pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mary Jo Putney
Diaboliczny Baron
1
- Lord Radford - zaanonsował lokaj pełnym dys­
tynkcji i skupienia głosem.
Jego ton odpowiadał w pełni zarówno elegancji
wnętrza, do którego wszedł właśnie Jason Kincaid,
dziewiętnasty baron Radford, jak i wyglądowi same­
go arystokraty. Bez wątpienia można by go bowiem
opisać jako „wyniosłą doskonałość". Baron miał na
sobie nienagannie skrojony, cyfrowany surdut, śnież­
nobiały, krochmalony żabot i krótkie spodnie do ko­
lan. Jego pantofle lśniły jak wypolerowane, kryszta­
łowe lustra, a sczesane do tyłu włosy związane były
w modny kucyk.
Jednak myliłby się ten, kto uznałby go jedynie za
bawidamka i bywalca salonów. Pod delikatną, lnianą
koszulą skrywały
się
mocne mięśnie, a stalowy błysk
oczu dowodził, że Radford, gdy trzeba, potrafi być
człowiekiem groźnym, wręcz niebezpiecznym. Na je­
go twarzy igrał zwykle cyniczny uśmieszek, znamio­
nujący libertyna i birbanta.
Niestety dziś baron czuł się mniej pewnie niż za­
zwyczaj. Wiedział, że jego owdowiała ciotka Hono­
ria, nosząca po mężu tytuł lady Edgeware, nie wyba­
czy mu tego, że ociągał się ze złożeniem jej wizyty.
Honoria budziła powszechny strach mniej więcej od
początku rządów Jerzego II, więc dlaczego
on
miał­
by się jej nie bać? Co więcej, przypuszczał, że zna
7
przyczynę tego nagłego wezwania, co tym bardziej
pogłębiało jego frustrację.
Wkrótce zauważył ciotkę, która sunęła w jego stro­
nę niczym gradowa chmura.
- Ha, Jason! - wykrzyknęła bez zbędnych wstę­
pów. - Może wyjaśnisz mi, mój drogi, dlaczego mu­
siałam na ciebie czekać aż trzy dni?
Baron przestąpił z nogi na nogę.
- Ee, ciociu - zaczął niezbyt pewnie - obawiam się,
że byłem niedysponowany przez ostatni tydzień.
Chciałbym się jednak dowiedzieć, czemu zawdzię­
czam to wezwanie?
Lady Edgeware wymierzyła w niego swój palec,
jakby to był pistolet albo fuzja. Słynęła z tego, że
zwykle nie owijała spraw w bawełnę. Także i tym ra­
zem przeszła od razu do rzeczy:
- W zeszłym tygodniu miałeś urodziny - powie­
działa tak, jakby popełnił w ten sposób jakieś poważ­
ne przestępstwo.
- Istotnie, skoro mamy kwiecień, to gdzieś na po­
czątku wypadają moje urodziny - przyznał.
Ciotka Honoria potrząsnęła głową.
- Mam dosyć twoich impertynencji! - huknęła. -
Wyliczyłam, że są to twoje trzydzieste piąte urodzi­
ny, mój drogi! Najwyższy czas, żebyś się ustatkował
i pomyślał o synu, który będzie po tobie dziedziczył
tytuł!
Lord Radford skrzywił
sią
nieznacznie. Kto by
przypuszczał, że ciotka będzie się tak przejmować
dziedzictwem Kincaidów? Od czasu, kiedy weszła
w rodzinę Edgeware'ow, sympatyzowała raczej z ni­
mi, chociaż uwielbiała napuszczać na siebie obie fa­
milie. W ten sposób mogła trzymać wszystkich w sza-
8
chu, skutecznie stosując zasadę „dziel i rządź". Jedy­
nie Jason starał się nie poddawać
jej
despotycznemu
charakterowi, co nie znaczyło, że nie odczuwał przed
ciotką lekkiej obawy.
- Wydaje mi się, że wśród Kincaidów nie brakuje
dziedziców tytułu - rzucił ostrożnie. - Na przykład
kuzyn Oliver ma aż dwóch synów i niewiele wskazu­
je, żeby na tym poprzestał.
Myślał, że ją rozweseli
tym
żartem, ale lady Edge-
ware stuknęła ze złością laską w podłogę.
- Nie opowiadaj bzdur! Jego rodzina śmierdzi ku-
piectwem.
Istotnie, Oliver poślubił wnuczkę armatora, który
dorobił się majątku na handlu z koloniami. Byl przy
tym szczęśliwy jak nikt inny w rodzinie, ale to oczy­
wiście zupełnie nie obchodziło ciotki.
- Posłuchaj, mój drogi - podjęła już nieco łagodniej -
wiem, że nie byłeś najstarszy w rodzinie, ale od śmierci
brata, czyli od pięciu lat nosisz tytuł barona. To zobo­
wiązuje. Możesz mieć tyle kochanek, ile chcesz, ale po­
winieneś się też ożenić i dać światu dziedzica!
Jason miał wątpliwości, czy świat tego właśnie naj­
bardziej potrzebuje, ale częściowo zgadzał
się
z lady
Edgeware.
- Muszę przyznać, że chodziło mi to już wcześniej
po głowie.
Ciotka spojrzała mu prosto w oczy.
- Naprawdę? Kim jest ta kobieta? - spytała bez
ogródek.
- Nie miałem na myśli żadnej konkretnej osoby
- odparł obojętnym tonem. - Po prostu myślałem,
że rzeczywiście należałoby się ożenić. W końcu, nie
powinno być trudno o kandydatkę. Nasz tytuł na-
9
leży
do najstarszych w kraju, a dobra są w kwitną­
cym stanie.
- Nie przeczę, że między innymi dzięki twojej
pracy. - Baron pomyślał, że jest to zapewne jedna
z niewielu rzeczy, którym lady Edgeware nie chcia­
ła zaprzeczyć. - Chociaż, doprawdy, nie rozumiem,
dlaczego wydałeś tyle pieniędzy na szkoły i domy
dla
wieśniaków?!
- Czy uwierzy ciocia, że zrobiłem to ze zwykłego
chrześcijańskiego miłosierdzia? - spytał.
- Nie - padła krótka odpowiedź.
- I słusznie! Po prostu moi robotnicy pracują dwa
razy wydajniej, od kiedy zamieszkali w ciepłych i su­
chych chatach. A edukacja... - Baron zamyślił się na
chwilę. - Edukacja to przyszłość, jeśli zechcemy się
rozwijać. Mój ojciec nigdy nie troszczył się o Wilde-
haven, a brat nawet nie znał nazwiska swojego za­
rządcy. Ziemi trzeba poświęcić trochę czasu i uwagi,
a przyniesie stokrotne zyski.
W oczach lady Edgeware pojawił się cyniczny błysk.
- Słyszałam, mój drogi, że chcesz odkupić część
ziem od sąsiadów.
- Ma ciocia doskonałych informatorów - rzekł ba­
ron z pewną dozą podziwu. - Jak wiadomo, mój
zmarły sąsiad, hrabia Wargrave nie cieszył się nawet
w rodzinie szczególną popularnością. Dlatego teraz
są problemy z ustaleniem spadkobiercy. Jeśli prawni­
cy nie znajdą nikogo w prostej Unii, wszystko odzie­
dziczy ten nicpoń Reggie Davenport. A wtedy zapew­
ne chętnie sprzeda część majątku, żeby sfinansować
któryś ze swoich szalonych pomysłów.
Ciotka Honoria tylko pokiwała głową.
- Ten stary dusigrosz Wargrave nie troszczył się
10
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl