[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SAMANTHA DAY
Nasza trójka
(The three of us)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Późnym wieczorem było duszno i parno. Wydawało się, że nadchodzi burza. Tysiące gwiazd rozjaśniało nadal jednak bezchmurne niebo.
Deanna Hamilton bezskutecznie próbowała zatrzymać senne marzenia. Zdawały się ulatywać, nieposłuszne jej woli.
Usiadła z ciężkim westchnieniem. Wzrok jej padł na stojące na nocnym stoliku zdjęcie Ryana. Jego rysy rozmywały się w mroku. Strzępki wspomnień zaczęły powoli układać się w obrazy. Oto Ryan, pełen życia, zdrowy, radosny, pragnący jej i kochający ją...
Podniosła się ociężale. Oparła się o futrynę okna i patrzyła na sąsiednią posesję. Przez stojące w szeregu drzewa zamigotała powierzchnia basenu. Odbijały się w niej światła pobliskich latarni.
Opanowała ją nagła chęć zanurzenia się w chłodnej wodzie. Czuła niemal, jak czysta toń pochłania ją, zamyka się nad jej rozgrzanym ciałem, sprawia, że gorące myśli, dręcząca tęsknota oddalają się. Spostrzegła, że myśli o czymś, co w zasadzie było zakazane. Woda jednak kusiła. Nikt przecież nie musi się o tym dowiedzieć. Jej nowy sąsiad rzadko bywa w domu, a od kilku dni w ogóle nie dawał znaku życia.
Długo nie mogła się zdecydować. Na pewno nie było to rozsądne. No! Dalej, nie bój się, rozbrzmiewało jej w głowie coraz głośniej.
Nie była w stanie dłużej się opierać. W górnej szufladzie komody wyszperała kostium kąpielowy i po cichu wymknęła się z domu. Za nią, przez szparę w drzwiach, wyśliznęły się dwa małe kociaki i natychmiast zniknęły wśród krzewów ogrodu.
Podeszła szybko do muru odgradzającego obie posesje i wspięła się na stojącą tam ławkę. Wyjrzała ostrożnie. Zgodnie z przypuszczeniami po tamtej stronie nie było nikogo. W oknach sąsiedniego domu nie paliło się światło.
– W porządku. Spróbujemy – mruknęła do siebie i zdecydowanym ruchem podciągnęła się na rękach.
Przerzuciła obie nogi na drugą stronę i usiadła na szczycie muru, uważnie nasłuchując i rozglądając się. Tu, na zewnątrz, było chłodno i przyjemnie. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna wrócić do siebie i zadowolić się odświeżającym prysznicem. Skoro jednak dotarła aż tutaj, nie było sensu wracać. Migocąca powierzchnia basenu stanowiła pokusę nie do odparcia.
Wyciągnęła stopę tak daleko, jak tylko mogła, by dosięgnąć trawnika. Lekko zeskoczyła, otrzepując z rąk okruchy cegły. W sekundę później bezszelestnie zanurzyła się w krystalicznej toni.
Przepłynęła parę metrów pod wodą. Wynurzyła się, by zaczerpnąć powietrza i obróciła się na plecy. Woda była chłodna i przynosiła oczekiwane orzeźwienie.
Patrzyła w niebo, myśląc o swoich snach. Dzięki nim Ryan był znów blisko niej. Choć przez chwilę... Westchnęła i zaczęła pływać znowu.
Wróciły wspomnienia – ostatni weekend, zanim ich świat się zawalił, wyprawa na narty do Quebec, przytulne schronisko. Mogli zajmować się wyłącznie sobą, beztroscy i szczęśliwi.
Deanna dała nurka, chcąc obmyć cisnące się do oczu łzy. Płynęła pod wodą do momentu, aż jej płuca nie mogły już znieść braku powietrza. Wynurzyła się, by je łapczywie zaczerpnąć. Podpłynęła do krawędzi basenu i oparła głowę na rękach. Czuła się rześko. Wspomnienia odpłynęły. Tym razem na pewno z łatwością zapadnie w sen.
Otarła z twarzy krople wody i spojrzała w górę. Nad nią stał mężczyzna... Serce skoczyło jej do gardła. Odepchnęła się gwałtownie od brzegu, patrząc na niego przerażonymi oczami. Zrobił szybki krok do przodu. Ubrany był jedynie w białe szorty, a jego twarz pozbawiona była wyrazu.
– Kim... kim pan jest?
Głos Deanny drżał nieco i brzmiał nienaturalnie głośno w ciszy wieczoru. Powoli starała się przesunąć w płytszy kraniec basenu.
– Wolałbym raczej wiedzieć kim pani jest i co, u licha, robi pani w moim basenie?! Proszę natychmiast wyjść!
Obserwował, jak w panice gramoliła się z wody.
Idąc w kierunku ogrodzenia, czuła w sobie lęk mieszający się z poniżającym uczuciem wstydu. Gdy szła, zostawiała za sobą na chodniku błyszczący, mokry ślad.
– Bardzo przepraszam. Więcej już tego nie zrobię – wyjąkała, oglądając się z wahaniem.
Wyraz jego twarzy przekonał ją, że przeprosiny nie uspokoiły go. Nadal stał sztywno, ze zmarszczonymi brwiami, a gdy poruszył się nagle, Deanna poczuła skurcz w żołądku. Był silny i wystarczająco wściekły, by ją zaatakować. Przyśpieszyła kroku.
– Uciekaj, póki możesz. Zaraz zadzwonię po policję. Deanna nie potrzebowała dalszych ostrzeżeń. Strach dodał jej sił. Podciągnęła się na rękach, przełożyła szybko nogi przez mur i zeskoczyła na swój teren. Pozbierawszy się, choć od skoku bolały ją kolana i stopy, pomknęła do tylnych drzwi. Jeszcze zanim je otworzyła, dobiegł ją złośliwy śmiech.
Chodziła teraz po kuchni w tę i z powrotem, przeklinając się w duchu za szalony pomysł. Czuła nie tylko wstyd. Owszem, jej sąsiad miał prawo złościć się, jednak jego zachowanie przekroczyło pewne normy. Był prawie nieprzytomny z wściekłości, a w jego postawie, w tym śmiechu było coś przerażającego.
Zwykle po czymś takim poszłaby rano przeprosić za incydent. Tym razem postanowiła trzymać się jak najdalej od tego człowieka.
Niezły sposób na rozpoczęcie znajomości, nie ma co, pomyślała. Po chwili wzruszyła ramionami. Najlepiej było chyba zapomnieć o tej sprawie.
Zbyt była wzburzona, by wrócić do łóżka. Włożyła krótki bawełniany szlafrok i usiadła przy stole.
Przed nią piętrzyły się stosy zapisanych kartek. Kreśliła coś bezładnie na jednej z nich, próbując przypomnieć sobie, co napisała poprzedniego dnia. Jej myśli jednak mąciło wyobrażenie, jak też musiała wyglądać, przyparta dosłownie do muru, cała mokra, w kostiumie kąpielowym, w świetle lamp ogrodowych, przeskakująca potem w pośpiechu mur. Jego śmiech brzmiał ciągle w jej uszach tak wyraźnie, jakby stał tuż za jej oknem. Na to wspomnienie skurczyła się w sobie.
Z wysiłkiem skupiła się ponownie nad tym, co dotychczas napisała. Upłynęło nieco czasu, zanim zdołała przejść ze świata realnego do tego, który był wytworem jej wyobraźni. Zrobiła kilka małych poprawek i po chwili zastanowienia zaczęła pisać.
Po jakimś czasie usłyszała natarczywe skrobanie do drzwi. Uniosła głowę, jakby budząc się ze snu. Wstała, przeciągając się i ziewając otworzyła drzwi. Dwa małe kociaki wpadły z impetem do kuchni, kierując się natychmiast do swojej miski.
– Cześć, zwierzaki – powiedziała i zamknęła drzwi. Z szafki wyjęła pudełko karmy dla kotów i dosypała do miski. Słysząc odgłos chrupania, do kuchni wszedł dostojnym krokiem starszy kot. Zatrzymał się na chwilę, by rzucić spojrzenie na swą panią, po czym pomaszerował dalej.
Uśmiechnęła się, widząc z jaką niechęcią patrzył na małe kociaki.
– Musisz się do tego przyzwyczaić, Leo – mruknęła, a on próbował wepchnąć swoją szarą głowę pomiędzy dwie małe, czarne. – One będą z nami mieszkać.
Kiedy skończyły jeść, wypuściła dużego kocura na zewnątrz i zgasiła światło. Weszła na górę do sypialni i natychmiast się położyła, walcząc z pokusą spojrzenia przez okno na dom sąsiada. Chciała szybko zapomnieć o całej tej przygodzie.
Następny dzień zaczął się o wiele za wcześnie. Obudził ją telefon z ofertą szczególnie korzystnego rabatu na czyszczenie dywanów. Odmówiła na tyle grzecznie, na ile pozwalała jej na to złość. Nie znosiła tych telefonicznych domokrążców.
Przytuliła się znów do poduszki, próbując przywołać sen. Po chwili pomyślała jednak, że właściwie miło byłoby rozpocząć dzień tak wcześnie. Miała trochę korekty do zrobienia. Gdyby udało się jej przebrnąć przez to teraz, wieczorem mogłaby pisać dalej.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła piękne, bezchmurne niebo. Zanosiło się na wspaniałą pogodę. Wzięła prysznic i ubrała się. Założyła spodnie khaki i czarną koszulkę. Spięła mokre włosy spinką, mając nadzieję, że poskromi to niesforne loczki, pojawiające się po wyschnięciu. Nastawiła kawę i zdjęła pokrowiec z wiszącej przy oknie klatki z papugami. Dwa ptaszki • natychmiast zaczęły świergotać z ożywieniem, drepcząc to w tę, to w drugą stronę po drewnianej poprzeczce. ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]