[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA SZLAKU
GROZY
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Przełożył: JAN JACKOWICZ)
Wstęp Alfreda Hitchcocka
Z prawdziwą przyjemnością pragnę przedstawić Wam moich młodych przyjaciół -
Trzech Detektywów. Jeśli już wcześniej zetknęliście się z prowadzonymi przez nich
niezwykłymi śledztwami, przejdźcie od razu do lektury pierwszego rozdziału. Jeśli nie,
pozwólcie mi wystąpić w roli rzecznika ich detektywistycznych talentów.
Zacznijmy od szefa grupy, którym jest Jupiter Jones. Przewyższa on bystrością
umysłu przeciętnych chłopców w swoim wieku, przeczytał też więcej książek i zapamiętał
więcej różnych rzeczy niż większość znanych mi dorosłych osób. Dzięki analitycznym
zdolnościom potrafi z paru zaledwie faktów wysnuć zdumiewające konkluzje.
Fizycznie najbardziej z całej trójki rozwinięty jest Pete Crenshaw, który odznacza się
też wesołym usposobieniem, lojalnością i niefrasobliwością. Podejrzewa on, że Jupiterowi
przychodzą czasami do głowy pomysły wyczynów i akcji, które są trochę zbyt niebezpieczne.
Jest bardzo prawdopodobne, że Pete nie jest jedyną osobą, która podziela takie przekonanie...
Bob Andrews jest spokojnym i być może nie tak błyskotliwym chłopcem. Prowadzi
dokumentację i badania dla potrzeb całej grupy. Nie oznacza to, że siedzi przez cały czas przy
biurku, nie biorąc udziału w ryzykownych wyczynach kolegów. Jest tak samo odważny i
śmiały, jak obaj jego przyjaciele.
A co do mojej osoby, to byłem kiedyś prywatnym detektywem, ale wycofałem się z
tej działalności i zacząłem pisać książki i kręcić filmy poświęcone różnym zagadkom i
tajemnicom. Trzech Detektywów poznałem dzięki pewnemu żebrakowi, który miał twarz
pooraną bliznami, ale to jest całkiem inna historia. Wspomnę więc tylko o tym, że kiedy
dowiaduję się o jakiejś tajemnicy, którą trzeba rozwiązać, natychmiast podrzucam ją moim
przyjaciołom, a potem opatruję ich własne relacje krótkim wstępem.
Na ślad niniejszej tajemnicy chłopcy wpadli jednak bez mojej pomocy. Aby ją
rozwiązać, opuścili własne domy w Rocky Beach w Kalifornii i wybrali się w długą
wakacyjną podróż przez całe Stany Zjednoczone. Ale zamiast cieszyć się beztroskim
wypoczynkiem, musieli uciekać przed nieuchwytnymi, czającymi się wokół nich groźbami.
Jesteście ciekawi ich nowych przygód? Któż by nie był! A zatem, odwracamy
pierwszą stronicę!
Alfred Hitchcock
Rozdział 1
Chodzące nieszczęście
Kuchenne drzwi otworzyły się gwałtownie i w chwilę potem zatrzasnęły z hukiem. Z
wypiekami na policzkach i groźnie zaciśniętymi ustami wpadła do środka pani Crenshaw.
- Zamorduję tego starego dziwaka! - oznajmiła nie dopuszczającym sprzeciwu tonem.
- Toć to prawdziwe chodzące nieszczęście! Zastrzelę go i żaden sąd nic mi nie zrobi - dodała
obrzucając wściekłym spojrzeniem swego syna, Pete’a, a potem także obu jego przyjaciół -
Jupitera Jonesa i Boba Andrewsa. - Przemoknięte do suchej nitki! Wszystkie członkinie
Niewieściego Bractwa. Spotkałam właśnie na rynku panią Harrison, która powiedziała mi, że
wszystkie, co do jednej, wyglądały jak zmokłe kury!
- Oho - mruknął Pete. - To znowu dziadek!
- A któż by inny? - spytała jego mama. - Wiecie, co on zmalował tym razem? W
dobroci serca ofiarował kościelnej sali zebrań wodną instalację przeciwpożarową, po czym
osobiście ją zainstalował, montując super-wrażliwy, reagujący na dym czujnik,
uruchamiający całe urządzenie w razie pożaru. Oczywiście, własnej konstrukcji. No i
wczoraj, kiedy panie oglądały pokaz mody, do środka wszedł pastor i był na tyle nieostrożny,
że zapalił papierosa!
Pete próbował zdusić wybuch śmiechu, nie dał jednak rady.
- To wcale nie jest zabawne! - rzuciła pani Crenshaw. Zaraz potem i ona musiała się
jednak poddać. Kąciki jej ust uniosły się i na twarzy pojawił się uśmiech. Chłopcy zaczęli
chichotać i w chwilę później wszyscy, łącznie z panią Crenshaw, zanieśli się głośnym
śmiechem.
- Chciał pewno zapisać się jako obrońca czystego powietrza - stwierdziła pani
Crenshaw wycierając oczy, a potem usiadła przy kuchennym stole, chłopcy zaś wrócili do
zajadania ciasteczek.
- Mój ojciec różnił się od innych ludzi, nawet kiedy był jeszcze przed emeryturą -
powiedziała pani Crenshaw. - Pewnego razu zbudował dom, którego dach składał się jak w
kabriolecie. Czyste wariactwo! Nie dałoby się mieszkać w czymś takim. Do środka ciągle lała
się woda!
- Pan Peck rzeczywiście miewa oryginalne pomysły - odezwał się Jupe.
Pani Crenshaw skrzywiła się.
- Ten wczorajszy poranny pokaz mody musiał być zaiste nadzwyczaj oryginalnym
wydarzeniem.
- Och, daj spokój, mamo - powiedział Pete. - Dziadek na pewno w końcu wyrówna
wszystkie szkody. Jak zwykle zresztą.
- Dlatego właśnie nigdy nie staliśmy się bogaci - odparła pani Crenshaw. - Te jego
pomysły wpakują go pewnego dnia prościutko do więzienia. Nie wszystko da się załatwić
pieniędzmi.
To była prawda. Nie tak dawno temu brygada z Wydziału Parków w Rocky Beach
próbowała usunąć schorowany wiąz, rosnący przed domem pana Pecka. Zdecydowany bronić
swej własności starszy pan wyszedł do nich, wymachując kijem od baseballa i zmusił całą
trójkę do zrejterowania w kierunku ciężarówki, którą przyjechali. Szef policji Reynolds
przysłał dwóch swoich podwładnych, aby spróbowali przemówić mu do rozsądku. Kiedy i to
się nie udało, zabrali go w kajdankach do aresztu. Pani Crenshaw musiała złożyć za niego
poręczenie majątkowe, a potem długo nalegała, aby wynajął adwokata. Oskarżenie zostało
ostatecznie zakwalifikowane nie jako czynna napaść z bronią w ręku, lecz jako chuligańskie
zachowanie, toteż pan Peck zapłacił tylko grzywnę i wysłuchał upomnienia. Trzej robotnicy
woleli nie ryzykować i nie zjawili się powtórnie, aby usunąć drzewo. Zostało ono na miejscu
jako żywy pomnik upamiętniający zdeterminowanie pana Pecka i jego skłonność do
gniewnych wybuchów,
- A teraz ma zamiar jechać do Nowego Jorku - powiedziała pani Crenshaw.
Wiadomość ta zdumiała Pete’a.
- Aby tam zamieszkać? - zapytał. - Ejże, chyba nie ma zamiaru wynieść się stąd?
- Nie. Zrobił tylko jakiś wynalazek, tak doniosły, że nie chce nawet rozmawiać na
jego temat. Ma zamiar przedstawić go właściwym ludziom, którzy najwyraźniej znajdują się
w Nowym Jorku. Twierdzi, że nie może załatwić tego przez telefon ani za pośrednictwem
poczty. Musi udać się tam osobiście.
- No dobra - powiedział Pete. - I co w tym złego?
- Przypuśćmy, że ci ludzie nie będą chcieli z nim rozmawiać. Załóżmy, że każą mu
wrócić do domu i napisać list. Będzie chciał wedrzeć się tam siłą!
- Chyba przesadzasz, mamusiu.
- Nie, nie przesadzam. Znam mojego ojca. On nie uznaje odmownych odpowiedzi. A
jeżeli ludziom, z którymi ma zamiar rozmawiać, nie spodoba się jego pomysł, straci
panowanie nad sobą i oświadczy im, że są niedorozwiniętymi kretynami.
- Mamo, naprawdę...?
- Wierz mi, znam go dobrze! - stwierdziła stanowczo pani Crenshaw. - Zacznie im
grozić, aż w końcu zadzwonią po gliny. Będzie tak jak wtedy, gdy na tyle ulepszył słoneczny
podgrzewacz do wody, że w końcu zaczęła się w nim gotować. Albo jak w przypadku
nowego nawilżacza powietrza...
- Przecież on działał! - przerwał Pete.
- Tak, rzeczywiście działał. Tyle że ktoś wynalazł go już wcześniej, jeszcze zanim mój
tatuś wpadł na pomysł skonstruowania takiego urządzenia, a potem przysięgał, że mu ukradli
jego wynalazek. Mógłbyś mi wytłumaczyć, w jaki sposób facet, który mieszka w Dubuque w
stanie Iowa, mógł świsnąć ten pomysł facetowi z Rocky Beach w Kalifornii? Byłabym ci za
to wdzięczna!
Pete nie odpowiedział.
Jupiter i Bob wymienili kpiące spojrzenia.
- Ale oprócz pobytu w Nowym Jorku, gdzie z pewnością wpadnie w jakieś tarapaty,
mój tata ma do przebycia całą tę drogę - powiedziała pani Crenshaw.
- Mamo, przecież dziadek latał już przedtem samolotami. Zawieziemy go na lotnisko
i...
- Postanowił jechać samochodem - odparła pani Crenshaw. - Chce w ten sposób
pokonać calutki dystans, przez całą szerokość kraju. Wybiera się przez Montanę. Twierdzi, że
nigdy jej nie widział, nie był też w Oregonie ani w stanie Waszyngton, i nie zamierza
pominąć żadnego z tych miejsc. Powiada też, że niektóre z najlepszych pomysłów przyszły
mu do głowy, kiedy siedział za kierownicą. W tym kryje się może wyjaśnienie zagadki,
dlaczego tak często dostawał mandaty za przekroczenie szybkości.
Pete wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jeżeli jesteś tak bardzo tym wszystkim zaniepokojona, mamo, to dlaczego nie
zabierzesz się z dziadkiem? My z tatą damy sobie radę, a tobie taka wycieczka mogłaby
dostarczyć wiele przyjemności...
- To by nie było nic przyjemnego - stwierdziła pani Crenshaw. - Przynajmniej dla
mnie. Nie z twoim dziadkiem takie rzeczy. Wiesz przecież, że nie możemy spędzić razem
dziesięciu sekund, żeby się nie pokłócić. Ale jeżeli uważasz, że podróż z nim przez cały
kontynent byłaby taką frajdą, to możesz sam pojechać. Oczy Pete’a rozbłysły.
- Mówisz serio? Rany Julek, to by była bomba!
- Jesteś tego pewien? - spytała powątpiewającym tonem jego matka. - Byłbyś w stanie
uchronić go od popadnięcia w jakieś kłopoty? Dopilnowałbyś, żeby nie rzucił się na kogoś z
pięściami i nie wylądował w areszcie?
- Oczywiście, mamo. To znaczy, będę się starał robić, co tylko się da, ale...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]