pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margaret Barker
Wyspa marzeń
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z dołu dobiegał głośny śmiech i tupot. Demelza wychyliła się z kamiennego tarasu, by
przekonać się, co to za hałas. Na podwórzu należącym do starej willi ścigało się dwóch
roześmianych chłopców, nawołując się po grecku. Słońce przyciemniło ich skórę, jeden z nich
był zdecydowanie mocniej opalony. Chłopiec o jaśniejszej karnacji podniósł wzrok. Demelza
zobaczyła błysk jego białych zębów na radosnej twarzy.
Mógł mieć jakieś sześć lat, tyle samo miałby teraz jej syn. Łzy cisnęły jej się do oczu,
grożąc, że za moment zaleją jej policzki. Pełni dobrej woli przyjaciele powtarzali jej, że czas
leczy rany. W jej przypadku to się nie sprawdziło. Wciąż czuła ból. Nabrała głęboko powietrza,
przetarta wilgotne oczy i posłała chłopcu uśmiech.
Przystanął i spojrzał na nią. Zaraz potem jego towarzysz pchnął go lekko i podjęli zabawę.
Demelza obserwowała ich, zastanawiając się, jak to jest być tak szczęśliwym i beztroskim. Obaj
malcy ubrani byli w mundurki pobliskiej szkoły. Ich zmięte koszule świadczyły o tym, że mają
za sobą ciężki dzień.
Kościelny zegar na wzgórzu wybił szóstą. Słońce opadało powoli za horyzont. Jak na
początek maja popołudnie było gorące. Demelza wyglądała wieczoru, który przyniesie
chłodniejsze powietrze. Spojrzała jeszcze raz na dół, zaciekawiona, skąd wzięli się ci dwaj
radośni chłopcy.
Gdy przyjechała tu dziś z lotniska, lokal piętro niżej wydał jej się pusty. Teraz brama
ogrodzonego podwórka stała otworem. Demelza dobrze pamiętała, że sama ją zamknęła.
Raptem poczuła się nieswojo. Wprowadziła się do tej starej, dużej willi, nikogo tu nie znając.
Znalazła się setki kilometrów od miejsc, które były jej bliskie.
Wtem na kocich łbach dziedzińca rozległy się czyjeś kroki. Demelza ujrzała niewysoką,
pulchną kobietę, która, wytarłszy ręce w fartuch, rozpoczęła skierowaną do chłopców tyradę po
grecku. Stało się jasne, że nie powinni znajdować się na podwórzu. Kobieta wskazywała
wyraźnie na otwartą bramę. W tym samym momencie pojawił się w niej wysoki mężczyzna.
Niósł czarną skórzaną torbę. Postawił ją na bruku i zaczął energicznie wyłuszczać coś
kobiecie. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, jakby ją przekonał i uspokoił, i opuściła gestykulujące
nerwowo ręce. Chłopiec, który wcześniej uśmiechał się do Demelzy, w radosnych podskokach
rzucił się na mężczyznę, zasypując go całą masą słów. Trzymał mężczyznę w pasie uczepiony
jak rzep. Kobieta wyciągnęła rękę do drugiego chłopca i wyprowadziła go na zewnątrz.
Solidna żelazna brama zamknęła się z trzaskiem. Wysoki mężczyzna odezwał się najczystszą
angielszczyzną:
– Ianni, ile razy mam ci powtarzać, że musisz informować Katerinę, jeśli chcesz się tu
bawić?
Demelza osłupiała. Oliwkowa skóra mężczyzny i jego śródziemnomorskie rysy wskazywały,
że jest Grekiem. Przewiesił marynarkę przez ramię. Jego rozpięta pod szyją biała koszula była
niemal równie pognieciona jak koszula chłopca. Wyglądał na zmęczonego. Tymczasem chłopiec,
patrząc na niego, przybrał skruszoną minę.
– Przepraszam, tato. Bawiliśmy się z Lefterisem na ulicy przed domem. Chciałem tylko
zobaczyć, czy już jesteś.
Chłopiec także mówił płynnie po angielsku. Demelza była coraz bardziej zaciekawiona.
Mężczyzna podniósł głowę i zauważył jej obecność. Słońce odbiło się w jego oczach. Zmrużył
oczy.
– Dzień dobry. Pani pewnie jest tą nową pielęgniarką. Uprzedzono mnie, że pani dzisiaj
przyjedzie. Jestem Nick Capodistrias.
Pamiętała to nazwisko, usłyszała je w biurze podróży, które ją zatrudniło. A więc tak
wygląda Nicholas Capodistrias, lekarz, z którym polecono jej skontaktować się w razie
problemów w nowej pracy. Przechyliła się mocniej przez murek kamiennego tarasu.
– Nazywam się Demelza Tregarron. Cieszę się, że jesteśmy sąsiadami. Będę wiedziała, gdzie
pana szukać, gdyby...
Urwała. Za bardzo wybiega myślą naprzód. Przecież doktor Capodistrias może uznać, że ona
mu się narzuca. Może wcale nie ma ochoty pomagać jej po godzinach. Wiedziała, że pracuje w
miejscowym szpitalu. Sprawiał wrażenie człowieka, który ma ochotę i potrzebę odpocząć.
– Proszono mnie, żebym się panią zaopiekował, dopóki nie poczuje się pani u nas pewnie –
rzekł obojętnym tonem, który nie zdradzał, co on sam o tym myśli. – Może pani zejdzie?
Napijemy się czegoś. Trudno tak rozmawiać, pani krzyczy do mnie z góry, a mnie oślepia słońce.
Mały Ianni podskakiwał jak piłka.
– Tato, dostanę lemoniady?
– Pewnie. – Doktor Capodistrias znów spojrzał do góry. – Zejdzie pani?
Nie skończyła jeszcze rozpakowywać się, jej rzeczy walały się po całym mieszkaniu.
Wiedziała wszak, że im szybciej się zadomowi, tym będzie jej łatwiej. Poza tym, ojciec i syn
zaintrygowali ją. Chętnie dowiedziałaby się na przykład, czy mama chłopca szykuje właśnie
kolację i czy to ona poda im coś do picia. A jeśli tak, to dlaczego nie wyszła przywitać się z
mężem?
Prócz użytecznych informacji na temat ambulatorium, które mogła uzyskać od Nicka,
istniało zatem mnóstwo niewiadomych. Po raz pierwszy od sześciu lat Demelza poczuła – w
sobie iskrę entuzjazmu. Tak, stanowczy krok, by porzucić dotychczasowe życie, był dobrą
decyzją. Gdyby trwała w miejscu w swoim dojrzałym już wieku (w końcu te trzydzieści dwa lata
na karku), groziłaby jej stagnacja.
– Za pięć minut! – zawołała, wpadła do mieszkania i zaczęła szukać czegoś, w co mogłaby
się przebrać.
Nie zejdzie przecież w skąpych szortach i bluzce bez rękawów. Liczy się pierwsze wrażenie.
Doktor Capodistrias nie powinien stwierdzić, że Demelza nie nadaje się do kierowania nowym
ambulatorium w nadmorskim kurocie. Że przyjechała tu na darmowy wypoczynek, a praca to dla
niej coś drugoplanowego.
Rozglądała się bezradnie po swoim bałaganie. W końcu włożyła białe płócienne spodnie i
stary Tshirt w kolorze limonki, ten zestaw miała już wypróbowany. Chciała wyglądać schludnie i
na luzie, jak prawdziwy zawodowiec po godzinach. Zawodowiec! No tak, miała spore
doświadczenie i chciała, żeby to było widać.
Sprawdziła efekt w wysokim lustrze, przeczesując szczotką włosy. Były długie, kasztanowe.
W ciągu dnia zazwyczaj spinała je na czubku głowy, wieczorem pozwalała im opaść na ramiona.
Zbiegła na dół kamiennymi schodkami, besztając się w myśli. To tylko drink, dziewczyno!
Nie przesadzaj. Po drodze stwierdziła, że ten, kto urządził w tej starej willi dwa osobne
mieszkania, zrobił dobrą robotę. Wyposażając je we wszelkie współczesne udogodnienia,
zachował dawny klimat tego miejsca. Demelza miała pewne zastrzeżenia do hydrauliki, ale
uprzedzono ją, że to słaby punkt na wyspach Grecji. W każdym razie prysznic działał, chociaż,
żeby się dokładnie spłukać, musiała trzymać główkę prysznica w ręce. Miała nadzieję, że da się
zamocować go na ścianie. Może nawet zrobi to sama. W końcu na farmie nieźle radziła sobie z
majsterkowaniem.
Przecięła kamienny dziedziniec i stanęła w otwartych drzwiach, przez które widziała doktora
i jego syna.
– Proszę wejść! – zawołał zza drzwi gospodarz.
Po opuszczeniu słonecznego podwórza mieszkanie wydało jej się mroczne. Znalazła się w
sporym salonie umeblowanym antykami. W serwantce pyszniła się delikatna porcelana: filiżanki
i spodki, oraz srebro i pokaźna liczba kryształów. Ściany zdobiły liczne portrety rodzinne –
pojedyncze i grupowe. Bukiet wiosennych kwiatów na samym środku stołu wywołał uśmiech
Demelzy. Kwiaty stały w słoiku po dżemie, wciśnięte niezgrabnie zapewne rękami Ianniego. Na
tle salonu słoik ów był pełnym ciepła zgrzytem.
Nigdzie nie było za to widać śladu matki chłopca.
Nicholas Capodistrias stanął w drzwiach prowadzących na taras i wyciągnął do niej rękę.
– Witam – rzekł bez emocji, potrząsając jej dłonią. Miał silną rękę. I ciepłą. Demelza
odebrała ten dotyk pozytywnie i spojrzała w brązowe oczy Nicka.
– Proszę usiąść.
Ianni siedział już przy stole na tarasie, zajęty miską chipsów. Podniósł wzrok na Demelzę i
starał się uśmiechnąć, co nie było łatwe z pełną buzią. W zamian przywitał ją niezrozumiałym
bełkotem.
– Zostaw coś dla nas! – rzekł dobrodusznie ojciec, przesuwając miskę na środek stołu. –
Czego się pani napije?
– Czegokolwiek, doktorze, co pan będzie pił – odparła uprzejmie.
– Proszę mi mówić Nick. Mogę zwracać się do pani tym fantastycznym imieniem? Po raz
pierwszy spotykam kogoś o imieniu Demelza.
– Urodziłam się w Kornwalii, mam je po babce. Przyglądał jej się pełnymi wyrazu oczami.
– Piękne. A więc ja napiję się ouzo, Demełzo. Próbowałaś już ouzo?
Potrząsnęła głową.
– Chętnie spróbuję.
Z uśmiechem na twarzy wyglądał młodziej i przyjaźniej. Nie miał więcej niż trzydzieści
kilka lat. Zatroskana, poważna mina, z jaką pojawił się w domu, postarzała go.
Demelza zauważyła, że zamienił szare spodnie od garnituru na stare, wytarte dżinsy, w
których zresztą wyglądał o wiele lepiej. Mówił biegle po grecku i po angielsku, pracował na
słonecznej wyspie i opiekował się małym łobuziakiem – swoim synem. Ianni z miejsca zdobył
serce Demelzy. Z każdą chwilą była bardziej zaintrygowana.
Tak mało o nich wiedziała, i coraz więcej chciała się dowiedzieć.
Nick wciąż się uśmiechał, ale jakoś tak żartobliwie.
– Muszę cię ostrzec, że ouzo smakuje wybornie i jest bardzo mocne. Naleję ci tylko
odrobinę, i to z wodą.
Patrzyła, jak przejrzysty płyn mętnieje pod wpływem wody. Uniosła szklankę do ust i
pociągnęła łyk. Zapiekło ją w gardle, musiała otworzyć usta i wciągnąć powietrze.
Ojciec i syn zgodnie zanieśli się śmiechem.
– Uprzedzałem – powiedział Nick.
Ianni poderwał się na nogi i poklepał ją po plecach.
– Dać ci mojej lemoniady, Demelo?
Rozbawił ją, przekręcając jej imię. Spojrzała na zatroskaną twarz chłopca, który zaglądał jej
przez ramię.
– Bardzo chętnie napiję się lemoniady, Ianni.
Chłopiec pognał do kuchni, skąd wrócił z dużą butelką. Z wielką powagą odkorkował ją i
chciał nalać do szklanki, z której Demelza piła ouzo.
Nick szybko podał jej czystą szklankę i nadzorował syna.
– Zobacz, czy ci smakuje – rzekł chłopiec. Demelza spróbowała i zamyśliła się.
– Doskonała – stwierdziła po chwili. Uśmiechnięty Ianni usadowił się z powrotem na krześle.
– Ianni, spróbuj powtórzyć: Demelza – poprosił Nick. – No, Demel...
– Demel – zaczął chłopiec bardzo starannie.
– I kończy się „za”.
– Za. Demelza, Demelza – wyśpiewywał chłopiec. – Jak się to pisze? Pokażesz mi?
Przyniosę ci zeszyt.
– A właśnie, odrobiłeś lekcje u Kateriny? – spytał Nick.
Ianni wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Prawie. Muszę jeszcze napisać kilka liter. Demelza, patrz.
Była zaskoczona – zeszyt chłopca był porządny i czysty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl