[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anne McCaffrey Jeźdźcy Smoków
. 23 .
>
Kto chce
Może,
Kto próbuje
Dokonuje,
Kto kocha
Żyje.
Usłyszała głosy - okropny ryk, który świdrując jej obolałe uszy powoli cichł, aż przekroczył próg słyszalności. Następnie poczuła jak łoże, które ma pod sobą, zaczyna wirować - prędzej, coraz prędzej. Jęknęła, poczuła, że robi się jej niedobrze. Przylgnęła dłońmi do krawędzi łoża i w tej chwili potworny ból, dobywający się gdzieś ze środka czaszki, przeszył jej głowę.
Przez cały czas jakiś niesamowity wewnętrzny przymus zmuszał ją do tego, żeby próbować wykrztusić wiadomości, z którymi tu przybyła. Czasami czuła, że w tej ogromnej, ogarniającej ją ciemności Ramoth stara się nawiązać z nią kontakt. Nadludzkim wysiłkiem usiłowała uczepić się umysłu Ramoth w nadziei, że królowa może wyrwać ją z tych okrutnych tortur. Wyczerpana, tonęła w nicości i tylko niejasna potrzeba utrzymywania kontaktu ze swym smokiem ją ocaliła.
W końcu do jej świadomości dotarł dotyk delikatnej dłoni, położonej na jej ramieniu i smak ciepłego płynu w ustach. Poruszyła językiem i przełknęła płyn przez obolałe gardło. Atak kaszlu pozbawił ją tchu. Spróbowała rozewrzeć powieki. Obraz przed jej oczami już nie chwiał się i nie tańczył.
- Kim... ty... jesteś? - wykrztusiła z trudem skrzeczącym głosem.
- Och, moja droga Lesso...
- Czy to jestem ja? - spytała niepewnie, zakłopotana.
- Tak przynajmniej mówi twoja Ramoth - zapewniono ją. Jestem Mardra z Fort Weyr.
- Och, F'lar tak będzie się na mnie gniewał - jęknęła Lessa, gwałtownie odzyskując pamięć. - Będzie mną potrząsał i szarpał. On zawsze mnie szarpie, kiedy jestem nieposłuszna. Ale miałam rację, Mardro...? Och, ta... okropna... nicość - wyszeptała i niezdolna zapanować nad niezaspokojoną potrzebą organizmu poczuła, że zapada w sen. Na szczęście tym razem łóżko już nie kołysało się pod nią.
Pomieszczenie słabo oświetlone ściennymi żarami wydawało się podobne, a jednocześnie jakby różne od jej pokoju w Benden Weyr. Lessa leżała nieruchomo, usiłując uchwycić wzrokiem różnicę. Aha, ściany pomieszczenia były bardzo gładkie. Było większe, z wysokim sklepieniem. Gdy jej oczy przywykły do słabego oświetlenia, zaczęła dostrzegać szczegóły umeblowania. Wyposażenie tej izby było bardziej kunsztowne. Poruszyła się niespokojnie.
- A, widzę, że tajemnicza dama ponownie się zbudziła powiedział jakiś mężczyzna. Przez rozsuniętą kotarę u wejścia do izby wdarło się światło z sąsiedniego pomieszczenia. Lessa poczuła raczej niż widziała obecność ludzi po tamtej stronie kotary.
Jakaś kobieta przemknęła pod ramieniem mężczyzny i zwinnym krokiem podeszła do łóżka.
- Pamiętam cię.-Ty jesteś Mardra - powiedziała Lessa zaskoczona.
- W istocie, a to jest T'ton, władca w Fort Weyr.
T'ton, dorzucając żagwi do ażurowych koszy umocowanych do ścian, spozierał przez ramię na Lessę sprawdzając czy światło jej nie razi.
- Ramoth! - wykrzyknęła Lessa i siadła na posłaniu. Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że umysł smoka, z którym nawiązała kontakt nie należy do Ramoth.
- Ach, to ta - zaśmiała się Mardra z udanym przestrachem. Ona gotowa jest wygryźć nas wszystkich w Weyr. Nawet moja Loranth musiała zawołać pozostałe królowe, żeby pomogły jej okiełznać Ramoth.
- Wyleguje się na Gwiezdnych Kamieniach w takiej pozie, jakby była ich właścicielką i stale lamentuje - dodał T'ton mniej życzliwie. - Ha! Wreszcie ją uspokojono - tu wymownie chwycił palcami swoje ucho, tak jak ojciec strofujący niesfornego syna.
- Możecie polecieć, prawda? - wyrzuciła z siebie Lessa.
- Polecieć? Dokąd polecieć, moja droga? - spytała zaskoczona Mardra. - Stale coś bredziłaś o tym, żebyśmy "polecieli", o nadciągających Niciach, o Czerwonej Gwieździe w polu widzenia Skalnego Oka i... moja droga, czy nie wiesz, że Czerwona Gwiazda oddaliła się od Pernu już dwa miesiące temu?
- Nie, nie, Nici właśnie zaatakowały. To dlatego cofnęłam się pomiędzy czasem.
- Cofnęłaś się? Pomiędzy czasem? - wykrzyknął T'ton, przyglądając się Lessie podejrzliwie i podszedł do łóżka.
- Czy mogłabym dostać jeszcze trochę klak? Wiem, że to co mówię wydaje się nie mieć sensu, bo i nie obudziłam się jeszcze na dobre. Nie jestem jednak ani szalona, ani nadal chora, a cała sprawa jest dość skomplikowana.
- Tak, niewątpliwie - przytaknął łagodnie T'ton i opuścił windę do kuchni po klah. Powoli, jakby zbliżał się do niebezpiecznego zwierzęcia, przyciągnął krzesło do jej łóżka i usiadł, by usłyszeć, co ma do powiedzenia.
- Z całą pewnością nie jesteś szalona - rzekła uspakajająco Mardra i patrząc znacząco na władcę Weyr dorzuciła - w przeciwnym razie nie dosiadałabyś królowej.
T'ton nie mógł nie zgodzić się z takim argumentem. Lessa czekała na klah. Chwyciła naczynie z wdzięcznością i drobnymi łyczkami pociągała gorący, wzmacniający napój.
Kiedy skończyła pić, wzięła głęboki oddech i rozpoczęła swą opowieść. Mówiła o długiej przerwie między przejściami Czerwonej Gwiazdy, o tym jak jedyny pozostały Weyr popadł w niełaskę i był traktowany z pogardą, o moralnym upadku Jory i utracie przez nią kontroli nad swą królową, co w rezultacie wpłynęło na zgnuśnienie Nermoth. Wspomniała też o tym, jak została naznaczona przez Ramoth i w konsekwencji stała się władczynią Benden Weyr. Nie mogła nie wspomnieć o fortelu F'lara, który przechytrzył zbuntowanych lordów i rozpoczął rządy silnej ręki, przygotowując Weyr do walki z Nićmi, których ataku oczekiwał. Opowiedziała też Mardrze i T'tonowi, którzy przestali już powątpiewać, o swoich pierwszych próbach latania na Ramoth i o tym jak poleciała w pomiędzy do Ruatha, cofając się w czasie do dnia, w którym Fax dokonał najazdu na tę posiadłość.
- Najazd... na moją rodzinną posiadłość! - wykrzyknęła Mardra w osłupieniu.
- Ruatha dała wiele sławnych władczyń - powiedziała Lessa z szelmowskim uśmiechem, na co T'ton odpowiedział gromkim śmiechem.
- Ona też jest z Ruatha, to nie ulega wątpliwości - zapewnił Mardrę.
Lessa opisała im sytuację, w której obecnie znajdowali się jeźdźcy. Następnie wspomniała o Pieśni-Zagadce i wspaniałym gobelinie.
- Gobelin? - wykrzyknęła Mardra przejęta, unosząc dłoń do twarzy. - Opisz mi go!
Kiedy Lessa spełniła tę prośbę ujrzała, że nareszcie oboje jej wierzą.
- Mój ojciec właśnie zlecił wykonanie gobelinu przedstawiającego taką właśnie scenę. Niedawno mi ją opisał, albowiem ostatnia bitwa z Nićmi została stoczona właśnie nad Ruatha.
Zdumiona Mardra zwróciła się do T'tona, który już nie wyglądał na rozbawionego.
- Niewątpliwie dokonała tego, o czym nam tu mówiła, bo skądże mogłaby wiedzieć o gobelinie?
- Możecie również zapytać o to swoją i moją królową zaproponowała Lessa.
- Moja droga, teraz już całkowicie ci wierzymy - odparła szczerze Mardra. - Dokonałaś wyjątkowo bohaterskiego czynu. - Nie sądzę - odpowiedziała Lessa - żebym z tą wiedzą, którą teraz posiadam zdobyła się na to ponownie.
- Tak, F'lar potrzebuje skutecznego wsparcia z naszej strony, ale jeśli weźmiemy pod uwagę szok, jaki wywoła skok pomiędzy w przyszłość to przyznacie, że mamy twardy orzech do zgryzienia zauważył T'ton.
- Więc polecicie? Polecicie?
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak - powiedział T'ton ponuro, z wymuszonym uśmiechem. - Powiedziałaś, że opuściliśmy Weyry... a raczej porzuciliśmy je nie zostawiając żadnego wyjaśnienia. Polecieliśmy dokądś... do kiedyś raczej, bo przecież wciąż jesteśmy tutaj.
Wszyscy ucichli, bowiem jednocześnie przyszła im do głowy ta sama myśl: Weyry zostały opuszczone, ale Lessa nie dysponowała żadnym dowodem na to, że te pięć Weyrów pojawiło się w jej czasach.
- Musi istnieć jakiś dowód. Musi! - krzyknęła Lessa panicznie. - Poza tym nie mamy czasu do stracenia. Nie mamy zupełnie czasu!
T'ton zaśmiał się krótko.
- Moja droga, na tym krańcu historii jest bardzo dużo czasu. Zmusili Lessę do odpoczynku. Chyba bardziej niż Lessa przejęci byli jej kilkutygodniową chorobą, w której delirycznie krzyczała, że spada, że nic nie widzi, nie słyszy, nie czuje. Jak jej powiedziano, Ramoth także nie wyszła bez szwanku z przerażającej nicości. Kiedy pojawiła się nad Ruatha sprzed czterystu Obrotów jej muskularne dawniej ciało wyglądało jak bladożółte widmo.
Ojciec Mardry, lord z Ruatha, nieomal oszalał na widok słaniającej się kobiety i bladej królowej. Na całe szczęście, posłał do Fort Weyr po swą córkę z prośbą o pomoc. Następnie Lessę i Ramoth przetransportowano do Fort Weyr, a lord z Ruatha otoczył całe zajście najwyższą tajemnicą.
Kiedy Lessa odzyskała siły, T'ton zwołał władców poszczególnych Weyrów na naradę. O dziwo, nikt z nich nie sprzeciwił się projektowi odlotu... Postawili jedynie dwa warunki: problem szoku czasowego musi zostać jakoś rozwiązany, muszą znać też punkty odniesienia na drodze w przyszłość. Lessa szybko pojęła, dlaczego jeźdźcy smoków z taką niecierpliwością chcieli przenieść się w przyszłość. Większość z nich urodziła się w okresie wojny z Nićmi. Teraz już prawie od czterech miesięcy zajmowali się wyłącznie wykonywaniem nudnych, rutynowych patroli i doskwierała im monotonia takiego życia. Manewry stanowiły znikomą namiastkę prawdziwych bitew, które niedawno staczali. Posiadłości, które dotychczas okazywały im niemal przesadną życzliwość, stopniowo obojętniały. W miarę opadania fali strachu wywołanej atakami Nici, władcy Weyrów coraz częściej dostrzegali objawy niechęci ludności Pernu wobec jeźdźców. Pogarszające się nastroje tak w Weyrach, jak i w posiadłościach były jak podstępna, wirusowa choroba. Alternatywa, z którą wystąpiła Lessa była z pewnością lepsza od powolnego upadku grożącego im w ich epoce.
Spotkania Lessy z władcami Weyrów były pieczołowicie utrzymywane w tajemnicy przed władcą Benden Weyr. Ponieważ Benden przetrwał do czasów Lessy, jego mieszkańcy musieli pozostać w niewiedzy, a sam Weyr nienaruszony, aż do jej czasów. Sam fakt pobytu Lessy w Fort Weyr również musiał być zatajony, bowiem w jej epoce nikt o tym nie wiedział.
Nalegała, żeby wezwano mistrza harfiarzy, gdyż jej kroniki mówiły, że został wezwany. Kiedy jednak ten poprosił, by mu podała słowa Pieśni-Zagadki uśmiechnęła się i odmówiła.
- Kiedy okaże się, że Weyry zostały porzucone przez jeźdźców, napiszesz ją ty sam, albo twój zastępca - powiedziała mu Lessa. - To musi być twoje dzieło, a nie powtórzenie moich słów.
- Ciężkie to zadanie, kiedy się wie, że trzeba skomponować pieśń, która za czterysta Obrotów będzie tak cenną wskazówką. - Pamiętaj tylko - ostrzegła go - że to jest pieśń instruktażowa. Musi mieć specyficzną melodię, która ocali ją od zapomnienia, bowiem pieśń ta stawia pytania, na które ja muszę odpowiedzieć. Harfiarz zachichotał złośliwie i Lessa nabrała pewności, że jej wskazówki były wystarczające.
Rozgorzała dyskusja na temat: jak bezpiecznie wykonać tak długi lot, aby nie zakłócić funkcjonowania zmysłów. Przedstawiono również wiele pomysłów, dotyczących sposobu odnalezienia punktów odniesienia na drodze do przyszłości. Wszystkie okazały się jednak niepraktyczne. Pięć Weyrów, do których się wybierali, nie było w czasach Lessy zasiedlonych, a ona podczas gigantycznego skoku w przeszłość nie zatrzymywała się po drodze dla zebrania pośrednich punktów orientacyjnych.
- Mówiłaś, że skok pomiędzy okresami odległymi o dziesięć Obrotów nie wywołuje niepożądanych objawów? - spytał Lessę T'ton, kiedy władcy Weyrów zebrali się ponownie, by przełamać impas powstały na poprzednich spotkaniach.
- Żadnych. Zabiera... hm, raptem tyle czasu co skok pomiędzy dwoma punktami w przestrzeni.
- Skok przez czterysta Obrotów wytrącił cię zupełnie z równowagi. Hm... Może skoki w czasie o długości dwudziestu pięciu Obrotów będą wystarczająco bezpieczne.
Już zanosiło się na to, że ta propozycja spotka się z ogólną aprobatą, gdy przemówił D'ram, rozważny przywódca z Ista Weyr.
- Nie chciałbym, żeby to co powiem zostało odebrane, jako chowanie głowy w piasek, ale istnieje jedna kwestia, która nie została poruszona. Skąd będziemy wiedzieli, że wskoczyliśmy w czasy Lessy? Latanie pomiędzy jest ryzykownym zajęciem. Ludzie często giną, a Lessa też ledwie uszła z życiem.
- Słuszna uwaga, Dram - zgodził się pośpiesznie T'ton - ale sądzę, że istnieją fakty, które dowodzą, że polecieliśmy... w przyszłość. To właśnie one skłoniły Lessę do działania. Już choćby sam fakt zaistnienia jakiegoś nagłego zajścia - które spowodowało porzucenie pięciu Weyrów - jaki pchnął Lessę do tego, by przybyć do nas z prośbą o pomoc, może służyć za taki dowód.
- Zgoda, zgoda - przerwał mu Dram z troską w głosie - chodzi mi jedynie o to, czy możemy mieć pewność, że dotrzemy do czasów Lessy? A te czasy przecież jeszcze nie nadeszły. Skąd można to wiedzieć?
T'ton nie był jedynym człowiekiem wśród zgromadzonych, który gorączkowo szukał odpowiedzi na postawione pytanie. Raptem uderzył dłońmi o blat stołu.
- Na Jajo, stoimy przed alternatywą: umierać powoli nie robiąc nic albo umrzeć szybko - próbując działać. Dość już mam tego spokojnego życia, które my jeźdźcy musimy prowadzić po odejściu Czerwonej Gwiazdy tylko po to, by osiągnąwszy wiek starczy odejść w pomiędzy. Wyznaję, że jest mi jakoś przykro, kiedy widzę, jak plama Czerwonej Gwiazdy kurczy się o zmierzchu. Słuchajcie, nie bójmy się ryzyka. Jesteśmy jeźdźcami smoków. Wychowano nas w duchu walki z Nićmi. Czyż nie tak? Udajmy się na folowanie czterysta Obrotów w przyszłość!
Ściągnięta twarz Lesy odprężyła się. Musiała przyznać, że nie można było wykluczyć tej możliwości, o której mówił Dram. Myśl o tym wypełniła jej serce lękiem. Mogła ryzykować swoim życiem, ale ryzykować życiem kilku tysięcy jeźdźców i smoków czy towarzyszących im mieszkańców pięciu Weyrów...?
Donośne słowa T'tona raz na zawsze przekreśliły jej wątpliwości.
- Jestem przekonany -triumfalny głos mistrza harfiarzy wdarł się w chór głosów, wyrażających poparcie dla stanowiska T'tona - że znam niezbędne punkty orientacyjne na drodze do przyszłości. Dwadzieścia obrotów, czy dwadzieścia setek, to nieistotne. Istnieje niezawodne rozwiązanie. T'ton sam je już przedstawił: "Czerwona Gwiazda kurczy się na tle nieba o zmierzchu..."
Później, kiedy wykreślali orbitę Czerwonej Gwiazdy, zrozumieli jak proste było to rozwiązanie i aż śmiali się, że ich odwieczny wróg będzie dla nich drogowskazem.
Na szczycie Fort Weyr, podobnie jak na szczycie każdego Weyru, leżały potężne głazy. Ustawione były w taki sposób, że w pewnych dniach roku, na podstawie ich rozmieszczenia można było ocenić, czy Czerwona Gwiazda, która poruszając się po nierównej orbicie wykonywała trwające dwieście Obrotów okrążenia słońca - zbliża się, czy oddala od Pernu. Po przestudiowaniu kronik, które oprócz innych jeszcze informacji dawały opis wędrówki Czerwonej Gwiazdy, bez trudu opracowano dla każdego Weyru plan wykonywania skoków pomiędzy czasem nad własnymi bazami. Gdyby bowiem prawie tysiąc osiemset objuczonych smoków usiłowało dokonać tego w jednym miejscu, niewątpliwie miałyby miejsce liczne kolizje.
Teraz każda minuta spędzona tutaj wydawała się Lessie wiecznością. Już miesiąc nie widziała F'lara i tęskniła za nim bardziej niż się spodziewała. Ponadto obawiała się, że Ramoth rozpocznie gody bet Mnementha. Nie ulegało wątpliwości, że wiele spiżowych smoków i ich jeźdźców z ochotą przyjęłoby takie rozwiązanie, ale Lessa nie była tym zainteresowana.
T'ton i Mardra obarczyli ją zadaniem opracowania wielu szczegółów związanych z organizacją eksodusu, albowiem nie wolno było pozostawić po sobie żadnych śladów - z wyjątkiem gobelinu i Pieśni-Zagadki, która miała zostać skomponowana w jakiś czas po ich odlocie.
Ze łzami ulgi w oczach Lessa poleciła Ramoth, by wzniosła się ponad Gwiezdny Kamień Fort Weyr i zajęła miejsce obok T'tona i Mardry na tle spowitego mrokiem nocy nieba.
We wszystkich pięciu Weyrach karne oddziały jeżdźców uformowały się w powietrzu, demonstrując gotowość opuszczenia swej epoki.
Gdy tylko smoki władców zameldowały Lessie, że wyobraziły już sobie punkty orientacyjne wyznaczone przez położenie Czerwonej Gwiazdy, Lessa - podróżniczka z przyszłości - dała rozkaz odlotu.
następny
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]