[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nora Roberts
OD PIERWSZEGO WEJRZENIA
Tłumaczyła
Julita Mirska
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pierwsze promienie słońca wynurzyły się zza gór, oświetlając swym blaskiem soczystą
zieleń drzew. Nieopodal coś zaszeleściło: to zając kicał po leśnym poszyciu. Na gałęzi
przysiadł ptak, który śpiewał tak głośno i radośnie, jakby obce mu były jakiekolwiek
zmartwienia czy troski. Wzdłuż drogi ciągnęły się płoty, gdzieniegdzie porośnięte
wiciokrzewem. W powietrzu unosił się wonny, słodki zapach. Na odsuniętym od szosy
polu farmer z synem pracowali przy zwózce siana.
Dwukilometrową trasę do miasteczka Shane postanowiła odbyć pieszo. Gdy tak
wędrowała trawiastym poboczem, minął ją tylko jeden samochód. Kierowca uniósł rękę w
geście pozdrowienia. Shane pomachała mu w odpowiedzi. Miło być z powrotem w domu,
pomyślała. Odruchowo zerwała z wiciokrzewu rurkowaty kwiat i - jak wtedy, gdy była
dzieckiem - wciągnęła w nozdrza jego aromat. Potem rozgniotła kwiat w palcach; zapach
przybrał na sile - kojarzył się jej z latem, tak jak zapach koszonej trawy i mięsa
pieczonego na ruszcie. Tyle że lato miało się już ku końcowi.
Niecierpliwie oczekiwała jesieni; wtedy góry wyglądały najpiękniej. Barwy drzew
dosłownie zapierały dech w piersiach, powietrze było rześkie, świeże. Nawet jesienny
wiatr brzmiał inaczej, bardziej tajemniczo. Jesień to pora palenia suchych liści i zbierania
żołędzi.
Czasem jej się wydawało, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Jakby znów miała
dwadzieścia jeden lat i szła z domu babci do sklepiku w Sharpsburgu po galon mleka
albo bochen chleba. Jakby ruchliwe ulice Baltimore, pełne przechodniów chodniki i
barwne tłumy, które widywała przez ostatnie cztery lata, były tylko snem, przywidzeniem.
Jakby nie spędziła czterech lat, ucząc w tamtejszej szkole, sprawdzając klasówki i
uczęszczając na zebrania rady pedagogicznej.
A jednak od jej wyjazdu minęły cztery lata. Należący do babci wąski piętrowy dom teraz
należał do niej. Podobnie jak hektar zalesionej ziemi. Góry, lasy, łąki nie zmieniły się,
czego nie można powiedzieć o niej samej.
Pod względem fizycznym wyglądała prawie tak samo jak w dniu, gdy wyjeżdżała do
Baltimore: niedużego wzrostu, szczupłej budowy, pozbawiona krągłości, o jakich zawsze
marzyła. Twarz trójkątna, o świeżej, delikatnej cerze zaróżowionej na policzkach.
Dołeczki pojawiające się przy każdym uśmiechu. Nos mały, przysypany piegami, lekko
zadarty. Oczy duże, ciemne, wyraziste; można było z nich wyczytać wszystkie emocje,
jakich doznawała. Włosy naturalnie kręcone, w kolorze złocistym; zwykle nosiła je krótko
przycięte. Opisując ją, ludzie najczęściej używali słów: śliczna, słodka, pełna wdzięku.
Nienawidziła tych określeń. Choć się do nich przyzwyczaiła, znacznie bardziej wolałaby
być postrzegana jako piękna, zjawiskowa i oszałamiająca.
2
Zbliżała się do ostatniego zakrętu - wiedziała, że za moment wyłoni się miasteczko. Tyle
razy tędy wędrowała: jako dziecko, jako nastolatka, jako młoda kobieta. Wszystko tu było
znajome, tu budziło się w niej poczucie bezpieczeństwa i przynależności. W Baltimore
była odrębnym bytem, nigdy zaś częścią całości.
Śmiejąc się głośno, ostatnie metry pokonała biegiem, po czym lekko zziajana wpadła do
sklepu. Dzwonki przy drzwiach zadźwięczały melodyjnie, ogłaszając wejście klienta.
- Cześć!
- No, cześć - odrzekła dziewczyna za ladą. - Ranny z ciebie ptaszek.
- Zaraz po wstaniu stwierdziłam, że nie mam kawy... - Nagle spostrzegła leżące na ladzie
kartonowe pudełko z pączkami. Oczy się jej zaświeciły. - Ojej, czy to są te z nadzieniem
kremowym?
- Tak. - Donna westchnęła z zazdrością, patrząc, jak Shane podnosi ciastko do ust.
Sama ciągle musiała liczyć kalorie, Shane zaś bezkarnie jadła za trzech.
Przyjaźniły się od najwcześniejszych lat, choć różniły się jak dzień i noc. Jedna
blondynka, druga brunetka; jedna niska i drobna, druga wysoka, o zaokrąglonych
kształtach. Shane była ryzykantką, zawsze przewodziła, uwielbiała przygody; Donna
lubiła stać w drugim szeregu, nie wysuwać się na czoło; zwykle wskazywała na
niedociągnięcia lub słabe punkty planu, który przyjaciółka obmyśliła, po czym
entuzjastycznie przyłączała się do zabawy.
- No i jak ci się podoba na starych śmieciach?
- Ogromnie - wymamrotała z pełnymi ustami Shane.
- Prawie nie pokazujesz się w miasteczku.
- Bo mam kupę roboty. Dom się sypie. Babcia nie zawracała sobie głowy naprawami. - W
jej głosie nuta żalu mieszała się z nutą czułości. - Bardziej interesowała ją praca w
ogródku niż cieknący dach. Może gdybym nie wyje...
- Przestań się obwiniać - przerwała jej Donna, ściągając gniewnie brwi. - Przecież wiesz,
że chciała, abyś przyjęła tę pracę w szkole. Faye Abbott zmarła w wieku
dziewięćdziesięciu czterech lat; mało komu dane jest tyle cieszyć się życiem. W dodatku
do samego końca była dzielną, dziarską staruszką.
Shane parsknęła śmiechem.
- To prawda. Czasem wydaje mi się, że wciąż siedzi w kuchni na bujaku i pilnuje, czy na
pewno pozmywałam wszystkie naczynia. - Odepchnęła od siebie wspomnienia, by
3
przypadkiem się nie roztkliwić. - Widziałam w polu Amosa Messnera z synem... -
Skończywszy pączka, wytarła dłonie o spodnie. - Myślałam, że Boba capnęło wojsko?
- Tak, ale swoje już odsłużył. Wyszedł tydzień temu. Wkrótce żeni się z dziewczyną, którą
poznał w Karolinie Północnej.
- Serio?
Donna pokiwała z zadowoleniem głową. Jako właścicielka sklepu na ogół wiedziała o
wszystkim, co się dzieje w miasteczku.
- Dziewczyna jest sekretarką w kancelarii prawnej. W przyszłym miesiącu przyjedzie tu z
wizytą.
- Ile ma lat? - spytała Shane, sprawdzając wiadomości przyjaciółki.
- Dwadzieścia dwa.
Shane wybuchnęła śmiechem.
- Och, Donna, jesteś niesamowita!
Donna popatrzyła z sympatią na swoją najstarszą kumpelkę.
- Cieszę się, że wróciłaś. Stęskniliśmy się za tobą.
- Gdzie Benji? - Shane oparła się biodrem o ladę.
- Z Dave'em na górze. - Na myśl o mężu i synku twarz Donny rozpromieniła się. - Ten
mały diabełek, puszczony samopas, rozniósłby sklep na kawałki. Po południu
zamieniamy się; Dave obsługuje klientów, a ja pilnuję Benjiego.
- Takie są korzyści, kiedy mieszka się w tym samym miejscu, co pracuje.
Donna, która nie chciała niczego narzucać przyjaciółce, skwapliwie skorzystała z okazji,
że Shane sama poruszyła temat miejsca pracy.
- Powiedz, wciąż myślisz o remoncie domu?
- Nie myślę. Decyzja już zapadła. - Na moment Shane zamilkła, po czym, przeczuwając
reakcję Donny, szybko dodała: - Przyda się w miasteczku jeszcze jeden sklepik z
antykami, a do takiego, który sąsiaduje przez ścianę z muzeum, turyści na pewno będą
chętnie zaglądać.
4
- Ale to takie ryzykowne - jęknęła Donna, którą przeraził błysk podniecenia w oczach
przyjaciółki. Zawsze pojawiał się wtedy, gdy zamierzała podjąć kolejne szalone
wyzwanie. - Koszty całego przedsięwzięcia...
- Starczy mi pieniędzy, przynajmniej na początek. - Shane wzruszyła ramionami. - Na
razie mogę sprzedawać antyki po babci i stopniowo wzbogacać asortyment. Chcę tego,
Donna - rzekła stanowczym tonem, widząc grymas na twarzy przyjaciółki. - Zawsze
chciałam otworzyć własny interes. - Rozejrzała się po małym, doskonale zaopatrzonym
sklepie. - Kto jak kto, ale ty powinnaś mnie zrozumieć.
- Rozumiem, ale... ja mam Dave'a, który mi pomaga. Sama, w pojedynkę, nigdy bym się
na coś takiego nie odważyła.
- Uda mi się. - Shane zamyśliła się. - Wiesz, oczami wyobraźni widzę, jak to wszystko
będzie kiedyś wyglądało...
- Czeka cię ogromny remont.
- Konstrukcja domu pozostanie bez zmian. Po prostu muszę go odnowić, dokonać paru
przeróbek, naprawić usterki. - Machnęła lekceważąco ręką. - Ale to wszystko i tak
musiałabym zrobić, gdybym chciała w nim zamieszkać.
- A dokumenty, pozwolenia?
- Już wystąpiłam do właściwych instancji.
- Opłaty, podatki...
- Rozmawiałam z księgowym. - Uśmiechnęła się, słysząc przeciągły jęk. - Posłuchaj,
mam świetną lokalizację, znam się na antykach i mogę szczegółowo opowiedzieć
przebieg wszystkich bitew toczonych podczas wojny secesyjnej.
- Co czynisz przy każdej okazji.
- Oj, uważaj - ostrzegła Shane. - Bo zaraz...
Ponownie zabrzęczał dzwonek nad drzwiami.
- Cześć, Stu! - zawołała Donna z teatralnym westchnieniem ulgi.
Kolejne dziesięć minut przyjaciółki spędziły na plotkach z dawnym kolegą szkolnym. W
końcu Donna podliczyła zakupy Stuarta, zapakowała je do torby i wydała resztę. A Shane
pomyślała, że jak tak dalej pójdzie, to wkrótce znów wszystko o wszystkich będzie
wiedziała.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]