[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kay Gregory
O ślubie nie ma mowy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bronwen, zmęczona długim lotem, spala przez prawie pół dnia, nie mając najmniejszego
pojęcia o tym, że uznano ją za zmarłą.
Dopiero po południu obudziły ją jakieś krzyki dobiegające z ulicy. Gdy jej wzrok padł na
poobdzierane tapety, skrzywiła się i czym prędzej ponownie zamknęła oczy.
W nocy była zbyt wykończona, by zwracać uwagę na to, gdzie odpocznie. Zależało jej
tylko na niewygórowanej cenie. Teraz dopiero zdała sobie sprawę z tego, że wybrała strasznie
tandetny hotelik.
Westchnęła, z niechęcią wstała z łóżka, ubrała się i zeszła na wyjątkowo późne śniadanie.
Usiadła przy brudnym stoliku w obskurnej kawiarence i z roztargnieniem spojrzała na
pozostawioną przez kogoś gazetę. Jedna z notatek na ostatniej stronie nosiła tytuł „Śmierć w
taksówce”.
Wzrok Bronwen machinalnie przesunął się po tekście, który informował, że turystka z
Wielkiej Brytanii zginęła wczoraj w Vancouver, gdy jej taksówka zderzyła się z autobusem.
Pasażerowie autobusu i kierowca taksówki nie doznali obrażeń. Natomiast pasażerkę
taksówki przewieziono ambulansem do szpitala, gdzie zmarła kilka godzin później. Nazywała
się Bronwen Evans.
Kanapka wypadła z dłoni Bronwen.
– Przecież ja żyję!
– Miło to słyszeć, moja droga – zauważyła nieco uszczypliwie, zaniedbana kobieta w
średnim wieku. – Nie da się tego powiedzieć o wszystkich moich klientach. – Obrzuciła
zdegustowanym spojrzeniem mężczyznę, który ze zwieszoną głową drzemał obok nad
talerzem zupy.
– Och, miałam na myśli... – Bronwen pokazała artykuł. – Chodziło mi o tę informację w
gazecie. Myślę, że napisali o mnie, ponieważ rzeczywiście taksówka, którą jechałam, miała
wypadek. Nie wpadliśmy jednak na autobus, tylko na inny samochód.
Kelnerka pobieżnie przejrzała notatkę.
– Faktycznie, trochę to bez sensu – przyznała. – Najpierw powinni chyba zawiadomić
najbliższych. No cóż, przynajmniej zawiadomili nieboszczkę.
Bronwen aż się zakrztusiła.
– Najbliższych... Och! Jeśli Michael przeczyta gazetę... – skoczyła na równe nogi, mało
brakowało, by wylała kawę, której nawet nie tknęła.
Rzuciła na stół pieniądze i pobiegła do drzwi.
– Proszę pani! – usłyszała głos kelnerki. – Proszę wziąć resztę!
Bronwen nie słuchała. Musiała jak najszybciej wrócić do szpitala, do Michaela.
Wystarczy, że jest ranny, należy mu oszczędzić wstrząsającej wiadomości o śmierci siostry.
Trudno uwierzyć, że to już osiem łat temu Michael i Slade opuścili rodzinny Pontglas w
Walii, pomyślała w autobusie. Rodziców załamało to kompletnie, postarzeli się bardzo
szybko i trzy lata później zmarli, jedno po drugim. Bronwen została jedyną właścicielką
sklepu, który tak bardzo chcieli przekazać synowi.
Przed ich śmiercią Michael napisał z Kanady raz czy dwa, że u niego wszystko w
porządku. Przez następne pięć lat w ogóle nie dawał znaku życia, co zbytnio nie dziwiło
Bronwen. Zawsze był nieodpowiedzialny, nie liczył się z uczuciami innych. Trzeba jednak
przyznać, że nigdy nie ranił nikogo celowo.
Nie zaskoczyło jej również, gdy nieznajomy głos powiadomił ją przez telefon, że jej brat
został pchnięty nożem w ulicznej bójce i leży w szpitalu. Bez wahania zostawiła sklep pod
opieką zaprzyjaźnionych starszych ludzi wsiadła do pierwszego samolotu lecącego do
Vancouver.
Autobus zatrzymał się ponownie. Bronwen nerwowo spojrzała na zegarek. Musi zdążyć
przyjechać do brata, zanim on przeczyta o jej wypadku!
Michael siedział na łóżku z termometrem pod pachą i wodził wzrokiem za śliczną
ciemnowłosą pielęgniarką.
Na ten widok Bronwen z ogromną ulgą oparła się o framugę drzwi. Nawet on nie byłby
zdolny uwodzić wzrokiem jakąś dziewczynę, gdyby się właśnie dowiedział, że jego siostra
nie żyje.
– Bron! – krzyknął, gdy ją zauważył. – Co się stało? Wyglądasz gorzej niż ja.
– Po prostu przeżyłam mały wstrząs, to wszystko. – Opadła na krzesło i opowiedziała o
artykule.
Gdy skończyła, Michael roześmiał się.
– Do licha – skrzywił się, gdyż od śmiechu zabolały go jeszcze świeże szwy. – Ciekawe,
skąd wzięli tę historyjkę.
– Nie mam pojęcia. Myślę, że zejdę do izby przyjęć, to chyba tam musieli coś poplątać.
– No, to zabijesz im ćwieka – powiedział z uciechą Michael. – Założę się, że
niecodziennie przychodzą do nich jakieś truposzczaki, żeby ich straszyć.
– Mhm – zgodziła się Bronwen, choć myśl o własnym zgonie nie wydawała jej się taka
zabawna. Wołała zmienić temat. – Wyglądasz dziś znacznie lepiej. Chyba cię wkrótce
wypiszą.
– Mam nadzieję. Spojrzała na niego surowo.
– I żadnych więcej głupich bójek.
– Oczywiście, że nie – odparł z urazą. – Przecież wiesz, że to nie była moja wina.
– Jasne – powiedziała sucho. – Nigdy nie jest. Odkąd pamiętała, Michael, gdy miał
kłopoty, zawsze zrzucał winę na kogoś innego, zazwyczaj na Slade’a, Potem się dziwił,
dlaczego rodzice nie aprobują jego przyjaciela.
Posiedziała jeszcze chwilę, po czym pożegnała się.
– Wpadnę wieczorem – dodała i zastanowiła się, dlaczego zadaje sobie tyle trudu. Jej brat
i tak już się wpatrywał w kolejną pielęgniarkę, przechodzącą korytarzem.
Westchnęła. Miał dwadzieścia dziewięć lat, trzy lata więcej niż ona, a ciągle zachowywał
się jak nastolatek. Odrzuciła do tyłu spadający na oczy kosmyk rudych włosów i skierowała
się do wyjścia. Po przejściu kilku kroków zorientowała się, że idący z naprzeciwka
mężczyzna przystanął nagle, blokując przejście.
– Przepraszam – powiedziała, nie patrząc na niego.
– Bronwen? – usłyszała znajomy, niski i zmysłowy głos.
Powoli podniosła wzrok.
– Slade – szepnęła i poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
Gdy spojrzała w jego szafirowe oczy, zauważyła, że on również pobladł tak wyraźnie, iż
dało się to zauważyć mimo śniadej cery.
– Bronwen Evans! – Jego głos zabrzmiał nieco ochryple. Wyciągnął rękę, jakby chciał jej
dotknąć i upewnić się, czy naprawdę przed nim stoi. – Ale przecież ty...
Już się otrząsnęła z pierwszego szoku. Poczuła oburzenie.
– Nic z tego – „ucięła. – Chociaż, może bym nawet chciała, żeby tak się stało, pod
warunkiem, że i ty zniknąłbyś z życia Michaela.
– Mogę cię zapewnić, że nie zniknąłem – odparł normalnym już głosem. – A ty nie
umarłaś.
– Dzięki. Też mi się tak wydawało, ale dobrze, że ktoś mnie upewnił.
Chciała go wyminąć, lecz natychmiast chwycił ją za ramię. Niebieskie oczy zalśniły
niebezpiecznie. Bronwen nie mogła się powstrzymać od myśli, że jego jasne włosy,
przypominające lwią grzywę wikinga, idealnie pasują do tych niezwykłych oczu o kolorze
czystej ultramaryny.
Cofnęła się, gdy tylko ją puścił. Uśmiechnął się lekko.
– Mała, nieśmiała Bronwen – mruknął. – Ludzie się rzeczywiście zmieniają. Kiedyś nie
miałaś takiego ciętego języka – cedził powoli, jednak nagle jego głos stwardniał. – Dlaczego,
Bronwen?
– Co „dlaczego”?
– Dlaczego nie jesteś zadowolona z naszego spotkania? Myślałem, że byliśmy
przyjaciółmi.
Przyjaciółmi? Nigdy nimi nie byli. Zaledwie znajomymi. Nie podobała jej się jego
ogromna pewność siebie i to, że lubił być zawsze w centrum uwagi. Wolała towarzystwo
cichego i spokojnego Lloyda Morgana. Ponadto jej rodzice uważali, że to pod złym wpływem
Slade’a ich syn stracił zainteresowanie rodziną i sklepem. Nie chciała im przysparzać
dodatkowych zmartwień i trzymała się od niego z daleka.
– Nie byliśmy przyjaciółmi – powiedziała w końcu. – I nie jestem specjalnie ucieszona
twoim widokiem, jeśli chcesz wiedzieć. Ale to chyba i tak nie ma znaczenia, prawda?
Przyszedłeś zobaczyć się z moim bratem, a nie ze mną.
– Przyszedłem powiedzieć mu, że nie żyjesz. Zanim zrobi to ktoś inny. – Teraz jego oczy
przypominały kawałki lodu. – Jak widać, nie ma takiej potrzeby. Tylko nie mogę zrozumieć,
dlaczego stoisz tu przede mną w tych swoich jak zwykle porządnych i praktycznych butach,
zamiast leżeć boso w mniej przyjemnym miejscu, jak to donoszą gazety.
– Przykro mi, że tak cię rozczarowałam. – Zirytował ją nie tylko jego ton, ale również
niepochlebna uwaga o jej butach. W dodatku rozdrażniło ją odkrycie, że jednak troszczył się
o uczucia Michaela.
– Wcale mnie nie rozczarowałaś. – Objął ją chłodnym, taksującym spojrzeniem.
Miała okropne wrażenie, że rozbierają wzrokiem. Zrobiło jej się gorąco.
– Muszę iść – powiedziała gwałtownie. – Michael pewnie na ciebie czeka.
– Widzi mnie dwa razy dziennie od chwili, gdy tu wylądował, więc raczej nie zdążył się
za mną stęsknić. Zajrzę do niego za godzinę czy dwie, a tymczasem pójdziemy gdzieś
pogadać.
– Ale ja muszę wyjaśnić sprawę tego artykułu – zaprotestowała i odsunęła się, gdy
poczuła, jak silne, długie palce obejmują jej ramię.
– Załatwisz to później.
– Nie...
Slade zacisnął usta.
– Słuchaj, moja cierpliwość zaczyna się wyczerpywać. Miałem w pracy sądny dzień, a
kiedy chciałem dla odprężenia poczytać gazetę, dowiedziałem się, że siostra mojego
przyjaciela właśnie była uprzejma zginąć. Potem okazało się, że żyje, jednak jest bardziej
kwaśna niż ocet siedmiu złodziei...
– Dobrze, ja jednak muszę iść do izby przyjęć. – Nie spodobała jej się ta ostatnia uwaga.
– Moja droga, jeśli musisz coś zrobić, to iść ze mną na kawę i pogadać. A jak nadal
będziesz się opierać, to obiecuję, że na pewno znajdziesz się w izbie przyjęć. Czy wyrażam
się jasno?
Słysząc pogróżkę, Bronwen uznała, że sprawę artykułu można wyjaśnić później, gdyż
niezależnie od tego, co jest napisane w gazecie, i tak nie ma jeszcze skrzydełek i aureoli. A
może raczej ogona i rogów?
Wsiedli do windy. Slade spojrzał na płomienne włosy Bronwen. Zawsze mu się podobały.
Tak samo, jak jej piegi i ogromne szare oczy. Miała taką słodką twarzyczkę. Nie tyle piękną,
co ujmująco niewinną. Szkoda, że w ciągu tych lat, kiedy się nie widzieli, jej usposobienie
zmieniło się na gorsze. Zjadliwość nie pasowała do delikatnych rysów. W zamyśleniu
zabębnił palcami o udo. Musi coś z tym zrobić. Przekonać Bronwen, że taki sposób bycia nie
popłaca. Tak, Slade myślał perspektywicznie.
Weszli do gwarnej kawiarni.
– Czy Michael widział gazety, zanim przyszłaś?
– Nie, zdążyłam wcześniej.
– To dobrze. Przynajmniej nie doznał szoku. – Zaprowadził ją do narożnego stolika.
– Nie to, co ty – rzuciła sarkastycznie, podejrzewając, że dla Slade’a nie był to żaden
szok.
– Nie to, co ja – przytaknął spokojnie. – Jednak wynagrodziła mi to przyjemność, kiedy
zobaczyłem nie ducha, ale żywą osobę. Zwłaszcza jej język okazał się wyjątkowo żywy.
Zachmurzyła się nieco.
– To naprawdę była przyjemność? – Chciała, by zabrzmiało to nieco pogardliwie, jednak
wyglądało tak, jakby domagała się potwierdzenia.
Uśmiechnął się szeroko, lecz jego oczy pozostały chłodne.
– Wtedy tak. Ale czy nadal tak będzie... – Wzruszył ramionami. – Wątpię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]