[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->George LucasGwiezdne wojnyPrologDawno, dawno temu w odległej galaktyce...Dawna Republika była Republiką z legendy sięgającej poza przestrzeń i czas. Nie trzebapamiętać, gdzie się znajdowała i kiedy powstała, wystarczy wiedzieć,że...była to Republi-ka.Kiedyś, pod mądtymi rządami Senatu, pod ochroną Rycerzy Jedi, Republika rozrastała sięi rozkwitała. Zwykle jednak, gdy bogactwa i potęga przestają wzbudzać podziw i szacunek,a zaczynają budzić lęk, pojawiają się ci, których zła wola dorównuje chciwości. To właśniezdarzyło się w Republice w szczytowym okresie jej rozwoju. Stała się niby potężne drzewo,wytrzymujące każdy napór, lecz odśrodkapróchniejące, mimo iż z zewnątrz choroba niebyła widoczna.Za namową i przy pomocy niespokojnych iżądnychwładzy członków rządu, a także po-tężnych konsorcjów handlowych, ambitny senator Palpatine zdołał skłonić Senat, by mia-nował go Kanclerzem. Obiecywał zaspokoićżądanianiezadowolonych i odbudować daw-ną chwałę Republiki. Jednak gdy tylko objął rządy i poczuł się bezpieczny, ogłosił się Im-peratorem i odizolował od skarg poddanych. W niedługim czasie stał się marionetką w rę-kach swych doradców i pochlebców, któtym powierzył najwyższe stanowiska. Wołania osprawiedliwość nie docierały do jego uszu.Gubernatorzy i urzędnicy Imperium zdradą i podstępem zniszczyli Rycerzy Jedi, obrońcówsprawiedliwości w galaktyce. Strach zawładnął zgnębionymi ludami zamieszkującymi roz-proszone gwiezdne systemy. Dla zaspokojenia osobistych ambicji często wykorzystywanosiły zbrojne imperium, zawsze w imieniu coraz bardziej odizolowanego Imperatora.Kilka systemów gwiezdnych zbuntowało się przeciw wciąż nowym gwałtom. Ogłosiły,żenie zgadzają się z Nowym Porządkiem i rozpoczęły walkę o odrodzenie Dawnej Republiki.Z początku było ich niewiele w porównaniu z tymi, w których Imperator wymuszał posłuch.W owych mrocznych dniach zdawało się rzeczą pewną,żejasny płomień oporu zostaniestłumiony, nim blaskiem nowej prawdy zdoła rozświetlić galaktykę uciskanych i krzywdzo-nych ludów...Z pierwszej Sagi "Dziennika Whills"Znaleźli się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie. Oczywiście zostali bohate-rami.Leia Organa z Alderaan, senator1Rozdział IOgromny lśniący glob rzucał w przestrzeń łagodne lśnienie barwy topazu - lecz nie byłsłońcem. Przez długi czas oszukiwał ludzi i dopiero, gdy jego obrońcy dotarli na pobliskąorbitę, zrozumieli,żenie jest to trzecia gwiazda, lecz leżąca w podwójnym systemie plane-ta.Wydawało się niemożliwe, by cokolwiek, a zwłaszcza ludzie, mogło przetrwać w takimświecie.A jednak dwa słońca, typu G1 i G2, orbitowały wokół wspólnegośrodkamasy zzadziwiającą regularnością, zaś Tatooine okrążał je w tak dużej odległości,żezdołał siętam wytworzyć wprawdzie niezwykle gorący, lecz dość stabilny klimat. Większą część po-wierzchni planety pokrywała pustynia, a jej niezwykły, typowy raczej dla gwiazd,żółtyblask był rezultatem silnegoświatładwóch słońc, padającego na piaski bogate w sód. Tosamoświatłorozbłysło nagle na cienkiej metalicznej osłonie obiektu, pędzącego szaleńczoku górnym warstwom atmosfery.Zmienna prędkość statku była celowa. Nie stanowiła efektu uszkodzenia, lecz rozpaczliwąpróbę jego uniknięcia. Wąskie, niosące straszliwe energie smugi błyskały koło pancerza -wielobarwny sztorm destrukcji, niby stado tęczowych podnawek, próbujących przyssać siędo większej od siebie i niechętnej im ryby.Jednemu z promieni udało się dosięgnąć uciekiniera. Trafił w centralną płetwę. Koniecstatecznika rozpadł się, a metalowe i plastikowe strzępy wytrysnęły w przestrzeń, lśniącjak klejnoty. Zdawało się,żecały statek zadrżał.Nad planetą pojawiło się takżeźródłotychśmiercionośnychpromieni energii - sunącyociężale krążownik Imperium o sylwetce najeżonej niby kaktus dziesiątkami wyrzutni. Te-raz, gdy łup był już blisko, przestały emitowaćświatło.W mniejszym statku, tam gdzie zo-stał trafiony, od czasu do czasu błyskały eksplozje. Wśród absolutnego chłodu przestrzenikrążownik zbliżał się do swej rannej ofiary.Kolejna eksplozja wstrząsnęła dalekim sektorem statku, nie nazbyt jednak odległym we-dług oceny R2D2 i C-3PO, którzy, obijając się ościanywąskiego korytarza, czuli się jakłożyska rozklekotanej maszyny.Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać,żewysoki człekokształtny Threepio jest prze-łożonym, zaś krępy trójnogi Artoo - wykonawcą jego poleceń. W istocie jednak, choć tenpierwszy prychnąłby pogardliwie, słysząc taką opinię, byli równi sobie pod każdym wzglę-dem - z wyjątkiem gadatliwości. W tym Threepio oczywiście (i z konieczności) przewyższałswego towarzysza.Jeszcze jeden wybuch wstrząsnął korytarzem i wysoki robot zatoczył się. Jego niższy ko-lega lepiej sobie radził w tych okolicznościach - przysadzisty, cylindryczny korpus z niskopołożonymśrodkiemciężkości był doskonale wyważony na trzech grubych nogach.R2D2 odwrócił się w stronę towarzysza, który oparty ościanęstarał się utrzymać równo-wagę. Wokół jedynego mechanicznego oka zagadkowo błysnęłyświatła,gdy mały robotoglądał poobijany pancerz przyjaciela. Metaliczne wióry i kurz pokrywały lśniące zazwy-czaj brązem powierzchnie, wyraźnie widać było wgniecenia - pośredni rezultat uderzeń,które trafiły statek rebeliantów.Aż do ostatniego wstrząsu słyszeli ciągle niskie buczenie, którego nie zagłuszały najgło-śniejszenawet eksplozje. Nagle, bez widocznego powodu, basowy dźwięk. W korytarzurozlegały się jedynie suche trzaski spięć w przekaźnikach i szum zamierających obwodów.Znowu wybuchy, tym razem naprawdę odległe, odbiły się echem odścian.Threepio pochylił swą gładką, podobną kształtem do ludzkiej, głowę. Metalowe uszy na-słuchiwały uważnie. Owo naśladowanie ruchów człowieka nie było konieczne - jego czuj-niki dźwiękowe były wszechkierunkowe - lecz smukły robot został zaprogramowany tak, by2w sposób doskonały dostosowywać się do towarzystwa ludzi, a to obejmowało także imi-towanie ich gestów.- Słyszałeś to? - spytał, raczej retorycznie, swego spokojnego towarzysza.Chodziło mu o ten ucichły nagle, buczący dźwięk. - Wyłączyli główny reaktor i napęd.W jego głosie zabrzmiało ludzkie niedowierzanie i niepokój. Metalowa dłońżałosnymge-stem pocierała zmatowiały, szary bok, gdzie padająca wręga porysowała powierzchniępancerza. Threepio miał skłonności do pedantyzmu i takie rzeczy wprawiały go w zakłopo-tanie.- Szaleństwo, zupełne szaleństwo - wolno pokręcił głową. - Tym razem na pewno będzie-my zniszczeni.Artoo odpowiedział nie od razu. Z odchylonym do tyłu beczułkowatym korpusem i mocnowsparty nogami o pokład, metrowej wysokości robot pochłonięty był obserwacją sufitu. Niemiał wprawdzie głowy, którą mógłby przekrzywić w geście nasłuchiwania, potrafił jednakwywrzeć wrażenie,żewłaśnie nasłuchiwaniu poświęca teraz swoją uwagę. Z jego głośni-ka dobiegła seria pisków i gwizdów, które nawet dla bardzo wyczulonego ludzkiego uchabyłyby tylko trzaskamizakłóceń. Dla Threepio jednak tworzyły one słowa tak jasne i czyste jak prąd stały.- Też uważam,żemusieli wyłączyć napęd - przyznał. - Ale co teraz? Mamy zniszczonygłówny stabilizator i nie możemy wejść w atmosferę. A nie wierzę,żebyśmymieli się poprostu poddać.W korytarzu pojawiła się nagle niewielka grupa mężczyzn w pomiętych mundurach, z wy-razem zdecydowania na twarzach. Nieśli miotacze i sprawiali wrażenie gotowych naśmierć.Threepio milcząc spoglądał za nimi, póki nie zniknęli za zakrętem, potem odwrócił się doArtoo. Ten trwał bez ruchu w nie zmienionej pozycji. Threepio także popatrzył w górę,choć wiedział,żezmysły jego kolegi są odrobinę bardziej czułe od jego własnych.- O co chodzi, Artoo?Odpowiedzią była krótka, lecz gwałtowna seria pisków. Zresztą w chwilę później wysokaczułość sensorów nie była już potrzebna - po minucie czy dwóchśmiertelnejciszy z górydał się słyszeć delikatny zgrzyt, niby drapanie kota w drzwi.Źródłemniezwykłego dźwiękubyły ciężkie kroki i przesuwanie masywnego sprzętu po pancerzu zewnętrznym statku.- Dostali się dośrodkagdzieś nad nami - mruknął Threepio, słysząc kilka przytłumionycheksplozji. - Tym razem kapitan nie zdoła się wymknąć. - Odwrócił się i spojrzał na Artoo. -Myślę,żelepiej będzie...Przerwał mu zgrzyt rozrywanego metalu. Oślepiający, aktyniczny blask zalał koniec kory-tarza - gdzieś tam starł się z atakującymi niewielki oddział, który kilka minut temu przecho-dził obok nich.Threepio odwrócił głowę w sam czas, by ochronić delikatne fotoreceptory od przelatują-cych kawałków metalu. W suficie pojawił się nagle otwór, przez który zeskakiwały w dółsrebrzyste kształty, przypominające wielkie metaliczne krople.Oba roboty wiedziały,że żadensztuczny twór nie jest zdolny do płynności ruchów, z jakąte postacie błyskawicznie zajmowały pozycje bojowe. Nowo przybyli nie byli maszynami,lecz ludźmi zakutymi w zbroje.Jeden z ruch spojrzał wprost na Threepio... Nie, nie na mnie, pomyślał nerwowo przerażo-ny robot, lecz gdzieś dalej... Postać podniosła trzymany w dłoniach okrytych rękawicamiciężki miotacz.... za późno. Wiązka intensywnegoświatłatrafiła ją w głowę. Strzępy zbroi,ciała i kości rozprysnęły się na wszystkie strony.Część atakującego oddziału odwróciła się w ich stronę i otworzyła ogień, celując poza dwaroboty. - Szybko! Tędy! - rzucił rozkazująco Threepio.Miał zamiar oddalić się odżołnierzyImperium i Artoo posłusznie ruszył za nim.3Przeszli jednak ledwie kilka kroków, gdy zobaczyli grupę ludzi z załogi statku, zajmującychpozycje przed nimi i strzelających wzdłuż korytarza. W ciągu kilku sekund dym i krzyżują-ce się strumienie energii wypełniły przejście. Czerwone, zielone i błękitne błyskawice wy-palały kawały plastiku ześciani podłogi, ryły długie szramy w metalowych powierzchniach.Krzyki rannych i umierających - dźwięk wysoce nierobotyczny, pomyślał Threepio - zagłu-szały odgłosy nieorganicznej destrukcji.Jeden z promieni uderzył tuż przed robotem, a jednocześnie inny wypaliłścianębezpo-średnioza nim, odsłaniając iskrzące przekaźniki i szeregi przewodów.Energia podwójnej eksplozji pchnęła Threepio prosto w poszarpane kable, a dziesiątkiprądów i zwarć zmieniły go w podskakującą, skręcającą się marionetkę.Przez metalowe zakończenia jego nerwów przepływały niezwykłe wrażenia. Nie sprawiałybólu, powodowały tylko zamieszanie. Za każdym razem, gdy próbował się uwolnić, rozle-gał się gwałtowny trzask i przepalał się kolejny obwód. Zgiełk nie ustawał. Wciąż uderzaływokół niego tworzone przez ludzi pioruny. Walka trwała.W wąskim korytarzu kłębił się dym. R2D2 uwijał się dookoła przyjaciela, próbując mu po-móc. Niewielki robot demonstrował flegmatyczną obojętność wobec szukających ofiarystrumieni energii. Był tak niski,żewiększość z nich przelatywała ponad nim.- Ratunku! - wrzasnął Threepio, przerażony nagle informacją, którą przekazał jeden z jegowewnętrznych czujników. - Chyba coś się topi. Wyciągnij moją lewą nogę... To coś nieda-leko serwomotoru. - Jak zwykle jego ton zmienił się nagle z proszącego na poirytowany. -To wszystko twoja wina! - zawołał gniewnie. - Powinienem wiedzieć,żenie wolno ufaćlogice niewydarzonej, termoizolowanej, pomocniczej maszyny przemeblowującej. Niemam pojęcia, dlaczego się uparłeś,żebyśmyopuścili nasze stanowiska i wleźli w ten idio-tyczny korytarz dojazdowy. Zresztą i tak nie ma to już znaczenia. Na pewno cały statek...Artoo przerwał mu serią gniewnych buczeń i gwizdów. W dalszym ciągu jednak precyzyj-nymi ruchami rozcinał i odciągał poplątane przewody.- Ach tak? - odparł z ironią Threepio. -Życzęci tego samego, ty mały...Wyjątkowo silny wybuch wstrząsnął korytarzem, uciszając gadatliwego robota. W powie-trzu rozszedł się duszący odór palonego plastiku, a kłęby dymu przesłoniły wszystko.Dwa metry wzrostu. Dwunożny. Luźna czarna szata i funkcjonalna, choć dziwaczna meta-lowa maska ekranu oddechowego osłaniająca twarz - Czarny Lord Sith - Darth Vader.Wzbudzał lęk, krocząc pewnie korytarzami statku rebeliantów.Trwoga towarzyszyła każdemu z Czarnych Lordów, lecz aura zła, która otaczała tego wła-śnie,była na tyle intensywna,żezahartowani w bojach szturmowcy Imperium cofali się; natyle groźna,żenawet oni zaczynali mruczeć coś nerwowo do siebie. Odważni do tej chwiliczłonkowie załogi zaprzestawali oporu, rzucali broń i uciekali na sam widok zbroi Vadera,która choć czarna, nie była nawet w przybliżeniu tak mroczna, jak myśli okrytej nią istoty.Jeden cel, jedna idea, jedna obsesja opanowała teraz umysł Dartha Vadera. Płonęła wjego mózgu, gdy skręcał w kolejny korytarz zdobywanego statku. Tu dym zdawał się roz-wiewać, choć wciąż słychać było odgłosy odległej strzelaniny. Tu walka już się skończyła,lecz gdzieś dalej trwała nadal.Jedynie robot zachował zdolność swobodnego poruszania się, gdy przechodził CzarnyLord. C-3PO zerwał wreszcie ostatni trzymający go kabel. Z dala dochodziły do niegokrzyki ludzi - to bezlitośniżołnierzeImperium likwidowali ostatnie gniazda rebeliantów.Threepio spojrzał w dół, lecz był tam jedynie osmalony pokład. Rozejrzał się.- Artoo! Gdzie jesteś? - w jego głosie zabrzmiał niepokój. Chmury dymu rozstąpiły się namoment i w końcu korytarza Threepio dostrzegł przyjaciela. Był blisko, ale nie patrzył wjego stronę. Zastygł w pozycji wskazującej na wytężoną uwagę, nad nim zaś pochylała się4- nawet elektronicznym fotoreceptorom trudno było przebić się przez gęsty, lepki opar -ludzka postać. Była młoda i smukła.Według zawiłych norm człowieczej estetyki, dumał Threepio, cechowało ją chłodne piękno.Jej drobna dłoń poruszała się przy frontowej części kadłuba Artoo. Kłęby dymu znowuzgęstniały w chwili, gdy Threepio ruszył w ich stronę. A kiedy dotarł na miejsce, zastał tamjuż tylko Artoo. Threepio rozejrzał się niepewnie. To prawda, roboty ulegają czasami elek-tronicznym halucynacjom... ale dlaczego miałby mu się przywidzieć człowiek?Wzruszył ramionami. W końcu dlaczegóż by nie, zwłaszcza jeśli uwzględnić niezwykłewydarzenia minionej godziny, a także dawkę silnego prądu, którą niedawno wchłonął. Niepowinna go zaskakiwaćżadnarzecz, którą mogłyby stworzyć jego nadwerężone obwody.- Gdzie byłeś? - spytał wreszcie. - Chowałeś się pewnie.Zdecydował się nie wspominać o tym być-może człowieku. Jeżeli była to halucynacja, tonie miał zamiaru dawać Artoo satysfakcji informując, jak poważnie ostatnie wydarzeniazakłóciły działanie jego układów logicznych.- Będą tędy wracać - wskazał wzrokiem koniec korytarza. Nie dając małemu automatowiczasu na odpowiedź, ciągnął dalej. - Będą szukać ludzi, którzy przeżyli. Co zrobimy? Niezaufają słowom dwóch mas, które należały do buntowników i nie uwierzą,żenic nie wiemy.Ześlą nas do kopalń przyprawy na Kessel albo rozbiorą na części potrzebne dla robotówbardziej godnych zaufania.A i to tylko wtedy, gdy nie uznają nas za programowane pułapki i nie rozwalą bez ostrze-żenia.Jeśli nie...Lecz Artoo już się odwrócił i szybko potoczył korytarzem.- Czekaj, gdzie idziesz? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?Przeklinając w kilkunastu językach, niektórych czysto mechanicznych, Threepio ruszył zaswoim przyjacielem. Te jednostki R2, pomyślał, zachowują się tak, jakby zwierały im sięobwody akurat wtedy, kiedy im to odpowiada.W korytarzu przed centrum sterowania zdobytego statku tłoczyli się ponurzy jeńcy, spę-dzeni tutaj przezżołnierzyImperium. Niektórzy leżeli ranni, niektórzy konali. Kilku oficerówoddzielono od reszty załogi; stali razem, rzucając pilnującym ich szturmowcom wojowniczespojrzenia i groźby.Nagle wszyscy -żołnierzei rebelianci - ucichli jak na komendę. Zza zakrętu wynurzyła sięwysoka postać w czarnym hełmie. Dwajśmialii uparci do tej chwili oficerowie buntowni-ków zaczęli drżeć. Czarny Lord zatrzymał się przed jednym z nich i wyciągnął ramię. Po-tężna dłoń chwyciła jeńca za szyję i uniosła w górę. Milczał, choć jego oczy wyszły z orbit.Ze sterowni wyszedł oficer Imperium. Zdążył zdjąć swój opancerzony hełm i demonstrowałświeżąszramę w miejscu, gdzieśmiercionośnypromień przebił się przez osłonę. Ener-gicznie pokręcił głową.- Nic nie ma, sir. Systemy przechowywania informacji zostały wytarte do czysta.Ledwie widocznym skinieniem głowy Darth Vader dał znak,żeprzyjmuje ten fakt do wia-domości. Nieprzenikniona maska zwróciła się w stronę nieszczęsnego jeńca, zacisnęły sięokryte metalem palce. Ofiara uniosła ręce do szyi, rozpaczliwie próbując rozewrzećśmier-telny uścisk, lecz bez skutku.- Gdzie są dane, które przechwyciliście? - zadudnił groźnie głos Vadera. - Co zrobiliście ztaśmami? - Nie... przejęliśmy...żadnych...informacji - zawieszony nad podłogą człowiek zwysiłkiem wciągał powietrze. Z głębi umęczonego ciała wydobył się krzyk wściekłości. - Tojest... statek Rady... Nie widzieliście. naszego... oznakowania? Jesteśmy... w misji... dy-plomatycznej...- Niech chaos pochłonie waszą misję! - warknął Vader. - Gdzie są te taśmy?5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]