pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zaczęło się. Po dwóch wspaniałych miesiącach wakacji trzeba było wracać do tego przestarzałego i zatłoczonego budynku, potocznie nazwanego szkołą.

Liceum w Wycoff w stanie New Jersey nie różniło się niczym od tych wszystkich innych szkół średnich w innych miastach. Tacy sami uczniowie, te same problemy i nie wiadomo co jeszcze. Wracałam tu co roku, pełna nadziei, że te dziesięć miesięcy nie spędzę tylko nad książkami.

Ja czyli Lily Brown.Niewysoka szesnastoletnia dziewczyna, z wielkim ciemnym bałaganem na głowie, jak i w głowie; z dużymi niebieskimi patrzałkami i zgrabnym małym noskiem – tym, co lubiłam w sobie najbardziej.

Jaka byłam naprawdę?Znajomi uważali mnie za świetną kumpelę. Ci którzy nie znali mnie bliżej za dziwoląga, a dla mojej mamy byłam po prostu słoneczkiem. Na marginesie, nie cierpiałam kiedy tak do mnie mówiła.

Tak naprawdę byłam diabelnie nieśmiała. Każdy kto mnie znał, wiedział, żeo nieśmielali mnie nauczyciele, większość uczniów i inni dorośli, czyli praktycznie wszyscy. Ale najbardziej chłopcy, a w szczególności jeden.

Byłam lekko szalona, to fakt, ale tylko w gronie bardzo bliskich przyjaciół. Czyli Kate, Annie i Jenny. To z nimi spędzałam każde wolne chwile i te zajęte chwile w szkole.

Kate była taka jak ja.Nieśmiała i spokojna, choć to tylko pozory. To był wulkan, który wybuchał kiedy się tego najmniej spodziewano. Interesowało ją wszystko, od programów telewizyjnych, po modę, aż do polityki, co najmniej rozumiałam. Była to drobna blondyneczka z wielkimi ambicjami. Można by powiedzieć kujonka i przyszła pani prawnik. Tak naprawdę była to oddana przyjaciółka, na którą zawsze można było liczyć. Mimo, że czasem były między nami spięcia, zawsze szybko się godziłyśmy. Po prostu była mi najbliższą osobą i wiedziałam, że tak pozostanie na długo.

Annie to fanatyczka zwierząt. Od kotów, do królików, ryb i nie wiadomo czego jeszcze. Byli tylko było małe, bezbronne i do opieki i karmienia. Po prostu wiedziałyśmy, że kiedyś będzie z niej świetny weterynarz. Obecnie w swoim domu miała małe zoo, które było dla mniej wszystkim. Była równie zwariowana co ja, ale w chwilach wielkiego napięcia potrafiła być bardzo opanowana.Można było z nią pogadać i się powygłupiać, chociaż miała swoje dziwactwa, które trudno było zrozumieć, ale nie można było jej nie lubić.

No i Jenny. Najbardziej przebojowa z naszej czwórki, dusza każdego towarzystwa. Miała świetne kontakty z ludźmi i zawsze była chętna do pomocy. Miała spore powodzenie u chłopaków, czego jej diabelnie zazdrościłam.Należała do dużej rodziny, gdzie musiała zadbać nie tylko o siebie ale też o młodsze rodzeństwo. Podziwiałam ją za wytrwałość w dążeniu do celu i wieczny optymizm.

Za tą trójkę mogłam oddać wszystko. Razem tworzyłyśmy zgrany kwartet i świetnie się dogadywałyśmy. Znałyśmy się praktycznie od dziecka. Jenny przeprowadziła się do Wycoff ponad sześć lat temu i od razu się skumplowałyśmy. Nie wyobrażałam sobie by coś mogło stanąć nam na drodze i nas rozdzieli.

Właściwie zaczęłam gryzmolić po tych kartkach a nie napisałam po co. Jedyny powód był taki, że w mojej szkole działo się tyle, że szkoda było tego nie zanotować.

Jednym słowem nie cierpiałam szkoły. Nie nawiedziłam się uczyć, a sprawdziany przysparzały mi tylko niepotrzebnych stresów. Jednak chodziłam tam i nawet nie najgorzej się uczyłam, co nadal mnie dziwiło. Nie miałam jednak tak wielkich ambicji jak Kate. Chciałam tylko skończyć szkołę z dobrymi wynikami i odejść w siną dal.

Moim wielkim marzeniem było powiązanie przyszłości z aktorstwem. Uwielbiałam wcielać się w różne role i trochę poudawać. To było tylko jedno wielkie marzenie, które nigdy nie miało szans się spełnić.

Jedynym problemem była moja nieśmiałość, która nie pozwalała mi normalnie żyć.W domu, z przyjaciółkami mogłam zagrać każdą rolę, a na scenie odbierało mi głos. Dlatego trzymałam się jak najdalej od wszystkich szkolnych przedstawień, bo na samą myśl robiło mi się słabo. Tak było lepiej dla mnie i dla innych, bo nie musieli oglądać tego dziwoląga, jak robi z siebie pośmiewisko na oczach całej szkoły.

Jestem pesymistką, to fakt. Mam sporo kompleksów, to też fakt. Nie starałam sie z nimi walczyć, to też kolejny niezaprzeczalny fakt!. Nie lubię siebie za to jaka jestem, ale już taka jestem i po prostu taka będę.Jak to poetycko zabrzmiało.

Wycoff nie różniło się niczym od innych amerykańskich miast. Jednak to było moje miasto. Moje kochane miasto, w którym się wychowałam i z którego mam nadzieję się kiedyś wydostać. Co prawda jestem bardzo sentymentalna, ale mieszkałam w takiej części miasta, prawie na przedmieściach, że nie miałam perspektywy na przysłowiowe rozwinięcie skrzydeł. Do centrum było około dwudziestu kilometrów, co miało swoje plusy i minusy. Plus był taki, że było tu nadzwyczaj spokojnie i z dala od głównych przelotowych dróg. Minus był właściwie jeden; wszyscy w okolicy się znali i nie można było pozostać niezauważonym.Czasami miałam dosyć powitań typu: „Cześć Lily”, „ Dzień dobry Lily”, „Jak leci Lily”. Wolałam pozostać całkowicie anonimową osobą. I pomyśleć, że chciałam być aktorką, gdzie anonimowość jest ostatnią rzeczą. To było właśnie jedno z moich dziwactw.

Jeśli chodzi o szkołę to jak wspomniałam zaczął się kolejny nowy rok szkolny.

Jak zawsze wystrojeni poszliśmy do szkoły, zastanawiając się ile tym razem będzie trwało przemówienie pani Dyrektor. Na zakończenie roku przeszła samą siebie trzymając nas półgodziny dłużej niż było zaplanowane.

Z Jenny zajęłyśmy miejsca z boku na trybunach w sali gimnastycznej i rozglądałyśmy się za Kate i Annie. Sala nie była duża. Boisko do kosza, do siatki i do piłki nożnej. Trybuny znajdowały się po jednej stronie, w jakiś pięciu rzędach. W końcu dostrzegłam Kate pomachałam do niej by mnie zauważyła. Przez chwilę zastanawiałam się czy to aby na pewno moje przyjaciółka. Dwa tygodnie w słonecznej Tunezji wystarczyły by wyglądała jak pieczony kurczak. Wróciła dzień przed rozpoczęciem roku i udało mi się z nią pogadać tylko przez telefon, więc teraz doznałam lekkiego szoku. I nie tylko ja.

-Wyglądasz... - zaczęła Jenn, kiedy Kate usiadła. Przed chwilę szukała odpowiedniego słowa- ... rumienicie.

-To miło –powiedziała Kate ze swoją dobrze znaną ironią – skóry na plecach już praktycznie nie mam. Gdzie Ann?

W tym samym momencie zauważyłam burzę kręconych włosów.

-Cześć dziewczyny –powiedziała Ann wesoło.

-Co taki masz dobry humorek? - zapytałam przedrzeźniając jej ton głosu.

-Nie uwierzycie na kogo wpadłam...

-Nich zgadnę... - burknęła Jenn i spojrzałam na drzwi.

Do sali właśnie wszedł Matt Derkins w otoczeniu kolegów, jak zwykle w eleganckim garniturze i pod krawatem, pasującym mu do błękitnych oczu. Ten wysoki blondynek był skrytą miłością Annie, tak skrytą, że mogła nam o nim nadawać bez przerwy, a my jak przystało na dobre przyjaciółki słuchałyśmy ją w skupieniu. W jego towarzystwie Ann całkowicie traciła nad sobą panowanie i albo gapiła się w niego jak w obraz, ale mruczała coś pod nosem. Jenn, która znała się na płci przeciwnej, postanowiła udzielać jej kilku rad, jednak jak na razie nic to nie pomagało.

Prawdę powiedziawszy Matt nie był taki zły. Inteligentny, przystojny z poczuciem humoru,do tego bardzo dobry przyjaciel i kumpel do rozmów – jak twierdziła Jenny, bo ja nigdy nie miałam okazji z nim pogadać,wykluczając kilka zdań na lekcjach.

Wtedy moje spojrzenie zatrzymało się na drzwiach, a serce zabiło mocniej. Biło mocniej za każdym razem, gdy go widziałam, za każdym razem, gdy o nim  myślałam, i za każdym razem gdy ktoś wypowiadał jego imię. Joe Jonas bez wątpienia budził zachwyt u prawie wszystkich dziewczyn tej szkoły. Przystojny, utalentowany, zabawny i po prostu chodzący ideał. Taki, jakich mało było w tej szkole. Biała koszula z luźno rozpiętym kołnierzykiem i ciemne dżinsy, sprawiały, że wyglądał jeszcze bardziej seksownie niż kiedykolwiek indziej o ile to w ogóle możliwe. Kochałam w nim wszystko od tych pięknych brązowych oczu do szelmowskiego uśmiechu, który mógł powalić każdą dziewczynę. Joe należał do elity. Miał bardzo dobre oceny, brał udział w każdym szkolnym przedstawieniu, dzięki czemu bez obaw mogłam na niego patrzeć. Zawsze tryskał energią i humorem. Nie obchodziło go co mówią o nim inni, a ni to, że jego nazwisko już od dwóch lat widnieje na liście najprzystojniejszych chłopaków. Za każdym razem żartował,że to pewnie inny Joe Jonas i z chęcią go pozna. Był po prostu chodzącym ideałem i mogłam tylko pomarzyć by był MOIM ideałem.

-Lily, wróć do nas – Kate pomachała mi dłonią przed oczami, tak, że przypomniałam sobie gdzie jestem.

-Znowu odpłynęła w sferę marzeń – powiedziała Jenn.

Dziewczyny wiedziały,że podoba mi się Joe, bo komu by się nie podobał, że nie wiedziały, że jestem w nim do szaleństwa zakochana. Tak powinno zostać. Jenn mogła uznać, że to świetny pretekst do zabawy w swatkę i mogłoby się to skończyć tragicznie.

Joe z kumplami usiedli w dalekim końcu sali, a po chwili na środku pojawił się jego starszy brat Kevin, który jak zawsze pełnił rolę konferansjera.

-Witam wszystkich bardzo serdecznie i proszę o powstanie.

Kiedy wszyscy wstali by odśpiewać hymn przyjrzałam się Kevinowi. Zdecydowanie nie był tak przystojny jak Joe, ale miał swój urok. W ciemnym garniturze,wyglądał jak poważny biznesmen, ale na co dzień ubierał się równie elegancko. Kevin bez wątpienia miał wspaniały gust i styl. Zawsze ułożone włosy, świeżo wyprana i wyprasowana koszula i dżinsy z wyższej półki. Sprawiał wrażenie dobrze ułożonego z dobrymi manierami i taki właśnie był. Dlatego też został przewodniczącym szkoły.

Nazwisko Jonas od lat budziło szacunek nie tylko w szkole. Była to jedna z bardziej wpływowych rodzin. Pani Jonas zasiadała w radzie szkoły i dzięki niej mieliśmy sporo imprez i dyskotek. Pan Jonas był prawnikiem i widywałam go rzadko, ale starał się spędzać z rodziną jak najwięcej czasu. Dzięki tak wspaniałym rodzicom ich synowie wyrośli na wspaniałych chłopców.

Oprócz Kevina i Joe byli jeszcze Nick i Frankie. Nick miał czternaście lat i bardzo różnił się od swoich starszych braci. Był to chudy i spokojny chłopak z czupryną lokowatych włosów, które zawsze były widoczne z daleka. Nick zawsze trzymał się z boku. Był również nieśmiały co ja. Frankie miał pięć lat i widywałam go tylko w kościele lub czasami na podwórku gdzie bawił się z innymi dziećmi. Był tak samo zwariowany jak Joe i równie uroczy.

Nawet nie zorientowałam się, kiedy pani dyrektor skończyła przemówienie, a zaczęło się kilka ogłoszeń.

-W tym roku rusza nabór do szkolnej drużyny futbolowej. - odczytała pani dyrektor -Wszyscy zainteresowanie do końca tygodnia powinni zgłosić się do pana Stewarda. Przez wakacje wyremontowaliśmy salę chemiczną, po czerwcowych wydarzeniach – ukradkiem spojrzała w stronę Joe i jego kumpli, którzy uśmiechnęli się niewinnie.

Doskonale pamiętałam to wydarzenie, kiedy Joe i kilka innych chłopaków postanowili uczcić odejście pani Perkins i jednym słowem wysadzili salę, a przez resztę tygodnia unosił się nieprzyjemny odór zgniłych owoców. Do tej pory nikt nie wiedział, jak oni to zrobili, a dyrektorka zabroniła im o tym wspominać.

-Nabór do szkolnego teatru odbędzie się w poniedziałek i proszę mi wierzyć,że naprawdę warto. Dziękuję.

Pani dyrektor zniknęła,a wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia. Postanowiłyśmy odczekać, aż ten cały zgiełk się zmniejszy, bo mogłyśmy zostać bardzo poobijane.

-Słyszałam, że w tym roku mają wystawić Romea i Julię – powiedziała Kate.

Jej mama również była w radzie szkoły, więc o wszystkim dowiadywałyśmy się od razu. Jakoś nie specjalnie zainteresowała mnie ta wiadomość. Nie cierpiałam Szekspira.

-Lil, to coś dla ciebie– odezwała sie Annie.

-Jak to dla mnie? -zdziwiłam się.

-Nie pamiętasz jak wzeszłym roku przerobiłyśmy tą sztukę?

-Tak, ale to była parodia – powiedziałam – Dużo bardziej podoba mi się Julka,jako świrnięta piosenkarka.

-To i tak wymarzona rola dla ciebie – ciągnęła temat Annie.

-Nie i sama dobrze wiesz dlaczego – zakończyłam temat, a Annie dała za wygraną.

Tłum trochę się przerzedził i mogłyśmy spokojnie wyjść. Przy drzwiach zobaczyłam grupkę chłopców, w której dostrzegłam całą trojkę braci Jonas i rozmawiali na jakiś im ciekawy temat. Joe stał przy samym wejściu i otwierał drzwi każdemu kto wychodził. Tak więc musiałam przejść koło niego. Ostatnim razem kiedy mijałam go przy drzwiach, zagapiłam się i zapomniałam, że drzwi otwierają się w przeciwną stronę i po prostu dostałam w łeb, tak, że przez chwile wszystko wirowało. Od razu zwiałam i przez cały dzień siedziałam na łóżku z przyłożonym lodem do czoło i słyszałam śmiechy chłopaków. Teraz wolałam poczekać aż oni sobie pójdą niż znowu zrobić z siebie pośmiewisko.

Wtedy zobaczyłam najgorszy na świecie widok. Z sali wyszła Amanda Michalka ze swoją siostrą Alyson. Dwie największe lalunie w szkole. Nie nawidziłam jej jeszcze bardziej niż Szekspira.

-Joe, kochanie –Amanda rzuciła mi się na szyję i objęła mackami, jak ośmiornica swoją ofiarę. Myślałam, że zwymiotuję.

Amanda była dziewczyną Joe. Za każdym razem jak ich widziałam miałam ochotę chwycić metalowy kosz na śmieci i wsadzić jej na tą blond farbowaną głowę. Aż coś się we mnie gotowało.

Szybko ruszyłam przed siebie, nie mogąc patrzeć jak ta flądra go obłapia.

-Przepraszam – warknęłam do nich, bo stali przy samym wejściu.

-Brown, to ty? -odezwała się Amanda, odklejając się od swojej ofiary – zrobiłaś coś z włosami? Wyglądasz jeszcze dziwaczniej niż w zeszłym roku. O ile to możliwe – i wykrzywiła wargi w tym swoim sztucznym uśmiechu.

-Amando słyszałam, że w wakacje miałam operację – powiedziałam najmilszym głosem,jakim potrafiłam – Ile zapłaciłaś chirurgowi by jeszcze bardziej zniekształcił ci nosek?

Chłopacy parsknęli śmiechem, a Joe odsunął się od drzwi bym mogła przejść. Byłam z siebie dumna, że udało mi się odgryźć tej jędzy i nawet rozbawić chłopaków. Wszyscy wiedzieli jak Michalka jest uczulona na punkcie swojego nosa. Pod tym względem czułam się lepsza, bo miałam śliczny nosek.

-Część Lily.

Przez chwilę myślałam,że wywinę orła na schodach. Ten głos znałam znakomicie i właśnie ten głos powiedział mi cześć. Joe Jonas wie jak mam na imię! Joe Jonas wie, że istnieję! Joe Jonas powiedział mi cześć!

-Idziesz? - głos Kate znowu wyrwał mnie z amoku.

-Dobrze jej powiedziałaś– odezwała się Jenn, kiedy szłyśmy do domu, a ja nadal błam w lekkim szoku – Całkiem ją zatkało. Widziałyście jak złapała sie za nos?

-Żadna lalunia nie będzie mnie obrażać – warknęłam, wracając do normalnego stanu– Już ja jej pokażę...

-Mówisz tak co roku – westchnęła Ann.

-Ale w tym roku jej pokażę. No.. naprawdę...

-Tak... tak... -powiedziały chórem dziewczyny na odczepnego.

No dobra, może mówiłam tak co roku, ale tym razem naprawdę miałam dość jej docinek.Amanda robiła to specjalnie, bo doskonale wiedziała, ze jestem najczęstszym tematem do żartów i po prostu kochała sprawiać innym, a mi w szczególności, przykrość.

  Kiedyś ją nawet lubiłam. Jakieś pięć lat temu się kolegowałyśmy, ale potem jej ojciec został producentem muzycznym i szybko zarobił na tym niezłą kasę. Amanda i Alyson czuły się teraz lepsze od innych i na wszystkich patrzyły z góry. Do Alyson tak naprawdę nic nie miałam. Była zupełnie inna niż siostra, ale dziwiłam się czemu zawsze jej ustępuje; była od niej o dwa lata starsza.

Kate uważała, że jedynym powodem, dla którego Joe się jeszcze z nią zadawał był właśnie pan Michalka. Wszyscy wiedzieli, że bracia Jonas od dawna mieli plany, w związku z muzyką, a ojciec Amandy mógł im w tym pomóc.

To był właśnie kolejny powód, dla którego tak go kochałam. Cała trójka była bardzo utalentowana. Od lat śpiewali w kościele w chórze i grali na instrumentach. Jak na razie nie mieli zespołu, ale mogło się to niedługo zmienić. Już kilka razy występowali na szkolnych uroczystościach.

Joe miał niesamowity głos. Jak go słuchałam, to po prostu traciłam oddech. Zawsze marzyłam, że kiedyś będzie mi śpiewał i... STOP! Koniec z marzeniami!

Nick również śpiewał i miał po prostu anielski głos. Jeszcze nie do końca zmieniony i lekko zachrypnięty. Grał również na pianinie i gitarze, razem z Kevinem.

Doskonale pamiętałam dzień, w którym zakochałam się w Joe. Wracałam wtedy od Kate, kiedy przechodząc późno wieczorem koło ich domu,dostrzegłam go siedzącego na ganku z gitarą na kolanach. Było ciemno i tylko delikatne światło lampy, oświetlało jego skuloną sylwetkę. Nucił jakąś piosenkę, której słowa i melodię do tej pory pamiętałam.

"... I will not dissappoint you
I will be right there for you
Till the end
The end of time
Please be mine..."

Po prostu zakochałam się w jego głosie. To było dokładnie dwa lata temu i od tego czasu cierpiałam męczarnie. Marzyłam by on w końcu mnie dostrzegł, by zauważył, że istnieje ktoś taki jak Lily Brown, a teraz kiedy on powiedział mi cześć, w sercu znowu zapaliła się iskierka nadziei.

Na jego punkcie odbiło mi do tego stopnia, że też chciałam grać na gitarze. W święta w końcu udało mi się namówić mamę do kupna i zaczęłam się sama uczyć. Pomyślałam, że dzięki temu jakoś się do niego zbliżę, ale nic z tego. Nie odważyłam się słowem wspomnieć o tym komukolwiek. Wiedziały tylko moje przyjaciółki, a ja nadal miałam nadzieję, że Joe się mną zainteresuje.

Poświęciłam mu co najmniej trzy strony. To chyba zdecydowanie za dużo, chociaż potrafiłam o nim myśleć bez przerwy. Kolejne dziwactwo.

 

*****

Wstawanie o siódmej zawsze sprawiało mi trudności. Należałam do wielkich śpiochów i kochałam się długo wylegiwać. I tu był ten problem. W wakacje spałam możliwie jak najdłużej i teraz trudno mi się było przestawić.

Ubrałam się i zeszłam do kuchni,gdzie mama robiła śniadanie.

-Cześć mamo.

Uśmiechnęła się tylko i postawiła przede mną talerz z kanapkami. Znowu była w kiepskim humorze. W lipcu odbyła się sprawa rozwodowa rodziców i nadal ciężko jej było to przeżyć. Tak samo jak mi. Kochałam tatę i nie mogłam zrozumieć czemu nas zostawił. Tak po prostu nagle postanowili się rozwieść. Już od dawna miałam złe przeczucia. Często się kłócili, ale zwykle było później w porządku.

Z tatą widywałam się w każdą sobotę. Od popołudnia do wieczora mogliśmy spędzać razem miłe chwile. Tata mieszkał w centrum i uwielbiałam jego mieszkanie na siódmym piętrze. Było takie przestronne i elegancko urządzone. Z zawodu był architektem, tak jak jego ojciec, a mój dziadek. To on zaprojektował większość domów w mojej okolicy. Jego firma przynosiła spore zyski więc jakoś nam się żyło.

Tęskniłam za tatą. Widywałam go raz w tygodniu i mieliśmy dla siebie tylko cztery godziny. To było zdecydowanie za mało, ale taka była decyzja sędziego. Zawsze wieczorem siedzieliśmy razem w salonie i tata rysował mi różne rzeczy. Miał wspanaiły talent. Potrafił przenieść na papier wszystko to,co właśnie mówiłam. Miałam zaprojektowany już cały mój przyszły dom, każdy mebel i nawet basen za domem, o którym marzyłam.

-O której kończysz lekcje? - zapytała mama, wyrywając mnie z rozmyślań.

-Po drugiej – odpowiedziałam, odgryzając kawałek bułki.

-Jak przyjdziesz ze szkoły, pojedziemy do babci.

-Ale mamo – zaprotestowałam od razu – Po szkole umówiłam się z dziewczynami na zakupy. Dobrze wiesz, że w sobotę jej siostra ma ślub. Muszę kupić jakąś suknię.

-Nie możecie iść jutro? Babcia bardzo się za tobą stęskniła...

-Ale obiecałam...

-Bez dyskusji.

Zawsze tak było. Musiałam odwołać coś co miało dla mnie znaczenie, bo mama miała inne plany. Od rozwodu stała się okropnie samolubna. Doskonale wiedziała, że już od tygodnia planowałyśmy wypad do miasta po zakupy.

Mama podała mi drugie śniadanie i powlekłam się do szkoły. Po drodze jak zawsze dołączyła do mnie Kate.

-Cześć. Co masz taką wściekłą minę? - zapytała.

Zawsze wiedziała, że coś mnie trapi. Przez nią nic się nie ukryje.

-Nie mogę iść z wami na zakupy, bo jadę do babci – wyjaśniłam i zrobiłam przepraszającą minę.

-Nie przejmuj się. Pójdziemy jutro.

-Nie... idźcie beze mnie. Ja pójdę kiedy indziej.

-Jak chcesz.

Kilka minut później byłyśmy przed szkołą. Był to duży budynek z czerwonej cegły. Podzielony był na dwie części. W pierwszej znajdowało się gimnazjum, a w drugiej liceum. W okolicy było jeszcze przedszkole z podstawówką. Władze miasta stwierdziły, że tak bedzie dużo wygodniej, by młodzież nie musiała dojeżdżać pięciu kilometrów do liceum. I tak dojeżdżali to uczniowie z innych części Wycoff. Poza tym w zachodniej części nie było aż tylu uczniów.

-którą masz w tym roku szafkę? - spytałam Kate.

-Osiemnaście.A ty?

-Dziewiętnaście – uśmiechnęła się i spojrzała w dół na swoją szafkę. - A niech to.

-Teraz twoja kolej się trochę poschylać – uśmiechnęłam się na widok jej miny – A gdzie dziewczyny?

-Jenn się pewnie jak zwykle spóźni. Widziałam ją na ganku z Rockiem Dowsonem.

Rick Dowson to był taki krępy osiłek, przed którym wiali wszyscy. Budził postrach w szkole, bo im głupsze tym straszniejsze. Od dawna uganiał się za Jenn i jakoś nie mógł zrozumieć, że ona go nie chce. Zaczepiał ją przed szkołą, bo w szkole wystarczyło, że wrzaśnie, a już zjawiał się jakiś nauczyciel. Nie był na tyle głupi, żeby pakować się do kozy.

Ledwo nie walłam Kate w głowę drzwiczkami od szafki, gdy zobaczyłam Joe, zmierzającego w naszą stronę.

-Mam szesnastkę.Zobaczymy się na lekcji – usłyszałam jak mówi do swoich kumpli i spojrzałam na szafkę obok, na której jak byk pisało 16.

-Cześć dziewczyny – powiedział z tym swoim zaraźliwym i słodkim uśmiechem, a pode mną nogi się ugięły. Od dawna czekałam na tę chwilę, a teraz jak zwykle spaliłam buraka i mruknęłam tylko cześć. - Jak widać mamy w tym roku koło siebie, czyli będziemy się częściej widywać.

-To super, prawda Lil? - Kate szturchnęła mnie łokciem.

-Zgłasza się któraś z was do kółka teatralnego? - spytał, wkładając książki do szafki.

-Jeszcze tego nie przemyślałyśmy – odpowiedziała Kate, widząc, że ja nie mam zamiaru sie odezwać – Ale Lily o tym myślała...

-Że co? - warknęłam i spojrzałam na nią wściekła.

-To super Lily. Planujemy zrobić musical i może być całkiem fajnie. Do zobaczenia na biologii.

I poszedł, a ja miałam ochotę walić głową w ścianę i udusić siebie i Kate.

-Co jest z tobą? - zapytała Kate – Kompletnie cię zamurowało.

-Chodźmy na lekcje – powiedziałam tylko i ruszyłam do klasy, bo zadzwonił dzwonek.

Zajęłam moje stare miejsce przy oknie w trzecim rzędzie i myślałam o tym co mówił Joe.

Kochałam musicale. Trzy razy widziałam „Koty” i znałam każdą piosenkę. Ostatnio szalałam na punkcie „High School Musical”, chyba jak większość nastolatków. Mogłabym się zgłosić nie tylko ze względu na Joe, który zawsze bierze czynny udział w każdym przedstawieniu, ale właśnie dlatego, że tak kocham musicale. Był inny problem. Trzeba było tam śpiewać, a tego bałam się najbardziej.

Mój głos nie był najgorszy. Uwielbiałam śpiewać z dziadkiem różne piosenki, a na święta zawsze śpiewaliśmy kolędy. Jednak co innego śpiewanie w domu, a co innego przed publicznością.

Spojrzałam na profil Joe, który wpatrywał się niezbyt przytomnym wzrokiem w tablicę, udając, że słucha nauczycielki. On nie miał żadnego problemu z występami na scenie. Od razu widać było, że czuł się tam równie swobodnie, jak gdziekolwiek indziej. Od małego śpiewał w kościele i był przyzwyczajony do tego. Poza tym był niezłym aktorem i super śpiewał. Zawsze chciałam być taka pewna siebie jak on i mieć takie dobre kontakty z innymi ludźmi.

Zadzwonił dzwonek i wszyscy ruszyli do wyjścia. Lekcje mijały w spokoju, ponieważ był to pierwszy dzień i nauczyciele zajęci się sprawami organizacyjnymi. W końcu z Kate i Jenn udałyśmy się do stołówki, by coś zjeść. Po chwili dołączyła do nas Ann, która była w łazience.

-Czy oni muszą się obściskiwać właśnie tutaj? - Jenn spojrzała na Amandę i Joe z niesmakiem – Mam ochotę coś zjeść, a nie zwymiotować.

Amanda siedziała mu na kolanach i wyglądała jakby chciała go pożreć. Jenn miała rację; można było zwymiotować. Odwróciłam trochę krzesło i starałam sie nie patrzeć w ich stronę.

Zobaczyłam jak do stołówki wchodzi Nick i rozgląda się wokoło. W końcu odnalazł brata i podszedł do nich z równie zniesmaczoną miną. Odwróciłam głowę i zobaczyłam jak Nick zdecydowanym ruchem dał znać bratu, że nad nim stoi. Flądra chcąc nie chcą wstała i po chwili Nick i Joe zniknęli z sali.

-Nareszcie można spokojnie zjeść – powiedziała Kate i wyjęła bułkę.

Już dawno nauczyłyśmy się, żeby przynosić własne śniadanie, ponieważ to szkolne było koszmarne. Jednak był to najłatwiejszy sposób by nabawić się choroby żołądkowej, z czego uczniowie dość często korzystali. Od dwóch lat staraliśmy się o nową kucharkę, ale zawsze nasze starania szły na marne.

-Macie już jakiś pomysł na kreację? - zapytała Ann.

-Oh, zapomniałam – wtrąciłam – Nie mogę z wami iść po lekcjach na zakupy.

-Czemu? - spytała Jenn – Byłyśmy umówione od tygodnia.

-Moja mama uznała, że to świetne popołudnie na odwiedziny u babci – westchnęłam – Wiecie jaka ona jest. I macie iść beze mnie – dodałam widząc, że Jenn otwiera usta.

Zadzwonił dzwonek i pobiegliśmy na lekcję.

W końcu zajęcia dobiegły końca i wszyscy wybiegli ze szkoły. Widząc samochód mamy z kwaśną miną podeszłam do niej.

Babcia mieszkała jakieś dwadzieścia kilometrów od nas w innym mieście. Jak byłam mała uwielbiałam tam jeździć. Był to duży stary dom pełen starych mebli i zawsze unosił się tam taki przyjemny zapach mięty. Kiedyś go lubiłam, ale teraz przyprawiał mnie o mdłości. Od śmierci dziadka babcia zrobiła się strasznie nadopiekuńcza i za często za mną tęskniła. Byłam w prawdzie jej jedyną wnuczką. Mój wuja, Ben jak to zawsze mówiła babcia, był zakałą rodziny. Miał około trzydziestki i nie miał zamiary się żenić. Mama mówiła, że był dużym dzieckiem i ciągle było jeszcze za wcześnie dla niego do żeniaczki.

Ja wujka uwielbiałam. Tryskał zawsze humorem i zawsze się wygłupiał. Miał też dużo zwariowanych pomysłów i nie można się było z nim nudzić. Jak byłam mama bardzo często do nas przyjeżdżał i bawiliśmy się w chowanego i w wiele innych rzeczy.

Miałam jeszcze drugiego wujka, Carla, który był gejem, więc nie było szans na to, żeby się ożenił. Był zupełnym przeciwieństwem wujka Bena; spokojny i dobrze ułożony. Zawsze śmieszył mnie jego sposób mówienia, ale był to wspaniały człowiek. Miał swoją firmę obuwniczą i zawsze miałam zniżki na buty. Ben jednym słowem był bezrobotny, ale tak jak mój tata był architektem, ale wyrzucili go już z kilku firm.

Gdy zajechałyśmy pod dom babci było już po trzeciej. Dziewczyny na pewno obeszły już sporo sklepów i znalazły wymarzone kreacje.

-Lilianne! - zawołała babcia i mocno mnie uściskała. Przez chwilę myślałam, że połamie mi kości. Jak na siedemdziesięcio kilku letnią staruszkę miała sporo krzepy – Co za niespodzianka! - zawołała, a ja wykrzywiłam wargi w czymś, co powinno byś uśmiechem.

Weszłyśmy do przedpokoju, w którym nadal panował ten sam odór mięty. Ohyda.

-Coś jesteś nie w humorze – powiedziała babcia, klepiąc mnie po policzku.

-Miała iść na zakupy z koleżankami, ale postanowiłyśmy cię odwiedzić – odpowiedziała za mnie mama.

-To bardzo miło, kochanie.

Naprawdę kochałam babcię, ale czasami było nie do zniesienia. Mogłam się założyć, że wczoraj zadzwoniła do mamy i żaliła się, że jej nie odwiedzamy. A byłyśmy u niej w czwartek. Wiele razy musiałam zrezygnować z pójścia do kina lub na zakupy z przyjaciółkami, bo ona się stęskniła.

Usiadłam w salonie, a mama i babcia poszły do kuchni. Ten dom lubiłam tylko z powodu wielkiego kominka. Uwielbiałam kłaść się na puchatym dywanie z książką w ręku i spoglądać na wesoło tańczące ogniki. Dziadek zawsze palił w kominku i w salonie było tak przyjemnie ciepło. Mogłam się odprężyć i w spokoju poczytać. Teraz nikt już nie palił w kominku, bo dziadek zmarł, a babcia nie miała na to siły.

-Słyszałaś, że Carl znalazł sobie nowego partnera? - usłyszałam głos babci – Co się z tym chłopakiem porobiło?

Babcia nadal nie tolerowała „odmienności” swojego syna i za każdym razem próbowała go namówić do randki z jej urodziwą sąsiadką.

Mi jakoś nie przeszkadzało to, że mój wuj jest gejem. Przyzwyczaiłam się. Chociaż jak widziałam go w towarzystwie jakiegoś jego partnera to czułam pewien wstręt.

Podeszłam do kominka, na którym stało kilka ramek ze zdjęciami. Wzięłam do ręki jedną z nich, na której był wujek Ben, wujek Carl i moja mama. zdjęcie zostało zrobione około pięć lat temu na święta Bożonarodzeniowe. Teraz zobaczyłam jak bardzo jestem podobna do mojej mamy. Te same oczy, włosy i nos. Tylko uśmiech miałam po tacie. Wujek Ben był bardzo przystojny. Mała bródka, ciemne włosy, zawsze rozczochrane, oczy i ten uśmiech, który bardzo przypominał uśmiech mamy, który widywałam coraz rzadziej. Wujek Carl również był przystojny, ale nie tak jak Ben. Jego włosy zawsze były uczesane i ułożone, a na nosie miał prostokątne okulary, które zakrywały jego brązowe oczy.

Wzięłam do ręki kolejne zdjęcie, również ze świąt, na którym byłam z rodzicami. Patrzyłam na te roześmiane twarze nie nie mogłam zrozumieć jak to wszystko mogło lec w gruzach. Tworzyliśmy taką szczęśliwą rodzinę. Nie mogłam też zrozumieć jak dwoje ludzi, którzy przyrzekali sobie miłość aż po grób nagle przestało się kochać.

-Lily – mama zajrzała do salonu – Jadę do sklepu kupić babci kilka rzeczy. Poczekasz na mnie?

-Tak – odpowiedziałam no bo co innego mogłam zrobić?

Mama pojechała, a do salonu weszła babcia.

-Bardzo mi przykro, że nie poszłaś z przyjaciółkami na zakupy – powiedziała.

-To nic ważnego. Z przyjemnością cię odwiedziłam.

Spojrzała na mnie z nad okularów z tą swoją srogą miną. To prawda, że nie zabrzmiało to prawdziwie, sądząc po jej minie i po mojej kiedy tu przyjechałyśmy, ale co innego mogłam powiedzieć? Babcia usiadła na fotelu i westchnęła.

-Kilka dni temu twoja mama powiedziała mi, że wybierasz się na ślub koleżanki – powiedziała – Wiedziałam, że idziecie dzisiaj na zakupy. Dobrze wiesz, że nie jestem za wydawaniem pieniędzy na drobiazgi.

To nie był drobiazg tylko suknia na ślub, pomyślałam.

-Podaj mi to pudełko ze stolika – wskazała na sporej wielkości pudło. Babcia chyba nie potrafiła oceniać rozmiarów, bo na pewno nie było to pudełko. - Ostatnio bardzo mi się nudzi, więc postanowiłam coś dla ciebie zrobić.

Podniosła wieko pudła i zobaczyłam kawałek błękitnego jedwabnego materiału. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie jest to kawałek materiału tylko...

-...suknia – wyszeptałam, całkiem zbita z tropu.

Babcia ruchem ręki rozkazała mi ją wyjąć i aż odebrało mi oddech. Była to najpiękniejsza na świecie suknia jaką kiedykolwiek widziałam. Długa, zakończona lekką falbaną i bez ramion. Do tego zwiewny szal wykończony złotymi, mieniącymi się nićmi.

-Jest piękne. Dziękuję – uściskałam babcie nadal nie wierząc własnym oczom – Jestem ci taka wdzięczna. Zrobię dla ciebie wszystko co zechcesz.

-Wystarczy, że będziesz mnie czasami odwiedzać.

-Nawet codziennie!

-Aż takiej wdzięczności nie oczekuję.

Obie się zaśmiałyśmy.

 

-To miło ze strony babci, że uszyła ci suknię.

Kiedy wracałyśmy do domu na kolanach cały czas trzymała mój prezent. Nie mogłam się doczekać kiedy ją założę.

Babcia zawsze potrafiła pięknie szyć. Z wielkiej dziury na kolanie potrafiła zrobić cud. Ta suknia to kolejny cud. Ani mama ani ja nie odziedziczyłyśmy jej talentu. Bardziej odziedziczyłyśmy talent po dziadku do pakowanie się w kłopoty. Tylko, że u mnie się to trochę bardziej rozwinęło.

Do domu wróciłyśmy około ósmej. Od razu rzuciłam się do telefonu i wykręciłam numer Kat...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl