na imprezach w jego firmie. Wszyscy wyglądali jednakowo.
Wyróżniał się tylko ten mężczyzna.
Stał po przeciwnej stronie mogiły, przyglądając się jej beznamiętnym
spojrzeniem. Nie oderwał od niej wzroku nawet pod koniec obrzędu, gdy
trumnę opuszczano do grobu. Przypatrywał jej się natarczywie, jakby chciał tą
nieustanną obserwacją uzyskać odpowiedź na jakieś pytanie.
Na próżno próbowała skierować oczy w inną stronę.
Był to wysoki brunet, dobiegający czterdziestki, emanujący tym rodzajem
władczej aury, która wszystko wokół redukuje do zera. Gdy się odezwał,
odstępując na bok, by ułatwić przejście jakiejś kobiecie, Elise wychwyciła w
jego głosie obcy akcent. Pomyślała, że to być może przedstawiciel Farnese
Internationale, wielkiej firmy z siedzibą we Włoszech, która ostatnio tak
niespodziewanie zatrudniła Bena.
Elise nie bardzo się orientowała w interesach prowadzonych przez męża,
odnosiła jednak mgliste wrażenie, że miał opinię niedołęgi. Toteż zdumiało ją,
że potężnej międzynarodowej korporacji mogło zależeć na przyjęciu go do
swego grona.
Ben powiadomił ją o tym ze złośliwym uśmieszkiem. Cieszył się, że nie
miała racji, uważając go za kiepskiego biznesmena.
- W Rzymie będziemy pławić się w luksusie - piał. - Oko ci zbieleje na
widok naszego mieszkania.
W ten sposób wydało się, że bez porozumienia z nią kupił apartament. Co
więcej, potajemnie sprzedał też ich londyńskie mieszkanie.
- Nie chcę jechać do Rzymu - oświadczyła z wściekłością. - I zadziwia
mnie, że ty się na to godzisz. Myślisz, że zapomniałam...
- Nie pleć głupstw - przerwał jej. - Tamta sprawa to odległa przeszłość.
Dostałem odpowiedzialną pracę i będziemy często podejmować gości.
Odświeżysz dzięki temu swój włoski, a poza tym będziesz mi potrzebna.
Przecież wiesz, że nie mówię po włosku, a ty dajesz sobie radę.
- Poza tym bez mojej wiedzy wyprowadziłeś nasze pieniądze za granicę -
dodała.
- To dlatego, żeby cię zniechęcić do pomysłów o rozwodzie - zachichotał.
- Już ja wiem, co ci chodzi po głowie.
- A może pójdę własną drogą i będę na siebie zarabiać.
- Po tylu latach wygodnego życia? - Ben parsknął śmiechem. - Nigdy.
Rozleniwiłaś się.
Elise milczała. Być może naprawdę nie będzie się już w stanie
usamodzielnić? Była to przygnębiająca myśl.
Przed opuszczeniem Londynu przenieśli się do hotelu Ritz, ale do
wyjazdu nie doszło. Ben zmarł na atak serca, zabawiając się w innym hotelu z
jakąś kobietą, która znikła po wezwaniu pogotowia.
W końcu pogrzeb dobiegł końca. Ludzie zaczęli się rozchodzić, składając
jej kondolencje, a ona czuła wciąż na sobie posępny wzrok nieznajomego.
- Zapraszam na stypę do hotelu - powtarzała raz po raz. - Benowi bardzo
by na tym zależało.
- Mam nadzieję, że i ja zostanę zaproszony - odezwał się nagle
nieznajomy. - Pani mnie nie zna. Nazywam się Vincente Farnese, mąż pani
miał wkrótce podjąć pracę w mojej firmie.
Ben mówił jej, że Farnese jest jednym z najbardziej wpływowych ludzi
we Włoszech. Bogaty, z koneksjami w rządzie, z ministrami za pan brat. Nie
posiadał się z dumy, że Farnese chce go zatrudnić.
- Ben wspominał mi o panu. To ładnie, że przyjechał pan na pogrzeb.
Oczywiście zapraszam na przyjęcie.
- Bardzo pani łaskawa - rzekł gładko.
Nagle przestało ją wszystko obchodzić. Chciała tylko, żeby to się
skończyło jak najszybciej. Zamknęła oczy i zachwiała się lekko, ale czyjeś
silne ręce ją podtrzymały.
- Już niedługo - powiedział cicho Farnese. - Niech się pani trzyma -
mruknął i poprowadziwszy ją do auta, dał znak szoferowi, że sam otworzy
drzwi.
Zanim wsiadła, dostrzegła wpatrzoną w nią nienawistnie kobietę, która
zwróciła już jej uwagę na cmentarzu. Wyglądała na około trzydzieści lat,
ubrana była na czarno w drogie rzeczy, ale w sposób ostentacyjnie przesadny.
- Kim jest ta osoba? - spytał Farnese, siadając obok Elise.
- Nie wiem - odparła. - Widzę ją pierwszy raz.
- Z jej spojrzeń można by sądzić, że dobrze panią zna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]