[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J. D. ROBB
PRZEŚLADOWANA PRZEZ ŚMIERĆ(Haunted in Death; Bump in the Night Anthology. W Polsce ze zbioru: „Śmierć o północy”)
W szaleństwie prawie zawsze jest metoda.
CHESTERTON
Do objawienia nam tego nie trzeba,
Żeby aż duchy wychodziły z grobów.
SZEKSPIR
ROZDZIAŁ 1Zimy potrafią być zabójcze. Na śliskich ulicach i oblodzonych chodnikach ludzie regularnie lamią ręce i nogi, rozbijają sobie głowy. Niska temperatura powoduje, że każdej nocy kilku nieszczęsnych mieszkańców Nowego Jorku umiera w wyniku wyziębienia.
Nawet ci szczęściarze, którzy mają ciepłe, przytulne domy, są w nich uwięzieni przez przenikliwe wiatry i lodowate deszcze. Podczas dwóch pierwszych tygodni stycznia 2060 roku szczególnie ostra zima spowodowała drastyczny wzrost liczby telefonów do nowojorskiej policji i wydziału bezpieczeństwa publicznego, jako że częściej dochodziło wówczas do rodzinnych sprzeczek.
Nawet w miarę zgodne stadła zaczynają na siebie warczeć, kiedy zmuszone są długo przebywać wyłącznie w swoim towarzystwie, unieruchomione przez okowy zimy.
Porucznik Eve Dallas nie zajmowała się interwencjami w sprawie przemocy domowej. Chyba że jacyś doprowadzeni do ostateczności małżonkowie z nudów pozabijali się nawzajem.
Pracowała w wydziale zabójstw.
W ten ponury, zimny ranek stała nad trupem. Ale Radcliffa C. Hopkinsa III nie uśmierciły zimno ani lód. Jeszcze nie ustaliła, czy sine szpony zimy przyczyniły się w jakiś sposób do jego zgonu. Widziała jednak, że ktoś zrobił w piersi Radcliffa C. liczne dziury. I jedną w samym środeczku jego szerokiego czoła.
Partnerka Eve, detektyw Delia Peabody, przykucnęła, by lepiej przyjrzeć się zwłokom.
- Nigdy nie widziałam tego typu obrażeń, jeśli nie liczyć filmów instruktażowych.
- A ja owszem. Raz. Eve przypomniała sobie, że wtedy też była zima; stała nad pierwszą, jak się później okazało, z całej serii ofiar gwałciciela - mordercy. Zakaz posiadania broni niemal całkowicie wyeliminował przypadki śmierci w wyniku użycia broni palnej, więc rzadko widywało się rany postrzałowe. Nie żeby ludzie w ogóle przestali się nawzajem mordować. Ale w dzisiejszych czasach nieczęsto wybierano prostą metodę eliminowania przeciwnika przez częstowanie go ołowianą kulką.
Radcliffa C. załatwiono w anachroniczny sposób acz równie skuteczny, co inne.
- Chłopaki z laboratorium będą zacierać ręce z zadowolenia - mruknęła Eve. - Rzadko trafia im się taka gratka, jak analizy balistyczne.
Była wysoką, szczupłą kobietą o pociągłej twarzy i dużych bystrych oczach barwy bursztynu. Miała na sobie długi, czarny skórzany płaszcz. Z uwagi na niską temperaturę wciągnęła czarną, wełnianą czapkę na krótkie, brązowe, zazwyczaj potargane włosy. I znów gdzieś zapodziała rękawiczki.
Stała, pozwalając swojej partnerce określić czas śmierci ofiary.
- Widać sześć ran - powiedziała do Delii. - Cztery w klatce piersiowej, jedna na prawej nodze, jedna na głowie. Ze śladów krwi wynika, że pierwsza kula dosięgnęła go tam. - Wskazała miejsce kilka kroków dalej. - Siła strzału przewróciła go, próbował się czołgać. Jest postawny, sprawia wrażenie silnego. Może kawałek się przeczołgał, może próbował wstać.
- Godzina zgonu - druga dwadzieścia. - Peabody uniosła wzrok; ciemne włosy miała krótko, elegancko przystrzyżone nad karkiem. Na jej kwadratowej twarzy malowała się powaga, ale oczy, równie ciemne jak włosy, błyszczały. - Potwierdziłam tożsamość. Wiesz, kto to, prawda?
- Radcliff C. Hopkins z rzymską cyfrą po nazwisku.
- Znów wylazł twój brak zainteresowania sprawami związanymi z kulturą. Jego dziadkiem był Hop Hopkins, który dorobił się majątku podczas swingujących lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Seks, prochy i rock'n'roll. Nocne kluby, imprezy muzyczne. Głównie w Los Angeles, zanim Kalifornię dotknęło wielkie trzęsienie. Ale miał też modny klub tutaj, w Nowym Jorku. - Peabody przestąpiła z nogi na nogę. - Przez kilka dziesięcioleci dobrze mu się powodziło, a potem jakiś czas prześladował go pech. Jeszcze bardziej legendarna Bobbie Bray była...
- Wiem, kim była Bobbie Bray. - Eve wsunęła ręce do kieszeni i kołysząc się do przodu i do tyłu na piętach, przyglądała się ofierze i miejscu zbrodni. - Nie jestem kompletna noga w sprawach popkultury. Gwiazda rocka, ćpunka, teraz postać kultowa. Zniknęła bez śladu.
- Zgadza się. Była trzecią czy czwartą żoną Hopa. Pewnego dnia po prostu zniknęła. Krążyły plotki, że może załatwił ją mąż albo kazał ją komuś sprzątnąć. Ale policji nie udało się zgromadzić dość dowodów, żeby go postawić w stan oskarżenia. Zdziwaczał, zaczął wieść pustelnicze życie, stracił kupę forsy i skończył, przedawkowawszy jakiś narkotyk... Nie pamiętam, jaki... Tutaj, w Nowym Jorku. - Peabody się wyprostowała. - Wtedy narodziła się legenda. Przedawkował, tam, gdzie się zaszył przed całym światem, nad klubem. W luksusowym mieszkaniu na ostatnim piętrze. Budynek zmieniał właścicieli, ale nigdy nikomu nie udało się rozkręcić interesu. Ponieważ... - Urwała dla wywołania większego efektu. - Jest nawiedzony. I przeklęty. Każdego, kto próbował tam zamieszkać albo prowadzić jakąś działalność zarobkową, spotykały nieszczęścia.
- „Pod Dwunastką”. Tak, słyszałam o tym. Ciekawe. - Z rękami nadal w kieszeniach, Eve rozejrzała się po dużym pomieszczeniu, które było w opłakanym stanie. - Nawiedzony i przeklęty. Wygląda na niewykorzystywany. Może Radcliff C. sądził, że uda mu się pokonać fatum.
- Jak to? - Peabody aż otworzyła usta ze zdumienia i na chwilę zamilkła. - To jest to miejsce? Naprawdę? O, rany.
- Jakiś anonim zadzwonił pod dziewięćset jedenaście. Muszę przesłuchać nagranie, bo wielce prawdopodobne, że zadzwonił zabójca. Wiem, że denat był właścicielem budynku, kazał go wyremontować i inaczej zaprojektować. Może chciał przywrócić mu świetność z czasów jego dziadka. Tylko co nasz chłoptaś robił o drugiej w nocy w wyklętym, nawiedzonym budynku?
- To to miejsce - powtórzyła Peabody z nabożeństwem. - „Pod Dwunastką”.
- Jako że jesteśmy na Dwunastej Wschodniej numer dwanaście, postawię wszystko na jedną kartę i powiem: tak. Odwróćmy go.
- Dobrze. Kiedy odwróciły zwłoki, Eve ściągnęła usta.
- Komuś naprawdę bardzo zależało na jego śmierci. Na plecach jeszcze trzy rany postrzałowe. Technicy to potwierdzą, ale sądzę, że... - Ruszyła przez pokój do starych, żeliwnych, kręconych schodów.
- Stał mniej więcej tutaj, twarzą do napastnika. Pif, paf. Został trafiony w klatkę piersiową. - Uderzyła się ręką w piersi. - Odrzuciło go, osunął się na ziemię. Ślady krwi świadczą, że próbował się odczołgać, prawdopodobnie zmierzał ku drzwiom.
- Ale były zamknięte na klucz od środka. Tak zeznała pierwsza osoba, która pojawiła się na miejscu zbrodni - dodała Peabody.
- Tak. Czołga się, a zabójca idzie za nim. Pif, paf, strzelił mu w plecy. - Eve pomyślała, że huk strzałów musiał być ogłuszający. Aż dźwięczało w uszach. - Ale to za mało. Nie, jeszcze nie skończyliśmy. Radcliff leży na podłodze, nie żyje albo kona, ale to jeszcze za mało. Sprawca odwraca ciało, przykłada mu lufę pistoletu do skroni. Widzisz ślady prochu wokół rany na czole? Świadczą, że strzał oddano z bliskiej odległości. Poznałam dokładnie rodzaje ran postrzałowych, prowadząc dwa lata sprawę DeBlassa. Przytknął broń do głowy i pociągnął za spust. Dobił go.
Ujrzała to oczami duszy. Wszystko słyszała, wszystko czuła.
- W taki sposób przykłada się broń. - Dotknęła palcem do własnej skroni. - Przystawia się ją do ciała ofiary i pociąga za spust. Jeśli zabójca pakuje w kogoś tyle kulek, to musi być na ofiarę porządnie wkurzony.
- Denat ma lśniący, rzucający się w oczy zegarek... Wygląda na zabytkowy... Portfel, a w nim gotówkę i kredyty, klucze kodowe, palmtop, kieszonkowe łącze. Zabójca nawet nie zawracał sobie głowy, żeby upozorować napad rabunkowy.
- Sprawdzimy sprzęt elektroniczny. A teraz rzućmy okiem na łącze.
Eve otworzyła aparat rękami, zabezpieczonymi Seal - It i odtworzyła ostatnią rozmowę. Rozległ się szept. Musiała przyznać, że przeszły ją ciarki, kiedy go usłyszała. Głos, lekko chropowaty, należał do kobiety.
- „Pod Dwunastką”. Druga nad ranem. Przynieś to. Przynieś, a będziemy kwita.
- Może jednak coś zabrano.
- Słuchałaś tego głosu? - Peabody ostrożnie obejrzała się przez ramię. - Brzmiał... No wiesz, jak nie z tego świata.
- Zabawne. Mnie skojarzył się z głosem, generowanym komputerowo. Ale może dlatego, że wiem, iż duchy nie rozmawiają przez telefon ani nie strzelają z broni palnej.
Ponieważ... A może to być dla ciebie coś nowego, Peabody... Duchy nie istnieją.
Ale partnerka tylko pokręciła głową.
- Tak? Powiedz to mojej ciotecznej babce Josie, która zmarła osiem lat temu i pojawiała się kilka razy, by suszyć głowę mojemu ciotecznemu dziadkowi Philowi o cieknący kran w toalecie. Dała mu spokój dopiero wtedy, kiedy wezwał hydraulika.
- A jak dużo pije twój cioteczny dziadek Phil?
- Och, daj spokój, ludzie ciągle widują duchy.
- Tylko dlatego, że ludzie są na ogół naćpani. Peabody, wracajmy do sprawy. To nie duch pociągnął za spust. I nie zjawa zwabiła ofiarę do pustego budynku w środku nocy. Sprawdźmy małżonkę, rodzinę, osoby, które odniosą korzyść ze śmierci Hopkinsa, jego partnerów w interesach, przyjaciół, wrogów. Ograniczymy się do osób żyjących.
Eve zbadała zwłoki, zastanawiając się, czy zmarły przyniósł owo coś, cokolwiek to było.
- Niech je wsadzą do worka i opiszą. Zacznij od sprawdzenia drzwi i okien. Spróbujmy ustalić, którędy zabójca opuścił budynek. Ja jeszcze raz porozmawiam z osobą, która znalazła zwłoki.
- Chcesz, żebym tu została? Żebym sama się tu kręciła?
- Żartujesz sobie ze mnie? - Eve wystarczył jeden rzut oka na twarz Peabody, żeby zrozumieć, że jej partnerka mówi jak najbardziej serio. - No dobrze, porozmawiaj z osobą, która znalazła zwłoki, a ja się zajmę oględzinami budynku.
- To dużo lepszy pomysł. Mam ściągnąć tu techników i polecić, żeby zabrano zwłoki?
- Tak, zajmij się tym. Eve rozejrzała się po głównym pomieszczeniu. Może w ubiegłym wieku był to modny lokal, ale teraz znajdował się w opłakanym stanie. Widziała, gdzie rozpoczęto prace remontowe. Część brudnych ścian usunięto, odkrywając starą, zdecydowanie przestarzałą instalację elektryczną. Zainstalowano przenośne lampy i podgrzewacze, materiały budowlane ułożono w zgrabne stosy.
Ale płachty malarskie, materiały budowlane, lampy, wszystko wokół pokrywała warstwa kurzu. Może Hopkins przystąpił do prac remontowych, ale wyglądało na to, że minęło sporo czasu, odkąd cokolwiek tu zrobiono.
W samym środku pomieszczenia zachowały się pozostałości dawnego baru. Ponieważ okryto go szczelnie płachtami malarskimi, przypuszczała, że Hopkins zamierzał przywrócić mu wygląd z czasów jego największej świetności.
Sprawdziła drzwi na zapleczu i przekonała się, że też są zamknięte od środka. Za innymi drzwiami zobaczyła coś, co kiedyś mogło być podręcznym magazynem, teraz mieścił się tam skład rupieci. Dwa okna były takiej wielkości, że ledwo mógłby się przez nie przecisnąć kot. Oba miały kraty.
Toalety na głównym poziomie nie były podłączone do instalacji kanalizacyjnej.
- Dobra, jeśli nie czekasz gdzieś tutaj, aż cię skuję i odczytam przysługujące ci prawa, to wydostałeś się stąd górą.
Spojrzała na starą windę, ale wybrała żeliwne schody.
Pomyślała, że technicy nieźle się nagimnastykują, żeby znaleźć odciski lub dowody rzeczowe, które na coś się przydadzą. Wszystko pokrywał kurz, który gromadził się od dziesięcioleci, poważne zniszczenia spowodowała też woda, kiedy przed laty gaszono pożar.
Eve dostrzegła i oznakowała niewyraźne ślady butów na brudnej podłodze.
Ale zimno, pomyślała. Pieroński ziąb.
Przeszła się po antresoli i wyobraziła ją sobie w czasach największej świetności klubu. Stoliki, przy których siedzieli goście. Głośna muzyka, od której o mało nie popękały bębenki w uszach. Modne w owym czasie narkotyki, którymi klienci częstowali się nawzajem. Chromowane balustrady z pewnością lśniły, odbijały się w nich kolorowe światła.
Stała i spoglądała na dół, na androidy - sanitariuszy, wkładających zwłoki do worka. Dobry stąd widok, pomyślała. Można było zobaczyć wszystko, co tylko się chciało widzieć. Spoceni ludzie, ściśnięci w dole, tańczący na parkiecie z nadzieją, że ktoś ich obserwuje.
Przyszedłeś tu dziś wieczorem, Hopkins? Czy miałeś dość rozumu, nim cię zastrzelono, żeby przyjść tu wcześnie, sprawdzić, jak to miejsce wygląda? Czy po prostu pojawiłeś się o umówionej porze?
Stwierdziła, że w oknie na piętrze jest wyjście awaryjne, drzwi były otwarte, schody pożarowe opuszczone.
- A więc wyjaśniła się jedna zagadka. Podejrzany najprawdopodobniej opuścił budynek - podyktowała do mikrofonu - tędy. Technicy sprawdzą okno, schody i ich sąsiedztwo, w poszukiwaniu odcisków i innych dowodów. I proszę, proszę. - Ukucnęła i poświeciła latarką na parapet okna. - Mamy tu krew, prawdopodobnie należy do ofiary. Może krew ofiary trysnęła na zabójcę, albo może sprawca ubrudził się, kiedy się nachylił, żeby strzelić ofierze w głowę.
Ściągnęła brwi i poświeciła latarką kawałek dalej. Na podłodze coś błysnęło.
- Wygląda to na biżuterię. Albo... Hmm. Jakąś ozdobę do włosów - poprawiła się, kiedy podniosła znalezisko pęsetą z podłogi. - Bardzo mi to przypomina brylanty na czymś w rodzaju spinki. O szerokości centymetra, długości z pięciu centymetrów. Nie ma na niej kurzu, kamienie są czyste i błyszczące, osadzone chyba w platynie. Spinka wygląda na starą.
Umieściła ją w torebce na dowody rzeczowe.
Już zamierzała zejść na dół, kiedy wydało jej się, że słyszy skrzypnięcie podłogi na górze. Przypomniała sobie, że jest w starym budynku, ale i tak wyciągnęła broń. Podeszła do częściowo rozebranej ściany, za którą były stare, metalowe schody.
Znów rozległo się ciche skrzypnięcie. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy kobiecy głos, chrapliwy i gardłowy, śpiewający o krwawiącym sercu.
Na samej górze podłogi zostały starannie zamiecione. Były zniszczone i porysowane, ale nie pokrywał ich kurz. Niektóre wewnętrzne ściany były osmalone i uszkodzone przez ogień, ale widziała, że znajdowało się tu duże mieszkanie i coś w rodzaju biura.
Omiotła pomieszczenie światłem latarki, ale zobaczyła tylko gruz. Jedyne odgłosy, jakie teraz się tu rozlegały, to jej własny oddech. Przy każdym wydechu z jej ust wydobywał się obłoczek pary.
Skoro ciepłe powietrze unosi się do góry, dlaczego, u diabła, było tu wyraźnie chłodniej? Przeszła przez pozbawiony drzwi otwór z lewej strony, by dokładnie obejrzeć pomieszczenie.
Pomyślała, że podłogi są zbyt czyste. I nie widziało się tu śmieci, jak w drugim, mniejszym pomieszczeniu, ani spłowiałych graffiti na ścianach. Eve przechyliła głowę, patrząc na duży otwór w ścianie po prawej stronie w głębi. Wyglądał, jakby został starannie wymierzony i wybity, by pełnić funkcję drzwi.
Przeszła przez pokój, żeby poświecić latarką.
I ujrzała szkielet. W samym środku czaszki widniał mały, okrągły otwór.
Żółte palce ściskały błyszczącą spinkę z brylantami. A obok leżała półautomatyczna broń z chromowaną lufą.
- A to sukinsyn - mruknęła Eve i wyciągnęła komunikator, żeby wezwać Peabody.
ROZDZIAŁ 2- To ona. To musi być ona.
- Masz na myśli zmarłą żonę przodka obecnej ofiary.
- Eve jechała przez oblodzone miasto z miejsca zbrodni do domu ofiary.
- Albo kochankę. Nie jestem pewna, czy wzięli ślub. Muszę to sprawdzić - dodała Peabody, zapisując sobie coś w notesie. - Ale założę się, że Hopkins numer jeden zabił Bobbie, a potem zamurował zwłoki w ścianie mieszkania nad klubem.
- A policjanci nie zauważyli w mieszkaniu świeżo wzniesionej ceglanej ściany?
- Może nie rozglądali się zbyt uważnie. Hopkins miał masę pieniędzy i zakazanych substancji oraz liczne znajomości. Prawdopodobnie sporo wiedział, a jego wysoko postawieni znajomi nie chcieli, by niektóre z tych informacji ujrzały światło dzienne.
- ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]