pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ELIZABETH BEVARLY
Jeszcze jedna szansa
1
PROLOG
- Mój drogi Simonie. Rób, co ci każe ukochana ciocia,
a wszystko będzie w porządku.
Sylvie Venner podniosła wzrok, popatrzyła na siostrzeńca,
zachęcająco skinęła głową i zaraz potem szybko wysunęła ły-
żeczkę pełną przetartej marchewki w stronę buźki ośmiomie-
sięcznego malca. Odgarnęła długi kosmyk jasnych włosów
opadających na czoło i nagle pod palcami wyczuła coś lepkie-
go. Dłoń miała pokrytą pomarańczową mazią.
Z krzywym uśmiechem odłożyła łyżeczkę do miseczki z je-
dzeniem Simona i sięgnęła po serwetkę, żeby zetrzeć marchew
z włosów.
- Pięknie załatwiłeś dziś ukochaną ciocię Sylvie, mój
mały kowboju - odezwała się O1ivia McGuane, matka
dziarskiego niemowlaka.
Usłyszawszy głos rodzicielki, Simon uśmiechnął się od ucha
do ucha. Z radości aż podrygiwał na swym wysokim, dziecin-
nym krześle.
- Uprzedzałam cię, że niebezpiecznie jest go karmić
- przypomniała swej młodszej siostrze O1ivia. - Zwłasz
cza kiedy jesteś gotowa do wyjścia. No cóż, jak zwykle
zbagatelizowałaś moje ostrzeżenie. Nie potrafiłaś odmówić
s.obie przyjemności nakarmienia uwielbianego siostrzeńca.
Mam rację?
Zoey Holland, koleżanka z pracy O1ivii i jej najlepsza
2
przyjaciółka, która brała udział w niedzielnym wczesnym lun-
chu, roześmiała się głośno.
- A taki ładny włożyłaś sweter - oznajmiła, spoglądając z
żalem na gruby jaskrawoczerwony kardigan, który miała na so-
bie młodsza z sióstr. - Wygląda na to, że kosztował majątek.
Sylvie z westchnieniem obrzuciła wzrokiem swój ubiór. Nie
tylko sweter, lecz także śnieżnobiała bluzka z barwnym je-
dwabnym kołnierzykiem i czarne spodnie - jej urzędowy strój
barmanki - były upstrzone dziesiątkami plam o przeróżnych
kształtach i kolorach. Czerwonymi od buraczków, zielonymi od
groszku, białymi od kaszki, żółtymi od... Nieważne. W każdym
razie menu Simona było bardzo urozmaicone.
Karmiąc niemowlaka, ciocia Sylvie była przekonana, że
każda z serwowanych przez nią potraw przypadnie do gustu ma-
łemu siostrzeńcowi. Nic podobnego. Wszystko, co znajdowało
się na łyżeczce wysuniętej w jego stronę, okazywało się nieprzy-
jacielem i dzięki refleksowi Simona lądowało błyskawicznie na
pięknym służbowym stroju dobrej cioci.
- Swetra mi nie żal - powiedziała. - Kupiłam go na
wyprzedaży. A zresztą, nic się nie stało. Jedzenie dla dzieci
jest pochodzenia organicznego, więc z tymi plamami
w pralni bez problemu dadzą sobie radę. Mam rację, Livy?
- zwróciła się do siostry.
Z miny O1ivii można było wnioskować, że nie potwierdza
przypuszczeń beztroskiej Sylvie.
- Prawdę powiedziawszy - odparła po chwili namysłu
- nie mam pojęcia, z czego teraz robi się jedzenie dla dzieci.
Jedno jest pewne. Pod żadnym względem nie przypomina nor-
malnego pożywienia.
3
Skinieniem głowy Zoey potwierdziła przypuszczenia przy-
jaciółki.
-
Produkcja jedzenia dla dzieci jest objęta ścisłą tajemnicą -
dodała. - W Południowej Dakocie istnieje nawet jakieś labora-
torium, prowadzące specjalne badania. Naukowcy robią tam
wszystko, żeby odżywki dla dzieci miały okropny smak i aby
pozostawione przez nie plamy nie dawały się niczym wywabić
- dodała, usiłując zachować poważną minę.
-
Też o tym czytałam - potwierdziła O1ivia.
Sylvie przeniosła wzrok z siostry na Zoey. Obie były dy-
plomowanymi pielęgniarkami i pracowały w tym samym szpi-
talu. Zoey na oddziale noworodków, a O1ivia na położnictwie.
Z racji swego zawodu musiały więc znać się na rzeczy. Chyba
wiedziały, o czym mówią. Rzuciła Simonowi podejrzliwe spoj-
rzenie. Zrobił poważną minkę, lecz zaraz potem roześmiał się
wesoło, odsłaniając dumnie jedyne dwa zęby. Był to rozbraja-
jący widok. Sylvie natychmiast wybaczyła mu wszystko.
-
Czy kiedyś urosną mu włosy? - zapytała, patrząc na łebek
niemowlaka, łysy jak kolano.
-
Nie mam pojęcia - wzruszając ramionami odparła O1ivia.
- Już tak się przyzwyczaiłam do łysiny Simona, że chyba nie
poznałabym go, gdyby miał włosy.
Zoey, krzątająca się przy kuchni, postawiła na stole pół-
misek ze smażonymi jajkami.
- Livy - oznajmiła - ten dzieciak z dnia na dzień robi się
ładniejszy. Powinnaś zgłosić go do jakiegoś telewizyjnego
konkursu niemowlęcych talentów. W najgorszym razie pokażą
go w jednym z komercyjnych programów o łysych.
Sylvie roześmiała się głośno.
4
- No cóż, jeśli mam nadal karmić tego małego gangstera,
muszę ruszyć głową i przyjąć nową taktykę - oznajmiła.
Wzięła do ręki łyżkę pełną jedzenia i zaczęła pomrukiwać,
udając warkot samolotowego silnika.
Zaintrygowany niecodziennym odgłosem, Simon spojrzał
na ciotkę.
- Synu -jęknęła - potrzebna mi twoja współpraca. To hasło
na dziś. Otwieraj szybko buzię i wpuść samolot do środka.
Genialny malec wykonał posłusznie polecenie, lecz gdy ły-
żeczka znalazła się o milimetry od jego twarzy, zacisnął mocno
wargi, skrzyżował pulchne łapki na brzuszku i zamaszyście od-
wrócił główkę. Chcąc nie chcąc, Sylvie musiała się roześmiać,
bo widok był komiczny.
-
Och, mały! Jesteś w każdym calu nieodrodnym członkiem
rodziny Vennerów. Ani twoja mama, ani tym bardziej ja nigdy
nie zrobiłyśmy niczego, na co nie miałyśmy ochoty.
-
A kiedy twojej ukochanej ciotce czegoś się zachce - do-
rzuciła O1ivia - uprzedzam cię, miej się na baczności. Bo wte-
dy nic nie będzie w stanie sprawić, żeby zmieniła raz powzięte
postanowienie.
- To musi tkwić w genach - skomentowała Zoey.
Simon zamachał radośnie łapkami, tak jakby przyzna
wał jej rację.
Sylvie rzuciła okiem na miseczkę z marchwią. Oceniła
szybko, że dzieciak zjadł prawie połowę jej zawartości, a
więc w gruncie rzeczy sporo. Zdjęła go z krzesła oraz oznajmiła
siostrze i Zoey, że idzie na górę umyć Simona i doprowadzić
się do porządku.
To cudowny maluch, myślała z czułością chwilę
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl