pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KELLY LESLIE
Wesele po włosku
cykl: Trzy wesela
There Goes The Groom
That’s Amore!
Prolog
Ś
luby powinny by
ć
prawnie zabronione. Tak pewnego poranka
zadecydowała Daisy O’Reilly. Pewnego koszmarnego poranka, cho
ć
było to na
wiosn
ę
i w dodatku w niedziel
ę
.
Zabroni
ć
wszystkiego, od białej, dro
Ŝ
szej od samochodu sukni
pocz
ą
wszy, a
Ŝ
po czarny smoking, w którym co drugi pan młody wygl
ą
da jak
kelner. Precz z całym tym upiornym rytuałem, który dr
ę
czy Bogu ducha
winnych ludzi i jest gorszy od inkwizycji. Koniec z tortur
ą
za ciasnych pantofli,
ckliw
ą
muzyk
ą
, sztucznymi u
ś
miechami i przysi
ę
gami, które tak łatwo jest
złama
ć
.
Cały ten
ś
lubny cyrk to tylko i wył
ą
cznie studnia bez dna, w której nie
do
ść
,
Ŝ
e topi si
ę
pieni
ą
dze, to jeszcze i marzenia.
Niestety, w tej wła
ś
nie studni Daisy w pewnym sensie tkwiła na stałe,
poniewa
Ŝ
razem z kuzynk
ą
prowadziła firm
ę
internetow
ą
, która dostarczała
artykuły
ś
lubno-weselne. Biznes si
ę
kr
ę
cił, pieni
ą
dze do studni wpływały
szerokim strumieniem. Daisy naprawd
ę
nie miała najmniejszego powodu,
Ŝ
eby
kl
ąć
na dojn
ą
krow
ę
, dzi
ę
ki której nie chodziła goła, miała co
je
ść
i dach nad
głow
ą
.
Mo
Ŝ
e i nie powinna kl
ąć
. A wi
ę
c przestanie, na pewno, ale dopiero w
przyszłym miesi
ą
cu. Nie teraz, kiedy jest w dołku, bo wła
ś
nie porzucił j
ą
kolejny facet.
– Jeszcze nie zadzwonił?
Poderwała głow
ę
. W drzwiach pokoju, zawalonego towarem
przeznaczonym do wysyłki, stała Trudy, kuzynka i współwła
ś
cicielka
znamienitej firmy domeafavor.com.
– Kto?
– Jak to kto? Nie udawaj, Daisy, doskonale wiesz, o kogo mi chodzi. O
Dana Kretynka. Ten głupek zmienił u
ś
miechni
ę
tego, szcz
ęś
liwego kwiatuszka,
jakim była
ś
adekwatnie do swego imienia*
[*Daisy (ang.) – stokrotka. (Przyp. tłum.)]
, w
melancholijn
ą
, nienawidz
ą
c
ą
romansów feministk
ę
o nazistowskich
inklinacjach.
Daisy w odpowiedzi chrz
ą
kn
ę
ła tylko i kontynuowała wkładanie do
kartonu hawajskich wie
ń
ców
ś
lubnych. Nie z kwiatów, lecz z cukierków.
Ciekawe, czy hawajskie panny młode nakładaj
ą
sobie co
ś
takiego na głow
ę
,
rezygnuj
ą
c z welonów, a zamiast sukien przywdziewaj
ą
spódniczki hula z
trawy. Je
ś
li tak, to na pewno wychodzi im to taniej, o wygodzie nawet ju
Ŝ
nie
wspominaj
ą
c.
– Tak ci si
ę
tylko wydaje, Trudy.
Trudy wprawdzie nie podj
ę
ła dyskusji, za to postanowiła poda
ć
Daisy
pomocn
ą
dło
ń
. Rzuciła torebk
ę
na zawalone biurko i chwyciła ta
ś
m
ę
.
– Czyli nie zadzwonił? Nie szkodzi. Mała strata.
– Tak. Miałam szcz
ęś
cie – wymamrotała Daisy, wkładaj
ą
c do kartonu
faktur
ę
.
– O nie, kochana. Wcale nie miała
ś
i nie masz. A wiesz, dlaczego? Bo
wybierasz samych palantów, dlatego koniec zawsze jest
Ŝ
ałosny. Ciekawa
jestem, kiedy to w ko
ń
cu do ciebie dotrze.
– A... dzi
ę
kuj
ę
, Trudy. Rzeczywi
ś
cie umiesz pocieszy
ć
człowieka.
Zamkn
ę
ła karton i przytrzymała, kiedy Trudy oklejała go ta
ś
m
ą
,
naturalnie nie przerywaj
ą
c wym
ą
drzania si
ę
:
– Nie obra
ź
si
ę
, Daisy, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego taka ładna i
inteligentna dziewczyna jak ty umawia si
ę
tylko z debilami albo ze zwykłymi
podrywaczami. Jakby
ś
sama si
ę
prosiła,
Ŝ
eby złama
ć
ci serce.
Daisy milczała, niemile zaskoczona,
Ŝ
e kuzynka zdecydowała si
ę
tak

ę
boko zajrze
ć
jej do duszy. Stanowczo zbyt gł
ę
boko, czyli tam, gdzie
ukrywaj
ą
si
ę
te wszystkie najgorsze problemy, które przesłaniaj
ą
blask sło
ń
ca i
lazur nieba, w ogóle z
Ŝ
ycia czyni
ą
całkiem niemił
ą
imprez
ę
. Bo problem istniał,
oczywi
ś
cie. Trudno było temu zaprzeczy
ć
. Przecie
Ŝ
sama Daisy nie raz i nie
dwa, zwykle w ciemno
ś
ciach nocy sp
ę
dzanej solo, próbowała stworzy
ć
co
ś
w
rodzaju listy swoich niebywałych zalet, które teoretycznie powinny przyci
ą
gn
ąć
do niej, nawet je
ś
li nie kogo
ś
całkiem super, to cho
ć
by normalnego faceta.
Niestety, ta lista była
Ŝ
enuj
ą
co krótka i w rezultacie Daisy zgadzała si
ę
na
randk
ę
z nast
ę
pnym Danem Kretynkiem czy Carlem Głupkiem, powtarzaj
ą
c
sobie w duchu,
Ŝ
e nie ma co si
ę
łudzi
ć
.
ś
aden facet na poziomie nie zainteresuje
si
ę
takim nieszcz
ę
snym kacz
ą
tkiem. Chyba
Ŝ
e ot tak, z nudów, na bardzo
krótko.
Jedna przesyłka gotowa, kolej na nast
ę
pn
ą
. Drugi karton pełen gad
Ŝ
etów
dla jakiej
ś
szcz
ęś
liwej pary, która gdzie
ś
tam w Ameryce szykowała si
ę
do
ś
lubu. Ten niewielki karton zapełniły malutkie oczka z metalu, czyli amuleciki,
które miały chroni
ć
od uroku, a mówi
ą
c precyzyjniej, odwraca
ć
złe spojrzenia.
Dla Daisy ł
ą
czenie radosnego dnia
ś
lubu ze złymi spojrzeniami wydawało si
ę
troch
ę
bez sensu. Chocia
Ŝ
mo
Ŝ
e nie do ko
ń
ca, bo czyje
ś
spojrzenie mogło by
ć
nieprzychylne. Cho
ć
by przyszłej te
ś
ciowej...
Metalowe oczka były jednak niczym w porównaniu z zawarto
ś
ci
ą
trzeciego pudła, któr
ą
stanowiły migdały. Po prostu migdały. A raczej nie po
prostu, bo były to migdały w lukrze, do tego twarde jak kamyki. Podczas próby
zgryzienia jednego z nich Daisy wypadła plomba.
Kiedy ko
ń
czyły okleja
ć
ta
ś
m
ą
trzecie pudło, Trudy ponownie zabrała
głos:
– Powiedz, czy istnieje szansa,
Ŝ
e w ko
ń
cu dasz si
ę
namówi
ć
na randk
ę
z
jakim
ś
facetem na poziomie?
Daisy si
ę
gn
ę
ła po stosik pocztowych nalepek, wyplutych przed chwil
ą
przez drukark
ę
.
– Taka sama, jak na znalezienie takiego wła
ś
nie faceta. Czyli zerowa, bo
odnosz
ę
wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e ten gatunek dawno ju
Ŝ
wymarł. Przetrwały same bubki,
tacy, co
to nosz
ą
z sob
ą
lusterko,
Ŝ
eby sprawdzi
ć
, czy fryzurka w porz
ą
dku. I
ta
ś
m
ę
miernicz
ą
,
Ŝ
eby zmierzy
ć
swego...
– Hm!
Gło
ś
ne chrz
ą
kni
ę
cie zamkn
ę
ło Daisy usta i zmusiło do szybkiego
spojrzenia w tył, poniewa
Ŝ
d
ź
wi
ę
k ten na pewno nie wyszedł z gardła kuzynki.
Było to chrz
ą
kni
ę
cie zdecydowanie rodzaju m
ę
skiego.
Facet w drzwiach wygl
ą
dał super i był cały w br
ą
zach. Włosy – br
ą
z
jasny, oczy – br
ą
z błyszcz
ą
cy, uniform – br
ą
z bardzo dobrze znany, nosili go
bowiem pracownicy współpracuj
ą
cej z Daisy firmy kurierskiej.
Czyli nowy kurier, bo twarz nieznana. O matko! Ciekawe, czy słyszał jej
głupi
ą
uwag
ę
, a po drugie ciekawe, jaki kolor ma teraz jej twarz. Czerwona jak
czerwony cukierek czy jeszcze na etapie ró
Ŝ
owo
ś
ci waty cukrowej?
– A wi
ę
c... Dzie
ń
dobry!
– Dzie
ń
dobry! – przywitał j
ą
grzecznie, ale oczy mu si
ę
ś
miały. Czyli
słyszał, niestety, czego niezbitym dowodem był dalszy ci
ą
g jego wypowiedzi: –
A tak na marginesie, to nigdy nie nosz
ę
z sob
ą
lusterka. Ta
ś
m
ę
miernicz
ą
owszem, słu
Ŝ
y mi do mierzenia przesyłek.
Trudy parskn
ę
ła,
ś
miechem oczywi
ś
cie, ale na krótko, bo ju
Ŝ
stała w
progu, ju
Ŝ
startowała do biegu.
– Przepraszam, ale mam co
ś
pilnego do zrobienia. – Gdyby obłuda
fruwała, Trudy byłaby jaskółk
ą
.
Daisy odprowadziła j
ą
ponurym wzrokiem. Co
ś
pilnego do zrobienia...
Si
ą
dzie sobie w biurze i b
ę
dzie chichota
ć
,
Ŝ
e jej ukochana kuzynka i
wspólniczka zrobiła z siebie idiotk
ę
przed takim
ś
wietnym facetem.
Ś
wietny facet si
ę
przedstawił.
– Jestem Neil.
Neil... Hm... A dalej jak? Neil Neandertalczyk? Jak si
ę
ma pecha, to si
ę
go po prostu ma. Neandertalczycy, kretynki, głupki – tylko tacy faceci
zagadywali do Daisy O’Reilly. Ci normalni nie.
Ej, Wyluzuj, dziewczyno! Po co z góry uprzedza
ć
si
ę
do faceta, który
zjawił si
ę
tu zaledwie przed sekund
ą
? Mo
Ŝ
e wcale nie jest taki zły? O wła
ś
nie.
ś
aden Neandertalczyk, tylko Neil Wcale Nie Taki Zły.
Nie. Głupota z tym wyluzowaniem. Lepiej spławi
ć
faceta od razu. Serce
złamane raz na miesi
ą
c to wystarczaj
ą
ca norma.
– Mo
Ŝ
esz wierzy
ć
albo nie, ale od czasu do czasu nazywaj
ą
mnie równym
go
ś
ciem – powiedział Neil. – Podobno jestem nawet sympatyczny. Ci
ęŜ
ko
pracuj
ę
i jestem... wolny!
Tu nast
ą
pił u
ś
miech. O matko! Ale
Ŝ
on ma dołeczki! Autentyczne
dołeczki w obu policzkach, dołeczki, w których po prostu mo
Ŝ
na si
ę
zatraci
ć
.
Poza tym... Poza tym on powiedział to takim tonem! Wr
ę
cz...
zach
ę
caj
ą
co.
– A wi
ę
c jak? – spytał – Chcesz dalej trwa
ć
w prze
ś
wiadczeniu,
Ŝ
e
normalnych facetów nie ma? Tak samo jak na przykład elfów? A mo
Ŝ
e
pogadamy sobie chwil
ę
? Powiesz mi, jak si
ę
nazywasz?
– Niestety, jestem bardzo zaj
ę
ta – powiedziała, staraj
ą
c si
ę
usilnie, by
zabrzmiało to jak najbardziej oschle i urz
ę
dowo. Spojrzenie, naturalnie,
skierowane w bok, bo gdyby jeszcze raz spojrzała w jego stron
ę
,
prawdopodobnie zacz
ę
łaby si
ę
gapi
ć
jak sroka w gnat, czyli w br
ą
zowe
k
ę
dziorki wij
ą
ce si
ę
słodziutko za uszami. W drobniusie
ń
kie zmarszczki koło
oczu, kiedy si
ę
u
ś
miechał. O wspaniałych, m
ę
skich po
ś
ladkach w głupich
br
ą
zowych szortach nawet ju
Ŝ
nie wspominaj
ą
c.
– W porz
ą
dku. – W jego głosie słycha
ć
było rozczarowanie, ale urazy
chyba nie. – Wi
ę
c co masz dla mnie?
– Ja... Aha... Trzy przesyłki.
– Mo
Ŝ
na zabra
ć
?
Skin
ę
ła głow
ą
i natychmiast u
ś
wiadomiła sobie,
Ŝ
e nie. Wcale nie,
przecie
Ŝ
nalepki trzymała w r
ę
ku. Przykucn
ę
ła i szybko je ponaklejała.
– Gotowe – powiedziała. – Mo
Ŝ
na zabiera
ć
. Neil O Twarzy Prawie
Idealnej, nie przestaj
ą
c si
ę
u
ś
miecha
ć
, wykr
ę
cił swoim małym wózkiem i
ustawił na nim pudła.
– Mo
Ŝ
e nast
ę
pnym razem, kiedy tu b
ę
d
ę
, przełamiesz si
ę
– rzucił przez
rami
ę
, ruszaj
ą
c do drzwi. – Powiesz mi, jak masz na imi
ę
. Bardzo chciałbym to
usłysze
ć
.
Wyszedł, zostawiaj
ą
c j
ą
sam
ą
. Nie, nie sam
ą
, bo z lekkim zawrotem
głowy.
– Daisy – szepn
ę
ła, zdaj
ą
c sobie doskonale spraw
ę
,
Ŝ
e Neil ju
Ŝ
jej nie
słyszy. – Nazywam si
ę
Daisy.
Powiedział,
Ŝ
e chciałby to usłysze
ć
. Jakie to romantyczne...
ś
aden głupi
podryw. Prosił o danie mu szansy udowodnienia,
Ŝ
e normalni, sympatyczni
faceci istniej
ą
, a tak si
ę
składa,
Ŝ
e on jest jednym z nich.
Niestety ona, speszona faktem,
Ŝ
e przypadkiem usłyszał, jej zło
ś
liwy
komentarz, chciała pozby
ć
si
ę
go jak najpr
ę
dzej. Mówi
ą
c precyzyjniej, kogo
chciała si
ę
pozby
ć
jak najpr
ę
dzej? Ano faceta, który najzwyczajniej w
ś
wiecie
był dla niej miły.
Tak. Neil Miły. A ona – Daisy Głupia Rozkojarzona Idiotka. Nabzdyczyła
si
ę
, a teraz wiele by dała,
Ŝ
eby Neil Od Dawna Wyczekiwany po prostu jeszcze
tu był.
Po
ś
pieszyła si
ę
. Po prostu – nie pomy
ś
lała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl