[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Laura MacDonald
Przychodnia ciepłych uczuć
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Wejdź, Fiono, wejdź. Najwyższa pora, żebyśmy porozmawiały. Przepraszam, że dotąd
nie znalazłam na to czasu.
– Doktor Maggie Hudson odgarnęła z twarzy niesforną masę ciemnych włosów i
wskazała krzesło obok biurka. – Skłamałabym twierdząc, że to jakiś wyjątkowy dzień. Taki
młyn mamy tu zawsze.
– Rozumiem. – Fiona Winn, nowa kierowniczka przychodni przy Downsfield Road,
usiadła, marszcząc nosek.
– Porozmawiałam już sobie z dziewczynami z rejestracji i przyznaję, że jestem
oszołomiona. Wychodzi na to, że wszyscy się tu ze wszystkimi znają.
– Tak to już u nas jest. – Maggie uśmiechnęła się. – Pierwszy raz na wyspie Wight,
prawda?
Fiona kiwnęła głową.
– Tak, do niedawna mieszkałam, jak wiesz, pod Londynem i kierowałam przychodnią w
Chiswick.
– I co cię sprowadza na naszą wysepkę? – zaciekawiła się Maggie.
– Moi rodzice tu mieszkają – odparła Fiona. – Po przejściu na emeryturę przenieśli się do
Seaview. Już od jakiegoś czasu gorąco mnie namawiali, żebym poszła w ich ślady, a
ponieważ miałam dosyć tego całego wyścigu szczurów, dałam się w końcu przekonać.
– Pomieszkasz u nas trochę, to zobaczysz, że żyje się tutaj zupełnie inaczej niż w
Londynie. Ale na początek może parę słów o naszej przychodni. – Maggie otworzyła leżącą
na biurku teczkę. – Dwóch moich partnerów, Bena Neville’a i Jona Turnera, poznałaś już na
rozmowie kwalifikacyjnej, prawda?
– Tak – przyznała Fiona. – Był tam również doktor Leonard Ward. O ile zdążyłam się
zorientować, jest jednym z członków założycieli?
Maggie kiwnęła głową.
– Leonard oficjalnie jest już na emeryturze, ale nadal bierze zastępstwa. I owszem, z
moim nieżyjącym już mężem Davidem oraz z Benem Neville’em zakładał naszą przychodnię.
Ja niańczyłam wówczas dzieci. Pracę tutaj podjęłam dopiero, kiedy podrosły, z początku na
niepełny etat, na pełny przeszłam dopiero po śmierci męża.
T
– Głos jej się lekko załamał, jak
zawsze na wspomnienie Davida. To już ponad rok, a ona wciąż nie doszła w pełni do siebie.
– Przykro mi z powodu twojego męża – powiedziała Fiona. – Musiał być bardzo młody,
kiedy...
Maggie wzięła głęboki oddech. Po chwili namysłu doszła do wniosku, że najlepiej już na
samym wstępie usunąć z drogi wszelkie niedomówienia. Ta kobieta miała przecież odgrywać
ważną rolę w kierowaniu przychodnią.
– To był rak – wyznała cicho. – Nie nadający się do zoperowania. Mąż walczył z nim
dzielnie przez piętnaście miesięcy, chociaż wiedział, że nie ma żadnych szans. Wszyscy to
wiedzieliśmy. Zmarł ponad rok temu. Miał trzydzieści siedem lat.
Fiona sprawiała przez chwilę takie wrażenie, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
– A dzieci... ? – wybąkała w końcu.
– Jessica ma jedenaście lat, a William osiem – odparła Maggie pewniejszym już głosem.
– Strasznie im go brakuje, ale życie musi się toczyć dalej... A skoro już mowa o dzieciach, to
Ben Neville też ma dwoje – dziewięcioletnią córeczkę i dwunastoletniego syna, Richarda –
ale one są przy matce.
Na twarzy Fiony odmalowało się zaskoczenie.
– To doktor Neville jest rozwiedziony?
– Tak, rozstał się z żoną, Claire, cztery lata temu. Myślę, że powinnaś wiedzieć o takich
sprawach, żeby uniknąć w przyszłości krępujących nieporozumień.
– Tak, rozumiem – mruknęła Fiona. Odruchowo odgarnęła z czoła kosmyk jasnych
włosów. – A drugi partner, doktor Turner... jest żonaty?
– On? Skądże znowu. – Maggie nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Co wcale nie
znaczy, że stroni od płci odmiennej. Wprost przeciwnie. Wiele na ten temat mogłyby ci
opowiedzieć miejscowe dziewczęta, a zwłaszcza nasze recepcjonistki i pielęgniarki. Ale
Jonathan nie przejawia skłonności do wiązania się na dłużej i chyba wyrobił już sobie opinię
niepoprawnego motylka.
Teraz i Fiona się uśmiechnęła. Maggie wstała.
– Resztę plotek na temat personelu zostawmy sobie może na kiedy indziej. Chodźmy
teraz do biura. Przedstawię cię Moirze Silsbury, naszej sekretarce, która będzie twoją prawą
ręką w takich kwestiach jak przygotowywanie wypłat, odprowadzanie podatków i tego
rodzaju rutynowych sprawach. Potem mamy spotkanie, na którym poznasz resztę personelu.
Opuściły gabinet Maggie i długim korytarzem przeszły do pokoju sekretarki, gdzie
Maggie, dokonawszy oficjalnej prezentacji, zostawiła Fionę z Moirą. Wracając do siebie,
spotkała Bena, który wychodził właśnie z gabinetu. Ben, mężczyzna o ciepłych brązowych
oczach i wiecznie rozwichrzonych ciemnych włosach, był od niej kilka lat starszy.
– O, Maggie. – Uśmiechnął się na jej widok. – Właśnie do ciebie idę. Ta nowa
kierowniczka już dotarła?
– Tak, zaprowadziłam ją przed chwilą do Moiry.
– O której to zebranie personelu?
– W południe. Ben jęknął.
– Tego się obawiałem.
– Co, nie pasuje ci? – zafrasowała się Maggie.
– Żebyś wiedziała. Chociaż dzisiaj mam takie urwanie głowy, że chyba żadna pora by mi
nie odpowiadała. Po porannym dyżurze w przychodni czeka mnie sto tysięcy wizyt
domowych, potem spotkanie z dwoma pracownikami służb socjalnych, o trzeciej trzydzieści
zaczynam przyjmować w poradni przedporodowej, a o piątej wracam tutaj na popołudniowy
dyżur.
– Czyli nie jest wcale tak tragicznie – zauważyła z uśmiechem Maggie. – Dla mnie byłby
to spacerek.
– Tak, dla ciebie na pewno. – Ben przejechał dłonią po ciemnych włosach. – Prawdę
powiedziawszy, Maggie, zastanawiam się czasami, jak ty to robisz: przychodnia, pacjenci, a
do tego dom i dzieci na głowie. Czy ty aby nie przesadzasz?
– Bynajmniej – odparła Maggie. – Potrzebuję tego, Ben. Dobrze wiesz.
– Tak, wiem, ale mimo wszystko... Martwię się o ciebie, Maggie.
– Niepotrzebnie. Naprawdę, Ben, czuję się świetnie, a poza tym mam Ingrid.
– A, tak. Nieugięta Ingrid. Co u niej?
– Jest wspaniała i ma u dzieci autorytet, a to zakrawa na cud.
– Pewnie się jej boją – mruknął zgryźliwie Ben. – Wiem coś o tym, bo sam trzęsę przed
nią portkami.
– Bzdura. Przepadają za nią, a ona za nimi. Dziękuję Bogu, że zesłał mi Ingrid. – Maggie
westchnęła. – Dziękuję za każdym razem, kiedy słyszę, jak inni opowiadają o swoich
problemach z opieką nad dziećmi.
– Przynajmniej za to jedno mogę być wdzięczny Claire – zauważył Ben, krzywiąc się. –
Opiekę nad dziećmi wzięła na siebie.
– Tak, ale Claire nie pracuje, Ben, a to różnica.
– Owszem, masz rację – przyznał. – Spójrzmy jednak faktom w oczy: ona nie musi
pracować! Miliony Luke’a Tylera zdjęły z niej tę przykrą konieczność.
Maggie zrobiło się żal kolegi. Najlepszego kolegi, bez którego nie dałaby sobie chyba
rady, zwłaszcza w tamtym trudnym okresie, po śmierci Davida. Kiedyś ona, David, Ben i
Claire tworzyli zgraną paczkę. Ich dzieci przyszły na świat mniej więcej w tym samym
czasie, bawiły się razem jako kilkuletnie brzdące, ale potem między Benem i Claire coś
zaczęło się psuć, i w końcu Claire odeszła, zabierając ze sobą Richarda i Emmę, a wkrótce
potem poślubiła Luke’a Tylera, bogatego przedsiębiorcę budowlanego. Ben bardzo to przeżył.
– No i jaka ona jest? – Ben zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Ta nowa
kierowniczka?
Maggie rozejrzała się, czy nikt ich nie obserwuje, po czym wepchnęła go do swojego
gabinetu i zamknęła drzwi.
– Wydała mi się sympatyczna... ale widziałeś ją przecież na rozmowie kwalifikacyjnej.
– Niby widziałem. Tylko że na podstawie rozmów kwalifikacyjnych trudno wyrobić sobie
wiążącą opinię. Ludzie nie są na nich sobą. Robią, co mogą, żeby jak najkorzystniej wypaść,
albo trema tak ich zżera, że zachowują się zupełnie dla siebie nietypowo. – Urwał. – Jest
samotna, tak?
– Jeśli pod określeniem „samotna” rozumiesz niezamężna, to tak. Być może ma kogoś,
ale na ten temat nic mi na razie nie wiadomo. Za to bardzo interesowała się nami.
– Naprawdę? Mam nadzieję, że za dużo jej nie wypaplałaś?
– Tylko prawdę. – Maggie wzruszyła ramionami i spojrzała na niego spod ściągniętych
brwi. – A co, według ciebie, miałabym przed nią ukrywać?
– No... ukrywać jak ukrywać, ale chwalić się też nie ma czym. Zauważ, że nie ma wśród
nas nikogo, kto pozostawałby w formalnym związku małżeńskim. Przepraszam, Maggie. –
Ben złagodził ton i dotknął jej ramienia. – Nie ciebie miałem na myśli. Ale cała nasza reszta...
ho, sama wiesz... albo rozwiedzeni, albo żyją na kocią łapę. No i ten Jon... on to już w ogóle...
O, właśnie, mam nadzieję, że ostrzegłaś ją przed Jonem?
– Ostrzegłam. – Maggie skrzywiła się. – Ma się rozumieć, że ostrzegłam. Uznałam to za
swój obowiązek. Przed Jonem należy ostrzegać każdą samotną kobietę.
– Nie wiemy jeszcze, czy jest samotna.
– Fakt, nie wiemy. – Maggie ściągnęła brwi. – Mamy przecież Aimee! – wyrzuciła z
siebie triumfalnie.
– Aimee? No, mamy Aimee, i co z tego? – W ciemnych oczach Bena pojawiło się
pytanie.
– Powiedziałeś, że nie ma wśród nas nikogo, kto pozostawałby w formalnym związku, a
Aimee jest mężatką i ma trójkę dzieci.
– No tak, Aimee. Zupełnie o niej zapomniałem. Aimee, chwalebny wyjątek. – W
kącikach jego oczu pojawiły się kurze łapki. – To myślisz, że ta Fiona jak-jej-tam się nada?
– Fiona Winn. Owszem, myślę, że się nada. Ma bardzo dobre referencje z ostatniego
miejsca zatrudnienia.
– Hm. Pracowała ostatnio w jakiejś londyńskiej przychodni, tak? – Ben zaczął przekładać
machinalnie teczki leżące na biurku Maggie.
– Tak, w Chiswick.
– Niełatwo będzie jej się tu zaaklimatyzować. Gdzie się zatrzymała?
– Wynajęła mieszkanie w Milbury, ale jej rodzice mieszkają w Seaview. Myślę, że
dziewczyna da sobie radę, Ben.
– Czas pokaże – mruknął Ben, wzruszając ramionami.
– Miałeś do niej jakieś zastrzeżenia podczas rozmowy kwalifikacyjnej? – Maggie
spojrzała uważnie na przyjaciela.
– Kilka – przyznał. – Ale jak wiesz, nie jestem do końca przekonany, czy w ogóle
potrzebny nam kierownik, a jeśli już musimy takiego zatrudniać, to nie mam pewności, czy to
musi być akurat Fiona Winn.
– Trzeba to było od razu powiedzieć – żachnęła się Maggie. – Myślałam, że jesteś
zadowolony z naszego wyboru.
– Była najlepsza z kandydatów... – Ben znowu wzruszył ramionami. – No nic, pożyjemy,
zobaczymy. – Zerknął na zegarek. – Oj, muszę lecieć, bo nie zdążę. Na razie, Maggie.
– Na razie. Aha... Ben? – zawołała za nim.
– Tak? – Zatrzymał się w progu i obejrzał.
– Nie wpadłbyś wieczorem na kolację?
– Z miłą chęcią. Dzięki za zaproszenie, Maggie.
Gdy wyszedł, westchnęła i odwróciła się do okna. Przychodnia mieściła się w starym
budynku na przedmieściach miasteczka Milbury położonego w zachodniej części wyspy
Wight. Gabinet lekarski Maggie znajdował się na piętrze i jego okna wychodziły na osiedle
nowych bungalowów. Za bungalowami rozciągały się pola uprawne porośnięte kukurydzą, a
za nimi, jeśli stanęło się na palcach, można było wypatrzeć skrawek morza – cienką wstęgę
srebrzystego błękitu, połyskującą teraz w blasku porannego słońca.
Kiedy żył David, wybierali się często na spacery brzegiem morza. Czy to wiosna, czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]