[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carol Wood
Pasja doktora Darke’a
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Abbie obudziła się raptownie. Zanim jeszcze odnalazła ręką
budzik, zdała sobie sprawę, że nie spała we własnej sypialni.
Przynajmniej nie w tej amerykańskiej, w Los Angeles. Znalazła
wreszcie odpowiedni guzik i irytujące brzęczenie ustało.
Chwilę później wstała z łóżka i przeciągnęła się, by odpędzić
resztki snu. Z zamkniętymi oczami związała włosy w węzeł. I
czekała.
Czekała, kiedy wreszcie oprzytomnieje na tyle, by sobie
przypomnieć, co właściwie tutaj robi.
Wkrótce wiedziała już wszystko. Poczuła w piersi dławiący
ucisk. Zirytowana przywołała się do porządku. Nic dziwnego, że
tak się czuje. Przecież jest to pierwszy poranek w rodzinnym
domu – pierwszy poranek w domu bez taty.
– Nic mi nie jest – powiedziała sobie i odetchnęła głęboko. –
Czuję się świetnie. – Pociągnęła nosem. – Na co czekasz, Abbie
Scott?
Chwiejnie podeszła do umywalki i spojrzała w wiszące nad nią
lustro. Zielone oczy, potargane rude włosy. Jasna cera, od której
wyraźnie odcinały się piegi na nosie.
Jak długo spała? Zerknęła na zegarek. Dziesięć godzin? O
siódmej wieczorem padła na łóżko i do rana spała jak suseł.
Westchnęła rozczarowana. Przecież chciała wczoraj rozmówić się
z Casparem Darkiem.
Jak przez mgłę pamiętała, że zjadła z nim kolację. Potem
musiał gdzieś wyjść. Twierdził, że z wizytą domową do pacjenta.
Pamiętała też, że bardzo się starała nie zasnąć, ale najwyraźniej
bez powodzenia.
Ziewnęła i jeszcze raz przeciągnęła się leniwie. Czy
rzeczywiście minęło już półtora miesiąca od dnia, kiedy Caspar
zadzwonił do niej do Los Angeles i zawiadomił ją o śmierci ojca?
Wiedziała o nim tylko tyle, że był współpracownikiem taty. Kiedy
pierwszy raz się spotkali, podczas jej krótkiej wizyty w domu dwa
lata wcześniej, zdecydowała, że nie zależy jej na bliższym
poznaniu.
Prysznic dobrze jej zrobił. Woda jak zwykle była lodowata.
Ojciec nie naprawił bojlera, ale teraz nie miało to już znaczenia.
Trzy minuty wytrzymała pod zimnym prysznicem, a po pięciu
była już całkowicie rozbudzona. Starając się nie zwracać uwagi na
lekki ból głowy, otworzyła walizkę i wyjęła dżinsy i bawełnianą
koszulkę.
Ostatni lot przebiegł bezproblemowo i przywrócił jej zaufanie
do linii lotniczych. W przeciwieństwie do poprzedniego, był
zaplanowany i nie utrudniły go szalejące nad Stanami burze.
Wtedy leciała na pogrzeb ojca, więc w podróży towarzyszyły jej
rozpacz i ból.
Po pogrzebie musiała natychmiast wracać do Los Angeles, by
uporządkować sprawy związane z pacjentami kliniki odwykowej.
Za żadną cenę nie chciała utracić ich zaufania, więc obiecała, że
wróci jak najszybciej. Pocieszała się, że wkrótce weźmie dłuższy
urlop, przyleci do Anglii i załatwi tu wszystkie zaległe sprawy
taty.
Wspomniała pogrzeb ojca. Do małego kościółka przyszła cała
wieś. Obok niej stał doktor Caspar Darke. Przelotnie uświadomiła
sobie, że jest niebezpiecznie przystojny, ale natychmiast znów
pogrążyła się w żałobie i przestała zwracać uwagę na jego
obecność.
Potrząsnęła głową, jakby chciała w ten sposób wyrwać się z
zamyślenia. Spojrzała przez okno na bezchmurne angielskie
niebo. Kilka mew zataczało na nim kręgi, z głośnym
pokrzykiwaniem pikując w dół. Powiodła za nimi wzrokiem i
serce w niej zamarło.
Na sąsiadującym z domem polu ciężarówka ze zgrzytem
zrzucała żwir na ziemię. Abbie z niedowierzaniem spostrzegła, że
powstały tam fundamenty. Ale pod co?
Pod dom jednorodzinny? Raczej nie. Coś większego.
Cokolwiek to było, nie ma prawa tam powstać. Przecież to pole
należy do niej!
Szybko zbiegła na dół. Gdzie on jest? Pewnie gdzieś w domu.
Najwyraźniej się przed nią ukrywa. Ojciec być może mu zaufał,
pozwolił zamieszkać pod swoim dachem, ale ona nie podzielała
tego uczucia. Przecież Caspar nie zamienił z nią nawet dwóch
słów przed jej wyjazdem do Ameryki. Właściwie wcale nie
zwracał na nią uwagi. A teraz tu mieszka. W jej domu.
W końcu znalazła go w gabinecie.
– Co tam się dzieje? – Z oburzeniem spostrzegła, że Caspar
siedzi za biurkiem w fotelu ojca. – Co to za ludzie?
Odłożył pióro i patrzył na nią spokojnie.
– Nie wiesz?
– Co mam wiedzieć? To pole należy do taty.
– Kiedyś należało. Twój ojciec sprzedał je rok temu.
– To bzdura! – Roześmiała się z niedowierzaniem. – Tata nigdy
nie sprzedałby ziemi przylegającej do domu.
– A jednak to zrobił. Sprzedał ją mnie.
– To jakieś żarty. Przecież by mi o tym powiedział.
– Taka jest prawda, Abbie.
– To wcale nie jest śmieszne.
– Widzę, że jest kilka spraw, które musimy omówić.
– Musimy omówić bardzo wiele spraw, doktorze Darke.
Zacznijmy od tego pola.
– Cas – poprawił ją. – Powinniśmy chyba mówić sobie po
imieniu.
– Wcale tak nie uważam. – Policzki jej poczerwieniały.
– Właściwie nigdy jeszcze nie rozmawialiśmy.
– Jak miałem z tobą rozmawiać, kiedy cię tu nie było –
przerwał jej ostro.
– Musiałam wracać do Stanów – odparła. – Nie miałam
wyboru.
– A, tak. Twoja wspaniała praca. – Ironicznie uniósł brwi. – A
tak przy okazji, jak ci się tam układa?
– W porządku, dziękuję – warknęła, nie zwracając uwagi na
jego kpiący ton. – Wróćmy do sprawy tego pola...
– Abbie, nie mogę teraz o tym dyskutować. Mam cały gabinet
na głowie.
– Niedługo już pozbędziesz się tego kłopotu – odparowała. –
Wróciłam. Nie wiem, jakie masz plany... – Urwała w nadziei, że
coś jej na ten temat powie. On jednak tylko spoglądał na nią w
milczeniu. – To jest zresztą kolejna sprawa do omówienia –
dokończyła niepewnym głosem. – Tymczasem pójdę zobaczyć, co
się dzieje na moim polu.
– To moje pole. I jeszcze jedno... – Uśmiechnął się, odsłaniając
równe, białe zęby.
– Co?
– Zamierzam prowadzić ten gabinet do ostatniego dnia jego
działalności, tak jak chciał twój ojciec.
Spojrzał na nią przenikliwie. Miał ciemnobrązowe oczy, ale
teraz wydawały się czarne.
– Jeszcze zobaczymy – mruknęła i wypadła z gabinetu. Co on
sobie wyobraża? Tak po prostu powiadamiają o swoich
zamiarach? Co za tupet!
Na polu roiło się od pojazdów, maszyn budowlanych i
pokrzykujących robotników. Okrążyła je, spoglądając na to
wszystko groźnie, zbyt rozwścieczona, by z kimkolwiek
rozmawiać. Jak ojciec mógł sprzedać tę ziemię? W dodatku
Casparowi.
Przecież tutaj trzymała swe kucyki, uczyła się na nich jeździć.
To pole stanowiło część Tilly House, jej domu. I tak powinno być
zawsze. Spojrzała pogardliwie na tablicę informującą o budowie i
z oburzoną miną wróciła do domu.
Następnego ranka poczuła się lepiej. Ból głowy minął. Nawet
dobiegający z budowy za żywopłotem hałas nie wydawał się tak
irytujący, może dlatego, że była dopiero siódma i praca na dobre
jeszcze się nie rozpoczęła. Po polu kręciło się kilku robotników,
ale nie dostrzegła ciężarówek.
Dzisiaj wyglądała o wiele lepiej. Nie była już taka blada, a
włosy łatwo dały się uczesać. Włożyła szorty, sandały i skropiła
się perfumami, które przypominały jej o Los Angeles.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]