pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Edith Layton

Szansa

 

 

 

1

W tłumie weselników tylko jeden miał zachmurzoną minę. Stał z rękoma skrzyżowanymi na piersi i obserwował pozosta­łych gości, którzy przybyli na tę radosną uroczystość. Nawet pogoda idealnie harmonizowała z nastrojem chwili; był ciepły, balsamicznie pachnący wieczór - jakby żywcem wyjęty ze Snu nocy letniej Szekspira. Jeden z tych, które w rzeczywistości zdarzają się w Anglii niezmiernie rzadko.

Po zakończeniu ceremonii ślubnej całe towarzystwo prze­niosło się z kościoła do pobliskiej rezydencji wiejskiej pana młodego, gdzie miała się odbyć uczta weselna. Przeciągnęła się ona od rana do zmroku. Biesiadującym przygrywali muzykan­ci ukryci w porośniętych gęstym listowiem altankach. Rozwie­szone na drzewach latarenki migotały jak gwiazdy, schwytane w zieloną pułapkę gałęzi. Weselni goście tańczyli w sali balo­wej, na tarasie, nawet na strzyżonych trawnikach, ciągnących się aż do rzeki. Pląsy trwały do późna w noc.

Pochmurnemu weselnikowi zmarszczki na czole nie doda­wały urody. Zresztą, choć lord Raphael Dalton miał niewiele po trzydziestce, do pięknisiów nie należał. W surowych rysach trudno było dopatrzyć się uroku. Chyba tylko w zdumiewają­co ciemnych rzęsach, okalających głęboko osadzone niebieskie oczy. Zdaniem Daltona najgorsze w jego powierzchowności były ogniście rude włosy. Pragnąc ograniczyć to okropieństwo do minimum, strzygł się bardzo krótko, niemal tuż przy skó­rze. Traf chciał, że ostateczny efekt przypominał fryzurę a’ la. Brutus, będącą właśnie ostatnim krzykiem mody. Na szczęście natura nie obdarzyła Daltona charakterystyczną dla większo­ści rudzielców bladością ani piegami. Jego skóra była opalona i gładka.

Miał szerokie bary, szczupłą figurę i żołnierską posta­wę. Nie dziwota: do niedawna służył w wojsku. Ogólnie rzecz biorąc, powierzchowność lorda trudno byłoby nazwać ujmu­jącą, a mars na czole sprawiał, że wydawała się wręcz groźna.

Dalton nie spoglądał na parę nowożeńców. Nie odrywał oczu od ciemnowłosej damy, stojącej na pobliskim tarasie. Wpatrywał się w nią tak zachłannie i zazdrośnie jak kot w my­sią dziurę.

W każdym razie tak to wyglądało w oczach hrabiego Drummonda, który niezwłocznie przekazał szeptem przyjacielowi swoją opinię.

Rafe natychmiast odwrócił głowę i spiorunował druha spoj­rzeniem.

- Nic byś nie zauważył, gdybyś sam się na nią nie gapił! -warknął.

- Gapiłem się, i owszem, ale na ciebie. Na nią nawet nie zerknąłem. No i przekonałem się, że „oczy są zwierciadłem du­szy", przynajmniej u ciebie! - wycedził hrabia. A widząc minę przyjaciela, dorzucił ciszej: -Jeśli dasz mi teraz po pysku, za­kłócisz weselny nastrój i zrobisz świństwo nowożeńcom.

Rafe zamrugał półprzytomnie i przygarbił się.

-              Racja! - przyznał, pocierając kark. - Masz rację, Drum.
Znowu masz rację, niech to szlag! Nie znudziła ci się jeszcze?
Bo ja mam tej twojej racji po dziurki w nosie!

Hrabia wzruszył ramionami i uśmiechnął się pod wąsem.

- No, cóż...? Doskonałość bywa niekiedy męcząca. A jeśli chodzi o ciebie, Rafe, to myślałem, że cieszysz się jak ja, iż tych dwoje wreszcie się pobrało. Jeśli będziesz dłużej obnosił się z tą krzywą gębą, ludzie gotowi pomyśleć, że z ich małżeństwem jest coś nie tak...

- Nie tak? Z ich małżeństwem?! - zdumiał się Dalton. - Ni­gdy jeszcze nie widziałem, żeby Wycoff tak promieniał! I odmłodniał z tego szczęścia o dobrych parę lat! A jego Lucy? Psia­krew, serce człowiekowi rośnie na taki widok!

-              No, właśnie. Więc przestań się krzywić jak po occie!
Twarz lorda złagodniała. Pojawił się na niej wyraz zdumienia.
-Wyglądasz jak zbój Madej!

-              Naprawdę? - Rafe podniósł głowę. Na twarz wystąpiły mu
rumieńce. - Przepraszam. Zamyśliłem się i tyle. Nic mnie bar­dziej nie cieszy niż widok tej pary gołąbeczków!

-              No to niewiele ci do szczęścia potrzeba! - mruknął Drum.

Dalton nadal wpatrywał się w swoją ciemnowłosą damę. Ty­le że lady Annabella Wylde wcale nie była jego damą i pew­nie nigdy nią nie będzie - zmitygował się w duchu. Pomijając już fakt, że należał do tych, na których żadna panna nie zerk­nie po raz drugi (i trudno jej się dziwić!), serce i dusza lady Annabelli wyrywały się do innego. I to do kogoś, kto jest dla niej równie nieosiągalny, jak ona dla mnie! - myślał z goryczą. Ten, za kim Annabella wzdycha, to wspaniały chłop... Ale upodobał sobie i pojął za żonę inną dziewczynę, równie jak on wspania­łą... Więc panna Wylde mogłaby wreszcie spisać go na straty i ro­zejrzeć się za kimś innym, prawda? Co ją trzyma przy tamtym? Ano, to samo, co tobie każe do niej wzdychać, wbrew zdrowe­mu rozsądkowi! - odpowiedział samemu sobie Rafe i stał dalej wpatrzony w Annabellę. Nie wiedział, że spotka ją na tym we­selu, nie miał pojęcia, że jest daleką kuzynką pana młodego. Ale tak to bywa w arystokracji; panna Wylde jest pewnie spokrew­niona z połową parów Anglii. Lecz z nim i z jego rodziną nic jej nie łączyło. I bardzo wątpliwe, czy kiedyś połączy. Z tej właś­nie przyczyny Rafe nie był w weselnym nastroju.

Lady Annabella miała na sobie coś, co przypominało błękit­ną mgiełkę. Wyglądała przepięknie. Więcej niż przepięknie! Na temat jej urody pisano sonety. Słusznie okrzyknięto ją jedną z „niezrównanych", jak w Londynie nazywano gwiazdy sezonu. Czarne włosy, miękkie i lśniące jak sobolowe futro, oczy szafi­rowe niczym pogodne niebo w letnią noc, zgrabny nosek, ala­bastrowa cera. Postać smukła, filigranowa, ale niepozbawiona uroczych krągłości. Panna Wylde posiadała wszelkie zalety, ja­kie każdy mężczyzna pragnąłby widzieć u swej żony. Jej śmiech przypominał świergot ptaka. Rzadko, zbyt rzadko się śmieje -skonstatował Rafe i znów się zachmurzył na widok smętnego uśmiechu, jakim jego bóstwo powitało którąś z przyjaciółek.

Annabella była w dodatku dobrze urodzona, utytułowana (córka hrabiego) i posażna. I z tymi wszystkimi zaletami do tej

pory nie wyszła za mąż. Dwadzieścia cztery lata. Czysta zgro­za! Mogłaby mieć każdego na kiwnięcie palcem! Ale akurat ten jeden, na którym jej zależało, znalazł sobie inną... i Annabella nie mogła tego przeboleć. Damon Ryder był nie tylko jej sąsiadem. Wychowali się razem, a ona pokochała go jeszcze w dzieciństwie. Przyzwyczajonej do tego, że czego tylko za­pragnie, zaraz dostanie, los spłatał tym razem okrutnego figla. Damon spotkał dziewczynę, zakochał się w niej na zabój i od tej pory świat przestał dla niego istnieć. Wszyscy powtarzali, że Annabella była wesoła jak szczygiełek, póki mężczyzna, którego kochała, nie ożenił się z inną. Ale Rafe poznał ją dopiero po metamorfozie.

Czasem mówił sobie z bezlitosną szczerością (z powodu której nieraz wpadał w tarapaty), że wesolutka i ożywiona Annabella pewnie by go tak nie zauroczyła. Może by ją podziwiał, jak ktoś zwiedzający muzeum podziwia znajdujące się w nim )bezcenne skarby, po czym idzie dalej, nie martwiąc się, że do niego nie należą. To właśnie smutek Annabelli sprawił, że wy­lała się Rafe'owi mniej niedosiężna. Pomyślał, że może - kto wie? - zdołałby jej jakoś pomóc...? Przywrócić jej radość życia...? W tej chwili myślał tylko o tym, jak sprawić, by uśmiechnęła się znowu.

Wreszcie oderwał od niej wzrok i spojrzał na tańczącą parę, na widok której jego melancholijna dama tak posmutniała. Damon Ryder był nad wyraz przystojny. Równie przystojny, jak Annabella była piękna. Jednak poza uderzającą urodą miał też szlachetny charakter; o takich jak on mawiano „porządny z kościami"! Jego wybranka, Gilly, była też niezwykle piękna, zresztą nawet bez swej urody byłaby cennym unikatem: ze świecą szukać drugiej takiej dziewczyny! Bezpośrednia jak mężczyzna, wielkoduszna i wierna. Rafe pokochał Gilly jak siostrę i cieszył się jej szczęściem. Ale panny Wylde szczęście rywalki wcale nie cieszyło...

Drum zauważył, że przyjaciel zwrócił wreszcie wzrok na coś innego. Uśmiechnął się.

- Dobrze się złożyło, że Gilly dostarczyła Wycoffowi pretekstu do wyprawienia wesela właśnie tutaj. Dzięki temu nie

musiał wracać na północ, by urządzić bankiet w domu swoich rodziców.

-              No, cóż... Panna młoda uparła się, że koniecznie muszę być
na jej weselu! - roześmiała się Gilly Ryder. Oboje z mężem
przerwali właśnie taniec i usłyszeli rozmowę przyjaciół. - A po­nieważ w moim stanie nie mogę się narażać na trudy podróży,
matka Wycoffa musiała się z tym pogodzić. Wycoff omal mnie
po rękach nie całował z wdzięczności...! Nie mam nic przeciw­ko temu, żeby być dla przyjaciół wygodnym pretekstem!

-Tylko nie hasaj jak opętana, szelmo! - skarcił ją żartobli­wie Drum. - Matka Wycoffa gotowa pomyśleć, że to nie był nawet pretekst, tylko zwykła bujda!

-              Nie wyobrażaj sobie - odcięła się Gilly - że twoje morały
odstraszą mnie od tańca! Lada chwila zrobię się taka gruba, że
nie zmieszczę się w ramionach mego ukochanego! Tylko pa­trzeć, jak dzieciak tak się rozpanoszy, że w ogóle nie będzie
mowy o uściskach! - powiedziała, przesuwając ręką po całkiem
jeszcze płaskim brzuszku. - Wiem, wiem! - dodała, spogląda­jąc na męża z zawadiackim błyskiem w oku. - Znów się wy­rwałam z czymś, co nie uchodzi damie!

Damon Ryder uśmiechnął się szeroko do żony.

- A nie uchodzi, nie uchodzi. Dzięki Bogu, że nie jesteś damą! No to nie traćmy czasu, przytulmy się, póki jeszcze można!

- Ten to ma szczęście! - zauważył Drum, spoglądając za od­chodzącą tanecznym krokiem parą.

- A oto jeszcze jeden wybraniec losu! - zauważył Rafe, spo­glądając na wicehrabiego Wycoffa.

Tańczył ze swą dopiero co poślubioną małżonką; nie odry­wali od siebie oczu. Choć nie pierwszej już młodości, stanowi­li piękną parę, szczególnie teraz, gdy promienieli szczęściem.

- Kto by pomyślał, że Wycoff, właśnie Wycoff, tak się da ujeździć...?

- Kto by pomyślał? Każdy, kto ma trochę oleju w głowie -odparł Drum.

Dalton zamilkł. Po chwili rozejrzał się dokoła w poszukiwa­niu magnesu, który coraz to przyciągał jego wzrok. Annabella stała bliżej, niż sądził, przy balustradzie tarasu. Wyglądała tak,

jakby piorun ugodził ją prosto w serce. Przyciskała je dłonią i nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w Gilly i Damona Ryderów.

-              Niech to szlag! Słyszała naszą rozmowę. Widać jeszcze nie
wiedziała o... - wymamrotał Rafe gniewnie. Skąd zresztą mia­ła wiedzieć? Gilly wciąż wygląda jak mała dziewczynka, choć
niebawem będzie matką. Urodzi dziecko mężczyźnie, o któ­rym Annabella marzyła od dzieciństwa. Kolejny gwóźdź do
trumny niespełnionych marzeń tej biedulki! - pomyślał. Do­brze wiedział, co to znaczy grzebać własne marzenia.

Uzuchwaliło go to i popchnęło do działania. Nie namyśla­jąc się, podszedł do panny Wylde, pozostawiając przyjaciela na pastwę ciemności.

- Lady Annabello - spytał z ukłonem - czy zechce pani za­tańczyć ze mną?

- Bardzo mi przykro... Ja... nie mogę... bo... - jąkała się nie­poradnie. Nadal wpatrywała się w Ryderów, jak spętana złym urokiem.

Dalton powinien skłonić się raz jeszcze i odejść, jak wypa­dało po otrzymaniu odmownej odpowiedzi. Stał jednak nadal i wpatrywał się w lady Annabellę. Spojrzała na niego i dostrze­gła zmarszczkę na jego czole.

- Tak! - powiedziała z gorzkim śmiechem. - Ma pan całko­witą rację! Robię z siebie widowisko, prawda?

- Nie. To ja robię z siebie błazna. Pani mi odmówiła, a ja jeszcze tu sterczę - odparł. - Wszyscy powiedzą, że ze mnie prostak i głupek. Niech sobie mówią! A ja, kompletny bał­wan, spytam jeszcze raz: może pani mimo wszystko zatańczy ze mną?

Skinęła główką.

- Z przyjemnością, milordzie.

- Wszyscy mówią do mnie „Rafe" - rzekł, podając jej ramię.

- O...! Już pan mi to kiedyś powiedział..- - Zajęli miejsca, któ­re przewidywał układ figurowego tańca. - Zapomniałam... pro­szę mi wybaczyć. A więc, spotkaliśmy się już... Gdzie to było?

- Na przyjęciu u Andersonów, na balu w Almacku, na we­selu Ryderów... - wyliczał Rafe i spostrzegł, że zesztywniała,

gdy wymówił ostatnie nazwisko. Spotykali się na wielu innych imprezach, nawet kilkakrotnie tańczyli ze sobą. Ale prawie nie rozmawiali. Rafe nigdy nie był rozmowny, a w obecności Annabelli piękne słówka do reszty ulatywały mu z głowy.

- No, tak... - powiedziała ze wzrokiem utkwionym w zie­mię. Dalton wiedział, że chce uniknąć jego spojrzenia; z pew­nością nie musiała spoglądać na nogi, czy się nie plączą. Tań­czyła cudownie, podziwiał ją w tańcu wiele razy. - Na ślubie Ryderów. Ale nie pamiętam, jakie pokrewieństwo łączy pana z nimi? Pan jest... jej kuzynem? Mówię o pani Ryder, oczy­wiście.

- Nie jesteśmy spokrewnieni, choć znam ją od dawna. Jestem przyjacielem hrabiego Drummonda. To kuzyn Sinclairów, przybranych rodziców Gilly. Mam zaszczyt i przyjemność przyjaźnić się z nimi wszystkimi.

- Widzę... a raczej słyszę, że zwykł pan mówić krótko i do rzeczy - zauważyła z tak słodkim uśmiechem, że omal nie po­mylił kroków.

- Wolę słuchać, niż gadać - odparł zwięźle, starając się za­chować należny dystans w tańcu i w rozmowie. Nigdy dotąd Annabella nie rozmawiała z nim tak przyjaźnie. Spojrzał na jej smutną twarzyczkę i niewinne oczy. Ta niewinność wydała mu się podejrzana. Jakkolwiek by był urzeczony, orientował się, jeśli ktoś próbował nim manipulować. Ale było mu tak przy­jemnie, gdy na niego patrzyła, że... A niech sobie manipuluje!

- Może się przesłyszałam... Zdawało mi się, że pani Ryder wspomniała, iż jest enceinte...? - spytała Annabella naiwnie, jak­by oboje dobrze nie wiedzieli, że słyszała każdziutkie słowo. -Nie chciałabym być niedelikatna, wścibska ani wulgarna - doda­ła - ale znamy się z jej mężem od dawna i wolałabym wiedzieć, na kiedy szykować najpiękniejszy prezent dla najpiękniejszego w świecie dziecka!

- Owszem, Gilly jest w ciąży. Od niedawna. Dziecko zjawi się na wiosnę.

Panna Wylde raptownie zaczerpnęła powietrza. Wydycha­jąc je, wydała ni to westchnienie, ni to jęk. Wreszcie wykrzyk­nęła ze sztucznym ożywieniem:

-              To cudowne! - Nadal wpatrywała się w swoje pantofelki,
wykonując taneczne pas. - Pomyśleć tylko - Damon zostanie
tatusiem! Czuję się prawdziwą staruszką... Tak niedawno sam
był małym chłopcem. Mieszkaliśmy po sąsiedzku i znałam go...
od zawsze. Nasi rodzice ogromnie się przyjaźnili... - Paplała jak
najęta, automatycznie wykonując wszystkie figury tańca. Była
taka ożywiona... zbyt ożywiona.

Dalton wiedział, co to odwaga, i potrafił się na niej poznać. Annabella zaimponowała mu. Żałował, że nie może jej wyznać, jak bardzo ją podziwia. Zresztą, to by i tak nie pomogło. Żad­ne komplementy nie poprawiłyby jej humoru teraz, gdy do­wiedziała się, że jedynemu mężczyźnie, którego kochała, inna kobieta wkrótce urodzi dziecko.

Nie mógł jej także powiedzieć, że doskonale rozumie jej uczucia. Żałował, nie po raz pierwszy ani nawet dziesiąty, że nie ma tak obrotnego języka jak jego przyjaciel Drum. I nie potrafi odciąć się w mgnieniu oka jak drugi przyjaciel, Wycoff. Albo jak tuzin innych znanych mu mężczyzn, którzy z wdzię­kiem i swobodą czarowali damy. A on? Jak już coś powiedział, to prosto z mostu i konkretnie. Mężczyznom to się nawet po­dobało. Ale rozmowa z kobietami to całkiem co innego!

Może jednak przydałby się jej ktoś, kto potrafi słuchać...? Może swą wytrwałością zdołałby ją przekonać, że pragnie jej szczęścia...? Że chce jej służyć? Do tego się najlepiej nadawał.

-              Czy po weselu zabawi pani dłużej w tych stronach - spy­tał, gdy Annabella przerwała, by zaczerpnąć tchu - czy wraca
do Londynu?

-              Jadę do domu - odparła zwięźle, całkiem w jego stylu.

-              Szkoda wielka! - powiedział. - Miałem nadzieję, że nieba­wem znów się spotkamy i pogawędzimy.

Ich spojrzenia spotkały się. Rafe miał wrażenie, że jego part­nerka po raz pierwszy rzeczywiście patrzy na niego.

-              Naprawdę by pan tego chciał? - spytała i zamyśliła się.

Chodziłem za tobą jak wierny pies z balu na bal, z przyję­cia na przyjęcie. Byłem uszczęśliwiony, gdy cię ujrzałem. Gdy­byś choć raz spojrzała w moją stronę, tobyś nie zadawała głu­pich pytań! - przemawiał do niej w duchu. A ponieważ miał

już dość wiecznego wpatrywania się i wzdychania do gwiazd­ki z nieba, powiedział głośno:

-              Naprawdę. Od dawna o tym marzę. Ale koło pani zawsze
taki tłok, że nigdy nie mogłem się dopchać.

-              Zląkł się pan tłoku? - spytała ze śmiechem.

Co za flirciara! Rafe czuł, że przepadł z kretesem.

-              Byle czego się nie boję - stwierdził i dodał pod wpływem
nagłego olśnienia -... ale na samą myśl, że nie ujrzę pani wię­cej tego lata, bierze mnie strach.

-Tego lata...? Więc jeśli przepadnę jesienią albo w zimie, wcale to pana nie obejdzie? - spytała kpiąco. Dalton zacisnął usta. - Ależ ja tylko żartuję! - dodała spiesznie. - Dziękuję za piękny komplement, mi... Rafe. - Przechyliła główkę na bok i znów na niego popatrzyła.

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl