[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sarah Morgan
Kobieciarz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Joanna Weston zatrzymała samochód przed rzędem bliź-
niaczych domków i wyłączyła silnik. Była wykończona. W gło-
wie jej dudniło, oczy ją piekły z niewyspania.
W dodatku, kiedy włączyła radio, usłyszała radosne słowa
spikera, że oto nastał najgorętszy czerwiec od niepamiętnych
czasów! I jakby na potwierdzenie tych słów, słońce palące przez
szyby samochodu jeszcze bardziej wzmogło jej senność.
Na chwilę zamknęła oczy i ogarnęło ją przemożne pragnienie
snu, lecz teraz nie mogła sobie pozwolić na spanie. Może w
nocy, jeżeli dopisze jej szczęście i nikt do rana nie zachoruje.
Musi jeszcze załatwić jedną wizytę domową, a potem przyjąć
pacjentów w swojej przychodni.
Zmusiła się, by wysiąść z samochodu, i powędrowała ścieżką
do ostatniego domku. Zanim zdążyła zapukać, drzwi się otwo-
rzyły i stanęła w nich stara kobieta.
- Dzień dobry. Przepraszam panią za spóźnienie, Alice. Mu-
siałam odwiedzić wielu chorych. A jak tam pani płuca?
- O wiele lepiej. - Alice James usunęła się na bok, by przepu-
ścić Joannę, i zaprosiła ją do kuchni. - Woda się właśnie zagoto-
wała, a pani dobrze zrobi herbata.
Pokusa była silna, ale Joanna podejrzewała, że jeśli usiądzie,
to już nie zdoła wstać.
-Nie powinnam. - Spojrzała na zegarek. - Zaczynam dyżur za
pół godziny i nie chciałabym się spóźnić.
Alice pominęła milczeniem słowa Joanny i nasypała herbaty
do dużego niebieskiego dzbanka.
- Ludzie chętnie poczekają te pięć minut. Wszyscy wiemy,
jak pani haruje. Pół nocy ratowała pani Teda Rawlingsa...
- Skąd pani o tym wie? - zapytała zdumiona Joanna.
- Usłyszałam w kiosku z gazetami od Doris. - Alice zalała
herbatę wrzątkiem. - A jej powiedział Geoff Forrest," listonosz.
Jego matka jest sąsiadką Teda i widziała w nocy karetkę.
Joannę zamurowało. Mieszkała wśród tej małej wiejskiej
społeczności od trzech lat i wciąż zaskakiwała ją szybkość, z
jaką rozchodzą się tu wiadomości.
- Czy tutaj nic nigdy się nie ukryje?
- Raczej nie. - Alice postawiła dzbanek na czysto wy-
szorowanym stole i sięgnęła po porcelanowe filiżanki. -I trzeba
się z tego cieszyć. To matka Geoffa wezwała panią do Teda, bo
usłyszała przez ścianę jego jęki. Gdyby nie to, Bóg wie, co by
się stało. A jak on się teraz czuje?
- Czyżby wioskowe bębny jeszcze tego nie obwieściły? -
spytała zgryźliwie Joanna. - Alice, pani wie, że nie mogę z panią
mówić o innych pacjentach. Jestem tutaj jedyną zapewne osobą,
której nie wolno tego robić. - Wydobyła z torby stetoskop. - Zo-
stawmy plotki i zajmijmy się pani płucami.
- Moje dziecko, nie jest pani w Londynie - żachnęła się Ali-
ce, rozpinając bluzkę. - Tu jest hrabstwo Devon. I to nie plotki,
ale troska o sąsiadów. My tutaj wszyscy się znamy. Jeżeli pani
mi nie powie, dowiem się od kogo innego.
- Nie wątpię - odparła chłodno Joanna i zaczęła badać Alice.
- Proszę głęboko oddychać... jeszcze... Wspaniale. - Schowała
stetoskop do torby. - Jest dużo lepiej - skonstatowała. - W płu-
cach nie ma już żadnych szmerów.
- Chwała Bogu! Kaszlałam przez całą zimę i część wiosny. -
Alice zapięła bluzkę i nalała herbaty.
Joanna obrzuciła parującą filiżankę tęsknym spojrzeniem i
zawahała się.
- Ja naprawdę nie mam czasu...
- Nonsens! - zaprotestowała Alice. - Po tym ciężkim tygo-
dniu powinna pani odpocząć. Jak obliczyłyśmy z Doris, od
dwóch tygodni nie miała pani ani jednej przespanej nocy! W po-
niedziałek musiała pani wstać do tego biednego starego Chrisa
Rogersa, we wtorek do bliźniąt Blake
'ow,
w środę...
- Czy mnie śledzicie? - Joanna zaśmiała się. - Wiecie z Doris
więcej o mnie niż ja sama! Jeżeli kiedyś zapomnę, gdzie powin-
nam być, zadzwonię do pani.
- Może się pani śmiać, ale na tym polega życie w spo-
łeczności - oznajmiła Alice, wyjmując blachę z ciastem i sięga-
jąc po nóż. - Mamy na siebie oko i dbamy o siebie nawzajem. A
skoro o tym mowa: bardzo się martwimy o Paulę i Nicka po tym
wypadku.
- Jakim wypadku? - Joanna otworzyła szeroko oczy.
- Ta ich ukochana mała psina została wczoraj zabita na dro-
dze. Widać uwolniła się ze smyczy.
- Och, nie! To okropna wiadomość. - Joannę ogarnął smutek.
Wiedziała, ile ten pies znaczył dla Pauli.
- Tak... - Alice pokiwała głową i wyjęła ciasto z blachy. -
Oni uwielbiali tego psa.
- Wiem. - Joanna postanowiła ich odwiedzić. Wiedziała, że
będą się czuli beznadziejnie osamotnieni.
- Ale nie mówmy już o kłopotach. - Alice podsunęła] Joan-
nie filiżankę. - To o panią najbardziej się martwimy.
- O mnie? - zdziwiła się Joanna.
- Tak. Uznałyśmy z Doris, że powinniśmy się bardziej o pa-
nią zatroszczyć. Od kiedy doktor Mills pojechał do Australii i
zostawił panią tu samą, pracuje pani świątek i piątek. Wygląda
pani na kompletnie wyczerpaną, dziecinko.
- Tak, jestem trochę zmęczona - przyznała Joanna z kwa-
śnym uśmiechem. Trochę? Ależ to totalne niedomówienie! Była
wykończona i ledwo trzymała się na nogach.
Alice ukroiła dwa spore kawałki placka czekoladowego i
podsunęła jeden Joannie.
- Pani jest przepracowana i wszyscy o tym wiemy -rzekła. -
Tu jest za dużo pacjentów jak na jednego lekarza. To nie w po-
rządku, że doktor Mills, który jest w końcu starszym wspólni-
kiem, zostawił panią samą.
- Ja tego nie zjem - powiedziała Joanna, patrząc na wielki
kawałek ciasta. - Chybabym pękła. A doktor Mills przed wyjaz-
dem do syna załatwił zastępstwo. Nie mógł przewidzieć, że zda-
rzy się nieszczęście i że będzie tam musiał dłużej zostać. Plano-
wał pobyt na dwa tygodnie i tylko na tyle przyjął zastępcę.
- Tego wałkonia? - skrzywiła się Alice. - Gdyby mniej czasu
spędzał na plaży, a więcej zajmował się pacjentami, to by pani
nie miała takich podkrążonych oczu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]