pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Uwiedziona
Pamela Britton
PROLOG
Było faktem dobrze znanym w towarzystwie, że przywiązanie do
 Luciena St. Aubyn niosło za sobą śmierć.
Och, oczywiście nie wszyscy, dla których kiedykolwiek coś
znaczył, ginęli, jedynie prawie wszyscy.
Weźmy na przykład jego guwernantki. Cztery z tych jejmości
zmarło, zanim Lucien osiągnął wiek męski, z tego jedna
najwyraźniej na zaledwie ból głowy. Fakt, że zmarł także stajenny
młodego hrabiego, wydawał się zbiegiem okoliczności. Jednak po
śmierci najlepszego przyjaciela Luciena ludzie zaczęli się już na
widok hrabiego żegnać. W końcu ile zgonów może wydarzyć się
wśród znajomych jednego człowieka, zanim zacznie się to
wydawać, no cóż, dziwne?
Śmierć najlepszego przyjaciela nie byłaby niczym nadzwyczajnym.
Ostatecznie ludzie umierają. To raczej okoliczności, w jakich
zginął ten młodzieniec, tak przeraziły co bardziej przesądnych.
Marcus zginął od uderzenia kamieniem. Fakt, że kamyk ten
wystrzelił spod kół powozu Luciena, wydawał się szczególną
ironią losu. To, że młody hrabia jechał właśnie w odwiedziny do
Marcusa, a ten do niego, również zakrawało na ironię. Jednak
dopiero fakt, że kamień trafił młodzieńca tak niefortunnie, że stał
się przyczyną jego gwałtownego zejścia, okazał się prawdziwą
ironią losu. Potem, gdy Lucien miał lat dwadzieścia, zmarł jego
ojciec, co ludziom przypomniało, iż matka młodego hrabiego
odeszła w połogu, a fakt, że bogate wdowy skrzętnie ukrywały
swoje córki za każdym razem, gdy Lucien pojawił się w okolicy,
nie wróżył dobrze jego życiu towarzyskiemu.
Taka przeszłość niepokoiła również pewną cząstkę samego
Luciena. W końcu było to dość niesamowite, że miejscem pobytu
tylu jego znajomych był grób. Czyżby w pogłoskach, jakoby
ciążyła na nim klątwa, tkwiło ziarno prawdy?
Choć mogło wydawać się to niemądre, zmartwienia te dręczyły go
do tego stopnia, że pewnego razu poruszył bolesny temat w
rozmowie z bratem. Henry, który zdaniem Luciena był
najrozsądniejszą osobą na tej bożej ziemi, po prostu się roześmiał.
- Lucien, mój stary - rzekł Henry - trzeba rozum postradać, żeby
wierzyć w takie brednie.
Te słowa dodały wielkiej otuchy młodzieńcowi. Mimo to jakaś
część jego duszy nie chciała zostawić tej kwestii w spokoju.
 - Przecież nie wszyscy zmarli nagle - zauważył jego brat. -
Pomiędzy zgonami mijały lata.
- Tak, ale to i tak wiele zgonów.
- Wszyscy umarli z przyczyn naturalnych - przekonywał Henry -
wliczając w to naszego ojca.
- Kość kurczęcia to naturalna przyczyna? - spytał Lucien. Henry
wzruszył ramionami.
- W końcu do gardła nie wleciało mu całe kurczę.
Na te słowa Lucien roześmiał się. Henry celował w wygłaszaniu
stwierdzeń w sposób przyziemny, a jednak dowcipny. Prawdę
mówiąc, Henry nie przejmował się praktycznie niczym. Bo i czemu
miałby? Był synem pierworodnym, co gwarantowało mu
sześćdziesiąt tysięcy funtów rocznego dochodu, tytuł księcia, akry
ziemi i możliwość przebierania w pięknościach danego sezonu.
Lucien urodził się drugi w kolejności, co zapewniało mu mizerną
część fortuny brata, tytuł hrabiego i zamek, którego mury sypały
się do oceanu.
Wprawdzie fakt, że Henry'ego nie sposób było rozdrażnić,
niezmiernie irytował Luciena, młodzieniec jednak kochał brata.
Tak, trochę zazdrościł draniowi, i nieraz okazywał swą zazdrość,
ale w końcu tego należało się spodziewać: wszyscy drudzy w
kolejności synowie zazdrościli pierworodnym.
- Więc nie wydaje ci się to dziwne, że tylu ludzi, którzy mnie znali,
umarło?
Brat posłał mu łobuzerski uśmiech.
- Ani trochę, bracie. W końcu nie zabiłeś jeszcze mnie.
Dwa miesiące później Henry już nie żył.
Wtedy to w towarzystwie zaczęto nazywać Luciena Księciem
Śmierci. Młodzieniec starał się ignorować to miano, lecz w głębi
duszy jego niepokój wzrósł wielokrotnie. Zmarło dziewięć osób,
które go znały, a ostatnia z nich, jego brat, poniosła
najokropniejszą śmierć.
Henry został zastrzelony. Najgorsze i prawie niemożliwe do
uwierzenia było to, że Henry'ego trafiła kula z pistoletu, z którego
wypalił sam Lucien.
Henry umarł.
Wspaniały, radosny Henry, jedyny krewny, który został Lucienowi.
 Po raz pierwszy Lucien poznał prawdziwe znaczenie słowa „żal".
Nic dotąd, nawet śmierć ojca, nie dotknęło go tak boleśnie.
Sytuację pogarszał jeszcze fakt, że w towarzystwie za wytwornymi
wachlarzami szeptano, iż nowy książę być może umyślnie zabił
swego brata.
W miarę rozrastania się plotek stało się jasne, że wielu ludzi
uważało go za winnego tego czynu. Oczywiście nadal akceptowano
go w towarzystwie, jednak tylko z konieczności. O ile przed
śmiercią Henry'ego Luciena zapraszano na najbardziej prestiżowe
przyjęcia, w rok po zgonie brata trudno mu było otrzymać więcej
niż dwadzieścia zaproszeń na sezon.
W taki oto sposób Lucien mimo woli poróżnił się z towarzystwem.
Ono go nie lubiło, a on nie lubił jego. Mimo to nadal mu się
narzucał, niemal jakby chciał ukarać je za to że miało czelność
okazać mu jawnie swą niechęć.
W miarę upływu lat, kiedy pamięć o zgonach przygasła, stał się
osobą coraz bardziej akceptowaną.
Lucien jednak nigdy nie zapomniał. Być może po to, aby ukryć ból
spowodowany odpowiedzialnością za śmierć brata, a być może po
to, by zagrać na nosie tym, którzy obciążali go winą za ten czyn -
czy z jakiegokolwiek powodu - Lucien stał się bardzo
lekkomyślny. Robił rzeczy, jakich młody mężczyzna o zdrowych
zmysłach nigdy by nie zrobił: uwodził niewinne kobiety
(oczywiście z dobrych domów) i gnał po krętych uliczkach
Londynu na złamanie karku. Urządzał dzikie przyjęcia w swojej
posiadłości. Stał się hulaką. A właściwie kimś więcej. Był królem
wszystkich hulaków.
Hulaką z Ravenwood.
Co dziwne, to nowe miano tylko dodało mu wdzięku. Kobiety
wzdychały, gdy wchodził do pokoju, a młodsze z nich
fantazjowały, że to im właśnie uda się poskromić tego księcia
łotrów. Starsze kobiety, panie w wieku odpowiednim, by pamiętać
skandal towarzyszący śmierci jego brata, pociągała jego
niebezpieczna przeszłość, nie wspominając już o zielonych oczach,
które mówiły „grzesz ze mną", szerokich, silnych barkach i
męskiej, kwadratowej szczęce. Nawet matrony wynajmowane po
to, by trzymać takich mężczyzn z dala od swych podopiecznych -
 przyzwoitki - puszczały w ruch wachlarze, kiedy się zbliżał. Cóż z
tego, że, jak wieść niosła, książę złamał życie niejednej z ich
podopiecznych.
Lucien był znudzony. Trudno mu się było dziwić, skoro mógł
przebierać w kobietach, zachowywać się wedle własnego
widzimisię i nie ponosić tego konsekwencji. Jego zachowanie było
rezultatem nadmiernego folgowania swoim zachciankom. Książę
nie wierzył w miłość, uważał uczucia za oszustwo, bajkę zmyśloną
przez poetów i powieściopisarzy, po to, by skłonić młode damy do
czytania ich słów (i płacenia za ten przywilej).
Nie, miłość nie istniała, a jeśli nawet było inaczej - co oznajmiał
głośno przy licznych okazjach - z pewnością nigdy by go nie
znalazła.
Przynajmniej tak mu się zdawało.
Dla Elizabeth Montclair nie było miejsca w wyższych sferach. Ona
sama o tym wiedziała. Ton wiedział o tym. I niech Bóg ją ma w
swej opiece - wiedziały o tym także londyńskie gazety.
Rzecz nie w tym, że brakowało jej tytułu szlacheckiego. W końcu
była córką hrabiego. Problem wynikał raczej z tego, skąd wziął się
ten tytuł, niż z samego tytułu. Ostatecznie zasłużenie sobie na tytuł
hrabiowski tylko tym, że się było - jak to ujął król Jerzy III -
„cholernie dobrym szewcem", nie mogło się wydawać, powiedzmy,
szczególnie romantyczne. Trzeba było zabić smoka albo pokonać
jakiegoś księcia, aby zdobyć powszechny szacunek.
Dlatego też Elizabeth już w dzieciństwie oswoiła się ze
zgorszonymi spojrzeniami, jakie jej posyłano. Sytuacji nie
polepszał bynajmniej fakt, że na powozie, którym jeździła, widniał
herb - trzewik. Jej dziadek, prawie tak samo szalony jak król,
uważał wtedy, że to bardzo śmieszne.
Towarzystwo uznało to za mniej zabawne.
Elizabeth nierzadko sądziła, że to właśnie po dziadku
odziedziczyła nieco niekonwencjonalny i niezwykły umysł, który
zdawały się często nękać dziwaczne myśli. Pogodziła się z faktem,
że w trakcie składania ukłonu ogarniała ją nagła chęć, by zatańczyć
irlandzką gigę. Albo może zjechać po poręczy do sali balowej.
Były to osobliwe myśli, bez wątpienia, i zawsze je tłumiła, a
jednak wciąż świtały jej w głowie. Z drugiej strony, fakt, że
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl