pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Meredith Webber
Rozwód przez
pomyłkę
Tytuł oryginału:
Dr Graham's Marriage
Fire Rescue
Przyjaciółki z Westside 01
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jej ostatni nocny dyżur w tym miesiącu na oddziale urazo-
wym miał się ku końcowi. Przez szklane drzwi wychodzące na
podjazd dla karetek Gabi patrzyła, jak blask ulicznych latarń z
wolna płowieje, a wschodzące w sobotni poranek słońce przy-
wraca światu kolory zredukowane przez noc do samych czerni i
szarości.
W jednej z sal zabiegowych opatrywano jeszcze przywiezio-
nego przed świtem pacjenta z wypadku, ale szpital nastawiał się
już w zasadzie na pierwszą falę tych, którzy z zaprezentowa-
niem swoich pomniejszych dolegliwości wstrzymywali się do
rana. Kroplówki przygotowane, kozetki zasłane czystymi prze-
ścieradłami. Grupka pielęgniarek zebranych wokół biurka roz-
prawiała o swoich weekendowych planach. Przekomarzały się z
internistą, zapraszając go, koniecznie z paroma kolegami, na
prywatkę, którą jedna z nich urządzała.
- Ty też czuj się zaproszona, Gabi - powiedziała pielęgniarka,
ale Gabi pokręciła głową.
- Ten weekend zamierzam przeleżeć w łóżku przed telewizo-
rem. Jestem od was starsza i mój metabolizm potrzebuje więcej
czasu na przestawienie się z dyżurów nocnych na dzienne.
- Oj, biedna babcia Gabi - zażartowała jedna z dziew
czyn, a inne, wspierane przez internistę, który od paru tygodni
smalił do Gabi cholewki, zaczęły ją zapewniać, że może kiedyś
tak było, ale teraz trzydziestki nie uważa się za wiek podeszły.
-Niech wam będzie - odrzekła Gabi. - Ale tak czy siak, ten
weekend spędzam w łóżku.
- Ooo!
- A z kim, Gabi?
0 Znamy go?
Kres tym przekomarzaniom położyła syrena nadjeżdżającej
karetki.
- O cholera! - mruknęła Roz. - A już myślałam, że chociaż
raz zejdę z dyżuru o czasie.
Gabi z dwoma pielęgniarkami była już przy drzwiach, a sani-
tariusz pchał w tamtą stronę wózek z aparaturą, na wypadek
gdyby nowy pacjent wymagał natychmiastowej reanimacji.
- Bez paniki! - zawołał kierowca karetki, wysiadając z wozu.
Podał Gabi kilka spiętych zszywaczem kartek. - Nieprzytomny,
ale oddycha, nie krwawi. Kierowca śmieciarki znalazł go w
rynsztoku. Myślał z początku, że to kupka szmat. Wracaliśmy
akurat tamtędy z wezwania.
Gabi spojrzała na bladą, lecz niezwykle urodziwą twarz mło-
dego mężczyzny leżącego na noszach, które sanitariusz wyta-
czał z karetki.
- Narkotyki? - spytała ze ściśniętym sercem.
- Chyba tak - mruknął sanitariusz, wyraźnie nieskory do
wdawania się w dyskusje. On też kończył dyżur i chciał jak naj-
szybciej znaleźć się w domu.
- Dajcie go do środka - powiedziała Gabi i przebieg-
ła wzrokiem papiery, które wręczył jej kierowca. - Miał jakieś
dokumenty?
- Żadnych.
- Miejmy nadzieję, że przypomni sobie, kim jest, kiedy się
ocknie. Jeśli nie, trzeba będzie czekać, aż ktoś go zacznie szu-
kać.
Gabi zarejestrowała nieznanego pacjenta i przystąpiła do ru-
tynowego badania wstępnego.
Drogi oddechowe - drożne, oddech - miarowy, krążenie - w
normie. Gdzie zatem przyczyna utraty przytomności?
Z pomocą sanitariusza i pielęgniarki rozebrała lejącego się
przez ręce mężczyznę. Bliższe oględziny jednak nie wykazały
żadnych obrażeń zewnętrznych, żadnych starych zrostów po
wkłuciach, żadnych świeżych śladów po igle. Tych parę zasi-
nień na nogach i rękach powstało raczej w wyniku upadku niż
pobicia. Pociągnęła nosem, ale nie wyczuła owocowego zapa-
chu kwasu ketonowego, charakterystycznego dla śpiączki diabe-
tycznej. Obmacała głowę - nic.
Pielęgniarka naciągnęła na bezwładne ciało szpitalną koszu-
lę.
- Pobiorę krew do analizy, a potem wyślę go na rentgen -
oznajmiła Gabi. - Mogłabyś ich uprzedzić, że zaraz tam będzie-
my? Niech, dyżurny radiolog zadecyduje, czy potrzebna jest
jeszcze tomografia.
Pielęgniarka wybiegła z pokoju.
Gabi podniosła żyłę w zgięciu łokcia mężczyzny i wprowa-
dziła w nią igłę. Zamierzała pobrać kilka próbek, zmieniając
tylko strzykawki. Przytrzymała igłę pal cem, przymocowała do
niej pierwszą strzykawkę, pociągnęła za tłoczek, i w tym mo-
mencie rozpętało się piekło. Przejście od całkowitego bezruchu
do dzikiej agresji nastąpiło tak nagle i było tak niespodziewane,
że pielęgniarka, która weszła w tym momencie do pokoju, nie
zdążyła uskoczyć przed wierzgającymi nogami pacjenta i kop-
nięta w szczękę odleciała pod ścianę. Mężczyzna machnął ręką
jak cepem, igła wystrzeliła z żyły niczym strzała z łuku i wbiła
się w prawe ramię oniemiałej Gabi.
- Nie dotykać mnie, nie dotykać! - zaryczał pacjent i jego
wrzaski nakładające się na pisk przerażonej pielęgniarki, ścią-
gnęły do gabinetu jeszcze jedną pielęgniarkę, sanitariusza oraz
dwóch ochroniarzy.
Gabi, z niezmąconym spokojem, do którego w rze-
czywistości było jej bardzo daleko, wyciągnęła igłę ze swego
ramienia, odłożyła ją na wózek, wycisnęła z nakłucia kropelkę
krwi i przemyła rankę alkoholem.
Dwaj ochroniarze rzucili się tymczasem na szalejącego pa-
cjenta i obezwładnili go.
Gabi, nie zwracając uwagi na trwającą obok szamotaninę,
pomogła pielęgniarce podnieść się z podłogi i upewniwszy się,
że nic jej nie jest, powiedziała:
- Idź się czegoś napić, zjedz coś... Wiem, kończysz już dyżur,
ale zanim pójdziesz do domu, posiedź chwilę i ochłoń.
Pozbierała z podłogi rozsypane papiery, oddała je drugiej
pielęgniarce i kazała je zanieść do rejestracji. Dopiero teraz od-
wróciła się do pacjenta, który, już spokojny, siedział na kozetce
ze spuszczonymi nogami, nadal na wszelki wypadek przytrzy-
mywany przez dwóch ochroniarzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl