pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dorothy L. Sayers
Nieprzyjemność
w klubie Bellona
Przełożyła Zofia Zinserling
Rozdział I
Stary mamut
-
W
ielkie nieba, Wimsey, a cóż pan tu robi w tej trupiarni? - zapytał kapitan Fentiman
odrzucając „Sztandar Wieczorny” z miną człowieka uwolnionego od przykrego obowiązku.
- Och, ja bym tego tak nie nazwał - odparował uprzejmie Wimsey. - Powiedziałbym
co najmniej: salon pogrzebowy. Proszę spojrzeć na te marmury. Na urządzenie wnętrza i na
ten niewinny akt w brązie tam w rogu.
- Tak, i na nieboszczyków. Przypomina mi się tu zawsze ten stary dowcip z „Puncha”,
wie pan który: „Kelner, proszę wynieść lorda Jak-mu-tam, umarł już dwa dni temu”. Proszę
popatrzeć, oto stary Ormsby chrapie jak hipopotam. A mój czcigodny dziadek... przyczłapuje
tu o dziesiątej każdego rana, zabiera „Kurier Poranny”, zajmuje fotel przy kominku i do
wieczora stanowi część umeblowania. Biedny staruszek! I pomyśleć, że pewnego dnia ja też
będę taki. Wielka szkoda, że Szwaby nie rozwaliły mnie razem z tamtymi. Czy dla czegoś
takiego warto ratować skórę? Co pan pije?
- Wytrawne martini - odparł Wimsey. - A pan? Poproszę dwa wytrawne martini, Fred.
Głowa do góry. Te wszystkie rocznicowe obchody działają panu na nerwy, co? W moim
przekonaniu większość z nas najchętniej nie uczestniczyłaby w tej zbiorowej histerii, gdyby te
przeklęte gazety nie rozdmuchiwały jej ze wszystkich sił. Ale nie wypada tak mówić.
Wylaliby mnie z klubu, gdybym powiedział to na głos.
- Wylaliby tak czy owak, niezależnie od tego, co by pan powiedział - ponuro
stwierdził Fentiman. - A tak naprawdę, co pan tu robi?
- Czekam na pułkownika Marchbanksa - odparł Wimsey.
- Je pan z nim obiad?
- Tak.
Fentiman w milczeniu skinął głową. Wiedział, że młody Marchbanks poległ na
Wzgórzu 60 i że w rocznicę zawieszenia broni pułkownik zwykł podejmować bliskich
przyjaciół syna skromnym, nieoficjalnym obiadem.
- Nie mam nic przeciwko staremu Marchbanksowi - rzekł po chwili. - Zacny
starowina.
Wimsey przyznał mu rację.
- A panu jak się wiedzie? - zapytał.
- Parszywie jak zawsze. Żołądek nawala, pustki w kieszeni. Na co to komu, Wimsey?
Człowiek idzie i walczy za swój kraj, daje się zagazować i traci posadę, a przyznają mu tylko
przywilej przemaszerowania raz na rok przed pomnikiem poległych i płacenia czterech
szylingów podatku dochodowego od funta. Sheila też jest dziwna... przepracowana,
biedaczka. Nie przystoi, żeby mężczyzna musiał żyć z zarobków żony, co? Nic na to nie
poradzę, Wimsey. Choruję i muszę rzucać posady. Pieniądze... przed wojną nigdy o nich nie
myślałem, ale się klnę, że dziś byłbym zdolny popełnić każde przestępstwo, byle sobie
zapewnić przyzwoity dochód.
Pod wpływem nerwowego podniecenia Fentiman mówił podniesionym głosem.
Zgorszony weteran, ukryty dotąd w pobliskim fotelu, niczym żółw wytknął chudą głowę i
zasyczał: - Tss!
- No, tego nie radzę - powiedział Wimsey lekkim tonem. - Popełnienie przestępstwa
wymaga fachowych umiejętności. Nawet człowiek stosunkowo tak głupi jak ja może odegrać
rolę roztargnionego detektywa przy amatorze Moriartym. Jeśli zamierza pan przykleić
sztuczne wąsy i dać w łeb jakiemuś milionerowi, proszę tego nie robić. Obrzydliwy zwyczaj
dopalania papierosa do ostatniego milimetra zdradziłby pana wszędzie. Wystarczyłoby mi
przyjść z lupą i suwmiarką, a z miejsca bym powiedział: „Przestępcą jest mój drogi stary
przyjaciel George Fentiman. Proszę go aresztować!” Może mnie pan o to nie posądza, ale
gotów jestem poświęcić najbliższego człowieka, żeby się wkraść w łaski policji i zasłużyć na
wzmiankę w gazecie.
Fentiman wybuchnął śmiechem i zdusił zdradzieckiego peta w stojącej obok
popielniczce.
- Dziwne, że ludzie chcą pana znać - zauważył.
Z jego głosu znikło napięcie i gorycz, dźwięczało w nim tylko rozbawienie.
- Wcale by nie chcieli - odparł Wimsey - gdybym im się nie wydawał zbyt zamożny
na to, żeby ruszyć głową. To tak, jakby się słyszało, że jakiś tam hrabia gra główną rolę w
teatrze. Wszyscy z góry zakładają, że musi grać okropnie. Zdradzę panu mój sekret. Badania
kryminologiczne zawsze przeprowadza za mnie „murzyn”, płatny trzy funty tygodniowo, a
mnie tymczasem opisują w gazetach i zabawiam się ze znanymi dziennikarzami w Sayoyu,
- Uważam, że działa pan krzepiąco - rzekł Fentiman powoli. - Bynajmniej nie jest pan
dowcipny, ale opowiada pan niewyszukane facecje, które mi zalatują podrzędnym teatrem
rewiowym.
- To samoobrona pierwszorzędnego umysłu przed niepospolitą osobowością -
stwierdził Wimsey. - Ale wie pan co, zmartwiłem się Sheilą. Bez obrazy, stary, czemu jednak
nie miałbym...?
- Cholernie pan jest miły - odparł Fentiman - lecz nie mam ochoty. Uczciwie mówiąc,
wcale się nie zanosi, żebym mógł kiedyś spłacić długi, a nie doszedłem jeszcze do tego,
żeby...
- Oto i pułkownik Marchbanks - przerwał Wimsey. - Pogadamy o tym przy innej
okazji. Dobry wieczór, panie pułkowniku.
- Dobry wieczór, Peter, dobry wieczór, Fentiman. Piękny mieliśmy dzień. Nie,
dziękuję za cocktail, będę pił whisky. Przepraszam, że kazałem ci czekać, ale pogadałem
sobie na górze z biednym starym Graingerem. Niestety ma się dość kiepsko. Mówiąc między
nami, Penberthy nie przypuszcza, żeby pociągnął do wiosny. Bardzo rozsądny facet, ten
Penberthy... to doprawdy zdumiewające, że tak długo trzyma staruszka na chodzie z płucami
w tym opłakanym stanie. No cóż, wszystkich nas to czeka. Mój Boże, a pański dziadek, panie
Fentiman. Jeszcze jeden cud Penberthy’ego. Musi co najmniej mieć dziewięćdziesiątkę.
Przepraszam na chwilę. Mam mu coś do powiedzenia.
Wimsey odprowadzał wzrokiem żwawą sylwetkę starszego pana, który przemierzał
przestronną palarnię, zatrzymując się od czasu do czasu i witając z tym czy innym członkiem
klubu Bellona. Tuż obok wielkiego kominka stał duży wiktoriański fotel z uszami. Generała
Fentimana nie było widać, tylko na podnóżku spoczywały dwie jego chude nogi w schludnie
zapiętych trzewikach.
- Dziwne, co? - mruknął wnuk generała. - Pomyśleć, że dla starego mamuta wojna
krymska nadal jest tą wojną, a w zatargu burskim nie mógł brać udziału, bo już był za stary.
Został oficerem w wieku lat siedemnastu, wie pan... był ranny na wzgórzu Majuba...
Urwał. Wimsey nie zwracał na niego uwagi. W dalszym ciągu obserwował
pułkownika Marchbanksa.
Pułkownik wracał, stąpając bardzo cicho i ostrożnie. Wimsey wstał i wyszedł mu
naprzeciw.
- Słuchaj, Peter - odezwał się pułkownik z wyrazem silnego zakłopotania na
dobrodusznej twarzy. - Chodź tu na chwilę. Obawiam się, że zaszła rzecz dosyć
nieprzyjemna.
Fentiman się obejrzał, a coś w ich zachowaniu kazało mu wstać i też podejść do
kominka.
Pochyliwszy się nad generałem Fentimanem Wimsey delikatnie wyciągnął „Kurier
Poranny” z sękatych starczych dłoni złożonych na chudej piersi. Dotknął ramienia - wsunął
dłoń pod siwą głowę wspartą o bok fotela. Pułkownik obserwował go niespokojnie. Potem,
szybkim szarpnięciem, Wimsey uniósł nieruchomą postać. Wyskoczyła w górę sztywna jak
drewniana kukła.
Fentiman się śmiał. Jego gardło rozdzierały salwy histerycznego śmiechu. W całym
pokoju zgorszeni członkowie klubu wstawali z podagrycznym trzeszczeniem nóg, oburzeni na
ten nieprzystojny hałas.
- Zabierzcie go! - powiedział Fentiman. - Zabierzcie go. Umarł już dwa dni temu! Iwy
także! I ja! Wszyscy pomarliśmy wcale tego nie zauważając!
Rozdział II
Dama spadła
N
ie jest pewne, co wywarło bardziej niemiłe wrażenie na starszych członkach klubu
Bellona - groteskowa śmierć generała Fentimana pośród nich czy też nieprzystojny objaw
neurastenii jego wnuka. Tylko młodsi mężczyźni nie czuli oburzenia; wiedzieli zbyt dużo.
Dick Challoner - znany w gronie przyjaciół pod przydomkiem Blaszanego Brzuszka, gdyż po
drugiej bitwie nad Sommą wstawiono mu jakąś część zapasową - wyprowadził ciężko
dyszącego Fentimana do pustej biblioteki na jednego głębszego. Wpadł sekretarz klubu, w
samej koszuli i spodniach, z na pół zaschłą pianą na policzkach. Raz tylko rzucił okiem i
kazał wzburzonemu kelnerowi sprawdzić, czy doktor Penberthy jeszcze nie wyszedł.
Pułkownik Marchbanks ze czcią rozpostarł dużą jedwabną chustkę na zesztywniałej twarzy
zmarłego i nadal stał w milczeniu. Wokół dywanika przed kominkiem utworzył się mały krąg
ludzi nie całkiem pewnych, co począć. Od czasu do czasu dołączali do nich nowi, których
wiadomość powitała w hallu. Nieliczna grupa nadciągnęła z barii.
- Co, stary Fentiman? - mówili. - Mój Boże, coś takiego. Biedny stary nudziarz. Serce
musiało w końcu wysiąść. - Gasili cygara i papierosy i stawali bezczynnie, nie kwapiąc się do
odejścia.
Doktor Penberthy właśnie się przebierał. Zszedł prędko, przyłapany w chwili, kiedy
miał się już udać na rocznicowy obiad, z cylindrem zsuniętym na tył głowy, w rozpiętym
płaszczu i nie zawiązanym szaliku. Był to szczupły, ciemnowłosy mężczyzna o szorstkim
sposobie bycia, po którym można odróżnić lekarza wojskowego Od doktora wszech nauk
lekarskich z West Endu. Zgromadzeni przy kominku usunęli się z drogi, wyjąwszy Wimseya,
który dość głupawo tkwił przy dużym fotelu i bezradnie wpatrywał się w zwłoki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl