[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lucy Clark
Idealna para
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Spóźniła się pani.
Halley Ryan podniosła głowę, spojrzała w górę, skąd
dobiegł głęboki, zirytowany głos i napotkała parę
zagniewanych błękitnych oczu. Serce zabiło jej szybciej z
wrażenia, lecz opanowała się i wróciła do zbierania z ziemi
papierów, które wypadły jej z ręki, kiedy biegła do wejścia
szpitala okręgowego w Heartfield.
Jej nowy kolega był oszałamiająco przystojny. I wysoki,
jak lubiła. Może te dwa tygodnie, jakie mam spędzić tu, na
głębokiej prowincji, okażą się całkiem przyjemne, pomyślała.
Z delikatnym uśmieszkiem błąkającym się w kącikach ust
zaryzykowała ponowne spojrzenie na gospodarza. Miał wciąż
niezadowoloną minę, ale był boski. Nagle pojęła, że pewnie
czeka na jakieś usprawiedliwienie.
- Przepraszam - powiedziała, upychając papiery w teczce
i wstając. - Proszę sobie wyobrazić, że zgubiłam drogę.
Domyślam się, że mam do czynienia z doktorem Pearsonem -
dodała. Boże, jaki on jest wysoki, pomyślała. Zresztą w
porównaniu z nią, a liczyła niewiele ponad metr pięćdziesiąt,
wszyscy byli wysocy. - Podałabym panu rękę, ale... -
uśmiechnęła się rozbrajająco - w tej chwili to trochę trudne.
Przez ramię miała przewieszoną torebkę na długim pasku,
pod pachą podręcznik medycyny, z którym się nigdy nie
rozstawała, i podniesiony właśnie z podłogi skoroszyt, pod
drugą pachą kilka innych książek, a oprócz tego dźwigała
jeszcze walizkę.
- Hm - mruknął z niedowierzaniem doktor Pearson i
uniósł brwi, a następnie odwrócił się i wszedł do budynku.
Halley patrzyła za nim, uśmiech zniknął z jej twarzy. Co
go ugryzło? Nawet nie pomógł jej nieść bagaży, chociaż,
gdyby się zaoferował, zapewne odmówiłaby. No, no,
rycerskość nie jest tu w modzie, pomyślała i ruszyła za nim.
- Tędy - instruował rzeczowym tonem, kiedy szli świeżo
odnowionym korytarzem do skrzydła zajmowanego przez
administrację. - To będzie pani gabinet - wskazał ręką. - Mój
jest dwa pokoje dalej, a między nimi znajduje się kartoteka. -
Spojrzał wymownie na zwichrowane teczki, które Halley
niosła pod pachą, i dodał: - Utrzymujemy tam wzorowy
porządek.
- Tak jest! - odrzekła tonem żołnierza potwierdzającego
przyjęcie rozkazu i natychmiast pożałowała niewczesnego
żartu. Instynkt podpowiadał jej, że ten mężczyzna nie
przywykł do tego, by się z niego naśmiewano. Może mnie uda
się to zmienić, pomyślała.
Doktor Pearson nie odpowiedział. Lekko tylko kiwnął
głową w jej stronę i oddalił się, zostawiając gościa na progu
gabinetu.
- Uff! - westchnęła Halley, rzucając bagaże na biurko.
Opadła na krzesło, odchyliła się do tyłu, uniosła nogi i oparła
na blacie. No, nie jest to najwygodniejsze siedzisko na
świecie, ale jakoś te dwa tygodnie wytrzymam, stwierdziła w
duchu.
- Spóźniła się pani - powtórzyła na głos słowa Maksa
Pearsona i potrząsnęła głową. - Dwa tygodnie, Halley.
Przyjechałaś tu tylko na dwa tygodnie, więc siedź cicho i rób
swoje.
- Całkiem rozsądne postanowienie - wyrwał ją z zadumy
głęboki, dźwięczny głos. Jak to dobrze, że włożyłam spodnie,
pomyślała i zerwała się z miejsca. - Za dwie minuty
zaczynamy przyjęcia w ambulatorium - poinformował doktor
Pearson i cofnął się, robiąc nowej koleżance przejście.
I znowu, jak poprzednio, nie czekając na nią, ruszył
przodem. Jak gdyby była zadżumiona!
- Widzę, że szpital niedawno malowano - zagadnęła w
nadziei, że Maks zwolni i nawiążą rozmowę.
- Jest pani bardzo spostrzegawcza - rzucił przez ramię.
- Długo pan tu pracuje? - Halley się nie zrażała.
- Dziesięć lat.
- Och.
Dziwne, pomyślała. W wydziale zdrowia dla stanu
Wiktoria powiedziano jej, że szpital okręgowy w Heartfield
zatrudnia lekarzy na sześciomiesięcznych kontraktach. Nic nie
wspomnieli o tym, że ktoś pracuje tu na umowie stałej, na
dodatek już od tylu lat. A może to nieporozumienie, może on
pracuje w kilku różnych szpitalach i przypadek zdarzył, że
akurat dziś ma dyżur w Heartfield?
- Mieszka pan w okolicy?
- Tak.
No, teraz wszystko jasne, pomyślała Halley. Nic
dziwnego, że traktuje mnie jak raroga. Przecież przyjechałam
wizytować szpital i ewentualnie zaopiniować wniosek o jego
zamknięcie.
W poczekalni powitało ich chóralne:
- Dzień dobry, panie doktorze. Maks Pearson przedstawił
Halley recepcjonistce i kilku pielęgniarkom.
- To jest Sheena Albright - oznajmił. - Przełożona
pielęgniarek, instrumentariuszka, siostra oddziałowa, jednym
słowem osoba do wszystkiego. Gdyby pani miała jakieś
pytania, proszę zwracać się do niej.
- Miło mi panią poznać - powitała ją Sheena.
- To mamy nową lekarkę? - zainteresowała się jedna z
czekających w kolejce kobiet.
- Pani Smythe? - zdziwił się Maks Pearson na jej widok. -
To jest doktor Halley Ryan. Spędzi u nas dwa tygodnie i
będzie pomagać w przychodni, odbywać wizyty domowe,
uczestniczyć przy wszystkich zabiegach, zapozna się też z
pracą administracji.
- Aha, czyli to ona zadecyduje, czy szpital zamkną, tak?
- Co? Ona ma być sędzią i ławą przysięgłych w jednej
osobie? - wtrącił jakiś mężczyzna.
- Proszę państwa o spokój - zaczął lekarz. - Dyskusja na
ten temat już się odbyła. Poza tym tu nie jest siedziba rady
miejskiej, a przychodnia i czas zacząć pracę, prawda, pani
doktor? - Spojrzał wymownie na Halley.
Wszystkie oczy skierowane były teraz na nią.
- Słusznie. Tak będzie najlepiej... Skierowała się do
jednego z gabinetów, zaniknęła drzwi, oparła się ciężko o
ścianę i westchnęła. Jak ma spokojnie pracować, jeśli wszyscy
są do niej wrogo nastawieni? Tylko bez nerwów, upomniała
się w duchu i wzięła kilka głębokich oddechów. Kiedy już się
trochę uspokoiła, rozejrzała się dookoła, przejrzała szuflady,
zapoznała się z zawartością szaf z podręcznymi lekami. Potem
z uśmiechem przyklejonym do warg otworzyła drzwi. Głosy w
poczekalni natychmiast umilkły, domyśliła się więc, że
rozmawiano o niej.
- Poproszę karty - zwróciła się do recepcjonistki. - Pani
Smythe? - przeczytała nazwisko z pierwszej z nich.
Nie usłyszała odpowiedzi, lecz natychmiast wszystkie
oczy zwróciły się ku starszej kobiecie, tej samej, która
wcześniej pytała doktora Pearsona o nową lekarkę. Widząc, że
pani Smythe chwyta rączki balkonika i usiłuje się podnieść z
krzesła, Halley pospieszyła jej z pomocą.
- Dziękuję - burknęła kobieta. - Widzę, że jest pani dobrze
wychowana - dodała, kiwając głową. - To już coś.
Odprowadzana bacznym wzrokiem czekających, Halley
eskortowała pacjentkę do gabinetu. Podejrzewała, że owa
kobieta nie przypadkiem znalazła się pierwsza na liście i że
zapewne cieszy się dużym autorytetem wśród mieszkańców
miasteczka. Nie musiała długo czekać na potwierdzenie swych
domysłów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]