[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anne McCaffrey Jeźdźcy Smoków
. 26 .
Czyż język potrafi tę radość wyśpiewać
O nadziei przybyłej na smoków grzbietach?
Przed nimi wyrosła nagle Wielka Wieża w Ruatha. W świetle zachodzącego słońca ujrzeli wyraźnie wysokie mury okalające zewnętrzny dziedziniec.
Piskliwy, głośny dźwięk trąbki ogłaszającej alarm zagłuszony został przez rozrywający uszy grzmot wywołany niespodziewanym pojawieniem się setek smoków, które natychmiast, skrzydło za skrzydłem, uformowały szyk bojowy, wypełniając przestrzeń nad doliną.
Drzwi schronienia otworzyły się i smuga światła padła na kamienie flagowe na dziedzińcu.
Lessa poleciła Ramoth wylądować w pobliżu Wieży. Zeskoczyła z grzbietu swego smoka i pobiegła przed siebie, by powitać ludzi, którzy wylegli na jej spotkanie. W tłumie rozpoznała krępą postać Lytola, który trzymał na wyciągniętej wysoko ponad głową dłoni misę z płonącymi żarami. Jego widok przyniósł jeb taką ulgę, że zapomniała o swej dawnej niechęci do strażnika.
- Pomyliłaś się o dwa dni, Lesso - wykrzyknął, gdy tylko zbliżył się do niej na tyle, że mógł przekrzyczeć hałas wywołany lądowaniem smoków.
- Pomyliłam się? Jak mogłam się pomylić? - dyszała Lessa. T'ton i Mardra stanęli przy niej.
- Nie ma powodu do zmartwienia - zapewnił ją Lytol, ujmując z czułością jej dłonie.
- Spudłowaliście. Wracajcie w pomiędzy, wracajcie do Ruatha sprzed dwóch dni. Ot i cała filozofia - uśmiechnął się szeroko, widząc jej konsternację. - Nic się nie stało - powiedział, ściskając jej dłonie-weź tę samą godzinę, hold, wszystko, ale wyobraź sobie dodatkowo F'lara, Robintona i mnie stojących na kamieniach flagowych. Umieść Mnementha na Wielkiej Wieży i błękitnego smoka na schodach. A teraz, w drogę.
Mnementh? - zapytała Lessę Ramoth niecierpliwie oczekująca spotkania ze swym partnerem.
Pochyliła ogromną głowę, a w jej wielkich ślepiach błysnęły iskierki podniecenia.
- Nie rozumiem - jęknęła Lessa. Mardra otoczyła jej ramiona przyjacielską ręką.
- Ale ja rozumiem. Rozumiem, zaufajcie mi - błagał Lytol, nieśmiało poklepując Lessę po plecach. Szukając poparcia spojrzał na T'tona. - Jest dokładnie tak jak mówił F'nor. Nic można być w kilku różnych punktach czasu i nie czuć potwornego wyczerpania, a kiedy zatrzymaliście się o dwanaście Otorotów od tej chwili, Lessa niespodziewanie zaniemogła.
- Ty o tym wiesz? - wykrzyknął T'ton.
- Oczywiście. Po prostu cofnijcie się o dwa dni. Teraz rozumiecie, że wiem o wszystkim. Naturalnie, wtedy będę bardzo zdziwiony, ale teraz, dzisiejszej nocy, wiem, że pojawiliście się dwa dni wcześniej. No, lećcie już! Nie próbujcie nawet dyskutować! F'lar był na wpół przytomny ze zmartwienia o ciebie.
- Będzie mną potrząsał - Lessa rozpłakała się jak mała dziewczynka.
- Lesso! - T'ton wziął ją za rękę i zaprowadził z powrotem do Ramoth, która przykucnęła, żeby Lessa mogła ją dosiąść.
T'ton przejął dowodzenie. Polecił swemu Fidranthowi, żeby przekazał pozostałym smokom punkty orientacyjne, które podał Lytol, a Ramoth uzupełniła ten obraz o opis Mnementha i ludzi na kamieniach flagowych.
Chłód pomiędzy otrzeźwił Lessę. Błąd, który popełniła mocno podważył jej wiarę we własne siły. I oto znów byli w Ruatha. Smoki radośnie uformowały imponujący szyk. Na tle świateł schronienia widniały sylwetki Lytola, wysokiego Robintona i... F'lara.
Metaliczny ryk Mnementha powitał przybyszy. Ramoth jak burza wylądowała i porzuciwszy Lessę poleciała do swego partnera, by spleść z nim radośnie szyje.
Lessa, niezdolna do wykonania żadnego ruchu, stała tam, gdzie zostawiła ją Ramoth. Czuła, że Mardra i T'ton tkwią przy niej. Całą jej uwagę pochłaniał widok F'lara, który co sił w nogach pędził przez dziedziniec na jej spotkanie. A ona nie mogła się nawet ruszyć.
- Lessa, Lessa - urywany głos F'lara śpiewnie brzmiał w jej uszach. Przytulił ją, uniósł i miażdżąc jej usta pocałunkiem aż do utraty tchu, zaniechał swej starannie wyuczonej obojętności. Raptem, opuściwszy ją na ziemię, chwycił ją za ramiona. - Lesso, jeśli jeszcze raz... - powiedział akcentując każde słowo. Nagle przerwał, uświadamiając sobie, że otacza ich grono uśmiechających się przybyszów.
- Mówiłam wam, że będzie mną potrząsał - mówiła Lessa, zalewając się łzami. - F'larze, przyprowadziłam ich wszystkich... Wszystkich z wyjątkiem Benden Weyr. To właśnie dlatego porzucono pięć Weyrów. To ja ich przyprowadziłam.
F'lar rozejrzał się wokoło. Popatrzył ponad głowami władców Weyrów i zobaczył mnóstwo, setki smoków siadających w dolinie, na wzgórzach, wszędzie gdziekolwiek spojrzał. Widział smoki błękitne, zielone, spiżowe, brunatne i całe skrzydło złożone wyłącznie ze złotych królowych.
- Przyprowadziłaś - powtórzył oszołomiony.
- Tak. Oto Mardra i T'ton z Fort Weyr, Dram i...
Przerwał jej lekkim szarpnięciem, przyciągając ją do swego boku, aby móc zobaczyć i przywitać gości.
- Nie możecie sobie nawet wyobrazić, jak jestem wam wdzięczny - powiedział i zamilkł, albowiem zbyt wiele słów jednocześnie cisnęło mu się na usta.
T'ton wystąpił naprzód i wyciągnął do niego dłoń. F'lar uścisnął ją mocno.
- Mamy tysiąc osiemset smoków, siedemnaście królowych i wszystko co niezbędne dla założenia naszych Weyrów.
- Przywieźli teź miotacze ognia - wtrąciła podniecona Lessa. - Ale żeby polecieć... żeby spróbować czegoś takiego - szepnął F'lar ze zdumieniem i podziwem.
T'ton, D'ram i inni gruchnęli śmiechem. - Twoja Lessa to wspaniała...- ... przewodniczka, zwłaszcza że całe jej zadanie wykonała za nią Czerwona Gwiazda - skończyła Lessa skromnie.
- Jesteśmy jeźdźcami - ciągnął T'ton poważnie - tak jak ty F'larze z Benden. Powiedziano nam, że są tu Nici, z którymi należy walczyć, a to robota dla jeźdźców... w każdej epoce!
następny
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]