[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ANNE MARIE WINSTON
Najgłębsze
tajemnice
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Miała trzydzieści dwa lata, a była najatrakcyjniejszą ze
wszystkich kobiet, jakie kiedykolwiek pojawiły się na spo-
tkaniu absolwentów.
Niewysoka, szczupła, stała po drugiej stronie zatłoczonej sali
i rozmawiała z którymś z jego dawnych kumpli. Co chwila uno-
siła smukłe ręce, gestykulując nimi. Devon Walker uśmiechnął
się. Niektórych rzeczy nie sposób zmienić. Ileż to razy pokpiwał
z Rachel, że nie potrafi rozmawiać bez pomocy rąk?
Chciwym wzrokiem chłonął jej postać. Rachel Masters.
Jego słodka, rozsądna Rachel. Przez te minione lata nie po-
zwalał sobie na luksus myślenia o niej; nie chciał żałować
wyboru, którego dokonał jako dwudziestodwuletni szczeniak.
Ale odkąd zdecydował, że weźmie udział w listopadowym
spotkaniu z okazji dziesięciolecia ukończenia studiów na Uni-
wersytecie Wirginii, czasami wracał pamięcią do minionych
czasów.
Rachel. Najlepsze, co go kiedykolwiek w życiu spotkało.
Kochała go kiedyś... tyle że był zbyt przejęty usiłowaniem
ucieczki od swojej przeszłości, żeby docenić jej oddanie.
Nie wyglądała ani odrobinę starzej niż wtedy, kiedy wi-
dział ją po raz ostatni przed dziesięciu laty. Nawet jeśli trochę
przybrała na wadze, nie było tego widać. Stała zwrócona do
niego profilem i pod różową jedwabną bluzką jej piersi ryso-
wały się wyraźnie, jakby wciąż była nastolatką. Kiedyś była
znakomitą tancerką i zastanawiał się, czy jej ciało jest tak
dobrze umięśnione jak dawniej.
Skróciła włosy - opadały teraz czarną kaskadą tylko poni-
żej ramion, wtedy zaś sięgały aż do pasa. Słuchając, marsz-
czyła nos - delikatny, prosty - i uśmiechała się, mrużąc oczy
o kształcie migdałów.
Czarowała jednego z jego kolegów - uśmiechając się lek-
ko, potakując, wybuchając śmiechem. Następny, przecho-
dząc, objął ją i przytulił, a Rachel przerwała na chwilę roz-
mowę, by odpowiedzieć na pozdrowienie.
Nie widział żadnego obcego mężczyzny przy jej boku
- czy to możliwe, że wciąż jest sama? Ruszył, żeby się z nią
przywitać, chcąc widzieć wyraz jej twarzy w chwili, kiedy go
zobaczy. Wydało mu się nagle, że nie było tych ostatnich
dziesięciu lat, i zapragnął znów poczuć ją w swych ramio-
nach.
- Dev! Stary, jak to miło cię widzieć! Witaj. - Tuż przy
nim rozległ się znajomy głos, ciężka ręka spoczęła na jego
barku i znalazł się w czyimś niedźwiedzim uścisku.
- B.J., świetnie wyglądasz - powiedział, chociaż wyraźnie
widać było, że B.J. nie żałuje sobie jedzenia. - Co porabiałeś
przez te lata?
Z Bryanem Jamesem DeLauderem przez cztery lata stu-
diów mieszkał w jednym pokoju. Poczuł żal, że stracili kon-
takt. Brakowało mu przyjaźni z nim i innymi kolegami.
- Nic szczególnego. - Bryan wzruszył ramionami. - Tro-
chę pracy, trochę małżeństwa, trochę dzieci... - Otoczył ra-
mieniem swoją rudowłosą towarzyszkę. - Pamiętasz Valerie?
- Val! - wykrzyknął Devon i uścisnął wysoką, szczupłą
kobietę, z którą B.J. spotykał się jeszcze wcześniej, niż on
poznał Rachel. - To znaczy, że przez cały czas musiałaś mę-
czyć się z tą mizerną imitacją mężczyzny? W takim razie
zasługujesz na medal. Słyszałem, że dorobiliście się dzieci?
- Dev. większość z nas w tym wieku ma już dzieci - po-
wiedziała Yal z wyrozumiałym uśmiechem. - Kiedy tu się
trochę uspokoi, to możemy zanudzić cię pokazywaniem foto-
grafii.
Dzieci. Przez moment żałował, że kiedyś był tak samolub-
ny i nie chciał wiązać się z Rachel zaraz po zakończeniu
studiów. Teraz też mieliby dzieci, może również otaczałaby
ich aura serdeczności i zażyłości. Po raz pierwszy pozwolił
sobie na myśl, że jeszcze nie jest za późno. Może też będzie
mu dane coś takiego? Jeżeli Rachel jeszcze na nim zależy.
- Musisz wreszcie powiedzieć, gdzie się przez cały czas
podziewałeś - odezwał się Bryan stanowczym tonem. -
Wszyscy usiłowaliśmy cię znaleźć, ale po tym, jak twój ojciec
się przeprowadził, nie było szans. Dlaczego się nie odezwałeś?
- Znasz mnie i wiesz, jak lubię pisać listy - odparł Dev,
wzruszając ramionami. - Poza tym co roku miałem zamiar
przyjechać na spotkanie absolwentów, a potem zazwyczaj
brakowało mi czasu. Dopiero w tym roku uświadomiłem so-
bie, że już mija dziesięć lat od końca studiów, więc postano-
wiłem przyjechać i zobaczyć, co się dzieje ze starymi kum-
plami.
Bez mrugnięcia powieką przemilczał fakt, że te lata były
dla niego ciężkim okresem. Musiał opłacać góry rachunków
za opiekę lekarską nad bratem i ojcem oraz pracował nad
rozwinięciem raczkującej firmy, zajmującej się oprogramo-
waniem komputerowym, w poważne przedsiębiorstwo.
- No to wybrałeś najlepszy moment, żeby się pojawić
- odezwała się Val. - Praktycznie wszyscy, którzy kończyli
z nami studia, w tym roku przyjechali. Nawet Rachel. Widzia-
łeś już się z nią?
- Jakim sposobem? - odpowiedział Bryan, zanim Dev
zdążył zadać choć jedno pytanie na temat Rachel. - Przecież
ledwo zdążył wejść, a już go dopadliśmy. Ale o Skipie sły-
szałeś, prawda?
- Wyznaję ze wstydem, że z nikim nie utrzymywałem
kontaktów - oświadczył Dev. - Masz na myśli Skipa Renqui-
sta, mojego starego partnera z duetu Walker-Renquist, który
zabawiał was, pajace, przez cztery lata? Przywiozłem nawet
gitarę na wypadek, gdybyśmy się spotkali. I co, jest tutaj?
Bryan pokręcił głową, otworzył usta, ale nie mógł wydo-
być z siebie słowa. Valerie ujęła go za rękę i sama odpowie-
działa na zadane pytanie.
- Nie, nie ma go. Rok temu zginął w wypadku samocho-
dowym, tuż przed zjazdem absolwentów. Rachel była z nim.
To musiało być dla niej straszne.
Dev patrzył na nią tak, jakby nagle opuściła go zdolność
pojmowania najprostszych zdań. Takich jak to: „Skip nie
mógł umrzeć. Przecież mieliśmy zamiar zagrać tyle melodii".
Łatwiej było mu myśleć o innych rzeczach, nie dopuszczać
do siebie prawdy, i dlatego uczepił się ostatnich słów Val.
- Rachel... była ze Skipem? Dlaczego?
Tamci wpatrywali się w niego ze zdumieniem, a cisza aż
dzwoniła w powietrzu. Wreszcie Val odzyskała głos.
- Matko Boska, ty naprawdę nic nie wiesz? Skip i Rachel
wzięli ślub miesiąc po rozdaniu dyplomów.
Rachel nigdy dotąd nie cieszyła się taką popularnością.
Gdy wreszcie zdołała jakoś opędzić się od rozmówców, ode-
tchnęła z ulgą i rozejrzała się po sali.
Przez osiem lat unikała zjazdów koleżeńskich. Co ro-
ku wyszukiwała jakąś wymówkę i wysyłała Skipa same-
go. A to dzieci były za małe, to znów nie mogła przełożyć
lekcji, innego roku jej matka była chora. Rachel stała się
mistrzynią w wynajdywaniu przeszkód. Prawda leżała jednak
głęboko pod gładką powierzchnią pozornie szczęśliwego ży-
cia ze Skipem.
Dev. Wiedziała, że nie może się z nim spotkać. Nie może
pozwolić sobie, żeby spojrzeć mu w twarz. Pewnie nie potra-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]