pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Meredith Webber
Jak we śnie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Dosyć tu skromnie - mruknął Joe Allen, starszy
ochroniarz ze szpitala w Ellison, wprowadzając Sarah po
trzech szerokich stopniach na werandę, która ciągnęła się
przez cały fronton niskiego, murowanego budynku i ocie-
niała pięcioro drzwi.
- Mnie to nie przeszkadza - zapewniła go Sarah. - Czę-
sto biorę zastępstwa na głębokiej prowincji i przywykłam
do spartańskich warunków.
Joe minął dwoje drzwi i wyciągając z kieszeni klucz,
zatrzymał się przed trzecimi, środkowymi.
- Pierwszą kwaterę zajmuje doktor Willis. Szuka dla sie-
bie jakiegoś stałego lokum w okolicy, ale nie znalazła je-
szcze nic, co by jej odpowiadało. Do drugiej wprowadził
się niedawno na parę tygodni psycholog, który ma tu pro-
wadzić jakieś kursy czy badania. Nie wiem. Pani zajmie tę
tutaj, a tamte dwie stoją puste.
Sarah kiwnęła głową. Poznała już na urazówce Virginię
- „mów mi Ginny" - Willis, młodą kobietę, która zrobiła
na niej wrażenie otwartej i przyjacielskiej, chociaż można
było podejrzewać, że na tę serdeczność powitania wpływał
po części fakt, że oto przybywają posiłki, które wesprą wy-
kruszoną załogę do czasu, kiedy do zespołu dokooptowany
zostanie nowy lekarz.
- Jestem pewna, że będziemy dobrymi sąsiadami, cho-
ciaż wiem z doświadczenia, że w naszym zawodzie nie ma
zbyt wiele czasu na życie towarzyskie.
Joe kiwnął tylko głową i pchnął drzwi. Oczom Sarah
ukazało się typowe przyszpitalne mieszkanko służbowe.
Weszli do saloniku. Stała tam dwuosobowa kanapa i dwa
fotele z winylowymi obiciami, a między nimi tandetny la-
minowany stoliczek. Małą kuchenkę oddzielał od pokoju
niski blat, który, sądząc po trzech przystawionych do niego
stołkach, spełniał rolę stołu.
Naprzeciwko kuchni był korytarzyk, a w nim drzwi do
dwóch sypialni, z których jedna przez dwa tygodnie miała
należeć do niej.
- Pamięta pani o nadzwyczajnych środkach ostrożno-
ści? - spytał Joe.
Sarah kiwnęła głową.
- Gdybym chciała wyjść po zmroku z domu, mam
dzwonić po obstawę - powtórzyła instrukcję, której udzielił
jej wcześniej Joe.
Kiedy znaleźli się z powrotem na werandzie, Sarah ro-
zejrzała się i wskazała na wyłożony płytami chodnikowymi
placyk przed budynkiem.
- Ten teren jest chyba w nocy dobrze oświetlony, a przy-
szpitalny parking znajduje się zaraz po drugiej stronie ulicy.
- Policja uważa, że doktor Craig porwano właśnie z te-
go parkingu - powiedział Joe - chociaż zamordowana zo-
stała gdzie indziej.
Sarah pokiwała ze zrozumieniem głową. Ją samą też
pewna psychopatka zmusiła niedawno do zajęcia miejsca
w samochodzie, a potem próbowała zabić.
- Może pan być spokojny, nie mam zamiaru ryzykować
- zapewniła. - Może mnie pan nawet odprowadzić, jeśli to
panu po drodze. Właściwie to zaczynam dopiero jutro, ale
chcę tu podjechać, swoim samochodem, rozpakować się,
a potem zajrzeć na oddział urazowy. Zauważyłam, że doktor
Willis przydałby się ktoś do pomocy, no i chciałabym się
tam trochę rozejrzeć, żeby jutro nie tracić na to czasu.
Joe zamknął drzwi i oddał jej klucze.
- Drugi klucz jest od tylnych drzwi. Wszystkie zamki
niedawno wymieniono. Drzwi zatrzaskują się automatycznie
i żeby wejść albo wyjść, potrzebny jest klucz.
Sarah schowała klucze do torebki i ruszyła za Joem alej-
ką biegnącą skrajem parkingu. Myślała o Isobel Craig, le-
karce, którą miała na jakiś czas zastąpić. Żadne zamki nie
uchroniły tej nieszczęsnej kobiety przed napastnikiem. Po-
licja podejrzewała, że Isobel była już trzecią jego ofiarą.
Jej zwłoki znaleziono w zaroślach na peryferiach miaste-
czka.
- Skąd pochodziły te dwie zamordowane wcześniej mło-
de kobiety? - spytała Joego. - Były w jakiś sposób zwią-
zane ze szpitalem?
- Dzięki Bogu, nie - odparł. - Wyobraża sobie pani,
jaka panika wybuchłaby wśród pracujących u nas kobiet,
gdyby się okazało, że celem mordercy jest szpitalny perso-
nel?
- Wyobrażam sobie - przyznała Sarah.
Przecięli ulicę i weszli na ogrodzony parking dla pra-
cowników szpitala.
- W dziale personalnym wydadzą pani kartę magnety-
czną do otwierania szlabanu - poinformował ją Joe, poka-
żując na metalową skrzynkę, do której należało wsunąć kar-
tę. - Musi pani sobie tylko zrobić zdjęcie do przepustki.
- Czy ten parking jest monitorowany przez kamery? -
spytała Sarah.
- Częściowo
- odparł. - Teraz instalujemy ich więcej.
Doktor Markham
,
mąż doktor Craig, zobowiązał się pokryć
koszty, chociaż doktor Craig to już nie pomoże. Twierdzi,
że powtarzał żonie wiele razy, żeby zostawiała samochód
w narożniku, który znajduje się w polu widzenia kamery,
ale nie zawsze da się zaparkować tam, gdzie się chce.
Sarah była ciekawa, jak znosi tę tragedię Paul Markham.
Nie znała tego człowieka, ale słyszała, że jest młodym, wy-
bitnym specjalistą w dziedzinie medycyny nuklearnej.
Podziękowała Joemu za pomoc, wsiadła do samochodu,
który zostawiła na parkingu dla odwiedzających, podjechała
pod swoją kwaterę po drugiej stronie ulicy i rozpakowała
bagaż: ubrania, trochę podstawowych artykułów żywnościo-
wych i parę drobiazgów, które ze sobą przywiozła. Upora-
wszy się z tym, pomaszerowała do szpitala i weszła do izby
przyjęć od strony podjazdu dla karetek.
Ku jej zdziwieniu na oddziale panował względny spokój.
Tylko jeden pacjent czekał na przewiezienie na oddział
w małym pomieszczeniu zasłoniętym zieloną kotarą. Na sta-
nowisku recepcyjnym dwóch pielęgniarzy przekładało pa-
pierki, a jakaś kobieta, pewnie rejestratorka, rozmawiała
przez telefon.
- Gdzie znajdę doktor Willis? - zwróciła się Sarah do
jednego z pielęgniarzy.
Wskazał ruchem głowy w drugi koniec długiego pomie-
szczenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl