[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rebecca Lang
Na właściwej drodze
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Proszę, doktorze Sotheby! Przecież to tylko żart! I pomoc dla
szpitala! Za jedyne dwadzieścia dolarów może pan wygrać randkę
z którąś z tych piękności!
Clay Sotheby posłał wymuszony uśmiech ładniutkiej
pielęgniarce stojącej za rzędem stołów rozstawionych po obu
stronach rozległej sali, gdzie zbierano pieniądze na rzecz szpitala.
Zerknął na rozłożone fotografie kilkunastu uśmiechniętych kobiet.
– Czy te panie przystały na to z własnej woli? – zapytał,
starając się przekrzyczeć gwar i śmiechy tancerzy wirujących na
środku sali, przeplatane oddalonymi dźwiękami orkiestry.
– Oczywiście – roześmiała się. – Bez najmniejszej presji
stanęły do randki w ciemno. No, może nie całkiem w ciemno.
– Proszę mi powiedzieć coś więcej o tej imprezie. Trafił
przypadkiem na zbiórkę funduszy na rzecz Szpitala
Uniwersyteckiego w Gresham, gdy pełnił w nim nocny dyżur na
oddziale chirurgii. Z doświadczenia wiedział, że w tej sytuacji nie
warto jechać do domu wczesnym wieczorem, by przypuszczalnie
wkrótce wrócić na wezwanie do szpitala. Na ogół bezpieczniej jest
odczekać do dwudziestej drugiej. Na oddział wypadkowy mogą
trafić poszkodowani, opieki potrzebują również pacjenci
operowani wcześniej tego samego dnia. I choć pooperacyjne
krwotoki nie zdarzają się często, wolał czuwać na miejscu.
Mógłby okazać się również potrzebny swoim asystentom i
stażystom.
A w domu – nikt na niego nie czeka. Nikt poza czarną kotką,
która przybłąkała się jakieś trzy miesiące wcześniej. Akurat
pewnej deszczowej nocy wzywano go do szpitala, gdy zwierzak
jak strzała wpadł do domu. Kocica była tak wychudzona, że nie
miał serca jej wygonić. Wlał mleko do miseczki i patrzył, jak
zachłannie chłepcze. Po powrocie wczesnym rankiem odnalazł ją
śpiącą na puchowej kołdrze pośrodku łóżka. Uśmiechnął się i
zaadoptował znajdę, nadając jej imię Victoria.
Tymczasem pielęgniarka pochyliła się uwodzicielsko w jego
stronę:
– Kupuje pan bilet, który jako los trafi do urny. Losowanie
przewidziano w przyszłym tygodniu. Będzie piętnastu
zwycięzców, gdyż do randki w ciemno zgłosiło się piętnaście
ochotniczek.
– Mam możliwość wyboru? – zapytał Clay dziewczynę.
– Żadnej – odrzekła, czerwieniąc się.
– Czy koncepcja randki w ciemno nie jest trochę... ryzykowna
dla kobiet? – zasugerował.
– Ależ skąd! Znamy pana nazwisko, adres, telefon, i wiemy,
gdzie pan pracuje. Mamy wiele możliwości, żeby wyeliminować
kandydatów, których nie jesteśmy pewni. Każdy obleśny typ
odpada. Ja wybieram lekarzy w określonym przedziale wiekowym
i oceniam, czy się nadają. Wyraz „szowinista” może stopniowo
tracić na znaczeniu, ale wiemy, co jest jego treścią, prawda?
– Oczywiście – odrzekł, niezupełnie pewien, o czym mowa. –
Co za ulga, że zdałem test na przydatność. Czy pani rzeczywiście
potrafi ocenić charakter danej osoby?
– Nie powinien pan w to wątpić, doktorze Sotheby. Nie dam się
wywieść w pole, dlatego teraz stoję tu i rozmawiam z panem. Na
co dzień pracuję na oddziale wypadkowym. Przyjmuję każdego
nowego pacjenta.
– Z pewnością świetnie sobie pani z nimi radzi. Ale ja
mógłbym przecież okazać się nietypowy.
– Skądże znowu! Idealnie się pan nadaje. Nie mamy tu zbyt
wielu prawdziwych mężczyzn, i to kawalerów. Ludzi bez
zobowiązań, że tak powiem.
– A skąd pani wie, że ja do nich należę?
– Sekrety w szpitalu mają krótki żywot. Siłą rzeczy pańskie
życie prywatne staje się publicznie znane.
– Czy i pani zdjęcie figuruje w tym zbiorku? – Uważniej
przyjrzał się wyłożonym fotografiom.
– Nie. Zabrakło mi odwagi, żeby się zgłosić.
– Pani mnie zadziwia. Sądziłem, że pod delikatną buzią skrywa
pani twardy charakter.
Gdy spojrzał na nią, znów się zaczerwieniła. Był
przyzwyczajony do tego, że wywierał wrażenie na kobietach.
Niektóre jego koleżanki były bardzo atrakcyjne i inteligentne.
Większość nie miałaby nic przeciwko bliższej znajomości z
chirurgiem, wiele sobie po niej nie obiecując i nie licząc na
wspólną przyszłość. Taki rodzaj związku odpowiadał też Clayowi,
którego jedyną pasją była praca.
Jego wzrok przykuły kremowe ramiona dziewczyny. Wyobraził
sobie jej reakcję na dotyk jego ręki. Pozostał jednak nieporuszony:
kobieta nie była dla niego wyłącznie pięknym ciałem. Zauważył
na sukience dziewczyny małą plakietkę z imieniem SUZIE.
– A więc czy jest pan gotów kupić bilet, doktorze? To koszt od
dwudziestu dolarów wzwyż – wykrztusiła. – Bardzo proszę mi to
obiecać.
– Mam na imię Clay – powiedział. – Doktor Sotheby brzmi
bardzo oficjalnie.
– Zawsze zastanawiało mnie, od czego pochodzi to imię.
– To skrócona wersja od Clayton, panieńskiego nazwiska mojej
matki. Proszę, zwracaj się do mnie po imieniu.
Suzie wyobraziła sobie okoliczności, w jakich mogłoby to
nastąpić, i uległa ich czarowi.
– Mówisz jak ten wspaniały typ z tego okropnie starego filmu...
Co to było? Chyba „Przeminęło z wiatrem” – przypomniała sobie.
– Babcia w kółko o nim opowiadała. Broń Boże nie twierdzę, że
to staroświeckie imię. Jest naprawdę piękne.
– Suzie to też wspaniałe imię – odrzekł z galanterią, sięgając do
kieszeni po portfel.
– Dziękuję.
– Nie wiem jednak, czy pochlebia mi to odniesienie do babci.
– A powinno! Była znawczynią męskiego charakteru.
– Uff! Dzięki!
– Czy wobec tego kupi pan bilet, dokto... Clay? Jeśli nie
zdołam sprzedać określonej liczby, dostanę po uszach.
– Jasne – odrzekł, przysięgając sobie w myślach, że w razie
„wygranej” postara się jakoś wymówić od randki. – Przyjmujesz
czeki?
– Nie grymaszę. Wielkie dzięki! Proszę, wpisz swoje dane do
tego formularza.
Gdy wypełniał druk i wystawiał czek na dwieście dolarów,
myśląc o pacjentach, których operował wcześniej, muzyka
zamilkła. Zerkając co chwila na zegarek, zastanawiał się, czy
przed paroma koniecznymi rozmowami telefonicznymi zdąży
jeszcze poprosić Suzie do tańca.
Było kwadrans po dwudziestej pierwszej. Za jakieś pół go –
dżiny powinien zatelefonować do Ricka Sommersa, swego
głównego asystenta, by dowiedzieć się, jak czują się operowani
dziś pacjenci i czy nie wystąpiły żadne komplikacje. Następnie
ustali, czy nie potrzebują go na oddziale wypadkowym. Potem
mógłby wrócić do domu.
Właściwie Rick Sommers byłby w stanie poradzić sobie niemal
w każdej sytuacji i wzywałby swego szefa tylko do nagłej operacji
czy czegoś zupełnie niespotykanego, a dziś było dość spokojnie.
Zamiary Claya co do Suzie uprzedził jednak któryś ze
stażystów, prosząc ją do tańca. Wieczorna kwesta zgromadziła w
ten piątek rzesze lekarzy, pielęgniarek, fizjoterapeutów i
laborantów. Clay wzruszył ramionami na widok Suzie
odchodzącej z innym mężczyzną, i to znacznie młodszym od
siebie. Z nostalgią i ciężarem swych trzydziestu pięciu lat patrzył
na przytulonych tancerzy, poruszających się w takt zmysłowej
muzyki. Lubił się bawić, lecz uświadomił sobie, że jako student
nigdy nie doświadczył tego rodzaju przeżyć.
Gdy patrzył w półmroku na zegarek, pragnąc jak najszybciej
powrócić do domu, nagle z kimś się zderzył i niemal stracił
równowagę.
– Moja kostkaaa! – usłyszał zirytowany kobiecy głos.
– Tak mi przykro – usprawiedliwił się. – Trochę tu jak w
dżungli.
Podtrzymał ramieniem osobę, na którą wpadł od tyłu. Gdy
odwróciła się w jego stronę, zauważył, że jest o kilka lat starsza od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]