[ Pobierz całość w formacie PDF ]
HELEN R. MYERS
Buntowniczka i bohater
The Rebel And The Hero
Tłumaczyła: Agata Strusiewicz
PROLOG
Dwadzieścia piąć lat temu
Ze względu na ulewny deszcz i późną porę Merri nie potrafiła w pełni rozpoznać osoby idącej Main Street i zbliżającej się do stacji benzynowej. Zdecydowany krok idącego i jego wysoka, potężna sylwetka sprawiły, że nie wzięła go za zwykłego klienta. Stała w drzwiach warsztatu pana Monroe, bo w jakimś sensie spodziewała się tej wizyty. Prawdę powiedziawszy, z niepokojem czekała od dawna na owo spotkanie.
Z bijącym sercem i mokrymi od potu dłońmi z trudem pokonała chęć wycofania się do warsztatu. Uznała, że lepiej stanąć oko w oko z gościem w świetle palącej się lampy niż zetknąć się z nim na ulicy, w ciemnościach.
Z tylnej kieszeni roboczego kombinezonu wyciągnęła chustkę i wytarła spocone dłonie. Przy nikim nigdy nie była tak bardzo świadoma swej kobiecości jak przy Alanie Loganie Powersie. Wystarczyło także jedno jego spojrzenie, żeby poczuła się bezwartościowa. Bała się go. Przerażał ją dewastujący wpływ, jaki na nią wywierał.
Kiedy znalazł się w kręgu światła najbliższej ulicznej lampy, Merri zauważyła, że pod płaszczem od deszczu ma na sobie wojskowy mundur. A więc dopiero co przyjechał do domu. Dlaczego się nie przebrał? W mundurze przytłaczał ją jeszcze bardziej. Przypominał jej fakty, o których nie chciała pamiętać. Służbę na poligonie wojskowym, a potem dwunastomiesięczny pobyt w Wietnamie.
W miarę gdy Alan Logan Powers zbliżał się do niej, coraz bardziej zdawała sobie sprawę z jego przewagi fizycznej. Miał potężne, szerokie ramiona, wąską talię i umięśnione, długie nogi, dzięki którym stał się onegdaj sławny jako zawodnik drużyny futbolowej w Rachel, w stanie Luizjana.
Mimo ronda kapelusza naciągniętego na czoło Merri widziała jego oczy, przenikające ciemność. Miał szeroką twarz dojrzałego mężczyzny. Wyglądał imponująco.
Zmiany, które w nim nastąpiły od chwili, w której widziała go po raz ostatni, napawały Merri niepokojem. Stało się to, czego się obawiała. Wojsko, do którego wstąpił wkrótce po skończeniu szkoły średniej, zrobiło z niego dorosłego człowieka. Miał dwadzieścia lat, a już potrafił walczyć i zabijać. Twardy był zawsze, odkąd go pamiętała. Jaką więc miała teraz szansę, żeby go pokonać?
Zwolnił. Zatrzymał się tuż przed Merri.
Obserwował ją uważnie wzrokiem drapieżnika. Jednym spojrzeniem omiótł twarz i całą sylwetkę, nie zdradzając przy tym żadnych emocji. Wreszcie spotkały się ich oczy.
– Meredith – odezwał się cicho.
Nie znosiła, gdy uparcie używał jej pełnego imienia. Było zbyt dobre, za szlachetne. Nie odpowiadało kiepskiej reputacji. A taką cieszyła się w tym mieście. Niewiele lepiej pasowało do niej zdrobnienie Merri, którego użył Brett zaraz na samym początku znajomości. Tego dnia, w którym poznała obu braci. Ale Merri nie było przynajmniej imieniem pretensjonalnym.
Nabrała głęboko powietrza. Nie, tym razem nie pozwoli Loganowi, żeby ją speszył. Brett przecież na niej polegał. Musiała stawić czoło jego starszemu bratu i zachować się dzielnie.
– Kogo to widzimy? Dzielnego, bohaterskiego wojaka – z udawaną odwagą odezwała się na powitanie. Zacisnęła drżące ręce. Przez ten rok, kiedy się nie widzieli, wyładniała i nabrała kobiecych kształtów, lecz Logan zdawał się tego nie zauważać. – Słyszałam, że wróciłeś.
– Przyjechałem na pewien czas – mruknął. Usłyszawszy jego odpowiedź, Merri poczuła się niepewnie.
– Na pewien czas? Co masz na myśli? – zapytała, patrząc na niego zwężonymi oczyma. – Chyba nie zamierzasz tam wracać!
Nie zaprzeczył ani nie potwierdził. Stał przed nią w milczeniu.
Tak zachowywał się zawsze. Z reguły odzywał się rzadko i mówił niewiele. Niczego nie wyjaśniał. Tyle samo Merri mogła odczytać z jego enigmatycznego spojrzenia.
Tym razem jednak postanowiła, że nie da się onieśmielić.
– Co z tobą, Logan? Przecież swój obowiązek wojskowy już wypełniłeś. Masz ochotę dalej walczyć? I zginąć?
– pytała zaczepnie.
Przez chwilę wyglądał na rozgniewanego, może nawet na rozczarowanego. Chyba jednak był po prostu zmęczony. Prawdopodobnie cały dzień spędził w podróży. A w ogóle to dlaczego miałaby go rozczarować? Przecież nic nie obchodziła Logana. Zależało mu jedynie na tym, by ją odciągnąć od młodszego brata. Od dnia, w którym spotkali się po raz pierwszy – Merri miała wtedy osiem lat, a Logan dwanaście – bez przerwy jej dokuczał. Kiedy to nie skutkowało, traktował ją jak powietrze. Do dziś Merri nie potrafiłaby powiedzieć, co irytowało ją bardziej.
– Jesteś za młoda, żeby zrozumieć – odparł bezbarwnym głosem.
Nieelegancko pociągnęła nosem. Wcisnęła głębiej na czoło baseballową czapkę.
– Być może. Ale przynajmniej nie udaję, że jestem wszystkowiedząca. A czegoś tak idiotycznego jak wojna, mam nadzieję, nigdy nie zrozumiem.
W pobliżu przejechała jakaś furgonetka. Żadne z nich nie zareagowało na odgłos klaksonu. Pod wpływem badawczego spojrzenia Logana Merri stała jak wrośnięta w ziemię. Nie potrafiła się ruszyć.
Wreszcie spuścił wzrok. Ogarnął spojrzeniem wnętrze warsztatu.
– Dajmy spokój tej rozmowie – zaproponował. – Powiedz mi tylko, gdzie go znaleźć.
– Kogo?
– Meredith, nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. Gdzie jest mój brat?
Przełknęła nerwowo ślinę. Dobrze pamiętała, że im ciszej i łagodniej brzmiały słowa Logana, tym bardziej był rozzłoszczony.
– A więc to już do ciebie dotarło – stwierdziła.
– Że dostał powołanie? Tak.
– Logan, zrozum, on nie chce iść do wojska.
– Jestem przekonany, że Wuj Sam będzie zdruzgotany, kiedy to usłyszy – zadrwił.
– Nie chce iść.
– To jego obowiązek.
– Daj spokój. – Wzniosła oczy ku niebu. – Jakiś ważniak w Waszyngtonie uważający się za Pana Boga kiwnie tylko palcem, a tysiące młodych mężczyzn muszą opuścić swoje domy i rodziny, by być może zginąć w miejscach nie znanych nikomu. To przecież bzdura. Logan zacisnął usta.
– Nie zamierzam, mała, dyskutować z tobą o polityce ani tym bardziej o moralności. Nie mam na to czasu i ochoty. Zależy mi tylko na tym, żeby jak najszybciej odszukać Bretta. I wiem, że jesteś jedyną osobą, która się orientuje, gdzie on jest. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze trzymaliście się razem. Jak syjamskie rodzeństwo.
Słowa Logana nie zabrzmiały przyjemnie.
– Łączy nas przyjaźń – warknęła Merri. – Wiem, że to uczucie jest ci obce. Nie prosię Bretta, żeby był kimś innym niż jest. Rozumiem jego pragnienia i potrzeby. Teraz potrzebuje spokoju. Chce być sam.
– To źle. Bo nie może sobie na to pozwolić. Czas nagli, a przed wyjazdem Brett ma sporo na głowie. Musi zgłosić się w określonym terminie. Jeśli tego nie zrobi, zjawią się tu ludzie, którzy zaczną go szukać. W porównaniu z nimi zachowuję się łagodnie jak baranek. Gdzie on jest? Matka mówiła mi, że zniknął zaraz po przeczytaniu porannej poczty. Bardzo się martwi o Bretta.
– Mogła skontaktować się ze mną. Pocieszyłabym ją przecież.
– Nie potrzebuje pocieszania. Chce, żeby jej młodszy syn wrócił do domu. Teraz. Zaraz. Jeszcze przed nocą. Jeśli masz dla niej choć trochę szacunku i wdzięczności za to, co dla ciebie zrobiła, zrozumiesz, jak cierpi.
Merri poczuła nagle, jak krew odpływa jej z twarzy. Zacisnęła pięści. Z trudem powstrzymała się przed rzuceniem się na Logana.
– Jak śmiesz mówić coś takiego! To wstrętne. Wiesz dobrze, jak bardzo zależy mi na twojej matce. Bardziej niż... Do diabła z tobą!
Aż zwinęła się z bólu. W mieście było tajemnicą poliszynela, że Merri pochodziła z nieprawego łoża i że jej matka – pracująca wówczas jako barmanka w nocnej knajpie – spędzała więcej czasu w łóżkach obcych mężczyzn niż we własnej pościeli.
Z całym okrucieństwem Logan przypomniał teraz Merri, że jest wyrzutkiem społecznym. W porównaniu z pozostałymi mieszkańcami Rachel – po prostu nikim.
Poczuła na ramieniu jego ciężką rękę. Usiłowała ją strącić.
Bezskutecznie. Odwrócił do siebie jej głowę.
– Mała, przestań się dręczyć. Spróbuj zapomnieć, co przed chwilą powiedziałem. Wygląda na to, że jestem bardziej wykończony podróżą z Nowego Orleanu, niż sądziłem. W każdym razie nie zamierzałem robić ci przykrości ani niczego wytykać. Nie miałem tego na myśli.
Merri ogarnął pusty śmiech.
– Nie miałeś na myśli? Ty nigdy w życiu nie powiedziałbyś niczego, czego nie chciałbyś mówić. I przestań wreszcie nazywać mnie małą. To idiotyczne! Przecież nie jestem już dzieckiem. – Jednym ruchem ściągnęła czapkę z głowy, aby na dowód swych słów w pełni ukazać twarz. Włosy miała bardzo krótko ostrzyżone. W uszach nosiła z dumą szafirowe kolczyki, które otrzymała od Bretta na urodziny. Powiedział, iż kupił je dlatego, że pasują do jej oczu. Tę ozdobę lubiła najbardziej. W kolczykach wyglądała doroślej. Na co najmniej o rok starszą. – W końcu tego tygodnia kończę szesnaście lat – oznajmiła, dumnie unosząc głowę.
Wargi Logana wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu.
– Nigdy bym nie zgadł – zakpił. – Nadal jesteś mała. Z tymi krótkimi włosami wyglądasz jak chłopaczek.
Wyciągnął rękę i przesunął ją po głowie Merri. Dotyk Logana nie sprawił jej przykrości. Była jednak tak rozzłoszczona, że szybko odepchnęła jego dłoń.
– Możesz uważać mnie za smarkatą, mam to w nosie. Ale Brett traktuje mnie zupełnie inaczej. Ceni. Tylko jego opinia ma dla mnie znaczenie.
Oczy Logana spochmurniały.
– Tak? Co łączy was oboje? Chyba nie wpakowaliście się w tarapaty?
Merri zarumieniła się. Wiedziała, co Logan ma na myśli.
– Jak możesz mówić coś podobnego! Jasne, że nie. A zresztą to nie twoja sprawa.
– W wojsku Brett szybko dojrzeje. Zrobią z niego mężczyznę.
Merri nie miała najmniejszego zamiaru wysłuchiwać takich uwag.
– Nikt nie musi robić z niego mężczyzny! – wykrzyknęła.
– Jest niedojrzały. Stracił głowę dla takiego pętaka jak ty.
– No, dalej, dalej. Używaj sobie na mnie, ile wlezie. Obrażaj mnie. Ale to nie zmieni faktu, że Brett jest wspaniały. Genialny.
– Genialny? Ten szczeniak nie przeżyłby tygodnia, gdyby musiał się sam utrzymywać, a co dopiero zadbać o żonę i dzieci.
– W życiu liczą się nie tylko pieniądze – odparła Merri. Była dumna, że znacznie lepiej rozumie ambicje i dążenia Bretta niż jego własny brat. – On ma prawdziwy talent – dodała z przekonaniem. – Jest artystą. I poetą. Pewnego dnia będzie miał własne studio i zostanie doceniony przez otoczenie.
– Artysta! – z pogardą prychnął Logan. – Co to mu da w rzeczywistym świecie?
– Jaki świat masz na myśli? Twój? – zaczepnie spytała Merri. Nie potrafiła powstrzymać potoku słów, które cisnęły się jej na usta. – Brett nie jest... nie jest podżegaczem wojennym. Umarłby, gdyby kazano mu robić to, co tobie. Spaliłby się w środku. O, tu – z siłą uderzyła się w pierś.
– Tak?
– Dobrze wiesz, co mam na myśli.
Spojrzenie Logana zatrzymało się na ręce Merri przyciśniętej do piersi. Kiedy po chwili podniósł wzrok i spojrzał jej w twarz, przez jego oblicze przewinął się cień uśmiechu.
– Może masz rację. I chyba dojrzałaś szybciej, niż sądziłem.
Nie wiedziała, jak zareagować na taksujące ją spojrzenie i lekko chropowaty głos. Popatrzyła podejrzliwie na Logana.
– Przecież ci to mówiłam.
– Tak. Mówiłaś. A teraz powiem ci coś jeszcze, dziki kociaku. Wiedz, że Brett nigdy nie zaspokoi cię w pełni. Rozczarujesz się w stosunku do niego.
Te ostre, pełne rozgoryczenia słowa poruszyły Merri.
– Jak możesz mówić takie rzeczy o własnym bracie! – wykrzyknęła.
Logan westchnął głęboko.
– Wierz mi, to nie jest łatwe. A teraz powiedz mi wreszcie, gdzie mogę go znaleźć – dodał znużonym głosem.
Merri rzuciła okiem przez ramię. Wiedziała, że pan Monroe siedzi nadal w biurze na zapleczu warsztatu. Nie mogła wyjść bez uzyskania jego zgody.
– Nie powiem.
– Mam cię zmusić?
Serce Merri zaczęło bić szybko i nierówno.
– Nie zrobisz tego – szepnęła.
Postąpił krok w jej stronę. Nigdy jeszcze nie widziała u nikogo tak władczego spojrzenia. Uznając, że własne bezpieczeństwo jest ważniejsze niż nieposłuszeństwo w stosunku do pracodawcy, usiłowała zrobić unik i salwować się ucieczką.
Nie zdążyła. Po chwili znalazła się w objęciach Logana.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Pewnego dnia nauczysz się, że są sytuacje, w których mądrzej jest nie ryzykować – powiedział powoli ponurym tonem. – W stosunku do nikogo. Zwłaszcza do mnie.
Ledwie mogła się skoncentrować na jego słowach. Logan trzymał ją w żelaznym uścisku.
– Wcale się ciebie nie boję – oświadczyła. – Rób sobie, co chcesz. Nie wyjdzie ci to na dobre.
– Mam robić, co chcę? – szepnął zdławionym głosem. Obrzucił spojrzeniem jej twarz i zatrzymał wzrok na wargach.
Merri czuła, że pocałunek Logana byłby czymś wspaniałym. Czymś, czego nie doznała jeszcze nigdy w życiu. Pragnęła go. Chciała zapamiętać. Na zawsze.
Czyżby matka miała rację? Czy, podobnie jak ona, skończę na ulicy? pomyślała przerażona.
Logan opuścił głowę. Czuła bijące od niego ciepło.
Nagle ocknęła się. Odzyskała panowanie nad sobą.
– Nie! – wyszeptała w panice, odpychając Logana. – Nie!
Zamrugał powiekami, jak wyrwany z transu, i zaraz potem zaklął pod nosem. Chwilę później opuścił ramiona i cofnął się o krok.
Merri skorzystała ze sposobności. Rzuciła się do ucieczki.
Biegła po ciemku, w ulewnym deszczu. Musiała odszukać Bretta. Mimo że wiedziała, iż pan Monroe będzie się na nią gniewał za opuszczenie warsztatu bez jego zezwolenia. Musiała znaleźć Bretta i powiedzieć mu, że ich plany ulegają raptownej zmianie. Jeszcze dziś wieczór opuszczą miasto.
– Meredith!
Nie słuchała. Nie mogła sobie na to pozwolić.
– Merri!
Wołanie Logana sprawiło, że o mało co, a byłaby się zatrzymała. Wiedziała, jak bardzo jest zdesperowany. Zaczęła nagle mieć wątpliwości. Nigdy jeszcze nie słyszała takiego smutku i bólu w niczyim głosie. I czegoś jeszcze, o czym nawet nie chciała myśleć.
Brett mnie potrzebuje, pomyślała.
Potknęła się, lecz odzyskała równowagę. Tak, muszą wyjechać jeszcze tej nocy. Nigdy nie powie Brettowi o tym, co się przed chwilą stało. Nie wspomni mu o swoich odczuciach i reakcji na bliskość Logana. Teraz już było dla niej jasne, że nie tylko Brett musiał jak najszybciej salwować się ucieczką.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dwadzieścia piąć lat później
Ze względu na ulewny deszcz i późną porę Merri nie potrafiła w pełni rozpoznać osoby zmierzającej w jej kierunku. Zdecydowany krok i wysoką, potężną sylwetkę idącego rozpoznałaby wszędzie. Nawet po dwudziestu pięciu latach.
Podobnie jak niegdyś, wyzwolił się w niej instynkt samozachowawczy. Miała ochotę od razu rzucić się do ucieczki. Nie, tym razem tego nie zrobi. Jest przecież dorosła. Lata młodości dawno minęły. Dziś zamierzała dowieść sobie, że potrafi zmierzyć się z Loganem Powersem.
Od razu zobaczyła, że jest zły. Wyglądał tak, jakby zamierzał zaraz kogoś zaatakować.
Merri miała nadzieję, że dwadzieścia pięć lat, które upłynęły od ich ostatniego spotkania i tysiące dzielących ich kilometrów sprawiły, że Logan przestał być tak nieprzejednany i twardy jak poprzednio. Wyglądało jednak na to, że ten człowiek ma w sobie tyle wewnętrznego gniewu i goryczy, że pewnie starczy mu ich do końca życia.
Nie powinna tu przychodzić. Przynajmniej należało poczekać do następnego dnia. Cmentarz to nie miejsce do takich spotkań. Rano była tu z Faith i Dannym na skromnej uroczystości pogrzebowej. Teraz Merri chciała być sama.
Padał ulewny deszcz. Lubiła na ogół taką pogodę, lecz dziś jej spodnie i kurtka przemokły na wylot. Tym razem deszcz był ciepły, nie taki jak podczas ostatniego spotkania z Loganem. Był maj, a nie wrzesień, i deszcz stanowił nieodzowny element wiosny typowy dla środkowej Luizjany. Dobrze, że nie ma burzy z grzmotami i błyskawicami, pocieszała się Merri. Ale i tak przestrzeń między nią a Loganem aż iskrzyła się od dziwnego napięcia.
Merri popatrzyła na kwiaty pokrywające grób. Ciężkie krople deszczu uderzały w wilgotne płatki i niszczyły delikatne łodyżki. Widok ten przypominał stan ducha Merri.
Usłyszała za sobą męski głos. Świetnie go pamiętała. Głęboki i szorstki, pasował do złej pogody. Wiedziała także, iż głos ten bywa urywany i chropowaty. Wtedy, kiedy Logan jest podniecony.
– Cześć, Logan. Miło, że wreszcie się pokazałeś. Jestem pewna, że Brett byłby wzruszony – odezwała się.
– Nie mogłem uczestniczyć w pogrzebie – odezwał się ponuro. – Wydarzyło się coś, co sprawiło, że nie zdążyłem przyjechać na czas.
Z niechęcią Merri popatrzyła na niego znad grobu, który ich rozdzielał. Nie mogła się powstrzymać. Roześmiała się gardłowo.
– Jasne, nie miałeś czasu, żeby pożegnać brata. Budujesz domy i tylko to się liczy. Nawet prezydent odkłada na bok problemy kraju, żeby obejrzeć film w towarzystwie córki. Co było aż tak ważne, że nie mogło poczekać? – spytała zaczepnie.
Przemoczony, w zachlapanych spodniach, starał się zachować twarz.
– Wiedziałem, że utrzymujesz kontakty z moją matką. Nie miałem jednak pojęcia, że tak dobrze jesteś wprowadzona w moje sprawy – mruknął pod nosem.
– Tym się nie przejmuj – odparła Merri. Logan ją rozeźlił. Dłonie trzymane w kieszeniach kurtki zacisnęła w pięści. Ten człowiek zawsze ją prowokował. – Z twoją matką wolimy wymieniać listy na temat przepisów kulinarnych niż analizować twoje prywatne życie czy stan finansów firmy, którą prowadzisz.
– Śmiem wątpić w prawdziwość tych słów.
– Na litość boską, Logan, twoja matka od czasu do czasu wspomina o tobie. Co w tym dziwnego? Jesteśmy przecież rodziną. Brett był twoim bratem.
– Nie musisz mi o tym przypominać.
Nie powinna tego mówić, zwłaszcza w okolicznościach, w jakich się znajdowali. Merri potrząsnęła głową, zaskoczona, że w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło.
– I pomyśleć, że sądziłam, iż czegoś się nauczysz przez te wszystkie lata. Byłam okropną idiotką, mając nadzieję, że upływający czas, to znaczy życie, zrobi z ciebie normalną istotę ludzką.
Zamilkła. Postanowiła nie pozwolić sobie na dalsze wybuchy goryczy. Niech Logan robi, co chce. Ona sama miała już tego dosyć.
Odeszła od grobu. Śliska ziemia pokryta trawą nasączoną wodą uginała się niebezpiecznie pod nogami. W każdej chwili łatwo było o upadek. Parę razy Merri traciła równowagę, lecz szybko szła przed siebie. Logan przyspieszył kroku.
Była jeszcze daleko od furgonetki, którą pożyczyła od teściowej, kiedy na przegubie dłoni poczuła żelazny uchwyt. Logan obrócił ją w swoją stronę. Skrzywiła się, kiedy przesunął rękę i zacisnął palce na jej ramieniu.
– Puść mnie! Natychmiast! – syknęła.
Na wpół oślepiona deszczem uderzającym w twarz, wbiła wzrok w człowieka, który bez przerwy nawiedzał ją w snach i zamieniał je w koszmary. Logan wydawał się wyższy, niż go sobie zapamiętała. I silniejszy. Pewnie firma budowlana, której był właścicielem, wymagała od niego także pracy fizycznej. Jego ciemnobrązowe włosy były poprzetykane licznymi srebrnymi nitkami. Twarz żłobiły głębokie bruzdy.
Merri zatrzymała wzrok na długiej bliźnie przecinającej szeroki, kwadratowy policzek Logana. Odbijała się ona bladością od ogorzałej skóry twarzy. Była pamiątką po drugim pobycie w Wietnamie, kiedy to otrzymał order Purpurowego Serca i Srebrnej Gwiazdy. Faith napisała synow...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]