pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ELLEN JAMES

 

Święta w domu

(Home for Christmas)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

A więc to jeszcze jedna oferta od prawników tego irytującego mężczyzny! Gwen nie mogła uwierzyć, że nawet w okresie świąt Bożego Narodzenia nie dawali jej spokoju. Rozprostowała list na kuchennym blacie i przeczytała go po raz kolejny. Prawnicy deklarowali tym razem sumę przewyższającą poprzednie oferty na zakup restauracji. Mimo że już tyle razy odrzucała te propozycje, podbijaniu nie było końca. Czyżby myśleli, że pieniądze mogą zmienić jej decyzję?

Miała ochotę wyrzucić list prosto do kosza, ale zawahała się przez moment. Po chwili zaczęła go starannie składać – jedno zgięcie tu, drugie tam – doskonale! Od razu było widać, że ma wyjątkowy talent do robienia papierowych samolocików. Przez chwilę obserwowała, jak najnowszy model szybował przez kuchnię. Nagle samolot rozpoczął lot nurkowy i wylądował u stóp ciemnowłosego mężczyzny, który właśnie pojawił się w kuchennych drzwiach restauracji.

– Czy ma pani licencję pilota? – Mężczyzna krytycznym okiem przyglądał się papierowej zabawce.

– Jestem profesjonalistką – zaśmiała się Gwen. – Praktykę zdobywałam robiąc takie samolociki młodszym siostrom.

– Widzę, że ma pani jednak poważne problemy ze współczynnikiem oporu powietrza – mężczyzna potrząsnął głową z dezaprobatą. Zręcznymi ruchami nadał modelowi bardziej opływowy kształt i posłał go w kierunku dziewczyny. Tym razem lot był szybki i pewny, a lądowanie wyjątkowo udane: samolocik spokojnie osiadł na kuchennym kontuarze, tuż obok Gwen.

– Jestem pod wrażeniem – stwierdziła, przyglądając się mężczyźnie. – Czy pan nie jest przypadkiem naszym nowym dostawcą warzyw? Kończą mi się grzyby.

– Nie jestem z branży warzywnej – odparł rozbawiony. Najwyraźniej nie uznał za konieczne udzielać dalszych wyjaśnień. Z dużym zainteresowaniem rozglądał się po pomieszczeniu. Wyglądał jak archeolog, który właśnie dokonał odkrycia śladów dawnej cywilizacji. Nikt dotąd nie okazał takiego zainteresowania tej skromnej restauracyjnej kuchni.

Pomimo bezceremonialnego potraktowania jej zdolności modelarskich, mężczyzna intrygował Gwen. Zawsze interesowało ją studiowanie typów ludzkich. Na podstawie obserwacji wyrabiała sobie pogląd na temat szczegółów, dotyczących ich życia. Oparłszy łokcie o kontuar, zaczęła wnikliwie przyglądać się przybyszowi.

Był mocno zbudowany i tak wysoki, że jego kruczoczarne włosy muskały framugę kuchennych drzwi. Oczy mężczyzny miały niesamowity bursztynowy kolor i wyraźnie kontrastowały z ciemnymi brwiami.

Roztaczał wokoło siebie aurę człowieka sukcesu, ale mimo to był w nim jakiś trudny do określenia wewnętrzny niepokój. Sposób, w jaki się ubierał – droga marynarka w połączeniu z mocno wytartymi dżinsami – był dość nietypowy.

– Na pewno nie przyszedł pan, aby zjeść obiad... jest na to za wcześnie. Ale proszę mi nie podpowiadać, sama zgadnę... Jest pan właścicielem firmy sprzedającej urządzenia kuchenne i zamierza mnie przekonać, że koniecznie potrzebuję nowej maszyny do tarcia sera.

– Proszę zgadywać dalej.

– Hmm... Już wiem. Pewnie urządza pan przyjęcie i chce pan zamówić mnóstwo moich faszerowanych bułek.

– I znowu się pani myli, panno Ferris. – Mężczyzna nie wykazywał żadnego zainteresowania kulinarnymi propozycjami Gwen.

– Poddaję się. Najwyraźniej pan wie, jak się nazywam, ale ja nie mam pojęcia z kim rozmawiam. Czy mogę panu w czymś pomóc?

– Owszem – odpowiedział, przyglądając się jej natarczywie. – Może się pani zgodzić na sprzedanie mi połowy restauracji.

– To pan jest Robertem Beltramo?

– We własnej osobie.

A więc tak wyglądał mężczyzna, na którego polecenie prawnicy zadręczali ją przez ostatnie kilka miesięcy, bezceremonialnie wkraczając w prywatne życie! Widok Beltramo wcale jej nie ucieszył, wręcz przeciwnie. Zdecydowanym ruchem odrzuciła samolocik w jego kierunku i ze złośliwą satysfakcją obserwowała, jak model ląduje w misie surowego, sycylijskiego ciasta.

– To właśnie jest ostatni list, który otrzymałam od pańskich prawników. – W głosie Gwen brzmiało zdecydowanie. – Kazał im pan prześladować mnie w dzień i w nocy. Mówiłam im wiele razy, że nie sprzedam restauracji i panu mówię to samo.

Mężczyzna wyjął samolot z ciasta i rozwinął jego papierowe skrzydła.

– Gwendolyn, nadała pani nowe znaczenie określeniu „poczta lotnicza”. Moi prawnicy złożyli pani bardzo szczodrą ofertę. Co panią powstrzymuje?

Od dawna wiedziała, że bezpośrednia konfrontacja z Robertem Beltramo jest nieunikniona, toteż przygotowała się do niej starannie.

– Przez wiele lat pracowałam u pańskiego ojca, zanim mogłam kupić połowę udziałów w tej restauracji. Wynegocjowaliśmy, że z czasem będę mogła wykupić całość. Wkrótce potem stan jego zdrowia nagle się pogorszył i nie starczyło już czasu...

Gwen z trudem udało się zachować obojętny ton. Uwielbiała starego pana Beltramo i jego śmierć była dla niej silnym ciosem.

– Tak czy inaczej, ojciec nigdy nie wspominał o panu. Przed jego śmiercią nie wiedziałam nawet, że miał syna. To, że zapisał w testamencie połowę restauracji panu, było dla mnie wielkim zaskoczeniem.

Twarz Roberta zesztywniała.

– Ojciec nie wspominał o mnie?

– Niestety, nie. – Dziewczyna dostrzegła w jego oczach smutek, a może nawet ból. Mężczyzna chrząknął. Najwyraźniej nie chciał ujawniać swoich uczuć.

Tajemnicza aura wokół Roberta Beltramo zdawała się coraz bardziej zagęszczać. Gwen była zaintrygowana. Co zaszło pomiędzy nim i ojcem? To prawda, starszy pan był trudny we współżyciu. Jego upór i duma nie zjednywały mu wielu przyjaciół. Ale dla Gwen był delikatny i traktował ją niemal jak córkę. Dlaczego przez tyle lat ani razu nie wspomniał o synu? Jedyną osobistą informacją, jaką wydobyła ze starszego pana, była wzmianka o żonie, którą utracił wiele lat temu. Poza tym odmawiał poruszania tematu rodziny.

Energia, która wzbierała w Robercie z każdą minutą, wreszcie znalazła ujście. Rozpoczął dokładny obchód kuchni. Zaglądał we wszystkie zakamarki, oglądał słoiczki z przyprawami, otwierał wieczka puszek i sprawdzał ich zawartość. Z brzękiem przestawiał butelki z olejem i octem. Gestem wskazał na garnki i patelnie, piętrzące się w kuchennym zlewie, na kabaczki, cebule i pomidory leżące w nieładzie na stole.

– Straszny tu bałagan! Wygląda, jak po przejściu huraganu.

Utkwił spojrzenie w Gwen. Przyglądał się jej, jak gdyby była jeszcze jednym nie pasującym elementem, zaśmiecającym kuchnię. Zarumieniła się. Gdyby wiedziała, że Robert Beltramo pojawi się tak nagle, jak grom z jasnego nieba, to staranniej dobrałaby strój. A tak, po prostu włożyła swoje ulubione, wygodne ubranie. Bawełnianą koszulkę polo, mającą dokładnie taki sam odcień jasnego błękitu jak jej oczy, a do tego ulubione stare dżinsy, które miały dziury w kieszeniach, przez co zawsze gubiła drobne pieniądze. Długie włosy związała w koński ogon, aby nie przeszkadzały jej w gotowaniu. Jednakże był jeden element w jej stroju, z którego prawie nigdy nie rezygnowała. Z pudełeczka ze starą biżuterią wybrała porcelanową miniaturkę, którą nosiła na jedwabnej błękitnej wstążce jako naszyjnik. Gwen uwielbiała starą biżuterię – szczególnie wiktoriańską – i nie mogła się oprzeć noszeniu jej, nawet gdy nie pasowała do stroju.

Nie czuła się swobodnie pod badawczym spojrzeniem Roberta, które spoczęło teraz na obszernym fartuchu, uzupełniającym jej strój. Uświadomiła sobie nagle, że fartuch wysmarowany był pomidorowym sosem.

– Wygląda na to, że tańczyła pani tango z pizzą – przerwał ciszę mężczyzna. – Czy nie zatrudnia pani w kuchni pracowników?

– Dobry szef zawsze osobiście angażuje się w przygotowanie potraw. – Policzki Gwen pokrył ciemny rumieniec. – A ja jestem dobrym szefem, panie Beltramo. Ta restauracja wciąż kwitnie, nie zmieniło tego nawet odejście pańskiego ojca. Powiem więcej: będzie dalej kwitnąć pod warunkiem, że pozostawi się ją we właściwych rękach. Mój prawnik przedstawił panu uczciwą ofertę na zakup pańskiej części udziałów. Dlaczego pan się na to nie zgodzi i nie wróci do Nowego Jorku, tam gdzie jest pana dom? Zapewne nawet nie ma pan pojęcia o prowadzeniu restauracji!

Robert przemierzył kuchnię i podniósł jedną z desek do krojenia chleba. Palcem wskazał inicjały wycięte w rogu: R. B.

– To moje – wyjaśnił. – Wyciąłem je, gdy miałem dziewięć lat i właśnie zacząłem pracować wraz z ojcem. ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl