pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

MARGARET WAY

 

 

 

Nie ufam tobie

 

 

 

 

The Carradine Brand

 

 

 

 

 

Tłumaczył: William Kozik

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Bezlitosne słońce zmusiło ich wreszcie do rozbicia biwaku. Zmęczeni i spoceni, pragnęli wypoczynku po dniu wypełnionym ciężką pracą. Od wschodu słońca przepędzali bydło z Diabelskiego Wąwozu. Ta odludna okolica była idealnym miejscem do wypasu – liczne zarośla dostarczały pożywienia, a sieć mieniących się kolorami strumyków pozwalała ugasić pragnienie. Nawet w czasie największej suszy pozostawały tam przynajmniej kałuże życiodajnej wody.

Aborygeni unikali okolic Diabelskiego Wąwozu, uważając to miejsce za nawiedzone przez czarną magię. Inni też odczuwali wyjątkową atmosferę tych okolic. Bydło jednak wydawało się nic sobie nie robić z ludzkich przesądów. Przeganianie stada w Diabelskim Wąwozie to ciężki kawałek chleba. W takich warunkach na nic zdaje się pomoc helikopterów. Poza tym ich udział jest bardzo kosztowny, a bydło zaczęło sobie i tak zdawać sprawę, że choć śmigłowiec potrafił narobić wiele hałasu, to nie stanowił on realnego zagrożenia.

Praca ze stadem to niebezpieczne zajęcie. Wymaga odwagi, zręczności i niemałych umiejętności jeździeckich. W pewnym momencie na drodze Rachael Munro, jadącej na rozpędzonej klaczy, pojawił się kangur. Koń stanął jak wryty. Tylko błyskawicznemu refleksowi i silnym dłoniom zawdzięcza to, że utrzymała się w siodle. Była bardzo zmęczona. Flanelowa koszula przylgnęła do mokrych pleców a pot zalewał oczy.

W rozgrzanym powietrzu próżno było szukać ochłody. Gumka, spinająca jej gruby warkocz, nadwerężona słońcem pękła nagle, a uwolnione włosy spłynęły swobodnie wokół ramion dziewczyny. Miała piękne, ciemno-rude loki, choć wcale nie poświęcała dużo czasu na ich pielęgnację. Były dla niej ważniejsze rzeczy. Przy najbliższej okazji zamierzała włosy krótko obciąć.

Odrzuciła puszystą masę loków przez ramię. Chwilę masowała szyję bolącą od ciągłego odwracania się. Przy tej pracy trzeba mieć oczy dookoła głowy. Zazwyczaj niewyczerpalny zasób energii był na niepokojąco niskim poziomie. Pracowała ponad siły w nie spełnionej nadziei, iż to pomoże zapomnieć jej o smutkach. Najgorsze były poranki, które wraz z przebudzeniem uświadamiały jej na nowo, że już nigdy nie zobaczy swego ojca. Desperacko pragnęła wrócić do czasu, gdy jeszcze żył.

 

Mężczyźni pili już popołudniową herbatę. Matt Pritchard, nadzorca na ranczu Miriwin, a zarazem jej najlepszy przyjaciel od czasów dzieciństwa, utykając, podszedł do dziewczyny. W rękach trzymał dwa kubki wonnego naparu. Ten potężny, zawsze pogodny pięćdziesięciosześcioletni mężczyzna wyglądał na bardzo obolałego. Jego noga najwyraźniej przypomniała sobie o niegdysiejszym spotkaniu z rozwścieczonym bykiem. Rachael spojrzała na niego ze współczuciem.

– To nic takiego. Nauczyłem się z tym żyć. Dziś po prostu trochę ją nadwerężyłem. Masz, wypij, zanim wszystko mi się rozleje.

Rachael wzięła kubek, a Matt usiadł obok niej, odganiając leniwe muchy.

– Jak skończysz pić, musisz pojechać do domu. Wystarczająco się już napracowałaś. Dalsza harówka jest ponad twoje siły.

– Odpocznę trochę i zaraz mi przejdzie.

– Nie przyjmuję żadnych argumentów – powiedział Matt, unosząc opaloną dłoń. – Ja mam na sercu twoje dobro. Dlatego zarządziłem postój. Od czasu śmierci taty stawiasz sobie za wysokie wymagania. Rozumiem to, ale chłopcy zaczynają się o ciebie martwić. Trzeba z tym skończyć.

– A więc co mam zrobić według ciebie? Iść do łóżka?

– Tego chyba nie doczekam. Z drugiej strony jednak nie musisz tak się zamęczać. Wiem, co czujesz, co przeżywasz, ale tak dalej być nie może. Opiekuję się tobą od czasu, gdy byłaś małym brzdącem, a więc i teraz nie dam za wygraną. Tym bardziej że twój ojciec odszedł i nikt mnie nie może w tym zastąpić.

– Czy ty trochę nie przesadzasz?

– Ani trochę – w głosie Matta pojawił się gniew. – Porozmawiałbym o tym z twoją macochą, ale to tylko dałoby jej pretekst do wyrzucenia mnie z pracy, a to nikomu nie pomoże. Już najmniej tobie. Odnoszę wrażenie, że ona zbytnio się o ciebie nie troszczy. Nawet nie dostrzega, jaki się z ciebie zrobił chuderlak.

– Chwileczkę, jaki chuderlak? – W oczach Rachael pojawiły się groźne błyski.

– No wiesz. Jesteś taka drobna, delikatna.

– Po prostu straciłam nieco na wadze – obruszyła się dziewczyna. – To wcale nie przeszkadza mi w pracy.

– Nikt nie odmawia ci silnej woli, Rae. Doskonale wypełniasz swoje obowiązki. Po co jednak masz się zabić? To nie ma sensu. Jesteś piękną młodą damą. Masz dwadzieścia trzy lata. Powinnaś cieszyć się życiem.

– Dzikie prywatki? Alkohol? Chłopcy? – naigrywała się Rachael.

– Prywatki i chłopcy to nic nienormalnego. Myślę, że nadszedł już czas, abyś się trochę rozerwała. Twój brat wie, jak się zabawić.

– Scotty ma inny stosunek do życia – odparła dziewczyna sucho.

– Nie broń go. To ty powinnaś urodzić się chłopcem, synem. Przykro mi to mówić, ale twoja macocha zepsuła Scotty’ego. Dlaczego nie mógł zostać tu choć jednego dnia po pogrzebie?

Rachael dobrze wiedziała dlaczego, ale nie chciała do tego wracać.

– On bardzo to przeżył, Matt. Nie potrafił dłużej wytrzymać w tej atmosferze.

– Wystarczyłoby, gdyby tylko trochę pomógł, nic więcej.

– Scotty jest w tym podobny do Soni. Oboje nie lubią smutnych wydarzeń. To jest ludzkie, Matt.

– Dobrze, że jesteś taka dzielna – powiedział w zamyśleniu, wytrząsając resztki herbaty z kubka. – Nie sądzę, abym osądzał zbyt surowo tego chłopaka. Nadszedł czas, aby wziął na siebie część odpowiedzialności, a nie zostawiał wszystkiego na głowie swojej siostry.

– Oczywiście! – zgodziła się Rachael. – Bardzo przydałby się w biurze.

– Tylko jak go tam zaciągnąć? – Mężczyzna nadal był sceptykiem. – Zauważ, że i ty go psujesz. Ten chłopak potrzebuje nieco silnej ręki. Ojciec cię kochał, ale był wobec ciebie bardzo wymagający. Zawsze miałaś ściśle określone obowiązki, podczas gdy Scotty używał wolności. To był chyba jedyny życiowy błąd twego taty.

– Scotty był jego oczkiem w głowie.

– Wiesz tak samo dobrze jak ja, że ten chłopak nie jest stworzony to życia na ranczu – stwierdził Matt ze smutkiem. – Albo się to kocha, albo nienawidzi. Nie ma pośrednich uczuć. Twój ojciec nie przyjmował tego faktu do wiadomości.

– Scotty może się jeszcze zmienić. Jest przecież taki młody.

– Ty nie jesteś o wiele starsza. Jednak nic dla siebie nie chcesz. Nikt cię nigdy nie rozpieszczał.

Rachael pochyliła się i pocałowała Matta w policzek.

– Jesteś bardzo stronniczy, ale muszę się przyznać, że mi to nie przeszkadza. Zawsze stałeś przy mnie. Razem z Wyn. Być może tata nie kochał mnie tak samo jak Scotty’ego, ale jednak mnie kochał.

– Oczywiście, że tak – zapewnił pośpiesznie Matt.

– Dość często ojcowie przedkładają swoich synów nad córki. To, że Scotty odziedziczył większość Miriwin nie jest zaskoczeniem.

– Dostał sześćdziesiąt procent. A ty i macocha resztę do podziału.

– Zapewne decydującym czynnikiem było to, że jestem kobietą. Zawsze powtarzał, że pewnego dnia wyjdę za mąż i odejdę. Nie chciał, aby ranczo dostało się w ręce innej rodziny.

– To nie jest takie proste – stwierdził melancholijnie Matt. – Najprawdopodobniej Scotty i Sonia je sprzedadzą.

– Co ty wygadujesz? – Sama myśl o sprzedaży była tak szokująca, że dziewczyna nie potrafiła powstrzymać dreszczu emocji.

– Musimy sobie zdać z tego sprawę.

– Scotty tego nie zrobi. Pokocha splendor bycia głową na ranczu Miriwin.

– Chcesz przez to powiedzieć, że jest takim samym snobem, jak twoja macocha. – Mężczyzna był najwyraźniej wzburzony.

– I właśnie to powstrzyma go od sprzedaży. Być może nie możemy równać się z Carradine’ami, ale rodzina Munro też coś znaczy. Scotty zawsze lubił pozować na lorda.

– Tym gorzej! Nigdy nie widziałem tak zepsutego chłopaka. Nie żywię dla niego wiele sympatii. Szczególnie po rym, co zrobił po pogrzebie.

– Rozumiem cię, ale ja go kocham i nic tego nie zmieni. Noga najwyraźniej coraz bardziej dokuczała Mattowi.

Twarz wykrzywił mu grymas.

– Wiem, że go kochasz i on kocha ciebie. To jedyna rzecz, która ratuje go w moich oczach. To jednak nie znaczy, że nie zawiedzie twoich nadziei.

– Na pewno nie! Nasza rodzina pracuje na tej ziemi od stu dwudziestu lat. To bardzo długo jak na tę część świata.

– To jest ważne dla ciebie, Rae, ale nie dla twego brata.

I nie zapominaj o macosze. Włożyła wiele wysiłku w przekonanie ojca o dziedzictwie Scotty’ego i założę się, że będzie go namawiała na sprzedanie rancza. Ją zawsze interesowały tylko pieniądze. Teraz będzie miała wielką forsę, zamiast tego wysuszonego kawałka ziemi. Chodzą słuchy, choć zastrzegam, że to tylko plotka, iż Curt Carradine jest zainteresowany kupnem Miriwin.

Rachael gwałtownie pobladła. Ta informacja była wstrząsająca.

– Co ty powiedziałeś?

– Nie unoś się – uspokajał mężczyzna. – Wiem, że wspominanie imienia Curta w twojej obecności, to dolewanie oliwy do ognia. Znasz te stare opowiadania. To zamierzchłe czasy, ale prawdą jest, że już dziadek Curta miał ochotę na tę posiadłość. A przed nim jego ojciec. Na tym tle dochodziło do poważnych spięć pomiędzy Carradine’ami a Munro. Ojciec Curta doprowadził do końca tych waśni. To dobry człowiek. Nie bezwzględny, jak stary, ani tak błyskotliwy, jak Curt, ale zasłużył na ogólny szacunek jako zwolennik pokoju. Nawet on jednak nie ukrywał, że Miriwin stanowi dla ich rodziny łakomy kąsek. Obie posiadłości graniczą ze sobą. Poza tym mamy bardzo dobry dostęp do rzeki. A to jest na wagę złota w czasie suszy. Curt byłby głupcem, gdyby nie kupił tej ziemi przy pierwszej nadarzającej się okazji, a on głupcem nie jest.

– Czy byłby zdolny do usunięcia nas z naszej ziemi? Miriwin nie jest już tak wspaniałe, jak niegdyś, a kupno Landsdown kosztowało go około dziesięciu milionów. Czy to mu nie wystarczy?

– Obawiam się, że nie – odparł Matt. – Curt jest jednym z najlepszych graczy w tym interesie. Rozszerzanie swego imperium to część jego pracy.

– Gdzie usłyszałeś te pogłoski?

– Tak się składa, że aż z trzech lub nawet czterech źródeł. Jedno z nich to Ray Henderson.

– Ten stary nudziarz!

– A zarazem kopalnia informacji. To naturalne, że ludzie spekulują. Nikomu nie spodobał się testament pozostawiony przez twego ojca. Macocha nigdy nie zawracała sobie głowy pracą, a pozycja pani na farmie zobowiązuje. Nie jest podobna do innych kobiet w tych stronach. Ona wywodzi się z miasta i taka już pozostanie. Curt przecież też ma oczy.

– Matt, to co mówisz, to dla mnie zupełna nowość. Znienawidziłabym Curta, gdyby zasadził się na naszą ziemię.

– Mówisz teraz trochę od rzeczy, Rae – mężczyzna potrząsnął ją za ramię. – Curt jest człowiekiem honoru. Stwierdzam tylko, że też na pewno słyszał to, co ludzie mówią. To przecież nic złego. Poza tym wydaje mi się, że się w nim niegdyś podkochiwałaś.

Rachael potrząsnęła głową.

– Dziecinna głupota.

– Spójrz na to z innej strony. Gdyby Scotty z twoją macochą wystawili Miriwin na sprzedaż, to prędzej czy później znalazłby się nabywca. W takim razie, dlaczego nie Curt? On jak nikt inny przywróciłby temu ranczu dawny blask i chwałę.

– Mówisz tak, jakby to wszystko było już postanowione – Rachael patrzyła na Matta ze zdziwieniem. – Mnie nikt jeszcze o tym nie powiedział. Przecież mam dwadzieścia procent udziału. To byłoby nieetyczne, gdyby Sonia rozmawiała z Curtem za moimi plecami.

– Jestem pewien, że Curt nie postąpiłby tak, gdyby przyszło do finalnych rozmów. Poza tym Scotty jeszcze nie przyjechał.

– Sonia zawsze miała oko na Curta. Może zaoferuje mu wiązaną sprzedaż: ranczo i samą siebie. Myślę, że na pewno zrobiłaby tak, gdyby była młodsza.

– Cóż, wcale nie jest stara – stwierdził Matt sucho. – To piękna kobieta dla tych, którzy lubią porcelanowe lalki. Przykro mi, że to mówię, ale czułem się w obowiązku przekazać ci, co się tu szykuje.

– Dlaczego sama tego nie zauważyłam? – W glosie Rachael czuło się obrzydzenie. – Dlaczego nie byłam bardziej podejrzliwa?

– Nie obwiniaj Curta – ostrzegł Matt. – To mógłby być największy błąd twego życia. Curt był przyjacielem twego taty. Często pomagał mu w potrzebie. Od czasu śmierci ojca twoja macocha znalazła w nim oparcie.

– I to mnie mierzi. – W błękitnych oczach dziewczyny pojawiły się złe błyski.

– Dlaczego? – zapytał miękko Matt.

– Myślę o tacie. – Jej policzki oblał rumieniec. – Ledwie spoczął w grobie, a Sonia już ugania się za Curtem Carradine. Jakże to nielojalne. Poza tym, myślę, że ona myli się co do zainteresowania Curta jej osobą...

– Twoja macocha wie, jak się o siebie zatroszczyć. Możesz być co do tego pewna.

– Tak mi brakuje taty! Bez niego dom jest taki pusty. Matt pod granitową skorupą ukrywał wrażliwą duszę. Poklepał delikatnie dziewczynę po ramieniu.

– Twój ojciec był dobrym człowiekiem. Odszedł za wcześnie. Cóż za okropny wypadek. Do tej pory nie mogę w to uwierzyć.

– To stało się zbyt nagle. Zbyt brutalnie.

Przez dłuższy czas w milczeniu wpatrywali się w spaloną ziemię. Alex Munro pracował owego dnia na traktorze. Wyciągał korzenie starego drzewa. Traktor przewrócił się. Fatalny zbieg okoliczności sprawił, że wypadek okazał się śmiertelny.

– Wiesz, że ja nie mogę dać za wygraną. Utrzymamy tę ziemię.

– Chcieć nie zawsze znaczy móc – westchnął mężczyzna. – Tak czy inaczej postaramy się.

– Nie mogę sobie wyobrazić, co zrobilibyśmy bez ciebie.

– Zapytaj swojej macochy. Mam wrażenie, że sam mój widok ją obraża.

– Za mało się kłaniasz, Matt.

– Jestem zbyt dumny. Zupełnie tak jak ty.

 

Rachael zatrzymała się przy strumyku. Pozwoliła klaczy napić się do woli brązowawej wody. Nie zaszkodzi jej. Niegdyś to miejsce było okazem piękna. Słońce zanurzało swe złociste promienie w głębokiej zielonkawej toni otoczonej bujnymi, soczystymi krzewami. Teraz woda leniwie płynęła piaszczystym łożyskiem, a trawa otaczająca brzegi strumyka była wysuszona i zżółkła.

Jeszcze trochę i będzie w domu.

W domu? Rachael poczuła ból. Wiedziała, że tylko dzięki ojcu rodzina trzymała się razem. Minęło zaledwie sześć miesięcy od dnia wypadku – jakże niewiele – tymczasem wystarczyło to w zupełności, aby Rachael zrozumiała, jak niewiele uczucia żywiła dla niej Sonia. Zawsze pozostawała w oczach macochy dzieckiem innej kobiety. Jeżeli istniała kiedykolwiek jakaś więź pomiędzy nimi, to została ona zerwana w momencie śmierci ojca. Tragedia nie zbliżyła ich. Sonia nie potrzebowała jej towarzystwa. Rachael i Scotty pozostali sobie bliscy, lecz dziewczyna z przykrością musiała przyznać, że brat nie wykazywał żadnych oznak zainteresowania prowadzeniem rancza. Ojciec zwykł mawiać, że Scotty z tego wyrośnie. Cóż, nadszedł na to czas. Jeżeli Curt Carradine naprawdę był zainteresowany kupnem Miriwin, to niech Bóg ma ich w swojej opiece.

Po tym, gdy Matt poruszył ten temat, Rachael zaczęła sobie przypominać zdarzenia z przeszłości. Pradziadkowie Carradine’ów i Munrów stanęli kiedyś naprzeciw siebie z bronią w ręku. Dopiero ojciec Curta przywrócił pokój. Wszyscy byli w żałobie, gdy osiem lat temu stracił życie w wypadku lotniczym. Jego żona, przybita stratą, na zawsze opuściła ranczo. Grzechy przodków sprowadziły tragedie na obydwa domy.

Będąc na szczycie wzgórza, Rachael spojrzała w dół na Miriwin. Nie mogła zaprzeczyć, że poczuła, iż jest w niebezpieczeństwie. Czy zmory przeszłości mogłyby ożyć? Miriwin było jej prawdziwą dumą. Piętrowy dom z dużą werandą zbudowany był z cedrowego drzewa na konstrukcji z ręcznie łupanych kamieni. Za czasów dziadka ranczo słynęło z owiec i bydła. Dzięki owcom rodzina dorobiła się fortuny, lecz wraz z kryzysem w przemyśle odzieżowym owce ustąpiły miejsca bydłu.

Widok ze wzgórza był wspaniały. Domostwo Miriwin otoczone drzewami, wśród bujnych ogrodów zasilanych artezyjską wodą, wyglądało wyjątkowo romantycznie. Obraz domu wibrował od rozgrzanego powietrza. Jakże go kochała! Rachael była taka jak przodkowie – Miriwin było dla niej wszystkim, sposobem na życie, którego nigdy nie chciała zmieniać. Inaczej rzecz miała się ze Scottym. Dla niego Miriwin było idealnym miejscem wypadowym na weekendy. Przyjeżdżał zawsze otoczony kręgiem przyjaciół. Urządzał tańce w starej sali balowej i ucztował. Pływał w basenie, urządzonym dla niego przez ich ojca. Dosiadał dorodnych koni i objeżdżał podupadłą, targaną finansowymi przeciwnościami posiadłość, która mimo to wywierała ogromne wrażenie na jego gościach.

Mijając stajnie, Rachael marzyła już o gorącej kąpieli. Oddała wodze klaczy młodemu Eaglehawk, aborygenowi niezastąpionemu przy koniach, i skierowała się w stronę domu. Normalnie weszłaby przez kuchnię Wyn, ale dziś, z jakiegoś powodu, wybrała frontowe wejście. Kątem oka dostrzegła powyginane pręty balustrady balkonu, pilnie potrzebującej troskliwej ręki.

Dźwięk głosów na werandzie zatrzymał ją. O wilku mowa, pomyślała. Gdyby nie była zajęta pracą w Diabelskim Wąwozie, zapewne dostrzegłaby niewielki samolot lądujący na ich terytorium. Rachael spojrzała po sobie. Nie wyglądała najlepiej w przesiąkniętej potem koszuli i zakurzonych dżinsach.

Tak się w jej życiu składało, że nigdy nie wyglądała najlepiej, w chwilach gdy szczególnie potrzebowała pewności siebie. Postanowiła wycofać się chyłkiem.

Było już jednak za późno. Usłyszała niski, miękki głos Soni.

– Rachael, czy to ty? – Pytanie wydawało się być retoryczne, więc Sonia kontynuowała: – Nie uciekaj. Przyjdź tutaj i zobacz kto przyjechał.

Dziewczyna zamknęła oczy przerażona. Była w potrzasku. „Przyjdź tutaj i zobacz kto przyjechał”. Tak jak gdyby nie wiedziała! Ostatnimi czasy przez ranczo przewinął się nie kończący się sznur gości, ale nikogo nie mogła pomylić z Curtem Carradine. Jego stanowczy, męski głos zdradzał silną osobowość, a jednocześnie wydawał się być niezwykle łagodny. Rachael widywała już efekty, jakie ten głos wywierał na kobietach. Włączając w to Sonię. Kiedy ona właściwie zakończyła żałobę?

Rachael wspięła się po schodach, obrzucając mężczyznę ognistym spojrzeniem. John Curtis Carradine. Znała go właściwie od zawsze. Mimo to, gdy zwracał się do niej, nieodmiennie oblewała się rumieńcem. Cóż, rozmowa z osobą o tak wysokim statusie społecznym była zaszczytem. Dlaczego jednak wzbudzał w niej aż tyle emocji?

Na to pytanie nie znajdowała odpowiedzi. Co do jednego była pewna: denerwowało ją zbliżenie tego mężczyzny z Sonią. W jej oczach stanowiło to jaskrawą nielojalność wobec pamięci o ojcu.

Curt podniósł się z krzesła. Jego wysoka sylwetka prezentowała się w całej okazałości. Stwierdzenie, że jest przystojny, byłoby stanowczo niewystarczające. Elektryzujący – to najlepsze określenie, jakie przyszło na myśl Rachael. Twardy, dynamiczny, emanował energią, która wydawała się ogarniać pożogą wszystko, ku czemu się zwrócił.

Choć miał na sobie codzienne ubranie – koszulę koloru khaki, jasne spodnie i lśniące, długie buty – mimo to wyglądał niezwykle elegancko. Po śmierci ojca, Curt już w młodym wieku obarczony został ogromną odpowiedzialnością za los rodziny. Dzięki temu zyskał szczególną charyzmę i pewność siebie stwarzającą wokół niego aurę godną księcia.

Sonia wachlowała się delikatnie. Jej skóra, zabobonnie skrywana przed słońcem, była zabarwiona nienaturalnym rumieńcem. Bladobłękitne oczy lśniły z ożywienia. Wyglądała niezwykle młodo i powabnie. Zupełnie jak mały kociak, pomyślała Rachael.

– Zdejmij ten kapelusz, moja droga – powiedziała jedwabistym głosem. – Nie mogę patrzeć, jak zadręczasz się noszeniem czegoś takiego. To takie niekobiece!

– Lepsze to niż poparzenia słoneczne – odparła Rachael, zdejmując go z głowy.

Zręcznie rzucony, kapelusz zawisł na krześle. Zadowolona z celności, dziewczyna ruszyła w stronę Curta, podając mu swą drobną dłoń.

– Jak się masz, Curt? – Jej głos zdradzał złowrogie zamiary. – Jak zawsze bardzo mi miło widzieć cię w Miriwin – wypaliła pewna celności swej aluzji.

Stwierdzenie nie zadało jednak spodziewanej rany – wywołało jedynie rozbawienie.

– Z rozognionych oczu wnoszę, że twoja legendarna gościnność nie dotyczy wszystkich w tym samym stopniu.

Wręcz przeciwnie – odparła Rachael, na chwilę opuszczając wzrok.

Mężczyzna miał niezwykłe brązowe oczy, potrafiące rzucać groźne błyski. Rachael kojarzyły się z oczami lwa: ich spojrzenie było dostojne, a jednocześnie przerażające.

– Więc cóż takiego robiłaś, aby aż tak się zmęczyć? – zapytał tonem starszego brata.

– Mogę jeszcze ustać na nogach.

– Przecież ty się słaniasz! Usiądź, odpocznij trochę – zarządził, podsuwając jej krzesło.

Instynktownie Rachael skorzystała z propozycji. Bolało ją całe ciało, a nogi trzęsły się z przemęczenia. Na pewno to dostrzegł.

– Znowu przeganiała bydło – wyjaśniła Sonia zatroskanym głosem. – Zawsze staram się ją od tego powstrzymać, ale to niemożliwe.

– Kiedy mnie powstrzymujesz, Soniu? O ile pamiętam, gdy wychodzę, ty zwykle jeszcze śpisz – powiedziała Rachael, wyzywająco spoglądając na macochę.

Spojrzenie Soni pozostało jednak obojętne.

– Nie musisz wykonywać pracy parobka, Rachael.

– Muszę jakoś spędzać czas. Dlaczego nie miałabym robić tego z pożytkiem?

– Powiedz wreszcie, gdzie byłaś?

– W Diabelskim Wąwozie.

– To dzika okolica, Rachael – powiedział Curt, marszcząc brwi. – Dziwię się, że Matt pozwolił ci tam jechać.

– Umiem sobie radzić – ucięła dziewczyna.

– Pewnie, ale to, co robisz, świadczy, że nie potrafisz ocenić niebezpieczeństwa i niepotrzebnie narażasz życie.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl