pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SUZANNAH DAVIS
Rudzielec
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Przyjedź do mnie, Loczku, tylko szybko. Jesteś mi potrzebna".
Roni Daniels wciąż słyszała rozpaczliwe wołanie Sama Prestona. Pedał gazu w jej jeepie wciśnięty
był do oporu. Szybciej już jechać się nie dało. Roni z całych sił trzymała kierownicę. Z trudem
wypatrywała wąskiej dróżki, którą zazwyczaj tylko bydło wracało z pastwiska.
Chłodny wiatr kwietniowej teksaskiej nocy rozwiewał kręcone włosy dziewczyny. Klęła Sama za
to, że zbudził ją w środku nocy i odłożył słuchawkę, nie powiedziawszy nawet, co za nieszczęście
go spotkało.
No cóż, w tej części Teksasu nie zadaje się pytań, gdy sąsiad prosi o pomoc. Szczególnie
gdy sąsiad jest jednocześnie przyjacielem. Szybko, to szybko. Obojętne, która jest godzina.
Roni zatrzymała się przed domem Prestonów. Niegdyś był to wspaniały budynek. Teraz jednak w
świetle reflektorów jeepa widać było łuszczącą się farbę, spróchniałe deski na ganku... Za to
stodoła, obora, stajnie, czyli wszystkie zabudowania gospodarcze, utrzymane były wzorowo. Cała
okolica wiedziała, że od czasu gdy od Sama odeszła żona, dbał on bardziej o swoje rasowe bydło
aniżeli o własne wygody.
Roni weszła na ganek. Jej bujna wyobraźnia podsuwała przed oczy obraz krwawej jatki,
śmiertelnych obrażeń lub co najmniej najazdu Marsjan. Sam Preston nigdy dotąd nikogo nie prosił
o pomoc. Skoro to zrobił, w środku nocy na dodatek, na pewno działo się coś okropnego.
- Sam! - zawołała, otwierając drzwi rzęsiście oświetlonego salonu.
Znała ten dom jak swój własny. Biegała po nim razem z Samem i z jego starszym bratem,
Kennym, gdy była jeszcze tak mała, że nie dorastała do pięt konikowi polnemu, jak mawiał doktor
Hazelton. Na widok waliz, pudeł i pakunków wypełniających pokój, zaniemówiła ze zdziwienia.
Wiedziała wprawdzie, że Sam musiał nagle wyjechać. Opuścił nawet z tego powodu cotygodniowe
spotkanie w kawiarni Rosie, ale nie spodziewała się w związku z tym wyjazdem żadnych sensacji.
Tymczasem okazało się, że bardzo, ale to bardzo się pomyliła.
W odległym pokoju rozległ się przeraźliwy płacz. Roni z bijącym sercem pobiegła do
sypialni Sama. Ostrożnie uchyliła drzwi. Spodziewała się zastać tam demona z ektoplazmy lub
chociaż zwyrodniałego mordercę, ale to, co zobaczyła, było stokroć gorsze. Sam Preston stał na
środku pokoju cały mokry, owinięty tylko ręcznikiem. Jasne włosy przykleiły mu się do czoła, a
muskularne ciało ciężko pracującego mężczyzny było tak piękne, że Roni na chwilę zaparło dech w
piersiach.
Usłyszał ją wreszcie. Odwrócił się. Na widok zawiniątka w jego ramionach Roni niemal
całkiem przestała oddychać.
- Bogu dzięki, że już jesteś, Loczku! - zawołał Sam.- Potrzymaj!
Wcisnął dziewczynie rozwrzeszczane dziecko. W ostatniej chwili złapał ręcznik, który
niebezpiecznie zsunął mu się poniżej pępka. Sądząc po różowej piżamie, dziecko było
dziewczynką. Maleństwo miało około roku i miedzianorude włosy. Było na dodatek ciężkie i tak
ruchliwe, że utrzymanie go na rękach okazało się prawdziwą sztuką
- O mój Boże! - Roni odruchowo przytuliła dziewczynkę do siebie. Była zbyt zaskoczona,
żeby zwrócić uwagę na wilgoć, jaką w mgnieniu oka nasiąkła jej koszulka. Zaciekawione
brzmieniem nowego głosu dziecko na chwilę przestało się szamotać. Odchyliło główkę i popatrzyło
na Roni błękitnymi oczami Sama Prestona.
Dziewczyna o mało nie umarła. Z żalu, z bólu, z przerażenia. Nie mogła zrozumieć,
dlaczego Sam trzymał przed nią w tajemnicy coś takiego. Byli przecież najlepszymi przyjaciółmi.
- Odwróć się, Loczku. Muszę nałożyć majtki - poprosił Sam. Grzebał w przepastnej szafie,
mrucząc do siebie. A niech to diabli porwą! Niech to piekło pochłonie! Chciałem tylko wziąć
prysznic. Prawie dwieście kilometrów jechałem z tym wrzeszczącym szkrabem I co? Nawet
prysznic mi się nie należy?
Mały rudzielec chyba przestraszył się nowej osoby. Dziewczynka wykrzywiła buzię w
podkówkę, wsunęła łapki w gęstwinę włosów Roni i znów zaczęła płakać.
- Czy to twoje dziecko? - zapytała Roni, bo koniecznie musiała się tego jak najszybciej
dowiedzieć.
- Myślałem, że choć jedną noc wytrzymam? - Słowom Sama towarzyszył odgłos zapinanych
dżinsów - Skąd, u licha, mogłem wiedzieć.
- Sam! - Roni odwróciła się na pięcie. Tuliła do siebie dziecko, jakby musiała je przed czymś
bronić - Pytałam, czy to twoje dziecko.
- Co? - zaniepokoił się Sam, zdziwiony ostrym tonem głosu Roni. - Pewnie, że nie! To
znaczy: tak. Chyba można by tak powiedzieć.
- Zdecyduj się wreszcie! - zniecierpliwiła się Roni. -Nie sądziłam, że jesteś jednym z tych
mężczyzn, którzy bawią się, nie myśląc o konsekwencjach. Naprawdę nie rozumiem, jak mogłeś
tak nierozważnie postąpić.
- Nie osądzaj nikogo tak pochopnie, Veronico Jean. - Spod opalenizny Sama widać było teraz
płomienny rumieniec. - To nie moje dziecko.
- Ma twoje oczy - nie ustępowała Roni. - Zresztą sam przed chwilą powiedziałeś...
- Jessie jest córką mojego kuzyna. Roy zginął w zeszłym roku. Pamiętasz? Opowiadałem ci o
tej katastrofie na polu naftowym.
- Ale dlaczego... Co się stało? - dopytywała się Roni zawstydzona, ale tym razem już
zupełnie spokojna.
- Alicja... Matka Jessie zatruła się w zeszłym tygodniu jakimś lekarstwem. Dostała szoku...
Lekarze nie umieli jej pomóc.
- Czy ona też nie żyje? - zapytała przerażona Roni. Sam tylko skinął głową. Roni z płaczącym
dzieckiem w objęciach usiadła ciężko na skraju ogromnego, nie pościelonego łóżka. Pełna
współczucia, kołysała Jessie, w nadziei, że choć trochę uda jej się uspokoić maleństwo.
- Och, Sam - westchnęła. - Tak mi przykro!
- Musiałem wszystko załatwić. - Sam pogłaskał rudą główkę swoją wielką dłonią.
- Pochowaliśmy ją w sobotę. Do tego czasu małą zajmowali się sąsiedzi. Ja jestem jej
jedynym krewnym, więc wziąłem Jessie do siebie. Co miałem zrobić?
- Sam, ty głuptasie! Jasne, że musisz się nią zaopiekować. Nie możesz postąpić inaczej.
- Trochę ciężko mi się teraz myśli. - Sam był tak zmęczony, że wyglądał, jakby miał nie
trzydzieści siedem lat, lecz znacznie więcej. - To był piekielny tydzień!
- Wyobrażam sobie. - Roni pogłaskała dziecko po główce. - Biedne maleństwo. Współczuję ci,
Sam.
- Mnie nic nie jest.
- Nie zapominaj się, kolego - upomniała go żartobliwie Roni. - Możesz sobie udawać przed
światem, że jesteś twardy jak hartowana stal, ale ja i tak wiem, że masz złote serce. Chcesz
adoptować Jessie, tak?
- Chyba nie mam innego wyjścia. - Sam uśmiechnął się smutno. - Do głowy mi nie przyszło,
że trzeba być doktorem Spockiem, Matką Teresą i ośmiornicą w jednej osobie, żeby poradzić sobie
z jedną małą dziewczynką. Jeśli jutro z samego rana nie załadujemy z Angelem tego transportu
byków dla Fergusona, to Lazy Diamond znajdzie się na granicy bankructwa.
Roni ze zrozumieniem pokiwała głową. Dobrze wiedziała, że praca na ranczo nigdy się nie
kończy. Angel Morales był szefem kowbojów na farmie Lazy Diamond. To on opiekował się
stadem i wydawał polecenia ludziom. Jego żona, Maria, gotowała dla wszystkich pracowników.
Sam natomiast wykonywał wszystkie obowiązki właściciela, generalnego zarządcy i brygadzisty.
- Jestem wykończony. - Sam spojrzał błagalnie na Roni. - Musisz mi pomóc.
- Dlaczego ja? Wiem o dzieciach mniej więcej tyle samo, co i ty.
Nie wiadomo skąd i po co pojawiło się bolesne wspomnienie pełnego upokorzeń romansu z
reżyserem Jacksonem Dialem. Przez osiem długich lat Roni znosiła podróże po wszystkich stanach
Ameryki Północnej, liczne zdrady i powroty, aż w końcu zdecydowała się zakończyć tamtą
znajomość. Przed dwoma laty powróciła do rodzinnego miasteczka Flat Fork. Rany się zabliźniły.
Roni pracowała teraz dla różnych wydawnictw jako ilustratorka, ale Jacksonowi i jego filozofii
życiowej opartej na bezwzględnym unikaniu zobowiązań zawdzięczała fakt, że nie miała dzieci,
wciąż była sama i bardzo niewiele brakowało jej do staropanieństwa. Sam oczywiście doskonale
znał historię życia swej przyjaciółki. Nie raz i nie dwa wypłakiwała mu swoje żale nad kuflem
piwa. Jednak teraz był tak zdesperowany, że zapomniał o wszystkim. Nawet o tym, że Roni nie ma
absolutnie żadnego doświadczenia, jeśli idzie o opiekę nad dziećmi.
- Musisz coś o tym wiedzieć, Loczku - zapewniał ją Sam. - Jesteś przecież kobietą.
- Dobrze, że wreszcie to zauważyłeś - prychnęła.
- Nie złość się. Wiesz, o co mi chodzi - poskrobał dłonią zarośnięty policzek.
- Przede wszystkim trzeba przewinąć Jessie. - Roni w końcu jednak zlitowała się nad Samem.
- Przemokła na wylot.
- Co? Znowu?
- Mnie zresztą też zmoczyła - Roni odsunęła od siebie pochlipującą teraz cichutko
dziewczynkę.
- Niech to szlag trafi! - Sam wyciągnął ręce po dziecko. - Bardzo cię przepraszam, Loczku.
- Nie przejmuj się, kowboju. Nie ma potrzeby, żebyśmy mokli oboje. Daj mi pieluchę i coś,
w co mogłabym przebrać małą.
Sam rzucił się do wypchanej torby w żółte kaczuszki, a Roni tymczasem ułożyła maleństwo
na łóżku. Dziewczynka była już zbyt zmęczona, żeby się opierać czy choćby płakać. Popiskiwała
tylko cichutko, ale za nic nie chciała wypuścić włosów Roni, w które od początku kurczowo się
wczepiła. Dziewczyna pomyślała sobie, że pewnie matka Jessie też miała długie włosy i dlatego
mała czepia się tej jedynej znajomej rzeczy w obcym otoczeniu.
- Dobrze, skarbie, możesz je sobie trzymać - szepnęła wzruszona. Zdjęła z dziecka mokrą
piżamkę i nasiąknięta do granic wytrzymałości pieluszkę. - Ciocia Roni zaraz zrobi z tym porządek.
- Weź to. - Sam rzucił na łóżko czyste śpioszki i jednorazową pieluchę. - Może ty sobie z tym
świństwem po radzisz. Ja zupełnie nie wiem, jak się toto zakłada.
- Parę razy przewijałam malucha Krystal - przyznała się wreszcie Roni.
Krystal Harrison była ich przyjaciółką z lat szkolnych Zarówno Krystal, jak i jej mąż Bud, a
także trójka ich dzieci, z radością powitali powrót Roni do Flat Fork.
- Wiedziałem, że coś przede mną ukrywasz mruknął Sam. - Może ona jest głodna? Jak
myślisz?
- Jest bardzo zmęczona, ale butelka czegoś ciepłego pomoże jej się uspokoić.
- Zaraz coś przyniosę.
Zanim Roni ubrała maleństwo w czystą piżamkę. Sam już był z powrotem.
- Mam tu jakiś sok - podał dziewczynie plastikową butelkę ze smoczkiem. - Pani Newton,
która opiekowała się Jessie, zapakowała mi na drogę parę butelek. Ci Newtonowie mają pięcioro
własnych dzieci. Bardzo przeżyli śmierć Alicji. I do Jessie też się przywiązali. Powiedzieli mi, że
wcale nie muszę jej zabierać. Ale oni nie są bogaci. Nie chciałem, żeby mała była dla nich
ciężarem. Zresztą wydawało mi się, że powinienem ją tu jak najszybciej przywieźć.
Roni usadowiła się w bujanym fotelu, który ledwie już pamiętał lepsze czasy. Podała
maleństwu butelkę z sokiem. Jessie natychmiast przyssała się do smoczka i już po chwili oczka jej
się zamknęły. Ale włosów Roni z piąstki nie wypuściła.
- A mówiąc poważnie, Sam, co masz zamiar zrobić z tym fantem? - zapytała Roni, bujając się
na fotelu. - Opieka nad takim małym dzieckiem to dla samotnego mężczyzny duży kłopot.
Sam wpatrywał się w podłogę, jakby tam spodziewał się znaleźć odpowiedź na trudne pytanie.
- Kiedy umarł Roy - powiedział wreszcie – obiecałem Alicji, że zaopiekuję się nią i
dzieckiem...
Roni uczuła litość i podziw dla tego dzielnego, pracowitego człowieka. Jednocześnie, właściwie po
raz pierwszy w swoim i Sama życiu, dostrzegła w starym przyjacielu mężczyznę. I to nie byle
jakiego, ale przystojnego i bardzo pociągającego mężczyznę.
- Chyba zatrudnię jakąś kobietę do prowadzenia domu - mówił Sam. - Chociaż naprawdę nie
wiem, skąd miałbym teraz właśnie wziąć na to pieniądze. Jedyna szansa to zdobyć ten kontrakt na
dostawę bydła na Wichita Rodeo. Chociaż podobno obiecali go już Travisowi Kingowi...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl