pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ALFRED HITCHCOCK

 

 

 

TAJEMNICA WYPCHANEGO KOTA

 

 

PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW

 

(Przełożyła: ANNA KOWALCZYK)

Wprowadzenie Alfreda Hitchcocka

 

Witajcie, wielbiciele zagadek! Mam przyjemność po raz kolejny przedstawić Wam trzech chłopców, zwących siebie Trzema Detektywami. Ich dewiza brzmi: “Badamy wszystko”. Rzeczywiście postępują w ten sposób, nawet jeżeli nikt ich o to nie prosi. Tak właśnie było w zdumiewającej sprawie wypchanego kota. Wszystko zaczęło się podczas feralnego przedstawienia w wesołym miasteczku... ale nie uprzedzajmy wypadków.

Jeśli jeszcze nie znacie moich młodych przyjaciół, pozwólcie, że Wam ich przedstawię. Jupiter Jones, chłopiec trochę otyły, to lider zespołu. Koledzy przezywają go Jupe. Ma niezwykle przenikliwy umysł. Pete Crenshaw jest wysoki i muskularny. Bob Andrews prowadzi specjalne poszukiwania i zajmuje się dokumentacją. Jest co prawda niewysoki, najdrobniejszy z trzech, ale w obliczu niebezpieczeństwa zawsze wykazuje olbrzymią odwaga.

Chłopcy mieszkają w Rocky Beach, małym kalifornijskim miasteczku, leżącym o kilkanaście kilometrów od Hollywoodu. Kwaterą Główną zespołu jest przyczepa kempingowa, stojąca na terenie składu złomu, należącego do wujostwa Jupitera, Matyldy i Tytusa Jonesów.

Gdyby Trzej Detektywi mogli przypuszczać, że zagadkowy kot wciągnie ich w nowe dochodzenie, może zastanowiliby się, czy warto zajmować się tą sprawą. Od początku bowiem prześladował ich pech - ale za dużo gadam. Przejdźmy zatem do rzeczy.

Alfred Hitchcock

Rozdział 1

Wesołe miasteczko!

 

Pewnego wrześniowego popołudnia Jupiter Jones i Pete Crenshaw pracowali w warsztacie Jupitera na złomowisku. Prawdę mówiąc, pracował Jupiter, a Pete się temu przyglądał. Dlatego właśnie Pete pierwszy dostrzegł wuja Jupitera, Tytusa Jonesa, niosącego dwie wielkie drewniane balie.

- Chłopcy - zaczął wuj Tytus, stawiając balię przed nimi. - Mam dla was robotę. Pomalujcie te kadzie w czerwono-biało-niebieskie pasy.

Pete spojrzał na balie.

- Paski na baliach do kąpieli?

- Chcesz, żebyśmy zrobili to właśnie teraz, wujku? - zapytał Jupiter.

Krępy chłopiec ponuro popatrzył na leżący na warsztacie układ malutkich części elektronicznych.

- Jupe buduje nowe urządzenie dla Trzech Detektywów - wyjaśnił Pete.

- Jakiś nowy wynalazek? - zainteresował się wuj Tytus, zapominając o baliach. - Co to jest?

- Któż to może wiedzieć? Przecież zna pan Jupitera - odparł Pete. - Ja mu tylko pomagam. On nikomu nie mówi, co robi.

Jupiter, szef firmy młodocianych detektywów, trzymał w tajemnicy swoje wynalazki, dopóki nie był pewien, że będą one działać. Poza tym nie cierpiał przerywać pracy, zanim zaczęty projekt nie został ukończony.

- Nie moglibyśmy pomalować tego później? - zapytał żałośnie.

- Niestety, muszą być gotowe dziś wieczorem. Ale jeśli jesteście tak bardzo zajęci, mogę poprosić o to Hansa lub Konrada. - Wuj Tytus miał na myśli dwóch braci, Bawarczyków, którzy pomagali na złomowisku. Oczy mu rozbłysły. - W takim razie oni odniosą balie właścicielowi. To będzie sprawiedliwe.

Pobudziło to ciekawość Jupitera.

- Czy to jakiś interesujący człowiek, wujku?

- Wiem - zgadywał Pete - to są balie z patriotycznej pralni.

- Albo łódki dla karłów.

Wujek Tytus uśmiechnął się.

- A co byście powiedzieli, gdyby to miały być siedzenia dla lwa.

- O, tak - zaśmiał się Pete - każdy lew potrzebuje czerwono-biało-niebieskiego stołka.

Jupiter spoważniał. W jego oczach zamigotał ogienek.

- Oczywiście! Te balie, pomalowane i przewrócone do góry nogami, byłyby doskonałymi siedzeniami dla lwa z cyrku.

- O rany, cyrk! - zawołał Pete. - Jeśli odniesiemy im te kadzie, może pozwolą nam obejrzeć zwierzęta.

Wujek Tytus cmoknął z zadowolenia widząc, jakie wrażenie zrobiła na chłopcach nowina.

- No cóż, to nie jest prawdziwy cyrk, to wesołe miasteczko. Ale mają tam nie tytko karuzele i stragany. Będą też dawać przedstawienia. Przyjechali do Rocky Beach ubiegłego wieczoru. Właściciel stracił podczas pożaru podesty dla tresowanego lwa. Nie mógł znaleźć w naszym mieście niczego odpowiedniego. Zadzwonił do nas i wtedy przypomniałem sobie o tych baliach.

Wujek Tytus promieniał. Zawsze chełpił się tym, że w jego składzie złomu pośród stert rupieci, można znaleźć wszystko, czego dusza zapragnie. Największą przyjemność odczuwał wtedy, gdy jakaś rzecz, z pozoru bezużyteczna, okazywała się dla kogoś niezmiernie wartościowa.

- Wesołe miasteczko - wygłosił Jupiter - to najbardziej wyjątkowe i fascynujące zjawisko o prastarym rodowodzie.

- Chyba chodzi ci o to, że można się tam fajnie bawić - westchnął Pete.

Drugi Detektyw nie zawsze potrafił zrozumieć to, co mówił jego przyjaciel.

- “Wielkie Wesołe Miasteczko Carsona”! Teraz sobie przypominam. Widziałem, jak rozstawiają przyczepy na wielkim placu na nadbrzeżu, tuż za nieczynnym już parkiem zabaw.

- Może moglibyśmy wejść do nich na zaplecze - ożywił się Jupe.

- No to na co czekamy? - zawołał Pete. - Przyniosę farby, a ty poszukaj rozpylacza do malowania.

Chłopcy z zapałem zabrali się do pracy i po trzydziestu minutach balie były gotowe. Odstawili je do suszenia i poszli do Kwatery Głównej sprawdzić, ile mają pieniędzy do wydania w wesołym miasteczku.

Kwatera Główna mieściła się w starej, wielkiej przyczepie kempingowej, ukrytej pośród stert rupieci, w odległym zakątku złomowiska. Tylko chłopcy potrafili odnaleźć sekretne przejście, prowadzące do niej pomiędzy górami żelastwa. Nikt oprócz nich nie pamiętał o istnieniu przyczepy.

Kiedy balie wyschły, Pete pojechał rowerem do Biblioteki Publicznej w Rocky Beach, żeby powiedzieć Bobowi Andrewsowi o wesołym miasteczku. Bob, dokumentalista zespołu Trzech Detektywów, podczas wakacji pracował dorywczo w bibliotece. Trzeci Detektyw był nie mniej podekscytowany nowiną niż jego koledzy, toteż natychmiast po pracy pobiegł do domu. Chłopcy błyskawicznie uporali się z kolacją. O wpół do ósmej byli już w drodze, a pomalowane balie dyndały przymocowane do dwóch rowerów.

Z daleka dostrzegli przekrzywione wieże i rozlatujące się torowiska starej kolejki, jeżdżącej niegdyś w parku zabaw. Wesołe miasteczko znajdowało się tuż obok, na pustym placu, nad brzegiem oceanu. Było jeszcze nieczynne. Namioty, drewniane stragany i karuzele porozstawiano po obu stronach dwóch szerokich alejek. Zapadał zmrok. Cały teren, obwiedziony tymczasowym ogrodzeniem, oświetlały lampy. Z głośników płynęła muzyka, mająca przyciągnąć mieszkańców Rocky Beach. Diabelski młyn już się kręcił, mimo że nikt w nim nie siedział. Dwóch klaunów zabawnie skakało wzdłuż jednej z alejek. Wszyscy gorączkowo przygotowywali się do otwarcia.

Chłopcy bez trudu odnaleźli namiot tresera lwów, ozdobiony krzykliwym czerwonym szyldem: “Wielki Iwan i Rajah - Najsłynniejszy na Świecie Tresowany Lew!” Weszli do środka. Podbiegł do nich wysoki mężczyzna z dziko sterczącymi, bujnymi wąsami. Ubrany był w błyszczący niebieski kostium i wypolerowane czarne oficerki.

- Ach, balie! Wspaniale! Postawcie je tutaj!

- Na złomowisku Jonesa znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz - Jupiter wygłosił slogan reklamowy firmy swego wuja.

Wielki Iwan wybuchnął śmiechem.

- Młody człowieku, mówisz jak jeden z naszych “szczekaczy”.

- Kto to jest “szczekacz”, proszę pana? - zapytał Pete.

- Spróbuj się domyślić - odparł Wielki Iwan.

- Założę się, że Jupe to wie - powiedział Bob.

Bob i Pete przyzwyczaili się do tego, że Jupiter na każdy temat miał coś do powiedzenia. W dodatku krępy lider zespołu zawsze chętnie dzielił się swoją wiedzą.

- Szczekacz - wygłosił Jupiter - to człowiek stojący przed namiotem cyrkowym albo przed wejściem do wesołego miasteczka, który opowiada ludziom o tym, jakie wspaniale rzeczy dzieją się wewnątrz. Można powiedzieć, że to starodawna forma reklamy.

- Masz rację, młody człowieku - potwierdził Wielki Iwan. - Nazywamy ich także “krzykaczami” albo “przekupniami”, niektórzy kłamią, ale nie ci naprawdę dobrzy. Na przykład mój szczekacz nie mówi ludziom, że Rajah jest dzikim lwem. Po prostu opowiada o tym, co on może zrobić. Widzieliście kiedykolwiek lwa na trapezie?

- O rany! To on potrafi balansować na trapezie? - zawołał Pete.

- Owszem - pochwalił się Wielki Iwan. - Pierwsze przedstawienie już za godzinę. Bądźcie moimi gośćmi. Może nawet pozwolę wam dotknąć Rajaha.

- Na pewno przyjdziemy, proszę pana - obiecał Bob entuzjastycznie.

Chłopcy wyszli z namiotu. Wesołe miasteczko już było otwarte. Szczekacze reklamowali pierwszym gościom czekające ich atrakcje. Chłopcy dwukrotnie przejechali się na karuzeli łańcuchowej i na diabelskim młynie. Rywalizowali o mosiężne kółko, ale wygrał je Pete. Przez chwilę przyglądali się wygłupom małego, tłustego klauna, a potem ruszyli w stronę straganów, gdzie można było zdobyć różne nagrody, trafiając rzutkami do tarczy, miotając kulą, kręcąc obręcze i strzelając na strzelnicy.

- Chłopaki, te gry to jakieś oszukaństwo - zauważył Bob, obserwując je przez chwilę. - Wyglądają na zbyt łatwe.

- Nie - wytłumaczył Jupiter - po prostu są znacznie trudniejsze, niż by się to mogło wydawać. To rzecz matematyki i fizyki. Szansę na wygraną...

- Oszukujecie! Dajcie mi tę nagrodę!

Przed nimi stał wysoki, starszy mężczyzna w kapeluszu z wywiniętym rondem. Miał gęste, krzaczaste wąsy, a na oczach ciemne okulary, mimo że już zapadła noc. Krzyczał na obsługującego strzelnicę młodego blondyna. Nagle wyrwał z rąk chłopca wypchane zwierzę i rzucił się do ucieczki. Biegł w kierunku Trzech Detektywów.

Blondas zawołał:

- Zatrzymajcie go! Łapać złodzieja! Straże!

Rozdział 2

Łapać złodzieja!

 

- Uważaj! - krzyknął Pete.

Za późno. Starszy mężczyzna biegł, oglądając się przez ramię, czy nikt go nie ściga, i z impetem wpadł na Jupitera. W plątaninie rąk i nóg obaj upadli na ziemię.

- Oooooch!- jęknął Jupiter.

Kilku gości rozpierzchło się w popłochu, lecz zaraz przybiegli strażnicy wesołego miasteczka.

- Hej, ty! Nie ruszaj się - zawołał jeden ze strażników do wąsatego złodzieja w ciemnych okularach.

Złodziej poderwał się na nogi, wsadził pod pachę ukradzioną nagrodę i mocno złapał Jupitera. W wolnej ręce mężczyzny błysnęło ostrze noża.

- Nie zbliżaj się do mnie - groźnie zgrzytnął zębami i niezdarnie począł ciągnąć Jupitera w stronę wyjścia z wesołego miasteczka.

Bob i Pete przyglądali się z przerażeniem. Cóż mogli zrobić? Strażnicy zaczęli zachodzić złodzieja od tyłu, ten jednak od razu ich zauważył. Rozproszyło to jego uwagę. Jupiter spróbował się wyrwać i uciec. Mężczyzna zaklął i okręcił się na pięcie, by mocniej chwycić chłopca. Ściskając niezgrabnie pod pachą wypchane zwierzę, stracił równowagę, potknął się i zawadził rękojeścią noża o ramię Jupitera. Nóż wypadł mu z ręki.

W mgnieniu oka złodziej zorientował się, że nie zdoła odzyskać broni. Puścił Jupitera, pchnął go na strażników i wybiegł z wesołego miasteczka z ukradzionym trofeum.

Jupiter, łapiąc równowagę, zawołał:

- Za nim!

Chłopcy pierwsi ruszyli w pogoń za uciekającym złodziejem. Strażnicy deptali im po piętach. Wąsaty mężczyzna pobiegł w kierunku oceanu i zniknął za rogiem wysokiego drewnianego płotu, okalającego nieczynny park zabaw. Strażnicy dogonili chłopców.

- W porządku - powiedział któryś. - Poradzimy sobie z nim.

- Za tym rogiem jest ślepa uliczka - wskazał Pete. - Płot ciągnie się w dół aż do wody. Złodziej jest w potrzasku.

- W takim razie wy zostańcie tutaj - zarządził drugi strażnik.

Strażnicy mieli przygotowane do strzału rewolwery. Ostrożnie skręcili za róg. Chłopcy czekali. Przez dłuższą chwilę panowała zupełna cisza. Jupiter zaczął się niecierpliwić.

- Coś tu jest nie w porządku - mruknął. - Chodźcie za mną.

Ostrożnie poprowadził kolegów dookoła wysokiego płotu. Tuż za rogiem zatrzymali się w pół kroku. Dwaj strażnicy stali sami na końcu uliczki. Stary, wąsaty złodziej uciekł.

- Nikogo tu nie było - powiedział strażnik.

Oszołomieni chłopcy rozejrzeli się po małej, zarośniętej trawą przestrzeni. Po prawej stronie był wysoki płot, a po lewej głęboki ocean. Daleko, w dole uliczki ogrodzenie schodziło prosto do wody, nad którą jeszcze na odcinku wielu metrów wystawało jego ostre, żelazne zwieńczenie. Można się było stamtąd wydostać tylko tą drogą, którą przyszli.

- Chyba musieliście się pomylić - powiedział drugi strażnik.

- Może on już odpłynął - zasugerował Bob.

- Nie miał na to czasu. Zobaczylibyśmy go w wodzie - odparł drugi umundurowany mężczyzna. - Musiał was zwieść.

- Na pewno widziałem, że wbiegł właśnie tutaj - uparcie utrzymywał Jupiter.

Pete nadal uważnie obserwował okolicę. Nagle wysoki Drugi Detektyw zawołał:

- Spójrzcie!

Pochylił się i podniósł coś dużego z ocienionego skrawka ziemi. Był to wypchany kot, ukradziony przez wąsacza. Pete trzymał go tryumfalnie.

- Oto dowód, że złodziej tu był - stwierdził kategorycznie.

- Najwidoczniej upuścił go uciekając - zauważył Bob.

Rozejrzał się.

- Ale jak zdołał stąd wyleźć?

- Musi być jakieś przejście przez ten parkan - powiedział jeden ze strażników.

- Dziura albo jakaś furtka - dodał drugi.

- A może tunel? - zgadywał Pete.

Wszyscy uważnie obejrzeli wysoki płot na całej długości odosobnionego zakątka. Nie zauważyli nic podejrzanego.

- Nie - stwierdził Jupiter - ten fragment ogrodzenia jest w bardzo dobrym stanie, nie ma też na pewno żadnego przejścia pod nim.

- No to nasz złodziejaszek musiał chyba mieć skrzydła - zażartował strażnik - To jedyny sposób, w jaki mógł się stąd wydostać, nie przechodząc obok was.

- Ten płot ma co najmniej cztery metry wysokości - zauważył drugi stróż porządku - i nie ma na nim nic, czego można by się chwycić. Nikt nie dałby rady przez niego przejść.

Podczas gdy patrzyli na ogrodzenie, Jupiter myślał na głos:

- Skoro nie odpłynął, nie zrobił podkopu ani nie przeleciał nad tym parkanem, to, logicznie rzecz biorąc, pozostaje tylko jedna możliwość - musiał przejść górą.

- Ależ to szaleństwo - zaprotestował strażnik.

- O rany! - powiedział Pete. - To niemożliwe, żeby ktoś przelazł przez ten płot bez niczyjej pomocy. Tu nie ma na czym stanąć.

Poparł go Bob:

- Nie ma szans, żeby przeszedł górą.

- Na to wygląda - upierał się Jupe - ale skoro nie ma innego logicznego wytłumaczenia, najwidoczniej dał sobie z tym radę. Gdy wszystkie inne możliwości są wykluczone, prawdziwa jest ta, która pozostaje, choćby się wydawała zupełnie nierealna.

- Niezależnie od tego, jak to zrobił, uciekł - powiedział strażnik. - Musimy wracać do pracy. Odniesiemy tę nagrodę z powrotem na strzelnicę.

Strażnik wyciągnął rękę po wypchane zwierzę, które nadal trzymał Pete. Jednak Jupiter, przyglądający się w dalszym ciągu ogrodzeniu, powstrzymał go:

- Jeśli pan pozwoli, sami odniesiemy nagrodę - zaproponował Pierwszy Detektyw. - I tak chcieliśmy pójść na strzelnicę.

- Dobrze - zgodził się strażnik. - Zwróćcie tę zabawkę. To nam zaoszczędzi trochę czasu. Musimy jeszcze zgłosić kradzież na policję.

Gdy strażnicy odeszli, a chłopcy ruszyli do wesołego miasteczka, Pete zauważył:

- Nie wiedziałem, że mieliśmy zamiar iść na strzelnicę.

- Może nie mieliśmy - oznajmił Jupiter - ale ciekaw jestem, dlaczego ten człowiek zaatakował chłopaka ze strzelnicy i zabrał mu tę nagrodę.

Wskazał na wypchanego zwierzaka i dopiero teraz chłopcy przyjrzeli się mu naprawdę. Pete wybałuszył oczy z podniecenia, gdy dostrzegł, co trzyma w rękach.

Był to wypchany kot, prawie metrowej długości, o sierści w czerwono-czarne pasy. Miał powykręcane nogi i całe ciało wygięte w kształt litery Z. Z otwartego pyska wystawały ostre białe zęby, a jedno ucho zwisało na dół. Miał tylko jedno czerwone oko i czerwoną ozdobną obrożę. Był to najbardziej dziki i powykrzywiany kot, jakiego kiedykolwiek widzieli.

- Naprawdę jest niesamowity - zgodził się Jupiter. - Ale mimo wszystko, nie mogę zrozumieć, dlaczego ten człowiek tak bardzo chciał go mieć.

- Może zbiera wypchane zwierzęta - zgadywał Bob. - Mój tata twierdzi, że kolekcjonerzy są zdolni do wszystkiego, byleby dostać to, czego pragną.

- Zbiera wypchane koty? - powątpiewał Pete. - Z wesołego miasteczka? Musiałby być szalony. Ile to mogłoby być warte?

- No tak - rozważał Jupiter - to brzmi głupio, ale kolekcjonerzy bywają dziwnymi ludźmi. Zdarza się, że bogaci ludzie kupują kradzione obrazy, mimo że muszą je ukrywać. To można chyba nazwać obsesją, a opętani nią kolekcjonerzy mogą popełniać najróżniejsze desperackie czyny. Nie sądzę jednak, że nasz złodziej jest prawdziwym kolekcjonerem. Prawdopodobnie jest jednym z tych, którzy nigdy nie potrafią znieść przegranej. Albo może wpadł w szał, bo wydawało mu się, że wygrał, ale go oszukali.

- Myślę, że nawet my bylibyśmy wściekli, gdyby nas okłamano - zgodził się Pete - ale to nie powód, żeby wyciągać nóż.

Dotarli na strzelnicę i stojący za ladą chłopak z płową czupryną podziękował im radośnie.

- O, przynieśliście mojego kota! Czy tego starego człowieka złapali?

- Nie, uciekł - powiedział Pete. - Ale zgubił to.

Pete wręczył chłopcu wypchanego kota.

- Mam nadzieję, że policja go złapie - burknął wściekle blondas. - Zestrzelił tylko trzy z pięciu kaczek! Zupełny ciamajda. O rany, wy go naprawdę goniliście.

Chłopak ze strzelnicy uśmiechnął się.

- Nazywam się Andy Carson. Pracuję w tej budzie. Jesteście z branży?

Bob zamrugał niepewnie oczami.

- Co masz na myśli?

- Chciał się dowiedzieć - wytłumaczył usłużnie Jupiter - czy też pracujemy w jakimś wesołym miasteczku. Nie, mieszkamy w Rocky Beach. Nazywam się Jupiter Jones, a to moi przyjaciele: Bob Andrews i Pete Crenshaw.

- Miło was poznać - powiedział Andy, po czym dodał z dumą w głosie: - Pracuję tutaj. Na samodzielnym stanowisku, a nie jako popychadło czy zwykły robol.

- Jako kto? - zapytał Pete.

- “Popychadło” - pospieszył z wyjaśnieniem Jupiter - to ktoś, kto dopiero zaczyna pracować w wesołym miasteczku, a “robol” to pracownik fizyczny. Andy chciał przez to powiedzieć, że jest tutaj stałym, samodzielnym pracownikiem. To dosyć niezwykłe w twoim wieku, prawda, Andy?

- Tak - przyznał chłopak, nieco zakłopotany. - Mój ojciec jest właścicielem całego tego interesu. Ale mówi, że równie dobrze mógłbym pracować teraz w jakimkolwiek wesołym miasteczku. Chcielibyście sobie postrzelać?

- Chciałbym spróbować wygrać tego wypchanego kota - powiedział Pete.

- Mógłby być naszą maskotką - dodał Bob.

- Symbolem naszej pracy - zgodził się Jupiter. - No dalej, Pete, spróbuj.

Andy Carson wykrzywił twarz w uśmiechu.

- Żeby wygrać wypchanego kota, musisz trafić do pięciu celów, strzelając tylko pięć razy. To nagroda główna. Niełatwo ją zdobyć, ale to możliwe. Do tej pory wygrano już cztery takie okazy.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl