pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Laura MacDonald
Wakacje w Rzymie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Trzeba wrzucić jeszcze jedną.
– Słucham? – Osłaniając dłonią oczy przed rozżarzonym
włoskim słońcem, Claire spojrzała na mężczyznę, który stanął
obok niej.
– Monetę. Musi pani wrzucić drugą monetę – wyjaśnił.
– Jedna jest na szczęście, druga po to, żeby tu powrócić.
– Naprawdę? – Dziewczyna spuściła wzrok i spojrzała teraz w
szmaragdową, przezroczystą wodę. Wrzucony przez nią pieniążek
dołączył do wielu innych zaścielających dno fontanny.
– Koniecznie – odparł nieznajomy z przekonaniem. – Chyba że
nie chce pani tu wrócić – dodał.
– Ależ skąd! – zaprotestowała. – Kto nie chciałby jeszcze raz
przyjechać do Rzymu?
– Prawda? – Nieznajomy przysiadł na kamiennej balustradzie
otaczającej wspaniałą fontannę di Trevi. – Chociaż podejrzewam,
że znajdą się i tacy, którzy już za pierwszym razem mają dość
zwiedzania ruin, kościołów i oglądania pomników, nie
wspominając o szalonych kierowcach i astronomicznych sumach,
jakie tu trzeba płacić.
– Mnie to nie przeszkadza – odparła Claire lekkim tonem.
– Co to znaczy wobec takich wspaniałości – szerokim gestem
wskazała rzeźby morskich potworów wypluwających strumienie
wody – tej magicznej atmosfery, słońca... No i najwspanialszych
lodów na świecie, obojętnie, ile trzeba za nie zapłacić – dodała.
– W takim razie drugi pieniążek jest nieodzowny – mężczyzna
rzekł z powagą.
– Słusznie – zgodziła się i wyjęła z torebki portmonetkę.
– Ale tym razem muszę to zrobić zgodnie z wszelkimi
regułami. – Odwróciła się tyłem do fontanny i rzuciła monetę
przez ramię. – Zrobione. A pan? – spytała pod wpływem nagłego
impulsu.
– Ja? – zdziwił się i uniósł czarne brwi.
– Tak, pan – odparła i odwróciła wzrok. Miała wrażenie, że te
myślące brązowe oczy zaglądają w głąb jej duszy. – Wrzucił pan
już swoje monety? – spytała. – A może tak się panu w życiu
szczęści, że nie potrzebuje pan podobnych zaklęć, a hałas i
rozpędzone samochody dały się panu tak we znaki, że nie ma pan
ochoty tu wracać?
– Skądże – odparł, uśmiechnął się nieznacznie i wstał.
– Zdążyłem wrzucić monety, zanim pani się pojawiła.
– Rozumiem. Czyli pan też chce tu jeszcze przyjechać, tak?
– Oczywiście. Kto by nie chciał, jak sama pani zauważyła. –
Obrócił się i wciągnął powietrze głęboko w płuca.
Claire nie wiedziała, co powiedzieć. Nie miała zwyczaju
rozmawiać z nieznajomymi, nawet z napotkanymi za granicą
rodakami. Ale ten Anglik właściwie nie jest tak całkiem
nieznajomy... Jak gdyby potwierdzając jej domysły, że potrafi
czytać w myślach, mężczyzna zagadnął:
– Mieszkamy chyba w tym samym hotelu, prawda?
– Rzeczywiście – odparła lekkim tonem, jak gdyby ten fakt był
bez znaczenia. A przecież zwróciła na niego uwagę wcześniej.
Zresztą trudno było go nie zauważyć, nie tylko dlatego, że był
bardzo przystojny, po prostu przerastał wszystkich o głowę.
Pamiętała, jak mijając się w holu, spojrzeli na siebie, potem
szybko odwrócili wzrok, potem ponownie spojrzeli, jak gdyby nie
mieli pewności, czy przypadkiem skądś się nie znają... i ponownie
odwrócili głowy. Od tamtego momentu Claire nie mogła o nim
zapomnieć. A wczoraj, podczas zorganizowanego przez hotel
zwiedzania miasta, cały czas czuła jego bliskość, kiedy w grupie
kilkunastu turystów posłusznie szli za włoskim przewodnikiem
przez bazylikę św. Piotra i Watykan.
Dziś rano nie dostrzegła go przy śniadaniu, . potem zaś
wcześnie wyszła, by na własną rękę zwiedzać Rzym. Spacerując,
coraz dotkliwiej odczuwała samotność w tym przepięknym i
najbardziej romantycznym z miast.
Wiedziała, że nieznajomy z hotelu reprezentuje właśnie ten typ
mężczyzny, jaki zawsze jej się podobał, i odgadła, że i ona wpadła
mu w oko. Kiedyś taka sytuacja przyprawiłaby ją o dreszczyk
emocji, zachęciłaby do udziału w subtelnej grze, nawet gdyby nie
chodziło o nic więcej jak tylko o wakacyjny romans. Ale teraz w
jej życiu był już inny mężczyzna...
– O, tam! – Zobaczyła, że jej towarzysz podnosi rękę i
pokazuje uliczkę na wprost fontanny. – Tam jest taka mała
przyjemna kafejka z kilkoma stolikami na chodniku. Da się pani
zaprosić na cappuccino?
Czuła, że nie powinna przyjąć zaproszenia. Wiedziała, że nie
powinna pozwolić rozwinąć się rodzącemu się wzajemnemu
zainteresowaniu, że należało stłumić w zarodku wszystko, co
jeszcze się nawet nie zaczęło...
– Z przyjemnością – zgodziła się wbrew rozsądkowi.
Kawiarenka znajdowała się na rogu maleńkiego, zalanego
słońcem placyku. Usiedli w cieniu platanu, przy stoliku pod
parasolem w białe i zielone pasy. *
– Dziś jest chyba jeszcze goręcej niż wczoraj, zagadnęła Claire,
kiedy kelner wziął od nich zamówienie i zniknął we wnętrzu
kawiarni.
– Tak – przyznał jej towarzysz. – Chyba zanosi się na burzę –
dodał.
– Tak pan sądzi? – Uniosła okulary słoneczne i spojrzała w
górę. – Nie widzę żadnych chmur, a niebo jest tak lazurowe jak na
pocztówce – stwierdziła.
– Coś wisi w powietrzu, ale na razie nie ma się czego obawiać.
Jeśli będzie burza, to dopiero za jakiś czas. – Odchylił się na
oparcie krzesła i przyglądał uważnie dziewczynie, jak gdyby
chciał zapamiętać każdy szczegół jej wyglądu: długie miodowo-
blond włosy, orzechowe oczy, kremową cerę ze śladami świeżej
opalenizny. – Przepraszam, nie przedstawiłem się – odezwał się
po krótkiej chwili. – Dominie Hansford – oznajmił i, unosząc się
lekko, wyciągnął do niej rękę.
– Claire Schofield – przedstawiła się i ujęła podaną dłoń.
Uścisk Domimca był mocny, a jego skóra zadziwiająco chłodna,
zważywszy panujący upał.
– A więc co cię tu przywiodło? – spytał, siadając.
– Zawsze chciałam zobaczyć Rzym, ale jakoś nie było okazji –
odparła. – A ciebie co tu sprowadza? – dodała.
– Ze mną było właściwie podobnie. Zjeździłem niemal cały
świat, ale tak się złożyło, że Europy prawie nie znam, więc
postanowiłem nadrobić zaległości. Podróżujesz sama?
– Tak. Właściwie miałam przyjechać z kimś, ale w ostatnim
momencie plany uległy zmianie. A ty?
– Och, ja zawsze podróżuję sam. – Urwał, gdyż właśnie w tej
chwili kelner postawił przed nimi filiżanki z cappuccino. Claire
skorzystała z okazji, by świeżym okiem przyjrzeć się swojemu
towarzyszowi: wyraziste rysy twarzy, mocno zarysowany
podbródek, zmarszczki w kącikach oczu, kiedy się uśmiechał. – W
ten sposób więcej zobaczę – dodał, kiedy kelner odszedł.
– Czyli prawdziwy globtroter z ciebie – zażartowała. – Jaką
część świata zwiedziłeś najlepiej? – Nagle zapragnęła dowiedzieć
się jak najwięcej o jego podróżach.
– Och, byłem w Tajlandii, Indiach, Pakistanie, a ostatnio w
Ameryce Południowej. Chile, Peru...
– Brzmi to cudownie – westchnęła.
– Czasami rzeczywiście bywało cudownie, ale zazwyczaj wręcz
przeciwnie.
– Podróżowałeś służbowo czy dla przyjemności? – wypytywała
dalej. Wypiła łyk kawy i zlizała piankę z warg.
– Głównie służbowo. – Dominie też uniósł filiżankę do ust.
– Tak się domyślałam. Czym się zajmujesz?
Nie odpowiedział od razu i Claire odniosła wrażenie, że
niechętnie ujawnia szczegóły dotyczące swojej osoby. Po chwili
odstawił filiżankę na spodeczek i oznajmił:
– Jestem lekarzem, Claire wcale nie zaskoczyła ta informacja.
Było coś w jego postawie, co świadczyło i o wrażliwości, i o sile
charakteru, cechach jej zdaniem nieodzownych u lekarza.
Zaskoczyły ją jednak owe podróże do odległych rejonów świata.
Żaden ze znanych jej lekarzy rodzinnych nigdy tak daleko się nie
zapuszczał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl