[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LINDSAY ARMSTRONG
Nieprzystępna
dziewczyna
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Oto widzicie przed sobą ów bajkowy las, o któ
rym wam opowiadałam. Mamy tu wspaniałe okazy
drzew mirtowych, sasafrasu i sosen króla Wilhelma.
Kiedy już się napatrzycie, wrócimy na naszą małą
plażę i odpoczniemy - oznajmiła Briony Richards
swojej gromadce amerykańskich turystów, z których
tylko jeden liczył mniej niż sześćdziesiąt lat.
- Co za widok! - entuzjazmował się Dwight
Weinberg z Chicago. - Doro, spójrz na te drzewa!
- zwrócił się do żony, nie przestając filmować
krajobrazu.
- Niewiarygodne! - popiskiwała zachwycona Do
ra. - A ten wodospad!
Briony uśmiechnęła się pod nosem, słysząc te
uwagi. Była przyzwyczajona do wrażenia, jakie tas
mański park narodowy Cradle Mountain robił na
turystach. Jednak i ona sama nie pozostała obojętna
na uroki tego zakątka, mimo że od przeszło roku
zarządzała zespołem wypoczynkowym o dźwięcznej
nazwie: Dom na Wrzosowisku.
Briony była wysoką dziewczyną. Miała piękne
błękitne oczy, ale jej największym, choć nie jedynym,
atutem były blond włosy, które spadały na ramiona
kaskadą nieposłusznych loków. Liczyła sobie dwa
dzieścia siedem wiosen i każdy, kto ją spotkał,
zadawał sobie pytanie: Co taka wystrzałowa dziew
czyna robi na takim odludziu?
Zdjęła kapelusz i usiadła na kamieniu nie opodal
wodospadu. Po chwili zorientowała się, że nie wszyscy
jej podopieczni poświęcają całą swoją uwagę malow
niczej scenerii górskiego krajobrazu. Otóż najmłodszy
uczestnik wyprawy upodobał sobie ją jako wdzięczny
obiekt obserwacji. Często, o wiele za często, napoty
kała badawcze i zagadkowe spojrzenie jego orzecho
wych oczu.
Do diabła z nim! - pomyślała ze złością i odwróciła
wzrok. Kolejny poszukiwacz przygód! Co taki facet
robi tutaj wśród emerytów? W dodatku, zamiast
zdobywać strome zbocze Marions, wlecze się po
trasach spacerowych dla mięczaków? - zastanawiała
się z pogardą Briony i zaraz zagryzła wargi. Nie mogła
bowiem nie zauważyć, że Grant Goodman, bo takie
nazwisko nosił ów mężczyzna, jest całkiem udanym
okazem męskiego rodu. Szybko oceniła, że mierzy
około dwóch metrów, silny jak tur na pierwszy rzut
oka, ale jednocześnie zwinny i szybki.
Po raz pierwszy spotkała go poprzedniego wieczo
ra. Dokładniej mówiąc, było po kolacji, kiedy zwró
ciła na niego uwagę po raz pierwszy. Grupa gości
namówiła ją do gry na starej pianoli, co stało się
początkiem szampańskiej zabawy, do której przyłą
czyli się prawie wszyscy. Prawie - bo Grant Goodman
trzymał się na uboczu i samotnie sączył swojego
drinka przy kominku. Od czasu do czasu Briony czuła
na sobie jego wzrok, co utwierdzało ją w przekonaniu,
że musi nieźle wyglądać w sukni koloru czerwonego
wina, której krój podkreślał wszystkie zalety jej figu-
ry: długie, zgrabne nogi, ponętny biust i szczupłą
kibić. Ubierając się w pośpiechu do kolacji, nie miała
zamiaru skupiać na sobie czyjejkolwiek uwagi, tym
czasem tamtego wieczora miała uczucie, jakby włoży
ła tę suknię specjalnie dla tego mężczyzny, którego
obecność niepokoiła ją tak bardzo, że z trudem
przychodziło jej skoncentrować się na grze. W końcu
Grant Goodman wyszedł, odprowadzany zaintrygo
wanymi spojrzeniami wszystkich kobiet bez względu
na wiek. Do diabła z nim! - powtórzyła w myślach
Briony.
Tymczasem turyści napatrzyli się do syta i mogła
poprowadzić ich z powrotem na plażę.
Dwight Weinberg przykucnął obok niej. Razem
z żoną i dwoma innymi małżeństwami odbywali
podróż dookoła świata. Briony polubiła wszystkich
mimo ich nieposkromionej ciekawości.
- Wy, Australijczycy, czego się nie tkniecie, zamie
nia się w złoto! - zauważył Dwight z podziwem. - Na
przykład ty, Briony. Jesteś menedżerem, przewod
nikiem górskim i chodzącą encyklopedią wiedzy
o tych stronach. Czapki z głów, panowie!
- Zazwyczaj nie zajmuję się przewodnictwem,
Dwight - tłumaczyła Briony. - To wyjątkowa okazja,
bo nasz etatowy przewodnik rozchorował się nie
spodziewanie.
- Ale potrafisz to robić - obstawał przy swoim
Dwight.
- I to jak! - zawtórowali pozostali, kiwając z uzna
niem głowami.
- Jesteście bardzo mili - uśmiechnęła się Briony.
- Mam nadzieję, że będziecie dobrze wspominać
pobyt u nas i - dodała z przekorą w głosie - szepniecie
znajomym słówko zachęty do odwiedzenia Domu na
Wrzosowisku.
- Jasne, ale nie mamy zamiaru szybko stąd wyjeż
dżać. Powiedz, Briony, czy rzeczywiście wasz ośrodek
zmienił właściciela.
- Tak, to prawda. - odpowiedziała, zastanawia
jąc się, skąd Dwight wie o sprzedaży. - Personel
został zapewniony, że wszystko pozostanie jak do
tychczas.
- Całe szczęście. Zawsze powtarzam, że raz spraw
dzonych recept na sukces należy się trzymać. Twoja
osoba, Briony, to najlepsza rzecz, jaka mogła się temu
miejscu przytrafić.
Jedynie Grant Goodman nie brał udziału w tym
seansie adoracji. Co więcej, kiedy Briony spojrzała na
niego, dostrzegła rozbawienie na jego przystojnej
twarzy. Zaskoczona, zastanawiała się, kim jest ten
człowiek i dlaczego przygląda jej się tak ironicznie.
Nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z pytań, choć
powracały one natrętnie, kiedy prowadząc grupę na
parking, opisywała różne gatunki dzikich roślin, po
rastających okolicę. Była przyzwyczajona do radzenia
sobie z mężczyznami, którzy próbowali z nią różnych
sztuczek. Trudno awansować w turystyce, jeśli nie
umie się zapanować nad samcami puszczonymi samo-
pas. Ale Goodman budził w niej niepokój, którego
nie mogła lekceważyć.
Na domiar złego, kiedy wsiedli do hotelowego
mikrobusu, zajął miejsce obok kierowcy, którym była
Briony. Reszta turystów usadowiła się z tyłu i dzieliła
uwagami na temat piękna i potęgi Cradle Mountain.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]