pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DEBORAH HALE
D
Ň
entelmen
z temperamentem
ROZDZIAŁ PIERWSZY
The Lake District, 1812
Bryła nasi
Ģ
kni
ħ
tej deszczem ziemi spadła z ci
ħŇ
kim, głuchym łoskotem na trumn
ħ
.
Lucy Rushton, stoj
Ģ
ca pod omszałym kamiennym murem okalaj
Ģ
cym Saint Mawe,
wzdrygn
ħ
ła si
ħ
, jakby j
Ģ
kto
Ļ
uderzył. Z jej zaci
Ļ
ni
ħ
tych warg wyrwał si
ħ
cichy j
ħ
k; podmuch
przenikliwego jesiennego wiatru porwał go i poniósł ze sob
Ģ
. Grzebano doczesne szcz
Ģ
tki
kapitana Jeremy 'ego Stricklanda,
Ļ
miertelnie ranionego w jednej z pomniejszych potyczek,
jakie miały miejsce si
ħ
podczas kampanii Wellingtona na Półwyspie Iberyjskim.
Jedna z pomniejszych potyczek, pomy
Ļ
lała z gorzk
Ģ
ironi
Ģ
Lucy, kosztowała j
Ģ
urzeczywistnienie najgorszych koszmarów, jakie mog
Ģ
spotka
ę
kobiet
ħ
.
Nosiła w łonie dziecko zmarłego kochanka, który nie zd
ĢŇ
ył jej po
Ļ
lubi
ę
.
Przygryzła doln
Ģ
warg
ħ
, modl
Ģ
c si
ħ
w duchu, aby ból przesłonił ponure my
Ļ
li.
Dziarskiego, przystojnego Jeremy'ego Stricklanda darzyła skrytym uwielbieniem niemal
przez całe swoje dwudziestoletnie
Ň
ycie. I nagle, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, zwrócił na ni
Ģ
uwag
ħ
i zacz
Ģ
ł okazywa
ę
wzgl
ħ
dy, zalecaj
Ģ
c si
ħ
z determinacj
Ģ
zupełnie niezwykł
Ģ
jak na
kogo
Ļ
, kto wła
Ļ
nie ma zamiar wyruszy
ę
na wojn
ħ
. W szumie wodospadu Amber Force błagał,
aby dane mu było szcz
ħĻ
cie pozyskania jej r
ħ
ki. Na odosobnionej polanie, poło
Ň
onej przy
brzegu tocz
Ģ
cej spokojne wody Mayeswater, przekonał j
Ģ
,
Ň
e powinni przypiecz
ħ
towa
ę
ciele
Ļ
nie zwi
Ģ
zek ich serc. Przysi
Ģ
gł,
Ň
e wróci przy pierwszej nadarzaj
Ģ
cej si
ħ
sposobno
Ļ
ci i
wówczas, w oprawie wspaniałej ceremonii, pojmie j
Ģ
za
Ň
on
ħ
.
Lucy, cho
ę
całkowicie pewna,
Ň
e jej stan narazi j
Ģ
wkrótce na pot
ħ
pienie i ostracyzm,
nie potrafiła wzbudzi
ę
w sobie uczucia
Ň
alu z powodu tego, co zaszło. Znacznie gorzej byłoby
patrze
ę
na pogrzeb Jercmy'ego ze
Ļ
wiadomo
Ļ
ci
Ģ
,
Ň
e podeptało si
ħ
szans
ħ
poznania rado
Ļ
ci
płyn
Ģ
cej z poł
Ģ
czenia z ukochanym człowiekiem. Teraz przynajmniej mogła czerpa
ę
sił
ħ
ze
wspomnie
ı
o jego czułych u
Ļ
ciskach i
Ň
arliwych pocałunkach.
Nieliczna grupka
Ň
ałobników z pochylonymi głowami słuchała ko
ı
cowej modlitwy,
wygłaszanej nad grobem przez ojca Lucy, pastora Saint Mawe. Powszechn
Ģ
uwag
ħ
zwracał
wysoki, powa
Ň
nie wygl
Ģ
daj
Ģ
cy m
ħŇ
czyzna o pos
ħ
pnej fizjonomii. Lucy utkwiła pełne
nienawi
Ļ
ci spojrzenie w Drake'u Stricklandzie, wicehrabim Silvcrthornc.
Nic kto inny jak wła
Ļ
nie wicehrabia zarz
Ģ
dził egoistycznie, aby ceremonia pochówku
jego przyrodniego brata odbyła si
ħ
w
Ļ
ci
Ļ
le rodzinnym gronie. W przeciwnym wypadku Saint
Mawe wypełniłby tłum dzier
Ň
awców i wie
Ļ
niaków, szczerze opłakuj
Ģ
cych powszechnie
lubianego młodego dziedzica. Lucy nie musiałaby si
ħ
wtedy kuli
ę
pod omszałym murem;
ukryta w tłumie, mogłaby otwarcie da
ę
upust swojemu
Ň
alowi.
Lord Silvcrthorne, jakby przyci
Ģ
gni
ħ
ty jej pełnym wyrzutów i
Ň
alu wzrokiem,
odwrócił głow
ħ
i utkwił w Lucy spojrzenie ciemnych, nieprzeniknionych oczu. Wpatrywała
si
ħ
w niego hardo, bez drgnienia powiek.
Kto ci dał prawo rozdzieli
ę
mnie z nim na reszt
ħ
dni? W jej spojrzeniu była mia
Ň
d
ŇĢ
ca
pogarda. To wył
Ģ
cznie twoja wina,
Ň
e Jeremy zaci
Ģ
gn
Ģ
ł si
ħ
do armii. Zawsze próbował
sprosta
ę
twoim wygórowanym wymaganiom; na ogół bez powodzenia.
Gdyby nie ty, Jeremy
Ň
yłby dzisiaj.
W tym momencie rozległ si
ħ
dono
Ļ
ny głos pastora Rushtona:
- Z prochu powstałe
Ļ
, w proch si
ħ
obrócisz. Łzy napływaj
Ģ
ce do oczu Lucy ugasiły
płon
Ģ
c
Ģ
w nich furi
ħ
.
Odwróciwszy wzrok od nienawistnej postaci lorda Silverthorne'a, splotła obronnym
gestem ramiona na płaskim jeszcze brzuchu. Wła
Ļ
nie w to si
ħ
obróciły jej marzenia i jej
miło
Ļę
: w proch.
Margrabina wdowa Cranbrook ogarn
ħ
ła wzrokiem stół w go
Ļ
cinnej jadalni
Silverthorne'ów. Wyd
ħ
ła z niesmakiem okolone zmarszczkami wargi. Cho
ę
jej lordowska
mo
Ļę
bolała szczerze nad
Ļ
mierci
Ģ
ulubionego wnuka, nie pogr
ĢŇ
yła si
ħ
jednak bez reszty w
Ň
ałobie. Miała siedemdziesi
Ģ
t pi
ħę
lat, pochowała trzech m
ħŇ
ów, pi
ħ
ciu synów i czterech
wnuków. Tracenie tych, których si
ħ
kochało, było nieodł
Ģ
czn
Ģ
cz
ħĻ
ci
Ģ
Ň
ycia - jaki
Ň
zatem
sens złorzeczy
ę
temu, czego nie sposób zmieni
ę
.
Pozostawało przecie
Ň
jeszcze tyle spraw, na które mogła mie
ę
wpływ. Margrabina
zdecydowanie wolała skupi
ę
si
ħ
wła
Ļ
nie na nich.
- Drake, a có
Ň
to znowu za danie? - Z podejrzliw
Ģ
ostro
Ň
no
Ļ
ci
Ģ
rozgarniała ły
Ň
k
Ģ
nie
znan
Ģ
jej potraw
ħ
z mi
ħ
sa przemieszanego z kapust
Ģ
. - Przecie
Ň
to si
ħ
ledwie daje je
Ļę
. I
czarny chleb? Nawet moja słu
Ň
ba nie wzi
ħ
łaby tego do ust. Musisz koniecznie pojecha
ę
ze
mn
Ģ
do Londynu, cho
ę
by po to, abym mogła ci wyszuka
ę
odpowiedniego kucharza.
Od dnia przyjazdu margrabina nie zaniedbała
Ň
adnej okazji, aby wymóc na wnuku
obietnic
ħ
podj
ħ
cia podró
Ň
y do Londynu i znalezienia sobie
Ň
ony. Drake, wicehrabia
Silverthorne, siedz
Ģ
cy po przeciwnej stronie u szczytu stołu, wzniósł oczy ku górze i wydał
gło
Ļ
ne, pełne zniecierpliwienia westchnienie, słyszalne pomimo b
ħ
bni
Ģ
cego w szyby deszczu.
Bezczelny gołow
Ģ
s! -
Ň
achn
ħ
ła si
ħ
w duchu jej lordowska mo
Ļę
. Jej wzrok i słuch nie
osłabły jeszcze na tyle, by nie zauwa
Ň
yła obra
Ņ
liwego zachowania wnuka. -
ņ
ałuj
ħ
,
Ň
e moja
kuchnia nie przypadła babci do smaku - powiedział Drake z wymuszon
Ģ
grzeczno
Ļ
ci
Ģ
. - Nie
jeste
Ļ
my tutaj przyzwyczajeni do tak wykwintnego towarzystwa. - Skłonił kurtuazyjnie
głow
ħ
, a potem powtórzył ten gest, zwracaj
Ģ
c si
ħ
w kierunku pozostałych go
Ļ
ci: kuzyna,
wielmo
Ň
nego Neville'a Stricklanda i lady Phyllipy Strickland, wdowy po kuzynie Clarensie.
Phyllipa ze sztucznym u
Ļ
miechem odwzajemniła jego ukłon i dziobn
ħ
ła z talerza
odrobin
ħ
jedzenia. Bezwolna istota o ziemistej cerze i przesłodzonych manierach, pomy
Ļ
lała
poirytowana margrabina. Neville, nie udaj
Ģ
c nawet,
Ň
e próbuje je
Ļę
, ograniczył si
ħ
do picia
wina.
- Kuchnia pani Maberley - kontynuował Drake - całkowicie mi odpowiada, uwa
Ň
am,
Ň
e to smaczne i zdrowe jedzenie.
Nigdy bym nie przedło
Ň
ył jej potrawki z Lancashire nad glazurowane ba
Ň
anty czy
ostrygowe puddingi. Jestem człowiekiem prostym. Lubi
ħ
skromne ubrania, niewyszukane
potrawy…
- Ale nie proste kobiety, jak mniemam - za
Ň
artował Neville, kr
ħ
c
Ģ
c energicznie
sznureczkiem od monokla.
Margrabina wstrzymała oddech w oczekiwaniu na reakcj
ħ
Drake'a. Neville musiał by
ę
pijany albo jeszcze głupszy, ni
Ň
jej si
ħ
wydawało, skoro odwa
Ň
ył si
ħ
prowokowa
ę
w ten
sposób kuzyna.
Wielokrotnie przecie
Ň
Drake spłacał poka
Ņ
ne długi młodego dandysa, kwituj
Ģ
c to
wył
Ģ
cznie złowieszczymi przestrogami o opłakanych skutkach grzechu rozrzutno
Ļ
ci.
- Skoro ju
Ň
o tym mowa - odwa
Ň
yła si
ħ
odezwa
ę
Phyllipa - to kim jest ta młoda
kobieta, która przygl
Ģ
dała si
ħ
nam dzi
Ļ
po południu podczas pogrzebu Jeremy'ego?
Wygl
Ģ
dała na bardzo przej
ħ
t
Ģ
.
Drake'a wyra
Ņ
nie zaskoczyło to pytanie.
- Młoda kobieta…? Och, to znaczy Lucy… panna Rushton.
Córka pastora.
- Doprawdy? - Neville u
Ļ
miechn
Ģ
ł si
ħ
szeroko. - Czy
Ň
by lubiła pojawia
ę
si
ħ
na
wszystkich pogrzebach, zawsze malowniczo pogr
ĢŇ
ona w
Ň
ałobie?
- Panna Rushton miała wszelkie prawo sprawia
ę
wra
Ň
enie osoby pogr
ĢŇ
onej w
Ň
ałobie.
Znała Jeremy'ego od dzieci
ı
stwa.
- Drake zamilkł na chwil
ħ
, popadaj
Ģ
c w zamy
Ļ
lenie. Otrz
Ģ
sn
Ģ
wszy si
ħ
z niego, zacz
Ģ
ł
mówi
ę
po
Ļ
piesznie, z o
Ň
ywieniem: - Poza tym wiadomo przecie
Ň
, jakie s
Ģ
dziewcz
ħ
ta w tym
wieku.
Maj
Ģ
przesadny poci
Ģ
g do wszystkiego, co tragiczne… szczególnie, je
Ļ
li dotyczy to
młodych m
ħŇ
czyzn, oddaj
Ģ
cych bez wahania
Ň
ycie za ojczyzn
ħ
. Wielu ludzi ma w
dzisiejszych czasach zbyt romantyczne wyobra
Ň
enie o wojnie.
- Ty natomiast nie uwa
Ň
asz,
Ň
e
Ļ
mier
ę
Jeremy'ego była tragiczna? - prowokował
kuzyna Neville.
- Uwa
Ň
am,
Ň
e była daremna. - Głuchy odgłos gromu podkre
Ļ
lił wymow
ħ
słów Drake'a.
- Jeremy znalazł si
ħ
w Hiszpanii na własne
Ň
yczenie. Zupełnie jakby zaci
Ģ
gni
ħ
cie si
ħ
do armii
było dla niego czym
Ļ
w rodzaju przyjemnej odmiany. Tymczasem miał tu obowi
Ģ
zki. Wobec
mnie. Wobec naszych ludzi.
- Waszych ludzi? - powtórzył Neville rozbawiony. - Mój drogi, mówisz tak, jakby
Ļ
uwa
Ň
ał dzier
Ň
awców za swoich poddanych.
Jej lordowska mo
Ļę
Ļ
ledziła konwersacj
ħ
mi
ħ
dzy wnukami, odwracaj
Ģ
c za ka
Ň
dym
razem głow
ħ
w stron
ħ
tego, który akurat był przy głosie, zupełnie jakby obserwowała gr
ħ
w
wolanta. Teraz wpatrywała si
ħ
wyczekuj
Ģ
co w Drake'a, spodziewaj
Ģ
c si
ħ
mia
Ň
d
ŇĢ
cej riposty.
Poczuła gł
ħ
bokie rozczarowanie, kiedy ten, wzi
Ģ
wszy gł
ħ
boki oddech, odpowiedział
cierpliwie:
- Chodzi tylko o poczucie obowi
Ģ
zku, Neville. Je
Ļ
li oczywi
Ļ
cie to słowo w ogóle co
Ļ
dla ciebie znaczy. Moi pracownicy i dzier
Ň
awcy polegaj
Ģ
na mnie. Je
Ļ
li kopalnie, młyny i
garbarnie przynosz
Ģ
dochód, rodziny maj
Ģ
Ļ
rodki na utrzymanie dzieci i posyłanie ich do
szkół. Rozwija si
ħ
lokalny handel, pieni
Ģ
dze zostaj
Ģ
tutaj, a nie wyciekaj
Ģ
do Liverpoolu czy
Manchesteru.
- Bach…! Kuzynie! Mówisz raczej jak kupiec ni
Ň
wicehrabia.
D
Ň
entelmeni nie powinni pozyskiwa
ę
pieni
ħ
dzy z czego
Ļ
tak ponurego i pospolitego
jak fabryki czy biura rozrachunkowe.
Od tego mamy kupców.
- Twoim zdaniem posiadanie godziwej fortuny jest w gorszym gu
Ļ
cie ni
Ň
poleganie na
hazardzie lub łasce krewnych? - Drake mówił cichym, opanowanym głosem, ale dla
margrabiny było oczywiste,
Ň
e z ka
Ň
d
Ģ
chwil
Ģ
ogarnia go coraz wi
ħ
ksze zniecierpliwienie.
Neville był dubeltowym głupcem, skoro brał chłód i pow
Ļ
ci
Ģ
gliwo
Ļę
kuzyna za słabo
Ļę
.
Neville w istocie zignorował sygnały ostrzegawcze.
- Mój drogi, jeste
Ļ
stanowczo zbyt skromny. Godziwa fortuna?
- Zamaszystym gestem wskazał na jadalni
ħ
, której całkiem niedawno przywrócono
dawn
Ģ
Ļ
wietno
Ļę
. - Có
Ň
, jeste
Ļ
jednym z najbogatszych ludzi w Anglii. Rozs
Ģ
dnie zatem
robisz, trzymaj
Ģ
c si
ħ
z dala od Londynu. Ksi
ĢŇħ
ta krwi mogliby naci
Ģ
ga
ę
ci
ħ
na po
Ň
yczk
ħ
.
Margrabina posłała mu piorunuj
Ģ
ce spojrzenie, ale Neville brn
Ģ
ł dalej.
- Oczywiste,
Ň
e to nie posiadanie fortuny jest w złym gu
Ļ
cie, tylko jej gromadzenie. -
Roze
Ļ
miał si
ħ
gromko z własnego dowcipu. Nikt si
ħ
do niego nie przył
Ģ
czył. - Zupełnie nie
rozumiem, po co ci te wszystkie kłopoty, przecie
Ň
mogłe
Ļ
po
Ļ
lubi
ę
jak
ĢĻ
dziedziczk
ħ
du
Ň
ego
maj
Ģ
tku, córk
ħ
jednego z tych prostackich kupców.
- Absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby
Ļ
sam spróbował tej drogi, Neville. - Głos
Drake'a brzmiał coraz ostrzej. - Co do mnie, wol
ħ
sam zbudowa
ę
co
Ļ
trwałego i
po
Ň
ytecznego.
- Obawiam si
ħ
,
Ň
e nie zostałem stworzony do tak wyczerpuj
Ģ
cych zaj
ħę
. Jestem jak to
niebieskie ptasz
ħ
. Nie siej
ħ
ani nie orz
ħ
. A jednak sam król Salomon w dniach swej
najwi
ħ
kszej chwały nie miał bardziej bogato ode mnie haftowanej kamizelki.
- Neville odchylił si
ħ
na oparcie krzesła, demonstruj
Ģ
c rzeczon
Ģ
cz
ħĻę
garderoby.
Niezbyt gustowny strój, zwa
Ň
ywszy okoliczno
Ļ
ci, pomy
Ļ
lała margrabina. Niemniej
musiała przyzna
ę
,
Ň
e Neville stał si
ħ
nie
Ļ
wiadomie jej sprzymierze
ı
cem. Postanowiła ku
ę
Ň
elazo póki gor
Ģ
ce.
- Oto masz przed sob
Ģ
przyszłego dziedzica twojego ci
ħŇ
ko zdobytego maj
Ģ
tku, Drake.
- Machn
ħ
ła pogardliwie r
ħ
k
Ģ
w kierunku Neville'a. - Ciekawe, ile mu zajmie roztrwonienie
twojej fortuny? Sze
Ļę
miesi
ħ
cy? Rok?
- Mam zamiar jeszcze długo pozostawa
ę
w dobrym zdrowiu, babciu - powiedział
Drake, wyra
Ņ
nie wymawiaj
Ģ
c ka
Ň
de słowo głosem złowieszczo przytłumionym, niczym
pomruk dalekiego gromu zwiastuj
Ģ
cy burz
ħ
.
- Mój kuzyn chce przez to da
ę
do zrozumienia,
Ň
e ma nadziej
ħ
cieszy
ę
si
ħ
pełni
Ģ
sił
witalnych nawet w podeszłym wieku, podczas gdy mnie ju
Ň
dawno b
ħ
d
Ģ
toczyły robaki. On
za
Ļ
b
ħ
dzie przemierzał, mo
Ň
e z lekka chwiejnym krokiem, swoje wło
Ļ
ci. Dogl
Ģ
dał młynów i
kopal
ı
. Pochłaniał kopiaste miski gotowanej kapusty i podobnych przysmaków. 1
Ň
ył w
celibacie… bo czy
Ň
nic jest to, kuzynie, zgodne z wyznawanymi przez ciebie zasadami?
- Na lito
Ļę
bosk
Ģ
, Neville, przesta
ı
n
ħ
ka
ę
kuzyna! - odezwała si
ħ
Phyllipa.
Margrabina spojrzała na wdow
ħ
po Clarensie z przelotnym zainteresowaniem. Nigdy
by nie pomy
Ļ
lała,
Ň
e t
ħ
bezbarwn
Ģ
istot
ħ
sta
ę
na tak k
ĢĻ
liwy ton.
- Nie zapominaj,
Ň
e Drake udzielił nam go
Ļ
ciny - ci
Ģ
gn
ħ
ła ju
Ň
spokojnie Phyllipa. -
Dopiero co stracił brata. Poza tym te docinki denerwuj
Ģ
nasz
Ģ
drog
Ģ
babci
ħ
.
- Bzdura! - stwierdziła margrabina krótko, poniewa
Ň
Ň
adne bardziej wyraziste
okre
Ļ
lenie nie przyszło jej do głowy. - Nic mnie bardziej nie cieszy ni
Ň
porz
Ģ
dna rodzinna
kłótnia. Jest bardzo potrzebna po pogrzebie. Odwraca my
Ļ
li od sm
ħ
tnych rozwa
Ň
a
ı
o
marno
Ļ
ci
Ň
ycia.
Ncville wzniósł kielich do toastu.
- Có
Ň
za filozoficzne podej
Ļ
cie, babciu.
- Oszcz
ħ
d
Ņ
sobie hipokryzji, fanfaronie. Próbowali mnie zwie
Ļę
pochlebstwem
znacznie od ciebie bieglejsi w tej sztuce.
- Margrabina dostrzegła na twarzy Drake'a cie
ı
u
Ļ
miechu. A zatem pora zaatakowa
ę
. -
Twój kuzyn ma słuszno
Ļę
, Drake. Nie ma takiego, który by umkn
Ģ
ł
Ļ
mierci. Có
Ň
si
ħ
stanie z
dziełem twojego
Ň
ycia, kiedy ciebie zabraknie? Musisz mie
ę
syna, zdolnego podj
Ģę
twój trud,
dziedzica tytułu. Jed
Ņ
ze mn
Ģ
do Londynu, dokonaj wyboru spo
Ļ
ród tegorocznej oferty na
matrymonialnym rynku.
- Dzi
ħ
kuj
ħ
, babciu, to zupełnie tak, jakbym próbował pływa
ę
w dole kloacznym. -
Drake wymownie zmarszczył nos.
- Có
Ň
z ciebie za irytuj
Ģ
cy młokos! - Margrabina nie przywykła, by si
ħ
jej
przeciwstawiono. - Liczyłe
Ļ
na to,
Ň
e Jeremy zapewni ci dziedzica? Niestety, musisz sam
zabra
ę
si
ħ
do roboty, chłopcze.
Drake zerwał si
ħ
z krzesła. "Chłopiec" sprawiał imponuj
Ģ
ce wra
Ň
enie, musiała
niech
ħ
tnie przyzna
ę
w duchu margrabina.
Miał dług
Ģ
twarz, której niezbyt regularne rysy przydawały mu ponurego wygl
Ģ
du; po
zmarłym dziadku odziedziczył szczupł
Ģ
, muskularn
Ģ
posta
ę
. W niczym nie przypominał
chorowitego dziecka, którego
Ň
ycie długo było zagro
Ň
one.
- Uwa
Ň
am t
ħ
rozmow
ħ
za zako
ı
czon
Ģ
, babciu. Nie jestem malcem, którego mogłaby
Ļ
chłost
Ģ
zmusi
ę
do posłusze
ı
stwa.
A teraz prosz
ħ
o wybaczenie, ale chciałbym za
Ň
y
ę
konnej przeja
Ň
d
Ň
ki, zanim udam si
ħ
na spoczynek.
- Och, Drake, nie mówisz chyba serio! - Phyllipa wskazała na wielkie okna. -
Posłuchaj wiatru. Leje tak,
Ň
e mogłoby zatopi
ę
ark
ħ
Noego.
Drake był ju
Ň
jednak w połowie drogi do drzwi. Wzruszył ramionami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl