pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Barbara Boswell
DOBRANA PACZKA
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jak już się nie wiedzie, to we wszystkim? - Wielebny Will Franklin potrząsnął głową z
niedowierzaniem. - Trudno się z tym zgodzić, Mac. - Za dużo cynizmu i pesymizmu. A gdzie...
- Pozytywne myślenie? - wtrącił Macauley Wilde. - Wiem, wiem. Przeczytałem książkę, którą mi
pożyczyłeś. Próbowałem myśleć pozytywnie, kiedy już po pierwszym dniu pobytu zabroniono Brickowi na
tydzień wstępu do nowej szkoły, bo bił kolegów. Podobnie, kiedy Lily chyłkiem wykradła się z domu i nie
wróciła na noc, a także gdy mały Clay został zawieszony w prawach ucznia po tym, jak ze swoim „gangiem”
włamał się do laboratorium biologicznego i wypuścił z klatek wszystkie białe myszki.
- Wiem, że to bywa trudne - przerwał pastor, nie godząc się z czarnowidztwem Maca, choć w tej
sytuacji pesymizm mógł wydawać się uzasadniony. - Dzieci twojego brata, Reida, rzeczywiście miały
trudności z przystosowaniem się do życia w Bear Creek.
- Wcale się nie przystosowały - rzekł ponuro Mac. - A co gorsza, nie mają zamiaru tego uczynić. To
maniacy.
- Nie przeczę, że cała czwórka jest... trudna. - Wielebny pastor chrząknął, mając świadomość, że nie
użył najtrafniejszego przymiotnika, lecz jako duchowny chciał znaleźć możliwie taktowne określenie.
Przecież w odniesieniu do dzieci nie mógł zastosować słów: „skandaliczne”, „potworne” albo „ohydne”.
- Myślałem raczej o sile modlitwy - wyjaśnił.
- Środki religijne nie poskutkują, chyba że zaczniemy odprawiać egzorcyzmy.
- Żartujesz, Mac. - Pastor uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Zawsze miałeś poczucie humoru.
- Nie żartuję. Dzieci są u mnie prawie pięć miesięcy i coś trzeba z tym zrobić. Kiedy zjawiły się w
czerwcu, sądziłem, że przez lato jakoś się ustatkują i we wrześniu spokojnie pójdą do szkoły. Ale nic z tego.
Jest coraz gorzej. Mamy połowę października i jestem w rozpaczy. To nie może trwać dłużej.
- Myślisz o oddaniu ich stanowej opiece społecznej?
- Ha! Nikt ich nie weźmie. Skoro są tu tak krótko, władze Montany uważają, że powinny zostać
odesłane do swego rodzinnego stanu, Kalifornii, a ci z Kalifornii odpowiadają, że to już nie ich problem.
Dzieciaki są niepoprawne i sieją postrach wśród pracowników opieki społecznej.
- Widzę, że za wszelką cenę chcesz zatrzymać potomstwo Reida i Lindy. Godna podziwu odwaga.
Chciałem powiedzieć: oddanie - poprawił się wielebny Will.
- To moi bliscy - westchnął Mac. - Kochałem brata i bardzo lubiłem jego żonę, chociaż inaczej
podchodziliśmy do wielu spraw.
- Większość ludzi miała inne poglądy na życie niż Reid i Linda - taktownie zauważył pastor. -
Szkoda, że nie wziąłeś dzieci zaraz po śmierci ich rodziców. Rok, który spędziły u twego brata Jamesa i jego
żony, Ewy, był dość... niefortunny. Sądzę, że większość problemów, które masz z nimi, wzięła się z
tamtego... trudnego okresu.
- Wiem. Ja też nie chciałbym mieszkać z Jamesem i Ewą. Proponowałem, że zaopiekuję się dziećmi,
ale oni stwierdzili, iż tylko małżeństwo może się nimi zająć. - Mac skrzywił się. - Uznali, że skoro mam za
2
sobą nieudany związek, to przebywanie ze mną pod jednym dachem będzie szkodliwe dla dzieci. Nie
nadawałem się do wychowywania dzieci brata, dopóki nie okazało się, że James i jego żona nie mogą wy-
trzymać z małymi potworami.
- James i Ewa bez wątpienia mieli dobre zamiary, ale są... - pastor przerwał i odkaszlnął. - Trudni.
Znów użyłem tego słowa, lecz jako duchowny nie mogę użyć określeń: zadufani w sobie, obłudni i
małostkowi, kiedy mówię o stadle małżeńskim. A temu, że twoje małżeństwo się rozpadło, nie jesteś winien.
Byliście z Amy zbyt młodzi, kiedy się pobieraliście. Każde z was oczekiwało czegoś innego, więc się roz-
staliście. Trudno. Nieszczęście. Stało się. Było, minęło i nie powinno cięto powstrzymywać od wejścia w
następny, trwały związek.
- Wyszło szydło z worka. Ciągle mi powtarzasz: „znajdź sobie miłą dziewczynę i ożeń się”.
- Małżeństwo oznacza stabilizację. Nie wspominając o tym, że dzieci rozpaczliwie potrzebują matki.
- Wiedziałem, że to powiesz. - Mac wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem wzdłuż ściany
ozdobionej łbem łosia o wspaniałym porożu, pośrodku której znajdował się duży, granitowy kominek. -
Rzeczywiście nie spieszno mi było do małżeństwa po doświadczeniach z Amy, choć wiem, że sam nie mogę
wychowywać dzieci. Jednak kiedy w końcu uznałem, że powinienem się ożenić, to zgadnij, co się okazało.
Oto żadna kobieta nie jest zainteresowana małżeństwem, jeśli wiąże się to z opieką nad potomstwem mojego
brata.
- Naprawdę rozmawiałeś o ślubie z którąś z twoich... znajomych? - spytał zaciekawiony pastor.
- Niezupełnie, ale im o tym napomykałem. Jill Finlay wzruszyła ramionami i powiedziała, że nie
będzie wychowywać żadnych innych dzieci poza własnymi. Tonya Bennett zaproponowała, bym pozbył się
całej czwórki, a wówczas porozmawiamy o małżeństwie. Marcy Tanner przyznała, że chce wyjść za mnie,
ale była przekonana, że dzieci pozbawią nas szansy na szczęście, więc powinienem poszukać im innego
domu. Oczywiście, gdyby nie dzieci, nie potrzebowałbym się żenić z żadną z nich. Nawet nie chciałbym. Ale
jest jak jest... To beznadziejne. Jaka kobieta przy zdrowych zmysłach zostanie moją żoną i zamieszka z
„bandą czworga”?
- Pomyśleć, że zaledwie rok temu, na walentynkowym balu dobroczynnym, zostałeś uznany za
najbardziej pożądanego kandydata na męża w całym Bear Creek - westchnął wielebny Will. - Cóż, jestem
rozczarowany postawą Jill, Tonyi i Marcy, ale trudno im się dziwić. Potrzebujesz kobiety o wyjątkowej
wrażliwości i zaangażowaniu, a te panie nie odznaczają się takimi cechami. Za to ja znam kogoś odpo-
wiedniego.
- Próbujesz bawić się w swata? Dziękuję, ale nie trzeba. Jeśli sam nie mogę znaleźć...
- Mac, wybacz, że przeszkadzam! - Do pokoju wpadł wysoki, dobrze zbudowany kowboj,
najwyraźniej czymś poruszony.
Macauley poczuł, że zamiera mu serce. Zarządca rancza, Webb Asher, nie zwykł bez powodu wpadać w
panikę.
- Co się stało, Webb?
3
- Mamy zniszczone ogrodzenie na północnym pastwisku. Nie wiem, jak do tego doszło, ale zostało
stratowane przez bydło, które przemieszcza się teraz w kierunku Blood Canyon.
- A już myślałem, że nie może być gorzej! - jęknął Mac. - Musimy natychmiast naprawić płot i
zacząć zaganiać krowy. - Spojrzał na zegarek. - O piątej powinienem odebrać Autumn po lekcji tańca w
miejskim ośrodku kultury.
- Mógłbym poprosić moją córkę, żeby odwiozła małą do Double R - zaofiarował się pastor. - Myślisz,
że Autumn wsiądzie do auta z Tricią?
- Nie wiem. - Mac znowu zaczął krążyć po pokoju. - Autumn nie zna Tricii zbyt dobrze, a te jej lęki...
Wszędzie widzi czające się niebezpieczeństwo. Jak mogę być w dwóch miejscach jednocześnie? Odebrać
Autumn i pracować na północnym pastwisku?
- Gdybyś miał żonę, pilnowałaby dzieci, gotowałaby i...
- Obiad! - Mac z rozpaczą złapał się za głowę. - Do licha, zapomniałem o obiedzie.
- A Lily nie może czegoś ugotować? - spytał pastor. - Wiem, że w liceum ma lekcje gotowania, bo i
moja Tricią tam się uczy.
- Lily prędzej podpali kuchnię albo otruje pozostałe dzieci. I to umyślnie - westchnął Mac. - Pani
Lattimore przygotowuje nam gulasz na trzy dni, kiedy przychodzi sprzątać, lecz przez następne cztery dni
tygodnia ja muszę martwić się o posiłki.
- Ta młoda dama, którą miałem na myśli, przepada za gotowaniem - zauważył wielebny Will. -
Znakomicie radzi sobie z dziećmi i zawsze pragnęła mieć rodzinę. Pracuje w Waszyngtonie. Z jej listów
wynika, że chciałaby coś zmienić w swoim życiu. Możemy sprowadzić ją do Bear Creek i...
- Byłaby kimś w rodzaju narzeczonej na zamówienie?
- To nie gorsze niż ogłoszenie matrymonialne w gazecie - nie ustępował pastor. - A mój plan z
pewnością jest lepszy i bezpieczniejszy. Mogę ręczyć za ciebie i Karę. Oboje...
- Hej, Mac, twój bratanek prowadzi dżipa! - krzyknął Webb i ruszył ku frontowym drzwiom.
- Brick? Powinien być w szkole. Jeśli znowu go wyrzucili...
Trzej mężczyźni wybiegli na ganek.
- Dobry Boże, to mały Clay! - sapnął pastor. Przez moment jak sparaliżowani wpatrywali się w
drugoklasistę siedzącego za kierownicą.
- Wujku Mac! - zawołał Clay, wtaczając się dżipem na podjazd. - Dzisiaj wcześniej odesłali mnie do
domu, bo jestem zarażony. Zobacz, jak dobrze prowadzę!
- Czym zarażony?
- Słyszałem, że w szkole podstawowej zanotowano przypadki wietrznej ospy - powiedział wielebny
Will. - Jeśli Clay to złapał, co najmniej przez tydzień nie będzie chodził do szkoły. Moja mała Joanna parę
lat temu przez dwa tygodnie leżała w łóżku chora na ospę.
- Ożenek wydaje się sprawą nie cierpiącą zwłoki - przyznał Mac. - Rozsądny związek między
dwojgiem dorosłych ludzi, którzy wiedzą, czego chcą. Pastorze, czym prędzej sprowadź tę dziewczynę, o
której wspomniałeś. Na mój koszt - dorzucił, biegnąc w kierunku dżipa.
4
Kara Kirby po raz kolejny czytała list, bezskutecznie pragnąc odmienić jego sens:
Z przykrością informujemy, że ze względu na cięcia budżetowe zmuszeni jesteśmy zmniejszyć zatrudnienie w
naszym ministerstwie i pani stanowisko zostało przewidziane do redukcji w terminie trzydziestu dni od
niniejszej daty.
Z listu wynikało, że nie chodzi o kwestionowanie jakości pracy, którą Kara wykonywała doskonale, lecz o
oszczędności budżetowe w dziedzinie, która przestała być traktowana priorytetowo.
Straciła pracę statystyka! Za trzydzieści dni będzie bezrobotna. Gorące łzy napłynęły jej do oczu. Poczuła,
że ogarnia ją strach. Wykonywała to zajęcie przez ostatnich pięć lat! Prawda, że przeważnie było nudno, ale
zarabiała nieźle, miała zapewnioną opiekę medyczną, a także tydzień płatnego urlopu. W zeszłym roku Kara
mogła sobie pozwolić na opłacanie czynszu za mieszkanie bez brania współlokatorki. Zawsze była raczej
introwertyczna i nieśmiała, ale dzielenie lokum z różnymi dziewczętami sprawiało, że prowadziła bardziej
urozmaicony tryb życia. Kiedy jednak ostatnia współmieszkanka wyszła za mąż, Kara zdecydowała się
mieszkać sama, mając za towarzysza jedynie syjamskiego kota o imieniu Tai.
Trzy miesiące temu, w dniu własnych urodzin, siedziała przed telewizorem z kotem na kolanach i
podsumowywała swoje życie. Miała dwadzieścia sześć lat, była samotna. Niewielki krąg przyjaciół rozpadł
się, znajomi pozakładali rodziny albo wyjechali i tylko w jej życiu nic się nie zmieniło. W perspektywie
rysowała się smutna, samotna przyszłość bez męża i dzieci. A teraz jeszcze bez pracy!
Tai miauknął i zeskoczył z tapczanu.
- Och, koteczku, co my zrobimy? - Kara z trudem przełknęła ślinę.
W najczarniejszych myślach nie przypuszczała, że może być aż tak źle. Dzwonek telefonu wyrwał ją z
ponurych rozmyślań.
- Kara? - w słuchawce rozległ się ciepły głos wielebnego Willa Franklina.
- Wujek Will! - wykrzyknęła dziewczyna z przejęciem.
- Nie chciałabyś przyjechać do nas z wizytą, moja droga?
- Bardzo bym chciała, ale...
- Żadnych „ale”. Opłacę całą podróż. Ginny, dziewczynkom i mnie bardzo zależy na twoim
przyjeździe do Montany tak szybko, jak to możliwe.
Stojąc przy wyjściu z lotniska w Helenie, Mac Wilde po raz setny oglądał fotografię otrzymaną ty dzień
temu od pastora. Na zdjęciu widniała podobizna Kary Jo Kirby.
Ostatnio Mac był zmuszony ponaglić wielebnego Willa, by ten skontaktował się jak najszybciej z
dziewczyną z Waszyngtonu. Po tym, jak parę dni temu przyłapano Bricka ukrytego w dziewczęcej
przebieralni z polaroidem w ręku i po gonitwie za chorym na ospę Clayem, który uciekał, nie pozwalając
sobie posmarować krost maścią, Mac uznał, że związek małżeński to po prostu życiowa konieczność.
Wielebny Will był zachwycony.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl