pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

                                                                       39

„KARCZMA”

dziewczyna ma wyjsc z rozkazu ojca za starszego o wiele barona, ucieka z domu i pracuje w karczmie, brat ja odnajduje i dawna milosc z niedaleikiej przeszlosci także...

 

Opowiadanie chcę zadedykować:

Asi Kolet, bo to ona podtrzymuje mnie na duchu, gdy jestem całkowicie załamana i to ona pomagała mi przy wyborze imion dla postaci.

Tym wszystkim, którzy we mnie nie wierzą. Oto do czego jestem zdolna! Niech zaczną zbierać szczęki z podłogi!

Oraz T.M., wrednemu szowiniście, który twierdzi, że kobiety nie potrafią pisać. Niech zacznie czytać romanse i się nawróci!

**

Kolejny nóż wbił się w drzwi stodoły. Drżał jeszcze chwilę wydając charakterystyczny dźwięk. Nim jednak ostatecznie znieruchomiał, kilka milimetrów od niego wylądował tasak. Wrota żałośnie zaskrzypiały w proteście.

- Uważaj siostrzyczko, bo rozetniesz je na pół – zażartował Christoper Craven, wysoki, ciemnowłosy młodzieniec oparty niedbale o podniszczony płot. Od jakiegoś czasu uważnie przypatrywał się swojej młodszej siostrze. Znał doskonale jej sprawność w posługiwaniu się różną bronią, ale w całej tej scenie było coś, co go podświadomie zaniepokoiło.

- Mogę je jeszcze porąbać – odpowiedziała mu Ana z niezwykłą zaciętością w głosie.

- Ojciec nie byłby tym zachwycony – dodał uśmiechając się z przymusem. Odepchnął się od ogrodzenie i ostrożnie podszedł do dziewczyny.

Jej ciemne włosy zwykle niedbale rozrzucone na ramionach, były teraz lekko zmierzwione, a opalone policzki pokrywał uroczy rumieniec. Nie była zbyt wysoka. Miała smukłą sylwetkę, o bardzo wyrazistych kobiecych kształtach. Wrodzona łagodność i wdzięk widoczne były w każdym jej ruchu, szczególnie gdy chodziła wydawało się, że płynie w powietrzu. Teraz w jej postawie wyczuwało się silne napięcie. Stała sztywna, całkowicie skupiona na celu. Usta miała mocno zaciśnięte, gdyż tworzyły wąską linię, jak zawsze, gdy była mocno wytrącona z równowagi. Ręce natomiast lekko jej drżały być może, dlatego nie trafiała w tarczę namalowaną na wrotach.

- Powiedział Ci? – zapytała nie odrywając oczu od trzymanej w ręce siekiery.

- Przed chwilą – chłopak ostrożnie odebrał jej narzędzie i odłożył poza zasięg jej ręki. Z westchnieniem spojrzał                w pochmurne, angielskie niebo. Zanosiło się na burzę, mimo to wziął ją za rękę i poprowadził w stronę pobliskiego zagajnika. Tam wygodnie usadowili się na starym pniu.

Robili tak zawsze, gdy mieli jakiś problem. Nikt im w tym nie przeszkadzał i nie podsłuchiwał. Ojciec nie interesował się zbytnio dziećmi, a matka była wątłego zdrowia i bała się wychodzić z domu w obawie przed zapaleniem płuc. Zmieniające się wciąż nianie lękały się wszelkich robaków, pająków, kleszczy i innych „strasznych” owadów. Służba natomiast miała całkowity zakaz kontaktowania się z dziećmi, „jeżeli nie było to konieczne”.

- Moje gratulacje! – powiedział Christoper potrząsając jej dłonią.

- To nie jest śmieszne! – ofuknęła go spiesznie wyrywając dłoń. Nagle wstała i zaczęła przemierzać polankę w tę                 i z powrotem. Widać było, że jest bezgranicznie oburzona.

– Jak on mógł?! Bez mojej zgody?! – zapytywała samą siebie.

- Znasz ojca. Nie interesuje go dobro innych – odpowiedział brat nie ruszając się z miejsca.

- Ale za barona Dormera? Tego wielkiego, obrzydliwego tłuściocha, który nie potrafi sam zapiąć sobie guzika?

- Nie zapominaj, że jest jeszcze wyjątkowo tępy – wtrącił Christoper. – Ale dla ojca liczy się tylko to, że ma duże wpływy na dworze. Podobno Król bardzo go ceni.

- Nasz Król, to dureń! – wykrzyknęła pod wpływem impulsu.

- Być może, ale na twoim miejscu nie wyrażałbym zbyt głośno takich opinii. – ostrzegł ją. Ana wzniosła ręce ku niebu i w bezradnym geście opuściła je.

– Nigdy nie zgodzę się na to małżeństwo. Ojciec może mnie nawet zabić. – zawołała porywczo.

- Prędzej Cię wydziedziczy.

- Nic mnie nie obchodzą pieniądze.

- Ale barona Dormera, tak – stwierdził Christoper bawiąc się suchą gałązką. – Słyszałem, że ma jakieś długi.

- Nie dostanie ani mnie, ani pieniędzy Cravenów! – powiedziała stanowczo.

- Co masz zamiar zrobić? – zaniepokoił się. Wiedział, że jest porywcza. Prychnął. Żeby tylko! Ona jest szalona!

- Porozmawiam z ojcem. Jeżeli to nie poskutkuje, wymyślę coś innego. – Odwróciła się na piecie i żwawym krokiem ruszyła do domu. Chris westchnął. Czuł kłopoty. Zrezygnowany kopnął kamień i poszedł za nią.

Przed drzwiami gabinetu ojca opanował ją strach. Ilekroć przekraczała ten próg, zawsze go odczuwała. To było jakby zaklęte, mroczne królestwo ojca. Ponure, ciężkie zasłony, ciemne, ogromne szafy pełne starych i nigdy nieprzeczytanych książek oraz wielkie, dębowe biurko. Nagle straciła całą butę. Cichutko zapukała w nadziei, że nikt jej nie odpowie. Myliła się. Ojciec był w gabinecie.

- Wejść! – usłyszała niski, burkliwy głos. Nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły pod lekkim naporem. Zaskrzypiały i otworzyły się szerzej.

Klaudiusz Craven uniósł głowę. Nie okazał zbytniego zainteresowania widokiem swojej córki. Znad biurka rzucił jej krótkie spojrzenie poczym powrócił do swojej pracy. Gdy pochylił głowę w nikłym świetle zajaśniała jego łysina. Zmarszczył czoło i krzaczaste brwi połączyły się tworząc literę V, zaś usta rozciągnęły się w drapieżnym uśmiechu.

- Anastazjo – powiedział i wskazał gestem skórzany fotel stojący naprzeciwko biurka. Tylko ojciec tak się do niej zwracał. Wzdrygnęła się mimowolnie.

- Ojcze, pragnę się z Tobą rozmówić – zaczęła nie patrząc mu w oczy. Odkąd skończyła trzy lata, ten jego przenikliwy wzrok, onieśmielał ją.

-  W jakiej to sprawie? Ach, zapewne chodzi o Igora – rzekł domyślnie, odłożył pióro i wyprostował się. - Zanim cokolwiek powiesz, wiedz, że nie zmienię swojej decyzji. Lord Dormer jest doskonałą partią. Jego majątek dorównuje naszemu, ma wiele koneksji i znajomości, a poza tym dałem mu już słowo – powiedział chłodnym tonem.

- Ale on jest o czterdzieści lat starszy ode mnie! – wykrzyknęła zirytowana dziewczyna.

- To nie ma nic do rzeczy! – fuknął baron Craven. – Już jesteś mu obiecana! I wyjdziesz za niego choćbym miał siłą zaciągnąć cię do ołtarza!

- Nie jestem niczyją własnością! – Poderwała się ze swojego miejsca.

- Jesteś moją własnością, a później będziesz należała do niego! – odpowiedział wstając. Wyglądał naprawdę groźnie. Zro-bił się strasznie blady, wzrok miał dziki, na policzku niebezpiecznie drgał jakiś mięsień, a całym ciałem wstrząsnął dreszcz.

- Nie wyjdę za niego! Nigdy!

- Zostaniesz jego żoną! Nie masz tu nic do powiedzenia! – krzyczał coraz głośniej jednocześnie okrążając biurko. - Ślub

odbędzie się za miesiąc. Lepiej przywyknij do nazwiska Dormer, bo wkrótce będziesz je nosić – dodał jadowitym szeptem.

- Nienawidzę Cię! Bardziej zależy Ci na jego majątku niż na... – coś nagle odrzuciło ją do tyłu, Upadła na podłogę. Baron dyszał ciężko, rękę nadal miał uniesioną. Ana powoli podniosła się trzymając dłoń na lewym policzku.

- Niewdzięcznico! Wynoś się stąd, do ślubu nie chcę cię widzieć! – warknął i nic sobie nie robiąc z tego, że przed chwilą uderzył rodzoną córkę, usiadł za biurkiem pogrążając się w pracy.

- Nie martw się ojcze – szepnęła. – Nie zobaczysz. - uniosła wysoko brodę i dumnie wyszła z pokoju.

Kierując się w stronę sypialni kątem oka zauważyła skraj czarnej sukni znikający w drzwiach apartamentu matki. Westchnęła z żalem.

Elizabeth Craven od wielu lat nie opuszczała posiadłości, nie opuszczała też swojego pokoju. Ana już dawno nie miała okazji z nią rozmawiać. Kobieta była zdominowana przez despotycznego męża. Odkąd zostali małżeństwem żądał od niej bezwzględnego posłuszeństwa. Była młoda. Bez trudu udało mu się ją podporządkować. Stała się niewolnicą w złotej klatce. Mąż traktował ją jak piękny przedmiot, który z biegiem lat się znudził. Nigdy też jej nie kochał. Nie mogła nawet wyrazić własnego zdania w obawie przed jego karcącym wzrokiem. Taka rzeczywistość zaczęła ją przytłaczać. Elizabeth zawsze była wątłego zdrowia, a od kilku lat jej stan systematycznie się pogarszał. Gdyby nie dzieci, które kochała całym sercem, dawno już zakończyłaby swój żywot.

Czarodziejska noc. Rozgwieżdżone niebo. Światło księżyca przenikające stary las. W mroku odgłosy nocnego ptactwa wyruszającego na polowanie. Wokół obezwładniająca spokojem cisza. Coombe Abbey pogrążone we śnie. Taka sceneria mogłaby się wydawać całkiem romantyczna, jednak Ana była innego zdania.

Ostrożnie otworzyła okno swojej sypialni. Spojrzała w dół i natychmiast cofnęła się. Drugie piętro nie jest najlepszym miejscem na pokój dla porywczej dziewczyny. Nienawidziła wysokości.

Wzięła głęboki wdech i wyrzuciła przez okno dość spore zawiniątko, które z cichym tąpnięciem uderzyło o ziemię szczęśliwie omijając krzewy pnących róż. Szybko przerzuciła przez parapet grubą linę. Potem znów wzięła głęboki oddech i przełożyła jedną nogę. Na szczęście ubrana była w strój swojego brata, z którego Chris dawno już wyrósł i który przypadkiem znalazła dziś w jego kufrze. Ku radości Any pokojówka musiała przeoczyć tę część garderoby. Ciemny kubrak oraz mocne, już lekko wytarte spodnie wydały się idealnym przebraniem na tę noc.

Mocno uchwyciła sznur i przełożyła drugą nogę. Gdyby ją teraz ktoś zobaczył, skandal byłby murowany!

Panna Craven ubrana w męski, a do tego brudny strój, wisi na wysokości sześciu metrów dyndając nogami i zaciskając powieki. Jej brat miałby niezły powód do żartów.

Schodzenie po sznurze nie należało do jej ulubionych zabaw. Gdy wreszcie stopami dotknęła ziemi, poczuła ulgę tak wielką, że omal nie roześmiała się w głos. Na szczęście w porę opamiętała się. Podciągnęła zbyt luźne w pasie spodnie, podniosła z ziemi zawiniątko i ruszyła ku stajni.

Zaczynało świtać. Zbyt długo zwlekała! Pobiegła, więc do boksu, szybko wyprowadziła swoją kasztanową klacz o imieniu Bella i sprawnie ją osiodłała. Potem zgrabnie wskoczyła na jej grzbiet i lekkim kłusem opuściła posiadłość kierując się      w stronę głównego traktu.

Mijając pierwszą linię drzew obejrzała się jeszcze na swój rodzinny dom. Przeczuwała, że już tu nie wróci. Ojciec nie wybaczy jej, że uciekła. Nie miała jednak wyrzutów sumienia. Policzek nadal ją piekł, a perspektywa zostania lady Dormer bynajmniej nie skłaniała do zawrócenia konia. Przymknęła, więc oczy chcąc zachować to miejsce w pamięci.

Upewniwszy się, że jest całkowicie bezpieczna, gwałtownie spięła klacz i pognała galopem w las. Po mniej więcej kwadransie była już dość daleko od domu. Zwolniła tempo i pozwoliła Belli odsapnąć. Tymczasem słońce całkowicie wyłoniło się zza linii horyzontu. Ana przystanęła napawając się tym widokiem. Po raz ostatni obejrzała się za siebie. Już nie widziała potężnej posiadłości. W zasięgu jej wzroku znajdowały się tylko drzewa skąpane w porannym słońcu. Ściągnęła wodze i pognała w dal.

***

- Uwaga chłopcy, jedzie towar!

Wszystko zamilkło. Trzech mężczyzn znikło w przydrożnych zaroślach. Nie słychać było żadnych odgłosów. Najważniejszy z nich, znany w złodziejskich kręgach jako Bill, uniósł rękę, by w odpowiednim momencie dać znak kompanom. Tętent kopyt narastał. Ktoś pędził galopem po głównym trakcie. Ręka opadła. Zewsząd rozległy się dziki wrzaski i w jednej chwili zbrojni mężczyźni otoczyli jeźdźca. Spłoszony koń nagle stanął dęba omal go nie zrzucając.

- Nie wiesz panie, że niebezpiecznie jest podróżować samotnie przez las? – zapytał drwiąco Bill. Zbliżając się uważnie obserwował podróżnego. Zauważył, że był on niezbyt wysoki i chuderlawy. Twarz natomiast miał zakrytą kapturem. – Wielu złoczyńców się tu kręci – kontynuował lekko zirytowany, że mężczyzna milczy. Jego kompani zbliżyli się do juków. Koń gwałtownie parsknął i odskoczył. – Nie podzielisz się panie z nami kawałkiem chleba?

- Ale wy nie chcecie chleba! – odpowiedział im kobiecy głos.

Bill zaskoczony odwrócił się błyskawicznie. Tak byli zajęci jeźdźcem, iż nie zauważyli zbliżającego się wozu. Kobieta zatrzymała go w bezpiecznej odległości i zsiadła z kozła.

W ręce trzymała strzelbę, bez wątpienia umiała się nią posługiwać. Bill widział to w jej zdumiewająco niebieskich oczach. Kobieta była młoda, zbyt młoda jak na samotną podróż. I była ładna. Trzeba było to dodać. Miała okrągłą twarz i duże oczy. Jasno brązowe włosy splotła w długi warkocz. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie.

- Proszę zostawić tego mężczyznę! – krzyknęła i podniosła ostrzegawczo strzelbę. Rabusie roześmieli się. Wąsaty mężczyzna sięgnął do juków. Błysnęło srebro, trysnęła krew. Złodziej złapał się za dłoń, na której widniała krwawa pręga. Jeździec bez wątpienia potrafił się bronić. Ale gdy wykonywał ten ruch kaptur zsunął mu się z głowy.

- Kobieta! – wykrzyknął niedoszły rabuś nadal trzymając się za dłoń. Patrzył przerażony w tryskające złością piwne oczy.

- Nie ignorujcie mnie panie! – powiedziała Ana dając znak pozostałym mężczyznom, żeby odsunęli się od konia.

- Jeżeli nie chcecie stracić czegoś cenniejszego lepiej odejdźcie! – krzyknęła kobieta ze strzelbą i spojrzała znacząco poniżej paska od spodni. Na pewno nie należała do skromnych.

Bill powiódł ku niej wzrokiem i ze zdumieniem odkrył, że na wozie jest jeszcze jedna osoba. Również kobieta. Miała ciemne, niemal smoliste włosy, krótko obcięte. Z ogromnym wysiłkiem zeszła z wozu. Zmrużyła oczy i zacisnęła wargi    w cienką linię. Bill zauważył, że dość zużyta suknia jest nieprzyzwoicie naciągnięta na piesiach. Powiódł wzrokiem w dół. Suknia opinała się także na znacznie zaokrąglonym brzuchu. Bez wątpienia była brzemienna. Powrócił oczami do jej twarzy. Skupił się na kształcie ust. Były idealnie wykrojone, drobne, obiecująco miękkie i niepokojąco znajome. Dziewczyna zauważyła błysk w jego oku. Wzdrygnęła się i uciekła wzrokiem. Bill nie dał się zwieść. To była ona. Jego żona! Chciał coś powiedzieć, ale kobieta była szybsza.

- Nie wstyd wam okradać samotne kobiety?! – zapytała Ana wyciągając kolejny sztylet.

- Myśleliśmy, że jesteś mężczyzną, pani – wyjaśnił Bill odsuwając się. Z przyjemnością okradłby te damulki, ale nie mógł przecież napastować własnej żony, mimo iż ta od niego uciekła ukrywając swój stan. Przez te miesiące nieustannie się       o nią zamartwiał. To uczucie było dla niego czymś zupełnie nowym. Szybko odsunął je od siebie.– Nie jesteśmy aż takimi rozbójnikami. Nie zatrzymujemy pań. – A my się jeszcze spotkamy, kochanie – dodał spoglądając znacząco na czarnowłosą – ukłonił się szarmancko i skrył wśród drzew. Ana rozejrzała się, jego kompani również zniknęli, chociaż nadal słychać było pomruki niezadowolenia. Ana zawróciła konia i zbliżyła się do dwóch kobiet. Ciężarna oparła się o wóz nie mogąc powstrzymać nerwowego chichotu. W jej oczach można było dojrzeć poczucie winy oraz strach. Druga rozejrzała się podejrzliwie, a gdy upewniła się, że nic im nie grozi schowała strzelbę pod koc.

- Pani, dziękuję za pomoc – powiedziała Ana schodząc z konia.

- Nic wielkiego! – odpowiedziała ciężarna opanowanym głosem.

- Uwielbiamy znęcać się nad mężczyznami – dodała druga uśmiechając się szeroko. – Jestem Gabrielle Irvine. Proszę mówić mi Gabbie. – Wyciągnęła rękę.

- Ana Craven – przedstawiła się Ana ściskając podaną dłoń. – Mówcie mi po imieniu.

- Ja jestem Izabella Amherst – zwróciła się do niej ciężarna brunetka. Świadomie użyła swojego panieńskiego nazwiska. Wiedziała, że Ana rozpoznałaby je bez trudu. Tak jak ona rozpoznała jej. Postanowiła nie przyznawać się do tego.

Wkrótce ruszyły w dalszą drogę z ulgą opuszczając ciemny las. Gabbie zaproponowała, żeby Ana usiadła z nimi na wozie. Dziewczyna z przyjemnością się zgodziła.

- Co tu robisz sama? – zapytała Gabbie przerywając uporczywą ciszę.

- Uciekłam z domu. – odpowiedziała  Ana. Rozglądała się wokół rozkoszując się jazdą. Cudownie było znaleźć się wśród zwyczajnych ludzi i być ocenianym wg własnych czynów, nie za nazwisko. Spojrzała na Bellę truchtającą przy wozie. Klacz też wydawała się zadowolona, wesoło podrzucała łbem.

- A wy? Co macie zamiar robić? – zagadnęła.

- W Birmingham zamykają starą gospodę – Izabella paplała jak najęta. Miała miły głos, ale strasznie długi język. Jednak, gdy Gabbie nie protestowała, pokrótce wyjaśniła o co chodzi. – Gospodarz zmarł, a jego żona nie potrafi sobie poradzić z tym całym rabanem. Wystawiła ją, więc na sprzedaż.

- A wy chcecie ją kupić? – dopowiedziała Ana z aprobata kiwając głową.

- To niezły interes – mruknęła Gabbie. Dotychczas była dziwnie milcząca. Po tych słowach również zamilkła.

- Co się stało? – zapytała zaintrygowana, ale też zaniepokojona Ana.

- Nie mamy tyle pieniędzy – wypaplała Izabella. Gabbie syknęła zirytowana i posłała jej karcące spojrzenie. Tamta jakby jej nie zauważyła i kontynuowała dalej. – Mamy nadzieję, że opuści trochę cenę – mruknęła nieco zakłopotana. Z niepokojem spojrzała na towarzyszkę.

- Trochę?! – krzyknęła Gabbie za mocno smagając konia batogiem. Siwek zarżał z bólu i znacznie przyspieszył.

- Ile wam brakuje? – zapytała Ana w myślach zastanawiając się nad kilkoma sprawami.

- 50 funtów – powiedziała Izabella z roztargnieniem głaszcząc brzuch. Na jej ustach zakwitł rozrzewniony uśmiech. Ana szybko podjęła decyzję.

- Mogę wam je dać – oświadczyła spokojnie. Gabbie pisnęła i ściągnęła wodze. Wóz zatrzymał się na środku gościńca. Ana musiała oprzeć się obiema rękami, żeby nie polecieć do przodu.

- Co mówisz? – zapytała Izabella siadając gwałtownie.

- Mogę wam je dać – ciągnęła Ana tym samym spokojnym tonem. – Ale pod warunkiem, że zostanę waszą wspólniczką – dodała spoglądając im w oczy. – Nie mam żadnych planów, a prowadzenie gospody wydaje się bardzo kuszące.

- Nie masz tyle pieniędzy – powiedziała Gabbie wszystkowiedzącym tonem, ale widać, że propozycja nieznajomej wywarła na niej ogromne wrażenie.

- Mam. Oszczędzałam w domu – wyjaśniła panna Craven, a dla poparcia tej tezy wyciągnęła z kieszeni skórzaną sakiewkę. Kobietom oczy zabłysły z radości. Przez chwilę milczały spoglądając na siebie w zamyśleniu. W końcu Izabella uśmiechnęła się szeroko.

- Ja się zgadzam! – wykrzyknęła ciesząc się na samą myśl o własnym kącie i dużych zarobkach. Spojrzała z trwogą na towarzyszkę. Ta zawsze była rozsądna. Zrobiła przemądrzałą minę jak zwykle, gdy coś dogłębnie analizowała.

- Skąd mamy wiedzieć, że to uczciwa propozycja? – zapytała po dłuższej chwili myślenia.

- Nie ukradłam ich, jeśli o to ci chodzi – oburzyła się Ana. Gabbie zmierzyła ją długim, przenikliwym spojrzeniem.          W końcu wyraz jej twarzy zmienił się.

- Zgoda – oświadczyła i wyciągnęła rękę na znak zawarcia umowy. Ana ją uścisnęła. Potem przekazała jej sakiewkę. Była to oznaka ogromnego zaufania. Wszystkie trzy z ulgą poczuły, że mogą siebie nawzajem nim obdarzyć. Po godzinie dotarły do Birmingham. Miasto tętniło życiem. Szeroko otwarte bramy były pilnowane przez strażników w lśniących zbrojach. Szybko odnalazły gospodę. Znajdowała się przy rynku, co gwarantowało duży ruch. Okna miała zabite deskami, a na drzwiach znajdował się napis „na sprzedaż”. Gabbie zatrzymała wóz i zeskoczyła z kozła. Poleciła Izabelli przypilnować dobytku, a sama z Aną  udała się na poszukiwania wdowy po gospodarzu.

Wkrótce zapukały do drzwi wychodzących na maleńkie podwórko zawalone śmieciami. Otworzyła im nieduża dziewczynka ubrana w podartą sukienkę. Zaprowadziła je do małej izdebki, w której na fotelu siedziała kobieta trzymająca na rękach niemowlę. Ciemne włosy miała poprzetykane pasmami siwizny, a pod oczami głębokie cienie. Na ich widok uniosła się nieco i przywitała je skinieniem głowy. Gestem nakazała im żeby usiadły. Od razu przeszły do rzeczy. Kobieta nazywała się Robyn i od miesiąca była wdową. Jej mąż zmarł na zapalenie płuc pozostawiając ją samą z siódemką dzieci i podupadającą gospodą. Nie była w stanie poradzić sobie ze wszystkim, więc wystawiła karczmę na sprzedaż. Uśmiechnęła się lekko, gdy przybyłe kobiety zaproponowały jej kupno karczmy. Dobiły targu. Cena nie uległa zmianie. Gdy zbierały się do wyjścia Robyn zwierzyła im się, że wszyscy potencjalni kupcy byli mężczyznami i oferowali same grosze, choć gospoda jest w świetnym stanie.

- Proszę się nie martwić. – zapewniła ją Ana. – Przy nas odzyska dawną świetność. – Robyn uśmiechnęła się i udzieliła im kilku pożytecznych rad odnośnie zaopatrzenia oraz wyposażenia. Widać było, że jest niezmiernie rada z tej transakcji.

- Czy zobaczymy się jeszcze? – zagadnęła Gabbie.

- Och, raczej nie – odpowiedziała – Teraz, gdy już sprzedałam gospodę wyjadę do mojej siostry na wieś. – Miło mi było panie poznać! – dodała na pożegnanie i zamknęła drzwi.

- To co? – zagadnęła Ana promieniując radością. – Teraz jesteśmy wspólniczkami? – raczej stwierdziła niż zapytała. Gabbie roześmiała się serdecznie i objęła ją ramieniem.

- Oby wyszło nam to na dobre – powiedziała wkładając w zamek mosiężny klucz, który otrzymała od pani Greeson. Przekręciła go kilka razy, coś skrzypnęło, szczęknęło i drzwi ustąpiły. Otworzyła je szeroko i wciągnęła głęboko powietrze. Kichnęła kilka razy wdychając nagromadzony kurz. Za nią weszła do środka Izabella, a na końcu Ana. Obie wydały zduszony okrzyk.

Gospoda była bardzo przestronna. Pod ścianą piętrzyły się niedbale porzucone drewniane stoły i ławy. Na ścianach wisiały pokryte grubą warstwą kurzu wypchane głowy upolowanych zwierząt. Potężne dębowe schody, naznaczone obecnością korników, prowadziły na piętro, gdzie znajdowały się sypialnie dla gości oraz małe mieszkanko dla właściciela. Ucieszyły się, że nie będą musiały szukać niczego w mieście, ani przerabiać dla siebie pokoi gościnnych. W mieszkanku znajdowały się dwie sypialnie, salonik i coś, co można by nazwać łazienką. Dziwiły się, jak poprzedni gospodarz mógł tu mieszkać z tak liczną rodziną. Zeszły na dół by obejrzeć kuchnię.

Była ona oddzielona od sali jadalnej grubą ścianą i dwuskrzydłowymi drzwiami. Pomieszczenie było bardzo dobrze wyposażone, ale niestety zaniedbane. Ogromny piec zajmował całą ścianę. Po lewej znajdowały się liczne pułki i szafki wypełnione naczyniami i garnkami. Po prawej rozciągał się długi blat do przygotowywania posiłków. Izabella klasnęła     w ręce i zapiszczała z zachwytu.

- Ona uwielbia gotować – wyjaśniła Gabbie. Uśmiechnęła się pod nosem i patrzyła jak zachwycona Izabella śmiejąc się jak dziecko zagląda do każdej szafki i biega po kuchni tak lekko i zwinnie, jakby nie nosiła pod sercem tych kilku dodatkowych kilogramów.

***

Chris stał niedbale wsparty o framugę drzwi sypialni matki. Jego postawa wcale nie oznaczała lekceważenia. Starał się tylko zamaskować swój niepokój i smutek. Patrzył bezradnie, jak matka z każdym dniem słabnie coraz bardziej, a on nie był w stanie jej pomóc. Odepchnął się dłonią od drzwi i podszedł w końcu do jej łóżka. Była bardzo wychudzona, miała bladą twarz z wyraźnymi kroplami potu. Pochylił się nad nią i wziął delikatnie jej kościstą rękę w swoje dłonie. Elizabeth Craven powoli uniosła powieki i spojrzała na syna nad wyraz przytomnym wzrokiem.

- Odszukaj ją! – powiedziała cicho, lecz stanowczo – i zrób wszystko, żeby była szczęśliwa. – dodała – Przyrzeknij mi to! – prawie krzyknęła unosząc się na posłaniu, lecz zaraz znów opadła na poduszki pociągając za sobą syna. Tak mocno ścisnęła jego dłoń, że aż poczuł ból. – Przyrzeknij! – poprosiła niknącym głosem. Chris, który przez cały czas bacznie wpatrywał się w matkę, kiwnął głową.

- Przyrzekam – powiedział, a ona uśmiechnęła się i zamknęła oczy.

Po chwili uścisk jej dłoni zaczął słabnąć, aż w końcu zupełnie zelżał. Lady Craven wydała ostatnie tchnienie. Odeszła       z uśmiechem na ustach, bo zakończyła się wreszcie jej ziemska niedola, a do ostatniej chwili świadomości towarzyszył jej ukochany syn.

Po policzku mężczyzny potoczyła się pojedyncza łza. Gwałtownie otarł ją wierzchem dłoni. Z szacunkiem pochylił się        i pocałował matkę w czoło. Potem zawołał służbę. Nie musiał nic mówić; wiedzieli, co mają robić w takiej sytuacji. Tylko najstarsza z pokojówek, najlepiej znająca swoją panią, rozpłakała się. Chris wstał i zataczając się wyszedł z pokoju. Natychmiast skierował się do gabinetu ojca. Był zrozpaczony, a zarazem wściekły. Już dawno obarczył go winą za wszystko zło, które dotknęło jego i najbliższe mu istoty. To przez niego matka zachorowała! To on, doprowadził do ucieczki Any i wyrzekł się jej z nienawiścią oświadczając to matce. To był dla niej zabójczy cios. Straciła wtedy przytomność i od tego czasu jej stan zaczął się raptownie pogarszać. Nieustannie zamartwiała się nieznanym losem córki, doprowadzonej do ostateczności przez despotycznego ojca. Nie minął tydzień jak zmarła.

Rozgoryczony zapukał w drzwi nie próbując ukryć swojego gniewu. Ojciec nawet nie poszedł się z nią pożegnać. Widocznie nie obchodzi go śmierć żony. Ot, strata zużytego przedmiotu!

- Już? – zapytał baron, gdy Chris stanął w progu. Chłopak był w stanie tylko kiwnąć twierdząco głową. Baron westchnął     i wrócił do przeglądania dokumentów. Christoper nie mógł uwierzyć, że tak mało go to obchodzi.

- Wyjeżdżam zaraz po pogrzebie – oświadczył oschle i wyszedł trzaskając drzwiami.

***

Zaledwie w kilka tygodni po przyjeździe do Birmingham gospoda nadawała się już do użytku publicznego. Wyczyszczono okna i podłogi. Posprzątano i wyposażono pokoje. Kuchnia lśniła czystością, a zapach ziół roznosił się po całej głównej sali. Ana wróciła właśnie od cieśli. W rękach niosła nowy szyld. Była zachwycona, rzemieślnik wykonał prawdziwe cudo.

- Popatrzcie, co przyniosłam! – wykrzyknęła od progu. Z kuchni wychyliła się czarna główka Izabelli.

- Nie krzycz tak – powiedziała Gabbie schodząc ze schodów i zaplatając warkocz.

- Nowy szyld! – krzyknęła uradowana Izabella. Błyskawicznie wytarła dłonie w ścierkę i podbiegła do Any. Oczy jej niepokojąco zalśniły, gdy dotykała dłonią drewna. - „Pod orłem” – szepnęła i roześmiała się cichutko.

- Nie jestem przekonana – zaczęła Gabbie. – Ale skoro rozważyłyśmy wszystkie za i przeciw – dodała widząc ostrzegawcze spojrzenie Any.

- Trzeba zawiesić – powiedziała Anastazja. Wzięła głęboki oddech. Teraz może już nastąpić wielkie otwarcie. Wzięła drewniany taboret i postawiła go pod zewnętrzną ścianą. Na przygotowanym uprzednio haku zawiesiła szyld i zeszła by podziwiać swoje dzieło.

- Już otwieracie? – zagadnął ją przechodzący właśnie wysoki blondyn.

- Och! Nareszcie, Jim – zaśmiała się Ana .

- Wspaniale! – odwzajemnił uśmiech. – Będzie gdzie poszaleć – stwierdził radośnie.

- Nie tolerujemy bójek – ostrzegła go szybko Gabbie.

- A jak tam twoja żona? – zagadnęła Izabella, która najszybciej zdobyła przychylność całej okolicy.

- Ostatnio ma jakieś dziwne wahania nastrojów – mruknął trochę niezadowolony. – Czasem się wścieka, a zaraz potem jest słodka jak miód. W jednaj chwili mnie całuje, a w drugiej bije po łbie czym popadnie – Jim, prosty rzemieślnik, nie owijał niczego w bawełnę.

- Porozmawiaj z nią – poradziła Izabella opierając się o futrynę drzwi.

- Może to niezła myśli?- rozważał na głos. - I ona wtedy zacznie się normalnie zachowywać? - spytał jeszcze podejrzliwie. - Mam już dość tych kłótni.

- Podaruj jej kwiaty i powiedz, że się o nią martwisz – wtrąciła się Ana. Jim uśmiechnął się rozradowany. Wreszcie znalazł sposób na swoje problemy.

– I pamiętaj, wpadnij do nas wieczorem opowiedzieć jak Ci poszło! – zawołała za nim Gabbie, gdy odchodził pogwizdując wesoło. – O! Patrzcie. Idzie nasz piwosz – mruknęła z niezadowoleniem, gdy zauważyła zbliżającego się Matiasa Kingstona, miejskiego piwowara i dość bogatego kupca.

- Dzień dobry! – zagadnął patrząc głównie na Gabbie. – Otwierają panie dzisiaj?

- Tak – powiedziała Ana. – Właśnie miałam do pana wysłać Gabbie. – Spojrzała znacząco na przyjaciółkę. Gdyby wzrok mógł zabijać, Ana leżałaby już martwa na bruku. – Potrzebujemy kilku beczek pańskich specjałów – ciągnęła niezrażona.

- Nie ma sprawy. Osobiście dziś je dostarczę – zdeklarował się.

- Cudownie! – Izabella klasnęła w dłonie. – Gabbie je weźmie – dodała. Cóż może nie była to zbyt wyrafinowana forma swatania, ale najwyraźniej dawała efekty. Matias zasłaniając się pilnymi interesami mruknął coś na pożegnanie, po czym uśmiechnął się szeroko i śpiesznie odszedł.

- Jeszcze raz, a... – Gabbie nie dokończyła. Była wyraźnie wściekła. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Pogroziła im palcem i weszła do gospody. Ana i Izabella nie mogły powstrzymać chichotu. Zanosząc się od śmiechu poszły kończyć swoje obowiązki.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl