pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

 

 

 

Peg Sutherland

DWA OBLICZA JILLIAN JOYNER

 

 

 

Tytuł oryginału Tallahassee Lassie

ROZDZIAŁ 1

- Wstawać, śpiochy. Słońce już wyszło zza widnokręgu - szepnęła ciepło Jillian Tate Joyner. - Czas wysunąć głowę spod kołdry i prze - eee - ciągnąć ramiona. O, właśnie. Lepiej? Mmmm. Co tak pachnie? Świeżo parzona kawa?

Wydała głęboki pomruk.

- Widzicie? Życie zaczyna się przed szóstą rano, zwłaszcza jeśli słuchacie Zadziwiającej J.T. z WFLA, stacji nadającej klasycznego rocka. Mówi Tallahassee!

Podniosła głos.

- Wstawać, śpiochy! Pobudka! Sięgnęła po kasetę.

- A teraz porcja muzyki. Mam nadzieję, że Bobby Darin pomoże wam wyskoczyć z łóżek.

Dźwięki rockowego standardu „Splish Splash" wypełniły niewielką przestrzeń studia. Jillian zaczęła przerzucać pozostałe kasety, przygotowując zestaw melodii i reklam na kolejne kilka godzin audycji.

Przytupywała do taktu. Obawy, jakie miała przed pierwszym występem w porannym programie WFLA, gdzieś zniknęły, choć reakcja mieszkańców Tallahassee na dźwięk nowego, kobiecego głosu w eterze, nadal pozostawała niewiadomą. Nawet w latach dziewięćdziesiątych niewiele pań decydowało się na karierę disc jockeya, jednak pięć lat przy mikrofonie porannej listy przebojów w Atlancie dało jej sporo doświadczenia.

- W Tallahassee nie może być gorzej - mruknęła do siebie i odrzuciła z czoła zmierzwioną grzywę złocistorudych włosów. - Poza tym, któż oparłby się Zadziwiającej J.T.?

Muzyka dobiegła końca. Jillian włączyła mikrofon.

- Pomogło? - rzuciła rześkim tonem. - Znakomite uzupełnienie gorącej kąpieli. Ciało wibruje, strząsa resztki snu... Tallahassee! Jest szósta siedemnaście, dziś mamy...

Zniżyła głos do szeptu.

- Ciii... nie mówmy tego zbyt głośno. Dziś mamy poniedziałek. Niektórzy twierdzą, że nie jest to najlepszy dzień tygodnia. Ale ponieważ jest dopiero szósta siedemnaście, pozostało wam jeszcze dość czasu, aby wypić kubek kawy i rzucić okiem na poranną gazetę. A potem... na parking.

Przeciągnęła się i skrzywiła usta w uśmiechu. Nieźle. Jak dotąd szło całkiem nieźle.

- Ze stacji WFLA mówi do was Zadziwiająca J. T., wasza Tallahassee Lassie! Kobieta w eterze! Aż trudno sobie to wyobrazić. Ale kto wie, może to nie jest taki zły pomysł?

Roześmiała się.

- Za chwilę następny przebój. Minęła szósta dwadzieścia jeden, jest poniedziałek rano. Krótka prognoza pogody. Dzień będzie słoneczny, temperatura może sięgnąć nawet trzydziestu stopni! To chyba dobry sposób na poprawienie humoru...

Wcisnęła klawisz magnetofonu. Gdy uniosła wzrok, napotkała uważne spojrzenie właściciela stacji. Jim Towers dbał o swych pracowników, ale Jillian była przekonana, że nieczęsto zaglądał do studia o szóstej rano. Wysunęła kciuk w geście podziękowania za jego obecność. Zastanowiła się, co pomyślał na widok ubranej w skórzaną mini - spódniczkę Zadziwiającej J.T., której długie paznokcie pokrywała warstwa perłowej emalii, a rude włosy miały zupełnie inny odcień niż podczas niedawnej rozmowy w gabinecie. Na pewno spodoba mu się kolor, który zobaczy jutro. Mrugnęła do szefa i powróciła do audycji.

- To znów ja, Tallahasee! Dobiega szósta dwadzieścia cztery lub za trzydzieści sześć siódma, jak wolą pesymiści. Tym ostatnim radzę zwiększyć tempo przygotowań do wyjścia. Gościmy dziś w studio Jolene Dellinger, która wygłosi kilka słów komentarza na temat ostatnich posunięć politycznych naszej administracji. Jolene jest właścicielką salonu fryzjerskiego w pobliżu Kapitolu, a większość jej klientów to ludzie pełniący służbę państwową. Cześć, Jolene.

Poczuła przyśpieszone bicie serca. Zawsze bawiły ją rozmowy z wyimaginowanymi osobami, które zapamiętała z dzieciństwa, a potem wykorzystywała podczas pracy.

Jillian niemal bezwiednie przeistoczyła się w osobę swej „rozmówczyni". Zmrużyła zielone oczy i zacisnęła wargi w wąską linię. Nosowym tonem, który w niczym nie przypominał jej własnego głosu, powiedziała:

- Cześć. Cześć wam wszystkim. Masz rację mówiąc, że pełnią służbę. Przynajmniej powinni to czynić. Nieważne. Pozwól, że opowiem ci, kto przyszedł do mnie wczoraj z prośbą, aby tak postawić mu rzadką czuprynę, żeby szanowne gremium zwróciło wreszcie na niego uwagę, gdy znów będzie mówił o podatkach...

Jillian zmieniła brzmienie głosu. Zrobiła to tak naturalnie, że słuchaczom mogło wydawać się, że w studiu naprawdę przebywają dwie osoby.

- Chwileczkę, Jolene. Słyszałam, że biedniejsi kongresmani z Florydy zachowują się całkiem poprawnie. Znalazł się nawet jeden, który nie zamówił mahoniowego biurka do swego gabinetu, choć z tego powodu z rzadka wpuszcza tam gości i dziennikarzy. Może więc z tymi podatkami to nie jest zły pomysł...

- Niezły pomysł?! - zapiszczała Jolene. Jillian była zadowolona z efektu.

- Niezły pomysł? Kochanie, na jakim świecie żyjesz? Musisz chyba pochodzić z zaczarowanej krainy, gdzie pieniądze podatników idą na naprawę dróg i rozwój szkolnictwa. Na co ja płacę, nie wiem. Autostrada do Gainesville wymaga natychmiastowej renowacji, gdyż inaczej nie będzie można zorganizować w tym sezonie rozgrywek futbolowych. Nikt do nas nie przyjedzie! A satysfakcji z obejrzenia dobrego meczu nie da się porównać z żadnym innym doznaniem. Mam rację?

Niespodziewanie do rozmowy włączył się ktoś trzeci. Już nieraz zdarzało się, że Jillian dawała upust fantazji i improwizacja zmieniała się w prawdziwy występ. Przejęła to po matce, która przez ponad dwadzieścia lat kariery obcowała z wymyślanymi przez siebie postaciami - nawet przy kuchennym stole. Nowy głos brzmiał jedwabiście i kusząco. Jillian ściągnęła usta w prowokacyjną podkówkę.

- Ooooch - futbol. Zawsze marzyłam, aby mieć własną drużynę...

Potrząsnęła głową. Poczuła, że musi zareagować, nim sytuacja wymknie się spod kontroli.

- Hej, Jolene - wtrąciła normalnym tonem - myślałam, że choć dziś pojawisz się bez nieodłącznej Dixie Rose.

Zachichotała.

- A skoro wspomniałyśmy o futbolu, pozwólcie, że oddam głos do studia informacyjnego, skąd oprócz porannych wiadomości usłyszycie krótką relację z meczy rozegranych podczas minionego weekendu. Wasza kolej, chłopcy.

Odwróciła się od konsolety i potrząsnęła głową. Zaczęła się wachlować. Rozmowy z nie istniejącymi postaciami bywały męczące - szczególnie, jeśli niektóre z nich pojawiały się zupełnie przypadkowo.

Uniosła głowę. Zauważyła, że po drugiej stronie szyby oddzielającej studio od pomieszczenia technicznego pojawiła się nieznajoma osoba. Kobieta. Ubrana w elegancki ciemny kostium, krótko ostrzyżona, z twarzą ozdobioną dość mocnym, lecz gustownym makijażem. Jillian zmierzyła ją wzrokiem. Kobieta z pewnością traktowała swą pracę zbyt poważnie. Całe życie traktowała zbyt poważnie. Jillian przesłała jej uprzejmy uśmiech, na co nieznajoma odpowiedziała dumnym uniesieniem głowy.

- Rzut oka na zegar. Jest szósta pięćdziesiąt jeden, a więc minęła już prawie godzina, którą spędziliście słuchając porannej audycji radia WFLA prowadzonej przez Zadziwiającą J.T., waszą Tallahassee Lassie! Jolene powróci za pół godziny, aby dokończyć swój komentarz na tematy polityczne.

Jillian zerknęła kątem oka w stronę nowo przybyłej. Zauważyła, że kąciki ust kobiety drgnęły w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. Nieznajoma sięgnęła po leżącą obok niej teczkę i wyszła.

Taśma zsunęła się ze szpuli i poczęła wirować z szelestem. Russ Flynn w zamyśleniu spojrzał w stronę magnetofonu. W uszach wciąż dźwięczał mu nieco schrypnięty głos kobiety.

- Cholera - zdumionym tonem odezwał się Tony Covington. - Tego się nie spodziewałem.

Russ wstał ze zniszczonego fotela i wyłączył magnetofon.

- Myślałem, że... że ona...

- Że okaże się amatorką? Że nie będzie umiała zabawić słuchaczy? - Russ uśmiechnął się niby urwis planujący nową psotę. - Że ci nie dorasta do pięt?

Tony odpowiedział uśmiechem.

- Coś w tym rodzaju.

- Pomyśl raz jeszcze, compadre. Zadziwiająca J.T. to profesjonalistka w każdym calu.

- Skoro tak twierdzisz... Lecz w takim razie, dlaczego opuściła Atlantę? Chyba miała tam większe pole do popisu?

- Wyobraź sobie, że też mi to przyszło do głowy. Zatelefonowałem do Atlanty, gdy tylko usłyszałem zapowiedź WFLA o zmianie disc jockeya. Plotki mówiły prawdę, J.T. była prawdziwą gwiazdą porannej audycji. Rozgłośnia oferowała jej podwójną gażę w zamian za przedłużenie kontraktu.

Tony spojrzał na niego szeroko rozwartymi oczami.

- Naprawdę?

- Uhm. - Russ zamyślił się. J.T. potrafi bardzo wiele. Jest obdarzona znakomitym refleksem i wie, co może zainteresować słuchaczy.

- Zdaje się, że tym razem stanąłeś przed prawdziwym wyzwaniem.

Na dźwięk słów Tony'ego Russ poczuł dreszcz podniecenia, coś, czego nie odczuwał już od bardzo dawna siadając za konsoletą. Uśmiechnął się kwaśna

- Dam sobie radę.

Tony odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.

- Mam nadzieję. To trudny orzech do zgryzienia, Flynn. Pamiętasz dowcip na temat nowej limuzyny gubernatora? Pierwszy dzień na antenie i od razu trafiła w sedno. Niewątpliwie ma...

- Hej! - Russ uniósł obie dłonie. - WFLA nie potrzebuje dodatkowej reklamy. Skupmy uwagę na naszych sprawach. Myślę, że nadal jestem filarem porannej audycji WKIX...

Tony uderzył dłonią w kolano i uniósł z fotela swą masywną sylwetkę.

- Jesteś najlepszym prezenterem w mieście. - Wycelował palcem w stronę Flynna. - Przynajmniej do dzisiaj. Nie pozwól, aby ta dama przyprawiała cię o ból głowy.

- Dzięki za zaufanie, compadre.

Russ nie myślał już o ostatnich słowach swego szefa. Przejrzał materiał do kolejnej audycji i wyszedł ze studia.

Może powinienem to jeszcze raz przemyśleć, kołatało mu w głowie. Gdyby Tony wiedział, ile wysiłku kosztuje mnie codzienna porcja gadania...

Potrząsnął głową, wcisnął kask i umocował zwiniętą kurtkę na bagażniku motocykla. Nogą nacisnął starter. Zapomniał o wszystkim, rozkoszując się pędem powietrza. Podczas jazdy mógł spokojnie oddać się marzeniom, że jest kimś o wiele silniejszym i mądrzejszym. Sprytniejszym, niż spiker radiowy Russell K. Flynn, Jr.

Pamiętał pierwszą podobną jazdę niemal dwadzieścia lat temu. Było lato. Z podziwem obserwował kupiony przez kuzyna motocykl o podniesionych błotnikach, grubych oponach i wąskim, pomalowanym na żółto zbiorniku paliwa. Czuł nieprzepartą chęć ujarzmienia maszyny, a jednocześnie obawiał się, że nie zdoła nad nią zapanować.

Przełamując wewnętrzny opór, wyprowadził motocykl na pylistą ścieżkę na północnym skraju rodzinnej farmy i uruchomiwszy silnik, przekręcił rączkę gazu. Huk silnika przeniknął go do głębi, pozwolił zapomnieć o wsi, słomie we włosach i uwalanych ziemią dżinsach. Zniknęły gdzieś krowy czekające na wydojenie, nie plewiona fasola i tabele pomiarów gruntu. Russ poczuł w sobie wewnętrzną moc, jakiej nigdy dotąd nie doświadczył. Nawet krótki lot z górki za domem dziadka, zakończony upadkiem, nie zniszczył wrażenia, jakie niosła ze sobą jazda.

Słońce przygrzewało coraz mocniej. Russ manewrował pomiędzy mijającymi go samochodami. Pęd powietrza, miast chłodzić, wzmagał zmęczenie. Mężczyzna poczuł strużkę potu ściekającą mu po karku. Za chwilę asfaltowa nawierzchnia Tennessee Street będzie przypominała rozgrzaną patelnię i samotny motocyklista zacznie z zazdrością spoglądać na klimatyzowane limuzyny.

Russ zatrzymał pojazd na parkingu w pobliżu sklepu z artykułami sportowymi. Zawiesił kask na rączce kierownicy, przygładził czuprynę i skierował się do wnętrza. Przebiegł wzrokiem po pólkach. Wybrał kilka par skarpet, spodenek gimnastycznych i koszulek.

- Zaopatruje pan drużynę olimpijską? - mruknął sprzedawca na widok stosu ubrań.

- Mniej więcej. - Russ wręczył mu kartę kredytową. - Mam kilku przyjaciół w Youth Center.

Przez twarz młodego sprzedawcy przemknął cień. Russ znał podobną reakcję. Nie wszystkim podobało się, że na treningi przychodzili uczniowie zagrożeni usunięciem ze szkoły. Zajęcia stanowiły część nowego programu opieki socjalnej, obejmującego dzieci z rozbitych rodzin, przeważnie murzyńskich, kubańskich lub meksykańskich. Wśród nich były też dzieci zagrożone uzależnieniem od narkotyków i alkoholu.

W grupie uczęszczającej na zajęcia znaleźli się Andre i Howie. Na ogół przesiadywali w kącie, gdyż nie stać ich było na zakup skarpet. Russ już w zeszłym tygodniu przyrzekł sobie, że im pomoże. Pamiętał zawstydzone spojrzenie Andre. Przypomniał sobie własną przygodę w gimnazjum, gdy za namową babki zmienił zniszczone getry treningowe na nowe, lecz wykonane ze ścinków materiału.

Wzbudziło to ogólną wesołość i drwiny kolegów. Zrezygnował wówczas z uprawiania lekkiej atletyki.

Na początku tego roku szkolnego Russ na ochotnika zgłosił się do pracy w Ośrodku. Rozgłośnia WKIX aktywnie włączyła się w program pomocy młodzieży, więc uważał za swój obowiązek uczestniczenie w zajęciach sportowych. Bardzo szybko praca przerodziła się w pasję. Podopieczni stali się bliscy, a ich zachowanie przywodziło na pamięć własne dzieciństwo.

Andre i Howie stanowili szczególną parę. Russ poznał ich bliżej na początku września, gdy odkrył, że chłopcy przychodzą na zajęcia głodni. Beż wahania zabrał ich do najbliższego baru i poczęstował hamburgerami tłumacząc, że nie cierpi spożywania posiłków w samotności. Tak rozpoczęła się przedziwna seria podchodów, gdyż chłopcy byli zbyt dumni, aby przyznawać się do ubóstwa, a Russ za nic nie zamierzał zrezygnować z różnych form pomocy. Czekając na powrót sprzedawcy, zastanawiał się nad przewrotnością losu. Skąd Andre i Howie mieli zdobyć pieniądze na zakup getrów lub skarpet? Andre wychowywał się wraz z pięciorgiem rodzeństwa, a Howie często pozostawał w domu sam, gdy jego matka, dziewczyna o wiele młodsza od Russa na kilka tygodni „szła w tango", pchana nieodpartą potrzebą poszukiwania przygód.

- Ja pana znam. - Dobiegł go głos sprzedawcy. - Jest pan disc jockeyem z porannej audycji WKIX - u. „Russ for Rush Hour" - najlepsza muzyka w godzinach szczytu.

Russ uśmiechnął się prezentując garnitur zębów. Nie cierpiał podobnego zachowania, ale...

- Dzięki. Często słucha pan mojej audycji?

- Regularnie. - Sprzedawca podsunął mu rachunek i długopis. - Choć dziś z przyjemnością posłuchałem gadki tej dziewczyny. Musi z niej być niezła laska. Wysłuchałem całego programu, nim przypomniałem sobie, że nie cierpię starych przebojów.

Russ nie zmienił wyrazu twarzy. Sięgnął po zakupy, skinął głową i wyszedł.

Wsiadając na motocykl zastanawiał się, kiedy wysłucha następnej podobnej opinii. Prawdopodobnie niedługo, ponieważ trudno było nie zauważyć efektownego debiutu Zadziwiającej J.T. Nadchodził czas walki.

Podobna sytuacja nie była czymś zaskakującym. Russ już dość długo utrzymywał pozycję gwiazdora i niejedna rozgłośnia próbowała odebrać mu część słuchaczy, zatrudniając nie mniej znanych spikerów. Jak dotąd, żaden nie sprostał zadaniu. A Tony Covington ufał wyłącznie skali notowań.

- Russ wcisnął kask na głowę i niecierpliwie kopnął pedał rozrusznika. Jak dotąd, miał szczęście.

Jak dotąd, nigdy nie miał do czynienia z Zadziwiającą J.T.

Jillian przekazała mikrofon wchodzącemu na antenę Bruce'owi Webbowi i westchnęła z ulgą.

- Wspaniała robota, J.T. - mruknął Bruce, gdy w eter popłynęła kolejna porcja muzyki. - Będę musiał sporo się napracować, by moje audycje dorównały twojej.

Pochylił się w stronę dziewczyny. Jillian zrobiła zręczny unik i przesłała prezenterowi wdzięczny uśmiech.

- Dasz sobie radę. Słyszałam, że słuchaczki cię wprost uwielbiają.

- Może... - Bruce zniżył głos do uwodzicielskiego barytonu. - Nie masz kłopotów z zakwaterowaniem?

- Nawet najmniejszych.

Wsunęła stopy w wysokie zamszowe botki i wyszła. Czekało ją spotkanie z Jimem Towersem. W połowie korytarza zatrzymała się i podkreśliła wargi perłową pomadką.

Z uśmiechem spojrzała w lusterko. Była ciekawa, czy Jim zaakceptuje fantazyjny makijaż, przedłużony cień na po...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl