[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rebecca Lang
Zorza polarna
SCAN
dalous
Rozdział 1
– Po raz ostatni prosimy pasażerów First Nation
Air, lot 821 do Yellowknife, Terytorium Północno-
Zachodnie, do odprawy na stanowisku szóstym.
Młoda kobieta przy kontuarze w poczekalni dla
odlatujących zaczekała, aż komunikat zostanie
powtórzony po francusku. Dopiero wtedy dopiła
swoją mocną kawę i wrzuciła plastikowy kubek do
kosza na śmieci. Nagłe uczucie podniecenia z
domieszką niepokoju kazało jej się zastanowić, czy
mądrze było wypijać aż dwa kubki przed
wyruszeniem w nieznane.
Czekała do ostatniego wezwania, nie chcąc
siedzieć długo w samolocie przed startem ani też
tłoczyć się z pierwszą falą pasażerów. Co prawda
wielkiego tłoku nie było. Wyglądało na to, że w
samolocie do Yellowknife w północnej Kanadzie
będzie co najmniej kilka wolnych foteli.
Dźwignąwszy swoje dwie pękate torby lotnicze,
ruszyła w stronę stanowiska szóstego. Poczynając
od Toronto, specjalnie dla niej rezerwowano
miejsca w samolotach, jako że uważano ją
poniekąd za ważną osobistość. Przynajmniej tak
utrzymywano w zarządzie Northern Medical
Development Corps, organizacji medycznej, która
tworzyła sieć placówek leczniczych na Dalekiej
Północy i która ją zatrudniła. Podejrzewała, że
mówili tak tylko po to, by ją podnieść na duchu.
Jak dotąd miała wrażenie, że śni. Teraz dziwne
uczucie pełności w żołądku uprzytomniło jej, że to
jawa i że nie ma już odwrotu. Nie był to nawet
ostatni etap podróży. Z Yellowknife trzeba będzie
jeszcze lecieć do odległej miejscowości o nazwie
Chalmers Bay, tuż nad Morzem Arktycznym, gdzie
miała pracować przez sześć miesięcy.
– Proszę o kartę pokładową.
Walcząc z płaszczem, torbami, książką i gazetą
wydostała kartę z bocznej kieszeni torebki.
– Dziękuję. Tędy, prosto.
– Dziękuję.
A więc to już! Na tych ostatnich metrach przed
wejściem do samolotu nogi lekko jej drżały.
Poczuła zapach paliwa.
Trzy tygodnie temu była jeszcze w Birmingham.
Jej szpitalny kontrakt dobiegał końca i zastanawiała
się, dokąd teraz rzuci ją los. Nagle wszystko
potoczyło się bardzo szybko. W szaleńczym
pośpiechu kompletowała dokumenty, planowała
podróż i aż dotąd nie zdążyła złapać oddechu.
– W imieniu First Nation Air witamy na
pokładzie. – To były dwie uśmiechnięte
stewardesy. – Rząd dwadzieścia jeden, fotel H.
– Dziękuję.
Powoli przeciskała się wąskim przejściem
między rzędami foteli. Był to znacznie mniejszy
samolot niż ten, którym poprzedniego dnia leciała z
Toronto do Edmonton i z pewnością mniejszy od
tego, którym tydzień temu przeleciała Atlantyk.
Ciekawa była, jaka maszyna zabierze ją w ostatni
etap podróży.
Zerknęła na numer. To było jej miejsce, rząd 21,
bliżej przejścia. Drugie zajmował mężczyzna,
którego długie nogi ledwo mieściły się w
przeznaczonej dla nich przestrzeni. Opuściła wzrok
i napotkała jego oczy. Były szare, inteligentne i
przenikliwe; wyrażały niewątpliwe
zainteresowanie. A więc to będzie jej towarzysz
podróży.
– Przepraszam panią.
Jeszcze jakiś spóźnialski przeciskał się obok niej
przez wąskie przejście. Potrącona upuściła swoje
pismo i książkę prawie na kolana siedzącego.
– Och, przepraszam! – Pochyliła się, żeby wziąć
książkę; w tej samej chwili torba ześliznęła jej się z
ramienia i plasnęła na puste siedzenie.
Nieznajomy uśmiechnął się, zbierając jej rzeczy.
Ręce miał silne i zręczne, mocno opalone. Także
twarz ma niebywale opaloną jak na początek maja,
zauważyła z przelotnym zdziwieniem. Ten na
pewno nie spędził ostatnich tygodni na Północy,
nawet jeśli teraz tam się udaje. Wyprostował się z
niedbałą swobodą.
– Pozwoli pani.
Wziął cięższą z dwóch toreb i umieścił ją, a
potem jej płaszcz, w schowku na bagaż nad ich
siedzeniami.
– Dziękuję.
Poczuła, że trochę straciła głowę, obca na nie
znanym sobie terenie, w obliczu tego przystojnego
nieznajomego, mówiącego z lekkim
północnoamerykańskim akcentem, którego
swobodny strój świadczył, że czuje Się jak u siebie
w domu.
Zadowolona, że pozbyła się ciężarów, opadła na
siedzenie. Miała pozwolenie na przewóz większej
ilości bagażu. Na sześć miesięcy w arktycznym
klimacie potrzebowała sporo ubrań. Gdy już się
wygodnie usadowiła, mężczyzna obok zwrócił się
do niej znowu:
– Przepraszam, ale czy jest pani pewna, że siedzi
pani na właściwym miejscu? Sądziłem, że to
siedzenie jest zarezerwowane dla kolegi, z którym
miałem podróżować.
Po raz pierwszy przyjrzała mu się uważniej.
Miał wyraziste rysy, prosty nos, pięknie
rzeźbione usta i wydatną szczękę, która nadawała
twarzy stanowczy wygląd. Gęste ciemne włosy były
krótko ostrzyżone. Klasycznie przystojny,
pomyślała, aż za przystojny. Wyglądałby jak z
hollywoodzkiego filmu, gdyby nie żywa
inteligencja w szarych oczach i przenikliwość
spojrzenia, które wróżyły, że trudno by było coś
przed nim ukryć. Co też jej chodzi po głowie!
– Hm... jestem pewna, że siedzę na właściwym
miejscu. – Jeszcze raz sprawdziła wygniecioną
kartę pokładową. – Oczywiście, proszę.
Podała mu ją. Oględziny potwierdziły, że
miejsce należało do niej.
– Dziwne. – Mężczyzna przyjrzał jej się z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]