[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Paula Marshall
Zrządzenie losu
Rozdział pierwszy
„Ach, droga pani Pogarda!Więc pani jeszcze żyje?"
Szekspir,
Wiele hałasu o nic,
(przeł. Zofia Siwicka)
- Zatem lord Axforde także nie?
Panna Louisa Landen zadała to pytanie, nie przerywając pra
cowitego pokrywania hartem kawałka płótna. Wydawało się, że
wypowiedziała je całkowicie obojętnym tonem, ale Stacy Blan-
chard znała ją zbyt długo. Podejrzliwie uniosła ciemną głowę,
odrywając wzrok od dokumentów rozłożonych na biurku.
- Pytasz, Louiso, czy stwierdzasz fakt?
- Co tylko sobie życzysz, moja droga - padła łagodna od
powiedź. Louisa nie odrywała oczu od wyszywanego na płót
nie pawia. - Muszę dodać, że wcale mnie nie zdziwiła twoja
odmowa. Odrzuciłaś przecież wszystkie dotychczasowe ofer
ty, ale...
Urwała, pochłonięta rozstrzyganiem palącej kwestii, czy
użyć teraz nici jasno-, czy ciemnoniebieskiej.
Stacy napisała datę: 24 października 1818 roku, i niecierp
liwie machnęła gęsim piórem, na którym na szczęście nie po
został już atrament.
- Nabrałaś ostatnio denerwującego zwyczaju niekończenia
zdań - mruknęła.
Louisa uniosła wzrok na swoją niegdysiejszą wychowan
kę i uczennicę, obecnie przystojną kobietę dobiegającą trzy
dziestki. Stacy siedząca za swoim biurkiem w siedzibie banku
Blanchardów w samym sercu londyńskiego centrum finanso
wego nie była konwencjonalnie piękna. Kryło się w niej coś
więcej. Miała owalną twarz, delikatną karnację w odcieniu ko
ści słoniowej, olśniewające zielone oczy i ciemne, lekko kręco
ne włosy, teraz ściągnięte w ciasny węzeł na karku - co tylko
podkreślało czystą linię klasycznego profilu.
- Moja droga, mimo wszystko lord Axforde jest kwintesen
cją elegancji i dobrego smaku. Wydaje się człowiekiem wraż
liwym i wyrozumiałym, no i na tyle bogatym, by nie trzeba
go było podejrzewać, że żeni się z tobą ze względu na skarbiec
banku Blanchardów.
Summa summarum,
trudno o kogoś bar
dziej stosownego dla ciebie. Przystojny, w miarę bystry męż
czyzna... Czegóż więcej miałabyś pragnąć?
Takiej właśnie odpowiedzi Stacy mogła oczekiwać. Loui
sa powtarzała to samo z drobnymi tylko zmianami przy każ
dej z sześciu propozycji matrymonialnych, które Stacy zdąży
ła już odrzucić. Wyjątkiem była, rzecz jasna, ta złożona przez
Baverleya Fancourta, który nawet nie próbował ukrywać, że
czyha na jej majątek.
Louisa mogła sobie być najstarszą, a szczerze mówiąc, jedy
ną przyjaciółką, to jednak nie dawało jej prawa do decydowania,
kto ma zostać mężem Stacy. Ona sama poradziłaby sobie z tym
doskonale, gdyby tylko zamierzała w ogóle wyjść za mąż.
Stacy wstała zza biurka i przemierzyła piękny pokój, przy
pominający bardziej olbrzymi salon niż biurowy gabinet, po
kój urządzony ściśle według wskazówek ojca, w którym po
jego śmierci nie wprowadziła żadnych zmian. Zatrzymała się
przy oknie, by odsunąć aksamitne zasłony w kolorze głębo
kiej zieleni - miała na sobie sukienkę w tym samym odcieniu
- i spojrzeć na kopułę katedry św. Pawła.
- Doprawdy, Louiso? To interesujące - odezwała się nie
co ironicznie - bo muszę ci powiedzieć, że kiedy lord Ax-
forde prosił mnie o rękę, odniosłam nieodparte wrażenie, że
oświadcza się bankowi, a nie kobiecie.
Parsknęła śmiechem, wpatrując się w budynek katedry tak
uważnie, jakby podziwiała ją po raz pierwszy w życiu.
- Nie przesadzaj, moja droga - odparła Louisa chłodno. -
Mówiłam ci już zresztą to samo, kiedy byłaś dzieckiem. Jestem
pewna, że lord Axforde powiedział wyłącznie to, co jest sto
sowne w takich okolicznościach.
Stacy, nadal odwrócona do niej tyłem, zacisnęła usta
w cienką kreskę i zacisnęła pięści.
- Och, z całą pewnością. Stosowne przy każdej transakcji
handlowej, bez wątpienia. Czekałam tylko, kiedy zapyta, czy po
naszym ślubie bank utrzyma równie wysokie stopy procentowe!
- Pokręciła głową, widząc spłoszone spojrzenie Louisy. - Gorzej,
miał minę, jakby łykał gorzkie lekarstwo. Było jasne, że jest go
tów zapłacić każdą cenę, żeby tylko dostać pieniądze Blanchar-
dów i kupić sobie za nie tytuł książęcy. Nawet jeśli oznaczałoby
to poślubienie kogoś takiego jak ja.
- Ach, daj spokój! - Panna Landen uniosła w końcu wzrok
znad haftu. - Nie osądzaj sama siebie tak surowo, moja droga.
Źle go zrozumiałaś, jestem pewna. Bardzo nieliczne kandy
datki na żony są tak urodziwe i tak
comme il faut
jak ty.
- I tylko nielicznym tak bardzo brakuje wysokiego urodze
nia jak mnie - odparła z werwą Stacy, wracając na swoje miej
sce za biurkiem.
Mebel ten stanowił jedną z innowacji wprowadzonych
przez jej ojca; zastąpił staroświecki pulpit, przy którym trzeba
było pracować na stojąco.
Stacy obrzuciła wzrokiem rząd olejnych portretów na
przeciwległej ścianie. Starsze nie przynosiły chwały ich twór
com, sporządzone przez wędrownych pacykarzy za kilka szy
lingów, za to dwa ostatnie były wspaniałe - jeden pędzla ucz
nia Gainsborough, drugi zaś Romneya.
- Mój pradziadek zaczynał jako hugenocki handlarz uliczny,
a później dorobił się na lichwie. - Wskazała najstarszy portret.
- Dziadek przejął po nim i długo prowadził kantor, aż w koń
cu założył bank Blanchardów, który ojciec rozwinął w najbo
gatszy bank w Anglii. - Machnęła ręką w kierunku portretu
pędzla Romneya. - Jego ojciec wysłał go do Harrow, gdzie
nabrał manier i gustu dżentelmena, i wreszcie pojął za żonę
damę z arystokratycznego rodu, ale to przecież nie czyni nas
szlachtą. I szlachta tak naprawdę nas nie akceptuje, pomimo
że łasi się do Blanchardów, kiedy tylko potrzebuje pożyczki na
hazard i inne szaleństwa. - Otwierając dużą czerwono-złotą
księgę rachunkową leżącą na jej biurku, dodała niemal brutal
nie: - Chciałabyś, żebym ci odczytała wykaz pożyczek, jakich
udzieliliśmy przedstawicielom angielskiej śmietanki towarzy
skiej, i powiedziała, ilu z nich nawet nie próbowało ich spła
cić? Jestem tylko córką bankiera, która w dodatku pracuje jak
mężczyzna, prowadząc bank Blanchardów, i to z powodze
niem. - Zamknęła księgę. - Czy wiesz, co on mi powiedział,
Louiso, pośród tych udawanych wyrazów miłości i podziwu?
Oczekuje, że po ślubie przestanę się głupio bawić w prowadze
nie banku i mianujemy jakiegoś dyrektora, który mnie w tym
wyręczy, bym mogła w pełni poświęcić się obowiązkom mał
żonki kogoś o jego pozycji.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]