[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pearl Harbor
Aktorzy:
Franklin Delano Roosevelt - Jan Machulski
doradca Hopkins - Krzysztof Globisz
kpt. McCollum - Wiktor Zborowski
adm. Stark - Jerzy Bończak
sekretarka admirała - Danuta Stenka
oraz:
Victor Cavendish-Bentinck - Łukasz Klekowski
por. Tyler - Piotr Jaroszewski
telefonista - Maciej Piasecki
żołnierz - Krzysztof Żurek
Manewr flagowego okrętu admirała Nagumo wielkiego Akagi, który dokonał zwrotu,
powtórzyło pięć innych lotniskowców. Równie wielki Kaga, nowoczesne Soryu i Hiryu oraz
zbudowane zaledwie kilka miesięcy wcześniej Shokaku i Zuikaku ustawiały się pod wiatr, co
miało umożliwić start ich samolotom. Na pokładach rozbrzmiewały dzwonki alarmowe.
Windy wywoziły z hangarów myśliwce. Piloci zajmowali miejsca w kabinach samolotów i
uruchamiali silniki. Gorączkowa krzątanina trwała również w hangarach pod pokładami,
gdzie szykowano bombowce nurkujące i samoloty torpedowe, które miały wystartować, gdy
tylko myśliwce znalazłyby się w powietrzu.
Na wszystkich lotniskowcach wachty wpatrywały się w maszt Akagi, gdzie flaga opuszczona
była do połowy. Jej podniesienie miało być sygnałem do startu samolotów. Stało się to
punktualnie o godzinie szóstej. Był 7 grudnia 1941 roku.
Japonia potrzebowała surowców, aby jej gospodarka, która nabrała niesłychanego rozmachu
w czasie pierwszej wojny światowej, mogła się rozwijać. Wtedy eksport i import uległy
potrojeniu, produkcja stali i cementu wzrosła dwukrotnie, w stoczniach wodowano statki i
okręty o łącznym tonażu 650 tysięcy ton rocznie, co stanowiło siedmiokrotny wzrost w
stosunku do roku 1914.
Surowce, których tak bardzo potrzebował japoński przemysł były w nadmiarze w sąsiednich
państwach: Chinach, na Syberii. Blisko, wystarczyło tylko sięgnąć.
W 1931 roku Japończycy, po sprowokowanym przez siebie incydencie zajęli Mandżurię,
chińską prowincję, gdzie proklamowali powstanie Mandżukuo. To ogromne państwo o
powierzchni ponad 1,3 miliona kilometrów kwadratowych stało się dogodną bazę wypadową
do podboju północnych Chin.
Jednakże wojna nie przyniosła rezultatu, jakiego spodziewał się japoński rząd. W czasie walk
w Chinach zginęło 70 tysięcy żołnierzy japońskich, a 700 tysięcy zostało uwikłanych w
krwawe i długotrwałe zmagania z wojskami Czang Kai-szeka. Każdy dzień obecności
japońskiej armii w Chinach kosztował pięć milionów dolarów i pochłaniał cenne zasoby
paliw i surowców.
Ostatecznie drogę na północ kontynentu azjatyckiego zablokowała Armia Czerwona zadając
wojskom japońskim dotkliwe klęski w bitwach nad jeziorem Chasan w 1938 roku i rzeką
Chałchyn-goł w 1939 roku. Stratedzy japońscy musieli uznać, że nie uda się wtargnąć do
Syberii, gdyż Związek Radziecki zgromadził tam zbyt duże siły. Należało więc uderzyć na
południe Azji, gdzie opór byłby znacznie słabszy, a nagrodą za zwycięstwa miały stać się
ogromne złoża cennych surowców: ropy naftowej, kauczuku, rudy metali kolorowych. Pokusa
była tym większa, że państwa panujące w tym rejonie świata - Francja i Wielka Brytania, a
także Holandia, były zajęte wojną w Europie i nie mogły wystawić wystarczających sił do
obrony swoich posiadłości.
Jednak największą przeszkodą pozostawały Stany Zjednoczone, wobec których Japończycy
nie mogli mieć cienia wątpliwości, że zaakceptują ich podboje.
Rzeczywiście: każdy ruch Imperium wywoływał coraz bardziej zdecydowane kontrposunięcia
Waszyngtonu.
Rząd amerykański finansował wojska chińskie i zamroził japońskie aktywa w swoich
bankach, a także wprowadził embargo na eksport rudy żelaza i ropy naftowej do Japonii.
Generał Hideki Tojo, który objął urząd premiera w październiku 1941 roku, widział tylko
jedno wyjście: wojna!
Popierał go głównodowodzący flotą japońską admirał Isoroku Yamamoto, który uważał, że
uderzenie na amerykańską Flotę Pacyfiku bazującą na Hawajach pozbawi Stany zjednoczone
możliwości przeciwdziałania ruchom wojsk japońskich, zajmujących państwa Azji
Południowo-Wschodniej. Zanim Amerykanie zdołaliby wystawić nową flotę, wojska
japońskie umocniłyby się na podbitych terenach, a obfitość surowców umożliwiłaby Japonii
zbudowanie niezwyciężonej armady.
Admirał Isoroku Yamamoto opracowanie planu powierzył grupie oficerów kierowanych
przez komandora Minoru Gende, dla którego wzorcem stał się brytyjski atak na włoską bazę
w Tarencie.
Tam w nocy 11 listopada 1940 roku 20 niewielkich i przestarzałych samolotów Swordfish,
które wystartowały z lotniskowca, zniszczyło jeden pancernik, uszkodziło dwa inne, a także
dwa krążowniki, zrzucając zaledwie 11 torped. Jednakże powtórzenie tego scenariusza nie
było łatwe.
W normalnych warunkach torpeda wypuszczona przez samolot lecący na wysokości 70 m
zanurzała się pod wodę na głębokość około 25 m i dopiero później wypływała na
powierzchnię. Tymczasem w Pearl Harbor głębokość basenów portowych nie przekraczała 15
metrów, tak więc torpedy grzęzłyby w piasku dna. Komandor Gende rozwiązał ten problem
stosując odpowiednią technikę zrzucania torped i nakazując doczepienie do torped
drewnianych stateczników.
Druga przeszkoda była poważniejsza. Okręty w Pearl Harbor cumowane były w dwóch
liniach, a więc torpedy nie mogłyby dosięgnąć jednostek stojących przy nabrzeżu, gdyż
osłaniały je kadłuby okrętów z pierwszej linii. Zdecydowano się włączyć do akcji bombowce
uzbrojone w bomby zdolne przebijać 48-centymetrowe pancerze pokładów. Były to pociski z
największych dział okrętowych kalibru 380 mm i 406 mm, do których doczepiono stateczniki.
Zniszczenie okrętów przez samoloty startujące z lotniskowców wydawało się więc możliwe,
ale gra wojenna prowadzona od 2 do 10 września 1941 roku w Akademii Marynarki
Wojennej w Tokio dała niekorzystny wynik.
Atakująca flota straciła dwa lotniskowce, co oznaczałoby znaczne osłabienie sił morskich
Japonii w pierwszym dniu wojny.
Admirał Yamamoto odrzucił wszelkie dyskusje, mówiąc że potrzebuje poparcia innych
dowódców, a nie krytyki i zwątpienia.
Decyzja została podjęta, gdyż nikt nie śmiał przeciwstawić się admirałowi. Warunkiem
powodzenia ryzykownej operacji było utrzymanie całkowitej tajemnicy.
Dlatego plan zakładał, że okręty zespołu uderzeniowego zbiorą się w zatoce odległych Wysp
Kurylskich, gdzie wykrycie koncentracji przez alianckie samoloty było niemożliwe, i stamtąd
jedenaście dni przed terminem ataku wyruszą w stronę Hawajów. Każdy napotkany statek
handlowy płynący pod banderą amerykańską, francuską lub brytyjską miał być zatopiony.
Gdyby jednak mimo wszelkich środków ostrożności armada została zauważona przez
Amerykanów, okręty japońskie miały wrócić do bazy.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem, 4 listopada 1941 roku admirał Yamamoto wydal
"Ściśle tajny rozkaz numer 1". Był to rozkaz ataku na Pearl Harbor.
W połowie listopada 1941 roku 32 japońskie okręty wymykały się z japońskich portów.
Żaden z marynarzy nie wiedział, dokąd zmierzają. Dopiero z dala od brzegów dowódcy
łamali pieczęcie na kopertach i czytali rozkaz skierowania okrętów do Zatoki Hitokapu na
jednej z wysp Kurylskich. Tam załogom nie wolno było schodzić na ląd, choć jedynym
świadectwem cywilizacji były trzy chaty rybaków i niewielkie betonowe molo.
Do tego czasu udało się zachować w tajemnicy koncentrację wielkiej eskadry: sześciu
lotniskowców z 450 samolotami, dwóch pancerników, trzech krążowników, dziewięciu
niszczycieli, trzech okrętów podwodnych i ośmiu tankowców. Amerykańscy szpiedzy w
Japonii zauważyli, co prawda, że wielkie okręty wyszły w morze z rodzimych portów, ale
działo się tak często. Dowództwo US Navy nie widziało więc powodu do niepokoju.
Zlekceważono również następny sygnał ostrzegawczy.
Victor Cavendish-Bentinck, przewodniczący Połączonego Podkomitetu Wywiadu stwierdził,
że brytyjskie samoloty wypatrzyły japońską eskadrę, gdy ta 26 listopada 1941 roku wyszła na
Ocean. Mówił później:
Bentinck:
Wiedzieliśmy, że zmienili kurs. Pamiętam, jak przewodniczyłem posiedzeniu
komitetu wywiadu i poinformowano nas, że flota japońska płynie w kierunku Hawajów.
Zapytano wówczas, czy poinformowaliśmy naszych amerykańskich braci i otrzymano
potwierdzającą odpowiedź.
Tymczasem japońskie okręty zbliżały się do Pearl Harbor.
O świcie 7 grudnia porucznik Francis Brotherhood pełniący dyżur w sekcji dekryptażu
Ministerstwa Marynarki Wojennej w Waszyngtonie przyjął depeszę przesłaną ze stacji
nasłuchowej z Bainbridge w pobliżu Seattle. Był to japoński szyfrogram. Brotherhood
przeszedł w drugi koniec pokoju, gdzie stało urządzenie składające się z 3 aparatów na
drewnianej ramie: elektrycznej maszyny do pisania, zespołu szyfrującego oraz drugiej
maszyny do drukowania odszyfrowanego tekstu.
Dzięki temu urządzeniu wywiad amerykański mógł odczytywać japońskie depesze i rozkazy,
których treść utajniono za pomocą tzw. szyfru purpurowego. Ten szyfr został złamany przez
amerykańskich kryptologów w sierpniu 1940 roku. Szef kryptologów William Friedman
opłacił ten sukces załamaniem nerwowym i trzymiesięcznym pobytem w szpitalu. Podobnego
"cudu" dokonali znacznie wcześniej trzej polscy kryptolodzy: Marian Rejewski, Jerzy
Różycki i Henryk Zygalski, którzy zbudowali kopię niemieckiej maszyny Enigma. Friedman
nigdy się nie przyznał do tego, że korzystał z ich osiągnięć i doświadczeń.
Porucznik Brotherhood wyjął z drukarki kartkę z japońskim tekstem. Powinien ją przekazać
do sekcji tłumaczy w pokoju za ścianą, ale o tej porze nie było tam nikogo, więc poszedł do
siedziby Signal Intelligence Service, gdzie trwał całonocny dyżur.
O 10.20 szef sekcji tłumaczy komandor Alwin D. Kramer otrzymał przetłumaczony tekst.
Była to ostatnia część długiej depeszy rządu japońskiego do ambasadora w Waszyngtonie. Od
końca listopada ambasador prowadził negocjacje domagając się zmiany amerykańskiej
polityki wobec Japonii, wyrażenia zgody na dalsze podboje, dostarczenia Japonii takich ilości
ropy naftowej, jakich zażąda, i nieingerowania w sprawy Chin. Rząd amerykański odrzucił te
żądania. W efekcie 6 grudnia Tokio przesłało ambasadorowi pierwszą część noty. Została
odszyfrowana i wieczorem tego dnia Kramer osobiście zawiózł ją do Białego Domu.
Prezydentowi przekazał depeszę jego doradca Harry Hopkins.
Hopkins:
Dzisiaj rano przechwyciliśmy pierwszą część depeszy z Tokio do ich ambasadora
w Waszyngtonie. Sądzę, że ma ona wielką wagę…
Prezydent Roosevelt przeczytał notę bardzo uważnie. Potem powiedział do Hopkinsa...
Roosevelt:
To oznacza wojnę!
Hopkins też był tego zdania.
Hopkins:
Źle się stało, że nie uderzymy pierwsi, aby zapobiec niespodziewanemu atakowi
japońskiemu w wojnie, która na pewno nastąpi.
Roosevelt:
Nie! Nie możemy tego zrobić. Jesteśmy demokratycznymi i pokojowymi ludźmi.
Potem Roosevelt próbował skontaktować się z Szefem Morskich Operacji admirałem
Haroldem Starkiem, ale ten był w teatrze, a prezydent uznał, że nagle wzywanie admirała do
Białego Domu może stworzyć atmosferę paniki.
Rankiem 7 grudnia komandor Kramer otrzymał ostatnią część depeszy do ambasadora
japońskiego. Zwrócił uwagę na zdanie:
"Zwracamy się z prośbą, aby ambasador przedstawił rządowi Stanów Zjednoczonych naszą
odpowiedź o godzinie pierwszej po południu 7 grudnia waszego czasu".
Zastanawiające! Była to bowiem najbardziej niestosowna pora, jaką można było wymyślić!
Dlaczego ambasadorowi japońskiemu nakazano wręczenie noty zrywającej rokowania w
niedzielę o godzinie 13.00? Co się za tym kryło?
Wiedział, że w ostatnich tygodniach napięcie między obydwoma państwami wyraźnie
wzrosło. 3 grudnia odszyfrowano polecenie dla personelu japońskiej ambasady w
Waszyngtonie dotyczące zniszczenia ksiąg szyfrów i maszyn szyfrujących. Takie rozkazy
wydawano dyplomatom tylko w przededniu wojny.
Jeżeli więc w tej sytuacji rząd w Tokio nakazywał ambasadorowi w Waszyngtonie wręczenie
noty o tak niezwykłej godzinie, mogło to oznaczać jedno: o tej samej porze wojska japońskie
uderzą!
Kramer podszedł do mapy stref czasowych. Pierwszy rzut oka nie pozostawiał żadnych
wątpliwości. Godzina 13.00 w Waszyngtonie oznaczała 7.00 na Hawajach i Malajach. A
niedzielny poranek był najlepszą porą na atak. Miało się to stać za dwie i pół godziny!
Kramer uznał, że nie ma chwili do stracenia. Natychmiast wyruszył do biura admirała
Harolda Starka. Ten jednak był zajęty na konferencji i sekretarka nie zgodziła się niepokoić
szefa. Kramer pognał do kapitana McColluma, szefa Sekcji Dalekiego Wschodu Wywiadu
Marynarki, któremu wyjaśnił powagę sytuacji.
Sekretarka:
Panie kapitanie, admirał Stark jest zajęty!
McCollum: To już słyszałem, a ja nie mogę czekać!
Sekretarka:
Panie kapitanie, powtarzam: proszę tam nie wchodzić!
McCollum, nie zważając na protesty sekretarki, wdarł się do gabinetu, gdzie odbywała się
konferencja.
McCollum:
Panie Admirale, muszę prosić pana o natychmiastową rozmowę. To sprawa wagi
państwowej.
Stark:
To konieczne w tej chwili?
McCollum:
Za kilka minut może być za późno i będzie to miało nieobliczalne konsekwencje!
Stark dał się przekonać i przerwał naradę. Uważnie wysłuchał kapitana.
Stark:
Nie widzę powodów do podejmowania nadzwyczajnych kroków, takich jak
podwyższenie gotowości bojowej. Wysłano już wystarczająco dużo ostrzeżeń i kolejne może
tylko zdezorientować dowódców na Hawajach. W grę wchodzi jedynie coś w rodzaju
ostrzeżenia.
Depesza brzmiała:
"O godzinie 13.00 czasu wschodnioamerykańskiego Japończycy przedstawią coś, co wydaje
się być ultimatum i mają rozkaz zniszczyć bezzwłocznie maszyny szyfrujące w ambasadzie w
Waszyngtonie. Co do wyznaczonej godziny nie mamy jasności, ale bądźcie w gotowości.
Admirał mógł przekazać to ostrzeżenie przez telefon łączący go bezpośrednio z dowództwem
bazy Pearl Harbor. Nie wierzył jednak tej formie łączności, gdyż obawiał się podsłuchu.
Dlatego kazał zaszyfrować rozkaz i przesłać bardziej bezpieczną drogą. Zadanie to miał
wykonać pułkownik Edward French. Stwierdził, że zakłócenia atmosferyczne są tak duże, iż
nie sposób wykorzystać małego 10-kilowatowego nadajnika w Ministerstwie Wojny.
Wiedział natomiast, że firma RCA w San Francisco dysponuje 40-kilowatowym nadajnikiem,
którego sygnał był wystarczająco silny, aby odebrała go radiostacja w Honolulu. Stamtąd
mogła przesłać teleksem depeszę do dowódcy bazy Pearl Harbor.
O godzinie 7.03 czasu lokalnego wiadomość dotarła do stacji RCA w Honolulu. Dalej
przesłać jej już nie było można. Połączenie teleksowe istniało, ale jeszcze nie działało. Miało
zostać uruchomione następnego dnia. Los amerykańskiej bazy został przesądzony.
Na Hawajach było wystarczająco dużo stacji radiolokacyjnych, które mogły wykryć japońskie
samoloty z odległości 200 kilometrów. Jednakże wszystkie wyłączano o godzinie 7.00, gdy
obsługa udawała się na śniadanie. Tego dnia samochód, który miał zabrać dwóch żołnierzy ze
stacji Opana, spóźniał się. Z nudów wpatrywali się w migoczący ekran. I nagle o 7.02 na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]