[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DIXIE BROWNING
Chory
jastrząb
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Anna upychała właśnie stare czasopisma w schowku,
gdy usłyszała odgłos silnika samochodowego. Żwir
na podjeździe do domu wyraźnie zazgrzytał pod
kołami.
- Do licha - wymamrotała pod nosem. - Mógłby
przynajmniej zaczekać, aż będę gotowa.
Nierówna sterta pism rozsypała się znów po
podłodze, wiec Anna szybko podparła je tym, co
miała właśnie pod ręką, czyli butami, zresztą nie do
pary.
- Znów nas najeżdżają, przyjacielu - zamruczała
do pająka, który zaczepił się na jej rękawie. - Jeżeli
będziesz siedział cicho, to możesz sobie dalej strzec
naszego domu przed muchami, ale jeśli postawisz
choć jedną nogę w pokoju gościnnym - zniszczę cię!
Anna darzyła ogromną sympatią wszystkie stwo
rzenia małe, natomiast z dystansem traktowała duże,
szczególnie dwunożne. Zwłaszcza te, którym za
pośrednictwem biura zakwaterowania miejscowego
uniwersytetu wynajmowała pokoje. Niechęć jej wyni
kała głównie z tego, że po sześciu latach samotnego
życia najbardziej ceniła sobie ciszę i spokój.
Wynajmowała więc pokoje tylko dlatego, że dochody
z ilustrowania książek wystarczały jej samej, ale nie
zaspokajały potrzeb jej domu liczącego sobie sto
jedenaście lat.
Usłyszała, jak koła samochodu uderzyły w stu
dzienkę. Potem kierowca skręcił pod dom.
- Do licha - mruknęła jeszcze raz, zatrzaskując
drzwi komórki i rozglądając się wokół bezradnie. Nie
miała już czasu nic przygotować. A przecież liczyła,
że zdąży jeszcze wziąć prysznic, porządnie się ubrać
i odegrać rolę prawdziwej damy - przynajmniej, żeby
wywrzeć dobre wrażenie. Teraz będzie mogła najwyżej
stanąć pod wiatr i liczyć na to, że jej nowy sublokator
ma przytępiony węch.
Zazwyczaj nie przywiązywała wagi do swego wy
glądu, ale pierwsze dni miały ogromne znaczenie dla
wytworzenia odpowiednich układów pomiędzy gos
podynią a lokatorem. Anna zawsze zdolna była do
dużych jednorazowych wysiłków po to, aby w ostatecz
nym rozrachunku zaoszczędzić sobie pracy. Pierwsze
wrażenie, dające pozory, że w jej domu panuje
porządek, sprawiało, że goście zachowywali się
odpowiednio. Dzięki temu zamiast przekopywać się
co tydzień przez stajnię Augiasza, Anna przecierała
tylko kurze i przejeżdżała raz odkurzaczem po
podłodze. System taki zawsze zdawał egzamin.
W ciągu minionych lat Anna zdołała uładzić swoje
życie. W deszczowe dni wykonywała wszelkie niezbędne
prace domowe, a w pogodne wyruszała na dalekie
spacery, podczas których szkicowała, poszukiwała
pamiątek przeszłości i obserwowała ptaki i zwierzęta.
Poza tym wiele czasu spędzała w pracowni, gdzie
wykańczała swe prace przed odesłaniem ich wydawcy.
Ze względu na ładną październikową pogodę drzwi
frontowe były uchylone i Anna od razu dostrzegła
elegancki sportowy wóz, który zajechał przed jej dom.
Prędko otrzepała się z kurzu i pajęczyn. Speszyło ją
nieco to, że miała bardzo brudne ręce i że jej fryzura
przypominała nieporządny stóg siana. Przeczesała
włosy palcami. Lubiła myśleć, że mają ciepły kolor
wielbłądziej wełny, ale w tej chwili przypominały
raczej brudną szarość słoniowej skóry.
Facet pewnie będzie pedantycznym nudziarzem,
pomyślała. Już samo imię na to wskazywało. Bo czyż
mogło być inaczej, jeśli nazywał się Tyrus Clay?
Wiedziała o nim tylko tyle, że ostatnio zerwał ze
swym dotychczasowym zawodem i że miał spędzić
trzy miesiące na Duke University jako doradca do
spraw czegośtam w laboratoriach F. P. Halla. Za
żadne skarby nie mogła sobie jednak przypomnieć,
o co chodziło. Ale nazwisko kojarzyło się jej z pomar
szczonym, małym człowieczkiem, który spędził całe
życie pochylony nad glinianymi tabliczkami i zwojami
papirusu.
Z całą pewnością był egiptologiem, pomyślała.
Wierzyła w swą intuicję od czasu, gdy przewertowała
dokładnie część odziedziczonej po dziadku biblioteki,
poświęconą okultyzmowi.
Pozwoliła swej intuicji dalej bujać w przestworzach.
Natychmiast pojawiło się nowe skojarzenie: Tyrus-
Tyran. A w momencie, gdy otwarły się drzwi samo
chodu: Tyrus-Tyranozaurus.
W porządku. A zatem będzie starym, wstrętnym
dinozaurem. Trudno. Charakter nie miał przecież
znaczenia, bo i tak facet większość czasu będzie
spędzał na uniwersytecie. Na pewno poradzi sobie
z nim bez kłopotu, jeśli tylko nie będzie miał
większych wymagań niż cotygodniowe sprzątanie.
No i ewentualnie raz na jakiś czas może z nim
pograć w domino. Miała przecież swoje własne
życie i nie zamierzała go w żaden sposób kom
plikować.
Słysząc energiczne kroki na werandzie pomyślała,
że stworzony przez nią wizerunek Tyrusa Claya
niezupełnie odpowiada rzeczywistości. Zdobyła się
jednak na chłodny uśmiech powitalny, który najpierw
przygasł, a potem bardzo szybko zniknął z jej twarzy.
- Pan Clay? - zaryzykowała pytanie. - Pan Tyrus
Clay?... Senior? - Dodała, aby się upewnić.
- Tyrus Clay - odparł nieznajomy. - Szukam pani
Cousins.
Mężczyzna, którego potężna sylwetka przysłaniała
prawie całe frontowe drzwi, odbiegał zupełnie od
obrazu, jaki Anna sobie w myślach stworzyła. Pal
sześć domino! Wolałaby grać w gry towarzyskie
z rekinem.
- Czy nie miał pan kłopotu z trafieniem tutaj?
- zapytała, aby coś powiedzieć. - Pani w biurze
kwaterunkowym powiedziała mi, że jeśli dołączę mapkę
z trasą dojazdu, mogę tym zrażać ewentualnych
chętnych. ...To znaczy, gdyby dawano im mapę...
Rozumie pan, że jest tu niby tak daleko... - Głos jej
cichł powoli, a ją samą napełniało dziwnie deprymujące
ciepło.
- Żadnych kłopotów - odparł Tyrus Clay. - Ale
rzeczywiście miejsce to leży dalej, niż się spodziewałem.
- Mówił melodyjnym barytonem, który nawet w naj
mniejszym stopniu nie zdradzał jego pochodzenia.
Anna poczuła, jak nie znane dotychczas ciepło
odpływa. Jego miejsce zajął przejmujący chłód. Nagle,
choć widziała tego człowieka dopiero od kilkunastu
sekund, pomyślała z przerażeniem, że mógłby nie
chcieć się u niej zatrzymać...
- W każdym razie tu na wsi panuje zupełny spokój
- powiedziała zachęcająco. - A jeśli zna się drogi na
skróty, można dojechać do miasta w dwadzieścia
minut.
Nie zostanie, pomyślała z żalem, który nie miał
najmniejszego związku z ewentualną stratą materialną.
- Ale z drugiej strony - dodała na głos - spokój
taki może się niektórym ludziom wydawać pogrzeba
niem za życia. Może jednak, skoro przejechał pan już
taki szmat drogi, zeche pan rozejrzeć się po domu?
Anna zawsze uważała się za zimną racjonalistkę.
Dlatego nie mogła pojąć, dlaczego niezadowolenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]