[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ANNETTE BROADRICK
Papierowe
małżeństwo
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Co ty wyrabiasz?
Ten niespodziewany okrzyk zaskoczył Megan tak bardzo,
że omal nie spadła na ziemię. W ostatniej chwili przytrzymała
się skrzydła wiatraka, który właśnie usiłowała naprawić. Do
piero po chwili, kiedy udało się jej odzyskać równowagę,
z wysokości kilkunastu metrów popatrzyła w dół.
Nie opodal błyszczał w słońcu najnowszy model trucka.
Wiatr, w tej części Teksasu wiejący nieustannie, musiał za
głuszyć odgłos nadjeżdżającego auta. Inaczej szum silnika
ostrzegłby ją przed nie zapowiedzianym przybyszem.
Chociaż gdyby nawet widziała zbliżający się samo
chód, niewiele by to pomogło. Nie mogła uwierzyć własnym
oczom. U stóp wiatraka stał mężczyzna w kapeluszu. Travis
Kane! Nigdy się nie spodziewała go tu zobaczyć.
Wpatrywała się w niego ze zdumieniem i niedowierza
niem. Pamiętający odległe czasy wiatrak zaopatrujący pastwi
sko w wodę, znajdował się w odległej części jej rodzinnego
rancza. Po co tu przyjechał? Czego może od niej chcieć?
- Dziewczyno, czy ty nie masz ochoty doczekać swoich
następnych urodzin?
Wezbrała w niej złość. Co ten bezczelny typ sobie wyob
raża? Jakim prawem zwraca się do niej w taki sposób? Jak
śmie wydzierać się na nią? Oparła głowę o drewnianą belkę,
próbując opanować narastającą w niej irytację.
PAPIEROWE MAŁŻEŃSTWO
Ciekawe, co jeszcze dziś się jej przydarzy? Zupełnie jakby
miała za mało problemów. Przez ostatnie tygodnie ciągle coś
na nią spadało. Starała się zachować optymizm, ale powoli
zaczynała się poddawać. Po kolei wszystko się waliło.
W dodatku jak na złość musiał popsuć się ten wiatrak.
Miała złe przeczucia, kiedy odkryła, że w zbiorniku nie ma
wody. Podświadomie czekała na kolejne nieszczęście. No i je
wykrakała -jak spod ziemi objawił się Travis.
Był ostatnią osobą, którą chciałaby w tej chwili oglądać.
Mieszkający po sąsiedzku Travis od dziecka zatruwał jej ży
cie. Teraz spokojnie mógł sobie darować uszczypliwe żarciki.
Odkąd prowadzenie rancza spadło na jej barki, była wystar
czająco przytłoczona ogromem odpowiedzialności i obowiąz
ków.
Jeszcze raz zerknęła na przeżarty rdzą mechanizm. Nie ma
szans, by dało się go naprawić. Skorodowaną część trzeba
wymienić na nową. I choćby miała wyjść ze skóry, musi
znaleźć na to pieniądze. Zwierzęta potrzebują wody.
Z rezygnacją wzruszyła ramionami i powoli zaczęła scho
dzić na ziemię.
- Koniecznie chcesz skręcić sobie kark? Nie znasz lepsze
go sposobu, żeby z sobą skończyć? - wykrzyknął Travis, wy
ciągając ręce i chwytając ją w pasie.
Wyrwała mu się gwałtownie, ledwie tylko postawił ją na
ziemi. Ze złością odwróciła się do niego i popatrzyła mu
prosto w twarz. To on, teraz wysoki, przystojny brunet, znęcał
się nad nią przez całe dzieciństwo. Znała go od zawsze - już
dwadzieścia cztery lata. Ich rodzinne rancza graniczyły ze
sobą.
Niespodziewane pojawienie się Travisa przepełniło czarę
goryczy. Już i tak miała zły dzień, nie mówiąc o fatalnym
miesiącu i całym roku, który zdawał się nie mieć końca. Mi-
PAPIEROWE MAŁŻEŃSTWO
7
nęły już dwa lata, kiedy ostatni raz widziała Travisa. Szkoda,
że nie dwadzieścia.
- Po co przyjechałeś? Czego chcesz? - Zdjęła z głowy
słomiany kapelusz i przeciągnęła dłonią po krótko obciętych,
jasnych włosach.
Był dopiero kwiecień, ale słońce paliło mocno. Ożywczy
wietrzyk ledwie chłodził spoconą skórę.
Znów włożyła kapelusz. Przymrużając oczy, przyjrzała się
badawczo Travisowi, czekając na odpowiedź. Nie miała za
miaru tracić przez niego czasu.
Widziała, że był zirytowany, ale pokrył to wymuszonym
uśmieszkiem. Nasunął kapelusz na czoło. Teraz jego oczy
jeszcze bardziej przyciągały uwagę. W ocienionej rondem ka
pelusza twarzy lśniły jasnym blaskiem, a ich głęboki, niemal
fiołkowy kolor nieodparcie kojarzył się z błękitem chabrów,
którymi w czasie wilgotnych wiosen pokrywał się cały Tek
sas. Niestety, w tym roku deszczu było niewiele.
- Jak się miewasz, złotko? - Mówiąc to, uważnym spo
jrzeniem obrzucił jej znoszony kombinezon i koszulę z pod
winiętymi rękawami. - Naprawdę jestem wzruszony tym mi
łym przyjęciem, zwłaszcza że tak dawno się nie widzieli
śmy. - Oparł się wygodnie o wiatrak, nogę postawił na jed
nej z podtrzymujących budowlę belek. - Nie wykrzeszesz
z siebie choć odrobiny sąsiedzkiej sympatii dla starego kum
pla?
Megan ściągnęła rękawice i schowała je do kieszeni.
- Kane, zawsze mi dokuczałeś i widzę, że to ci się wcale
nie znudziło.
Popatrzył na nią, teraz już bez uśmiechu.
- Wydawało mi się, że masz więcej rozumu i nie będziesz
sama brać się do takich robót. Gdybyś się poślizgnęła i spadła,
nikt nawet by o tym nie wiedział.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]