[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Campbell Judy - Kolega z pracy
Tytuł oryginału:
Tempting Dr Templeton
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rosie Loveday kurczowo trzymała się liny zwisającej wzdłuż ściany
klifu. Morze lśniło i migotało w promieniach słońca, po jego powierzchni
sunęły łodzie podobne do motyli. Śnieżnobiała wstęga piasku otaczała
szerokim łukiem błękitne wody zatoki. Rosie zakręciło się w głowie.
Wystarczyłoby jedno omsknięcie, by połamała sobie wszystkie kości! Na
chwilę zamknęła oczy, by zapomnieć, jak przerażająca odległość dzieli ją
od ziemi.
- Idź dalej, Rosie, nie zatrzymuj się! - dobiegł do niej z góry ostry,
rozkazujący głos instruktora. - To przecież małe piwo.
Małe piwo? W tej chwili Rosie dla dodania sobie kurażu potrzebowała
dużego piwa! Spojrzała na instruktora urażona. Może wyobrażał sobie, że
to taka przyjemność - wisieć w powietrzu, gdy tymczasem grupka widzów
z zainteresowaniem obserwuje twoje zmagania?
Choć instruktor był apodyktyczny, swoim entuzjazmem potrafił zachęcić
ludzi, by dali z siebie wszystko. Zajęcia, które prowadził, wydawały się
interesujące i zabawne. Prosił, by mówić do niego Andy. Na plakietce
przyczepionej do jego koszuli napisane było DOKTOR ANDREW
TEMPLETON.
- Do licha, po co się zgłosiłam? - mruknęła, opuszczając się kilka
centymetrów niżej. - Przyjechałam przecież na konferencję medyczną, a
nie na kurs wspinaczkowy!
Westchnęła, spoglądając na spękaną skałę. Dobrze przecież wie,
dlaczego teraz wisi w powietrzu na cienkiej linie niczym bezwładny
tobołek. Chciała zrobić jak najlepsze wrażenie na nowych kolegach z
pracy! A poza tym miała nadzieję, że po kilku miesiącach otrzyma
propozycję stałego zatrudnienia...
Jej rozmyślania przerwał silny głos Andy'ego: - Trzymaj nogi prosto i
odchylaj się do tyłu. Odpychaj się stopami od skał. Dłonie przesuwaj
wzdłuż liny. Nie trać nad nią kontroli. Na uprzęży masz mechanizm
hamulcowy, więc nie spadniesz!
Wstrzymując oddech, Rosie ostrożnie opuściła się niżej i z nieopisaną
ulgą poczuła, że stopami nareszcie dotyka stałego gruntu. Kolana trzęsły
jej sięjak galareta, a serce waliło jak młotem.
- Dobra robota! Prawda, że to było całkiem łatwe?
Następnym razem spróbujemy na bardziej stromej ścianie. ..
- Chyba śnisz - mruknęła Rosie pod nosem.
Właśnie udowodniła sobie, na jaką niesamowitą odwagę było ją stać.
Musiałaby chyba całkiem zwariować, by posuwać się dalej. Nie, wystarcza
jej to, co osiągnęła!
Przyglądała się, jak Bob, tęgi lekarz pierwszego kontaktu z Londynu,
zaczyna schodzić w jej kierunku. Gdy stali razem na szczycie, wydawał
się być niebywale pewny siebie.
- Nigdy jeszcze tego nie robiłem - informował Andy'ego i ją pełnym
animuszu tonem - ale jestem urodzonym sportowcem. Nie sądzę, żebym
miał z tym jakieś problemy.
- Rób wszystko tak, jak ci każę - ostrzegł go Andy.
- Och, nie zachowuj się jak stara baba! - roześmiał się beztrosko Bob. -
Mam już zaczynać?
Kilka minut temu, gdy Rosie była jeszcze na górze, Andy spojrzał jej w
oczy - z rozbawieniem i irytacją zarazem. Potem łagodnie rzekł do Boba:
- Niech Rosie zejdzie pierwsza. Chyba nie zaszkodzi ci, jeśli
poczekasz kilka minut?
Rosie stała więc teraz bezpiecznie na ziemi i patrzyła. Bob dość
niezgrabnie gramolił się przez krawędź, przebierając krótkimi nogami przy
ścianie klifu. Przerwał na moment i spojrzał w jej stronę. Po długiej chwili
zaczął schodzić w koszmarnie wolnym tempie, przesuwając się centymetr
po centymetrze niczym pokraczny ślimak. Często zatrzymywał się i
opierał głowę w kasku o ścianę klifu.
- Świetnie sobie radzisz, Bob! - zawołał Andy zachęcająco.
Bob zatrzymał się i z wysokości dwudziestu pięciu metrów spojrzał na
Rosie.
- Chyba zeskoczę - wymamrotał i zaczął odpinać uprząż od liny. - Nie
lubię tak wisieć na tym sznurku, który nazywacie liną. Muszę natychmiast
zeskoczyć z tego klifu!
Rosie podbiegła w jego stronę, starając się mówić spokojnym i pewnym
tonem:
- Bob, jesteś już prawie na miejscu. Odpoczywaj co jakiś czas, a
niedługo staniesz na ziemi.
Zastygła z przerażenia, widząc, jak Bob odskakuje od skały i spada
ciężko na piach. Wzięła głęboki wdech i podbiegła do niego.
- Nie ruszaj się, Bob. Powiedz mi, gdzie cię boli
- powiedziała, patrząc badawczo na jego nienaturalnie ułożone nogi.
- Zdaje się, że to coś poważnego - stęknął. - Kiedy
upadłem, poczułem, że coś mi pęka. Zwykle zeskakuję
bardzo miękko - szepnął.
Nie tym razem, pomyślała Rosie ponuro, rozglądając się wokół siebie.
Potem ściągnęła cienki sweter, pod którym nosiła koszulkę, i otuliła nim
ramiona mężczyzny, by nie dopuścić do wyziębienia organizmu. Zaczęła
delikatnie badać nogę wokół krawędzi buta, lecz nie rozwiązywała
sznurowadeł.
Spojrzała w górę, na atletyczną sylwetkę Andy'ego, który w kilka sekund
zjechał ze zbocza. Ruszył ku nim, w biegu ściągając kask, spod którego
ukazała się gęsta kasztanowa czupryna i niesamowicie błękitne oczy.
- Podejrzewam, że złamał sobie kość piszczelową i strzałkową -
powiedziała Andy'emu, gdy przyklęknął przy niej. - Nie będę ruszać buta,
bo nie chcę, żeby złamane kości uszkodziły tętnicę. Na razie tylko
usztywnijmy mu nogę.
- Dobrze - odparł krótko. - Nie zdejmujmy mu też kasku. Mógł sobie
przecież uszkodzić kręgosłup.
Z kieszeni szortów wyjął telefon komórkowy i zadzwonił pod jakiś
numer.
- Mówi doktor Andy Templeton - oznajmił. - Potrzebna mi jest karetka
z noszami dla pacjenta, który miał wypadek u podnóża klifów Lowther w
małej zatoczce. Rozpoznane złamanie nogi. Prawdopodobnie
pęknięta kość piszczelowa i strzałkowa, być może uszkodzony kręgosłup.
Z plecaka leżącego na piasku obok sprzętu wspinaczkowego wyciągnął
mały, złożony koc, którym delikatnie nakrył rannego mężczyznę.
Rosie zręcznie związała obie nogi nad kolanami, starając się nie urazić
złamanej kończyny. Między kolana mężczyzny wsunęła zwinięte bandaże.
- Dobra robota, pani doktor - mruknął Andy. - Ma pani wyczucie!
- Wydawało mi się, że najszybciej będzie skoczyć
- wymamrotał Bob. - Przepraszam...
Andy uśmiechnął się uspokajająco i pogładził go po ręce.
- Ludzie, którzy są bardzo wysportowani i przyzwyczajeni do
fizycznego wysiłku, czasem dziwnie reagują, gdy mają zejść ze znacznej
wysokości. Do tamtego momentu naprawdę dobrze sobie radziłeś.
Wkrótce przyjechała karetka. Boba ostrożnie ułożono na noszach i
usztywniono mu szyję kołnierzem. Spojrzał żałosnym wzrokiem na Rosie i
Andy'ego.
- Powiecie mojej żonie, co się stało, prawda? - szepnął.
- Będzie na mnie wściekła. W zeszłym roku podczas wakacji
zerwałem sobie ścięgno Achillesa, grając w tenisa!
- Odwiedzę cię w szpitalu, kiedy odniosę sprzęt - obiecał Andy. - Nie
przejmuj się!
Szybkim krokiem skierowała się w stronę hotelu. Andy starał się
dorównać jej kroku.
- Pójdę z tobą - oświadczył. - Jesteś tu sama?
Zaczyna się, pomyślała Rosie. Może powinnam sobie powiesić na szyi
tabliczkę z napisem: SAMOTNA MATKA SZUKA STABILNEGO
ZWIĄZKU!
- Tak - odrzekła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]