pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dailey Janet - Ślepa na miłość.
STRESZCZENIE:
Tragedią Sabriny było już nie tylko to, że straciła wzrok, lecz to, że straciła również Baya. Duma i kalectwo
nie pozwoliły jej uwierzyć w miłość o mężczyzny. Dlatego go odtrąciła. I teraz jest nie tylko ślep ale i głucha
na wszystko. Odszedł... i ona już nigdy ni usłyszy jego ciepłego głosu. Została sam na s m ze swoimi
rzeźbami...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przenikliwe krzyki mew rozbrzmiewały w rześkim powietrzu. Wiejący znad Pacyfiku wiatr obracał łodzie
stojące przy nabrzeżu.
Błękitny continental zaparkował przed portem jachtowym. Za kierownicą siedziała oszałamiająco piękna,
trzydziestoparoletnia kobieta o płomiennie rudych włosach.
Zgasiła silnik, położyła dłoń na klamce i dopiero wtedy spojrzała na pasażerkę swoimi urzekającymi,
zielonymi oczami.
- Jest raczej chłodno, Sabrino. Chyba powinnaś poczekać tutaj, podczas gdy ja sprawdzę, czy twój ojciec już
wrócił - brzmiało to jak stwierdzenie, nie jak propozycja.
Sabrina otworzyła usta, żeby zaprotestować. Miała dość traktowania jej jak kaleki. Nagle zrozumiała, że
Debora wcale nie myśli o jej zdrowiu, tylko chce trochę pobyć sam na sam z Jej Ojcem.
- Jak sobie życzysz - zgodziła się niechętnie i zacisnęła dłoń na ciemnej lasce z dębowego drewna.
Odprężyła się nieco, gdy tamta odeszła. Dziewczyna jej ojca. Miał wiele przyjaciółek od czasu śmierci swojej
żony, co nastąpiło przed dwudziestu laty. Jednak Debora nie była po prostu jedną z nich. Gdyby przed
ośmioma miesiącami Sabrina nie miała wypadku, zielonooka piękność. byłaby już jej macochą.
Przed tamtym okropnym zdarzeniem Sabrina cieszyła się, że ojciec poznał wreszcie kobietę, z którą chce
się ożenić. Debora co prawda nie znalazła u niej pełnej akceptacji, lecz nie miało to znaczenia, skoro ojciec
czuł się szczęśliwy.
Ale wtedy Sabrina była zupełnie niezależna. Miała nieduże mieszkanie, pracę, a przed sobą całe życie. A
teraz. ..
Dlaczego właśnie ja, pomyślała nie wiadomo który już raz. Stanowczo miała zbyt dużo czasu na myślenie.
Wiecznie roztrząsała, co by było, gdyby... Ale kalectwo okazało się trwałe, co zgodnie powtarzali kolejni
specjaliści.
Przez resztę życia pozostanie nie sprawna i tylko cud mógłby to zmienić. .
Poczuła gniew. Czy już zawsze będzie musiała czekać w samochodzie albo siedzieć w domu, a ktoś inny w
tym czasie zdecyduje, co jest dla niej najlepsze?
Nagle przyszła jej pewna myśl do głowy. A jeżeli Debora chciała się spotkać z jej ojcem na osobności tylko
po to, by móc bez przeszkód namówić go na wysłanie Sabriny na rehabilitację?
Nie chcę tam jechać, nie chcę, nie chcę, buntowała się w myślach. Ale co mogę zrobić? Jestem kompletnie
zdana 'na pomoc innych. A jeśli ona właśnie teraz przekonuje ojca, a ja tu siedzę i potulnie czekam na
rozwój wydarzeń?
Setki razy przemierzała trasę między parkingiem a keją, przy której ojciec cumował ich jacht. Jeśli zachowa
spokój i środki ostrożności, to nie powinna mieć specjalnych kłopotów z dotarciem tam teraz.
Usłyszała świst wiatru i uniosła rękę, by sprawdzić, czy jej brązowe włosy są nadal mocno upięte na czubku
głowy.
Czując dreszcz emocji, otworzyła drzwiczki i wysiadła.
Ujęła mocniej laskę i powoli ruszyła w stronę portu. Szło jej łatwiej, niż przypuszczała. Zachęcona
początkowym sukcesem, nieświadomie przyśpieszyła kroku, co wkrótce okazało się zgubne w skutkach.
Potknęła się o krawężnik i runęła jak długa na chodnik, gubiąc przy tym laskę.
Podniecenie zniknęło bez śladu, czuła już tylko gniew. Drżącą ręką zaczęła szukać laski, jednak
bezskutecznie. - Niech to szlag! - zaklęła, wściekła na własną głupotę.
Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ojciec ją teraz zobaczył. Od razu przekonałyby go argumenty
narzeczonej, że Sabrina potrzebuje profesjonalnej opieki. Oparła się na łokciu i próbowała opanować
ogarniającą ją panikę.
- Nic się pani nie stało? - W męskim, przyjemnie niskim głosie, brzmiały troska i rozbawienie. .
Skierowała głowę w stronę przechodnia, czerwieniąc się ze wstydu i upokorzenia. Jej twarz przybrała dumny
wyraz.
- Nic mi nie jest. Czy mógłby mi pan podać moją laskę?
- Oczywiście - głos zabrzmiał tym razem poważnie.
- Proszę· Wyciągnęła rękę, lecz jej dłoń pozostała pusta. Ktoś ujął ją pod ramiona i podniósł, zanim zdążyła
zaprotestować.
Długie palce Sabriny dotknęły· muskularnego przedramienia. Słonawa woń morza zmieszała się z
korzennym zapachem wody po goleniu. Sabrina była wysoka, jednak nieznajomy musiał być zdecydowanie
wyższy, gdyż jego cie, pły oddech poruszył opadającą jej na czoło grzywkę. Przewieszona przez jego ramię
laska uderzyła ją w nogę.
- Proszę mnie puścić - powiedziała cierpko i wzięła laskę.
- Rozumiem, że nic panią nie boli, z wyjątkiem zranionej dumy? - zakpił, lecz spełnił jej żądanie.
- Dziękuję za pomoc - dodała z wymuszonym uśmiechem. .
Odwróciła się i poczekała chwilę, aż mężczyzna odejdzie. Po chwili zrozumiała, że on się nie ruszy, póki nie
będzie pewny, iż rzeczywiście nic się jej nie stało. Nie życzyła sobie jego pomocy. Zdecydowanie postąpiła
krok do przodu.
Głośne trąbienie klaksonu i wizg opon rozległy się równocześnie. Ktoś ją złapał wpół i odciągnął do tyłu.
- Chce się pani zabić? - W zachrypniętym ze zdenerwowania głosie nie było nawet cienia uprzejmości. - Nie
widzi pani samochodu, czy co?
- Jakim cudem, skoro jestem ślepa?
Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze, po czym obrócił ją przodem do siebie. Czuła na sobie jego
palący wzrok. Silne palce bezceremonialnie ujęły ją pod brodę i uniosły jej twarz do góry. Ten jeden jedyny
raz Sabrina odczuła zadowolenie, że nie widzi. Nie zniosłaby widoku współczucia, jaki niewątpliwie malował
się na twarzy nieznajomego.
- To czemu, do cholery, od razu pani tego nie mówi?
- warknął gniewnie. - I czemu nie nosi pani białej laski?
- A niby dlaczego muszę ją nosić? I jeszcze może czarne okulary? ~ odparowała jadowicie. - A najlepiej,
żebym chodziła z miseczką i tabliczką na szyi i żebrała o wsparcie dla biednej niewidomej? Czemu mam być
jak napiętnowana? Nie życzę sobie wzbudzać niczyjego zainteresowania i dlatego nie mam białej laski.
- Omal nie przypłaciła pani tego życiem - odparł ponurym głosem. - Gdyby ten kierowca wiedział, że pani go
nie widzi, toby panią przepuścił. Ja,k pani nadal będzie się tak głupio zachowywać, to długo pani nie pożyje.
-' Nawet pan nie wie, jak upokarzające jest pokazywanie wszem i wobec swojego kalectwa.
- Za to wiem, dlaczego odrzuca pani współczucie innych ludzi - zauważył uszczypliwie. - Po prostu jest pani
zbyt zajęta ciągłym użalaniem się nad sobą. ' ,- Ze wszystkich najbardziej aroganckich... - I zamiast .
kończyć zdanie, nagle wymierzyła mężczyźnie policzek. Trafiła bezbłędnie, gdyż przedtem dobrze oceniła
jego wzrost. ' Nie zdążyła nawet opuścić ręki, gdy on jej oddał! Uderzył lekko, jednak Sabrina była
wstrząśnięta do głębi. - Jak pan śmiał uderzyć niewidomą? - wysyczała z furią.
- Wydawało mi się, że nie życzy sobie pani żadnego' ulgowego traktowania? - zadrwił. - A może jednak liczy
pani na specjalne przywileje, gdy policzkuje kogoś? Zachowuje się pani jak dziecko, które raz woła, że jest
dorosłe, a kiedy indziej, iż jest jeszcze małe. Obawiam się, że ,trzeba się na coś zdecydować, droga pani.
- Pan jest nie do zniesienia! - rzuciła, gdyż nie znalazła innej odpowiedzi i odwróciła się tyłem - Nie tak
szybko - chwycił ją mocno i zatrzymał. - Jest pani nieznośna jak mały bachor. Czy w ogóle zdaje pani sobie
sprawę, w jakim kierunku teraz idzie?
- Niech mnie pan zostawi! - zażądała stanowczo.
- Doskonale dam sobie radę sama.
Wyczuła, że obojętnie wzruszył ramionami.
- Czy pani się to podoba, czy nie, najpierw się upewnię, że bezpiecznie dotarła pani do celu' swojej
przechadzki.
Będę szedł tuż za panią.
Zrozumiała, iż protesty nie zdadzą się na nic. Wiedziała też, że nie może się pokazać w porcie z obcym
mężczyzną w charakterze opiekuna. Ojciec by pomyślał, iż nie można jej spuścić z oka nawet na pięć minut.
Zacząłby zadawać pytania i od razu by się wydało, że najpierw się przewróciła, a potem omal nie wpadła
pod samochód. Nie mogła do tego dopuścić.
Zawróciła w kierunku, z którego przyszła. Zamierzała minąć nieznajomego, on jednak zastąpił jej drogę.
- Dokąd pani idzie?
- Do samochodu.
- Co to za samochód?
- Błękitny continental... stoi za pańskimi plecami.
- Kiedy panią zobaczyłem, szła pani w zupełnie inną stronę· Zacisnęła zęby. .
-Chciałam się udać do portu, żeby spotkać mojego ojca i Deborę. Jednak, skoro upiera się pan przy
pilnowaniu mnie, to wolę zaczekać na nich w samochodzie - wyjaśniła ze zjadliwym uśmiechem.
- Poszli pożeglować, a panią zostawili w wozie? - spytał tonem potępienia.
- Nie, ojciec pływał sam, przyjechałyśmy, żeby go zabrać. Długo nie przychodzili, zamierzałam sprawdzić, co
ich zatrzymało.
- Debora to pani siostra?
-. Widzę, że szalenie pana zajmuje wtykanie nosa w cudze sprawy... Debora to narzeczona mojego ojca.
Silna dłoń ujęła ją pod ramię i skierowała do samochodu. Po chwili koniec laski Sabriny uderzył o zderzak.
- Niech pani opisze łódkę ojca. Sprawdzę, czemu ich Jeszcze me ma.
- Dziękuję - odmówiła ostro. - I tak uważa, że potrzebuję niańki. Jeśli będzie pan robił za mojego posłańca, to
nigdy go nie przekonam, iż sama potrafię wycierać sobie nosek i robić inne, równie skomplikowane rzeczy...
W jej głosie brzmiało rozdrażnienie. - Czy jeśli dam słowo, że nie ruszę· się z samochodu, to zostawi mnie
pan wreszcie w spokoju?
- Obawiam się, że pani ojciec i tak się dowie o naszym spotkaniu. - A to czemu? - spytała gniewnie.
- Czy ta pani Debora jest przypadkiem ruda?
- Owszem.
- No to właśnie tu idą. Pani ojciec patrzy na nas z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Proszę, niech pan odejdzie.
- Lepiej nie. Gdybym znajdował się na jego miejscu, to byłbym bardzo podejrzliwy, gdyby jakiś obcy kręcił się
koło mojej córki, a potem zwiał na mój widok - wyjaśnił nieznajomy.
- Nie! - szepnęła rozpaczliwie. Usłyszała szczęk otwieranej i zamykanej bramy do portu.
- Niech pani przestanie mieć taką minę, jakbym robił pani jakieś nieprzyzwoite propozycje. Proszę się
uśmiechnąć... - W jego ciepłym, niskim głosie słychać było przyjazne rozbawienie.
- Sabrino! - Wyczuła, że ojciec jest trochę zaniepokojony. - Czyżby znudziło ci się czekać?
Przywołała na twarz wymuszony uśmiech, wiedząc, że i tak nic się nie ukryje przed jego badawczym
spojrzeniem.
- Cześć, tatku - starała się, by zabrzmiało to zupełnie swobodnie. - Dobrze ci się pływało?
- Jakżeby inaczej? - roześmiał się.
Sabrina nagle zdała sobie sprawę, że tak starała się przekonać obcego, żeby sobie poszedł, iż nawet nie
pomyślała o jakimś wiarygodnym uzasadnieniu jego obecności. Jednak on sam rozwiązał ten problem.
- Domyślam się, że mam przyjemność z ojcem panny Sabriny? Właśnie pytała mnie, czy nie widziałem w
porcie jachtu o nazwie "Lady Sabrina". Moja łódź, "Fortuna",
cumuje niedaleko pańskiej. Pozwolą państwo, że się przedstawię. Bay Cameron.
- Grant Lane - Sabrina usłyszała, że ojciec odetchnął z ulgą.
Bystry facet, pomyślała z uznaniem. W porcie znajdowała się tylko jedna "Lady Sabrina", Bay skojarzył to
błyskawicznie z jej imieniem i znalazł przekonywającą wymówkę.
Ojciec dotknął lekko jej ramienia, zwróciła więc ku niemu uśmiechniętą twarz.
- Chyba się o mnie nie martwiłaś, co?
- O takiego wytrawnego marynarza jak ty? Nigdy w życiu. Mimo że byłeś pozbawiony najlepszego
pomocnika, jakiego kiedykolwiek miałeś - roześmiała się.
- To prawda. - Ton jego głosu sprawił, że pożałowała, iż nie ugryzła się w język. Nie zamierzała mu
przypominać o tych niezliczonych godzinach, które spędzili razem, żeglując po wodach zatoki. Kiedyś. Przed
wypadkiem.
- Kobiety zawsze się denerwują, gdy mężczyźni wypływają w morze - Bay Cameron przerwał niezręczną
ciszę. - Taka już nasza kobieca natura - jęknęła zalotnie Debora. - I to właśnie ona wam się w nas podoba.
- To prawda - przytaknął ojciec. - Proszę, poznajcie się. To moja narzeczona, Debora Mosely.
- Bardzo mi miło, panno Mosely, jednak nie będę państwa już dłużej zatrzymywał - odparł uprzejmie Bay
Cameron.
- Dziękuję, że dotrzymał pan towarzystwa mojej córce - powiedział ze szczerą wdzięcznością ojciec.
- I ja też dziękuję, panie Cameron. - Sabrina z niechęcią musiała przyznać, że ten okropny człowiek jednak
nie wydał jej. - Jestem panu naprawdę zobowiązana.
- Wiem.' Sabrina, jak większość niewidomych, miała niezwykle wyczulony słuch. Tamci dwoje z pewnością
nie zauważyli lekkiej kpiny w jego głosie. Oznaczało to, że dawał jej do zrozumienia, iż wie, za co Sabrina
mu dziękuje.
- Prawdopodobnie zobaczymy się jeszcze kiedyś - dodał niezobowiązująco. - Do widzenia.
Słuchała oddalających się kroków i zastanawiała się, jakim cudem ten bezczelny facet umiał zachować się
tak elegancko i nie zdradzić prawdy. Na pewno zrobił to ze współczucia dla niej. Nie mogło być innej
przyczyny, bo przecież od razu zauważyła, że charakter ma okropny. Istny tyran.
- Myślałam, że poczekasz na nas w samochodzie - Powiedziała z dezaprobatą Debora, gdy już ruszyli.
- Chciałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
- Wyszło ci to na dobre, masz takie zaróżowione policzki - zauważył ojciec. - Chyba powinnaś robić to
częściej.
Nie miała pojęcia, czy była to tylko zwykła uwaga, czy też raczej wskazówka, że Debora jednak rozmawiała
z nim o tym nowym ośrodku dla niewidomych, gdzie chciała ją wysłać.
- -Czy spotkałaś już przedtem tego mężczyznę? - spytała Debora.
- Nie. Czemu pytasz? - Zaniepokojona, nieświadomie przybrała napastliwy ton.
- Po prostu nigdy .nie miałaś zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi, to wszystko.
- Chodzi ci o to,· że przed wypadkiem nie miałam takiego zwyczaju - sprostowała może nieco zbyt ostro. I
bynajmniej nie dlatego, że byłam nieśmiała. Nadal zresztą nie jestem. A w dodatku spytałam go tylko o tatę.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Sabrina niepotrzebnie odpowiedziała tak zjadliwie, ale czasami nadmierna
troskliwość przyszłej macochy działała jej na nerwy.
, - Jak sądzisz, Grant, czy to jeden z tych znanych Cameronów? - Debora przerwała nieprzyjemne milczenie.
- Nie przypominam sobie, żeby jacyś inni mieli łodzie w porcie jachtowym - odparł ojciec. - Bez wątpienia
pochodzi z rodziny założycieli naszego miasta.
Nie musiał dalej' wyjaśniać, Sabrina doskonale znała ciekawą historię San Francisco. Dopóki w nie
wybuchła gorączka złota, było zwykłą dziurą, w której mało kto się osiedlał. Za to potem okazało się idealnie
położonym portem, do którego zawijały wszystkie statki wiozące do Kalifornii poszukiwaczy złota. Miasto
rozkwitało. Przyczyniło się do tego zaledwie kilka rodzin, między innymi Cameronowie. Opowiadano
żartobliwie, że kiedyś posiadali tu prawie wszystko, a teraz zaledwie jedną czwartą.
Nic dziwnego, że to taki arogancki facet, pomyślała .z niechęcią Sabrina. Musiała jednak przyznać, że
podobał jej się jego głos. Brzmiał niezwykle miło, zwłaszcza wtedy, gdy nie rozkazywał. Był to niski, bardzo
ciepły baryton, miękki jakby aksamitny. Ciekawe, ile lat mógł mieć jego właściciel?
Sabrina musiała teraz polegać na pozostałych zmysłach, gdy chciała dowiedzieć się czegoś o wyglądzie
spotkanych ' osób. Szło jej to już całkiem nieźle. Postanowiła więc wydedukować o nieznajomym jak
najwięcej.
Był wysoki, musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt. Gdy podnosił ją z chodnika, wydawało jej się, że wyczuła
szerokie ramiona i dość umięśnioną sylwetkę. Żadnego brzuszka, nic z tych rzeczy. Musiał być w bardzo
dobrej kondycji fizycznej.
Lubił morze, gdyż miał jacht i pachniał wiatrem, widocznie żeglował tego dnia, łódka nie była tylko na pokaz.
Czuła też zapach eleganckiej wody, to znaczy, że dba o siebie.
Teraz, gdy już nieco ochłonęła, doszła do wniosku, że jego kpiące uwagi świadczyły nie tyle o złośliwości, co
o poczuciu humoru. W dodatku był inteligentny, zdradzał to sposób mówienia i niezwykle zręczne wybrnięcie
z sytuacji. Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe, to z pewnością wykazuje się niezwykłym sprytem oraz
przedsiębiorczości§! i rodzinna fortuna niewątpliwie w jego rękach jeszcze się powiększa.
Sabrina oparła się wygodnie, a na jej pełnych .ustach pojawił się triumfalny uśmiech. Proszę, jak dużo udało
jej się odkryć na podstawie jednego tylko krótkiego spotkania.
Nie wiedziała tylko dwóch rzeczy. Jego wiek mogła określić jedynie w dużym przybliżeniu, gdzieś między
trzydziestką a pięćdziesiątką. Nie miała też pojęcia, jak wygląda jego twarz. Poza tym wiedziała już prawie
wszystko i była z siebie niezwykle zadowolona.
'Jeszcze jedno pozostawało zagadką. Stan cywilny. Nie pamiętała, by wyczuła dotykiem coś metalowego na
dłoni Camerona, lecz przecież mógł być jednym z tych mężczyzn, którzy nie noszą obrączki. ' Nie oznaczało
to, że Bay Cameron obchodzi ją choćby w najmniejszym stopniu. Po prostu ćwiczyła swój zmysł obserwacji i
umiejętność wyciągania wniosków. Nic poza tym.
ROZDZIAŁ DRUGI
Sabrina oblizała palce z kremu waniliowego i niezwykle starannie wygładziła nożem powierzchnię ciasta.
Niezależnie od tego, jakie ciasto przygotowała, ojciec każde nazywał jednym i tym samym słowem, które
zresztą sam wymyślił. Palusznik. Sabrina nigdy nie była pewna, czy polewa rozłożyła się równo i musiała się
upewniać dotykiem. Nic dziwnego, że zostawiała ślady palców, co z humorem komentował ojciec.
Przed wypadkiem wszystkie kuchenne zajęcia wydawały jej się banalnie łatwe. Teraz nawet zwykłe
zmywanie stawało się nie lada sztuką, nie mówiąc już o gotowaniu.
Sabrina jednak powoli dawała sobie radę coraz lepiej i starała się przygotowywać posiłki. Przy śniadaniach
wyręczał ją ojciec, zaś w niedziele panowanie nad kuchnią obejmowała Debora.· Gotowała wyśmienicie, co
powodowało, że Sabrina z niepokojem serwowała ojcu swoje dania w ciągu tygodnia, wiedząc, że tamta
przygotowałaby je o niebo lepiej. Ojciec wszakże nie skrytykowali jej ani razu.
Starała się też utrzymywać dom w czystości, niezależnie od tego, że raz w tygodniu przychodziła
sprzątaczka, która robiła generalne porządki. Oczywiście zabierało to jej znacznie więcej czasu niż
komukolwiek innemu, lecz nauczyła się, że przy odrobinie cierpliwości jest w stanie zrobić naprawdę dużo.
Pogrążona w wiecznej ciemności, nie czuła upływu czasu. Raz miała wrażenie, że przepływa jej przez palce,
kiedy indziej dłużył się w nieskończoność. Trzeba było jednak nauczyć się z tym żyć, tak samo jak z
tysiącem innych niedogodności. Ale z jednym Sabrina nie potrafiła się pogodzić w żaden sposób.
Od chwili, gdy po raz pierwszy dano jej do ręki pędzel, malowanie 'stało się jej pasją. Przekształciło. się to
potem w głęboką miłość do sztuki. Wrodzony talent i piętnaście lat ćwiczeń pod okiem najlepszych
nauczycieli przyniosły rezultaty. Sabrina malowała coraz lepsze portrety i w wieku dwudziestu dwóch lat stała
u progu kariery.
Okrucieństwo losu przejawiło się w tym, że w wypadku straciła właśnie wzrok. Do tej pory nie wiedziała
dokładnie, co się wtedy właściwie stało. Wracała z Sacramento od przyjaciółki, z którą spędziła cały
weekend. Była tak znużona jazdą, że zasnęła za kierownicą.
Przez miesiąc leżała w szpitalu, lecząc połamane żebra, Kości się zrosły, jednak uszkodzenie nerwu
wzrokowego ' było nie do naprawienia. r Sabrina zdecydowanie potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie
straszne wspomnienia. Jeśli miała jakoś żyć dalej, to musiała patrzeć w przyszłość, a nie rozpamiętywać
przeszłość. Jednak przyszłość wydawała się przerażająco pusta, chociaż przed siedmioma miesiącami
wyglądało to jeszcze gorzej.
. Na przykład zwykłe wyjście do sklepu stawało się całą wyprawą· Sklep znajdował się niedaleko, ale po
drodze były cztery skrzyżowania i zatłoczone chodniki San Francisco. Dopiero przed dwoma miesiącami
Sabrina nabrała tyle wiary we własne siły, że _ zdecydowała - się pokonać tę trasę sama. , Wyjęła teraz z
szafy jasnozielony sweter, który - jak pamiętała - pasował do szmaragdowej spódnicy i sięgnęła po dębową
laskę. Dotyk gładkiej rączki natychmiast przywiódł jej na myśl bezczelnego mężczyznę, spotkanego ostatniej
niedzieli przy porcie. Wszystko jej jedno, co on uważa. Ona i tak woli tę ciemną laskę, która- umożliwia jej
poruszanie się, a zarazem nie zdradza kalectwa.
Zeszła na parter, zamknęła za sobą drzwi wejściowe, a potem żelazną furtkę, oddzielającą niewielki ogródek
od ulicy. Starannie policzyła kroki i bezbłędnie przystanęła przed bramą sąsiedniego domu. Nacisnęła
dzwonek. Ojciec nalegał, by zawsze zostawiała wiadomość, dokąd wychodzi i kiedy wraca. Musiała albo
dzwonić do jego biura, albo informować Peggy Collins, zaprzyjaźnioną od wielu lat sąsiadkę· - Kto tam? -
odezwał się kobiecy głos.
- To ja, Sabrina. Idę do sklepu, może coś kupić?
- Tak, trzy dodatkowe pary rąk. Albo lepiej bilet na drugi koniec świata.
- Aż tak źle? - zaśmiała się Sabrina.
- Ken zadzwonił przed godziną, że przyprowadzi na obiad szalenie uważnych klientów, więc wszystko ma
być zapięte na ostatni guzik. Tylko że ja właśnie rozmrażam lodówkę i porządkuję szafy. Dom wygląda, jakby
szalał po nim tajfun!
- Wrócę za godzinę. - Sabrina pomyślała z rozbawieniem, że li Peggy zawsze coś się dzieje. - Gdybyś
czegoś potrzebowała, to wpadnij do nas.
- Jedyne, czego naprawdę potrzebuję, to męża z lepszym wyczuciem czasu - westchnęła Peggy. - Uważaj
na siebie.
Sabrina ruszyła wolno, zadowolona, że żarty sąsiadki nieco poprawiły jej humor.· Gdy przeszła na zazwyczaj
słoneczną stronę ulicy, nie poczuła ciepła. Widocznie słońce nie przedarło się dziś przez, chmury. W taki
ranek nad miastem Golden Gate z całą pewnością unoszą się mgły. ..
~ Nie wolno jej tak się zamyślać na ulicy. Musiała na chwilę przystanąć i zorientować się" gdzie jest.
Dyskretnie przesunęła laską, która uderzyła o kosz na śmieci. W porządku, już wie. .
Znów zaczęła uważnie liczyć kroki. Nie miała ochoty ponownie wejść do fryzjera, zamiast do sklepu, jak
zrobiła to ostatnio. Nagle poczuła na karku jakieś dziwne mrowienie, którego przyczyny nie potrafiła
odgadnąć.
- Nadal bez białej laski, jak widzę - odezwał się za nią znajomy, niski głos. - Jest pani wyjątkowo upartą
dziewczynką, panno Lane.
Z niedowierzaniem odwróciła się w kierunku głosu.
- Witam, panie Cameron - odezwała się chłodno. - Nie spodziewałam się, że się jeszcze spotkamy.
- To miasto nie jest takie duże, na jakie wygląda. Jadę sobie właśnie ulicą i widzę dziewczynę z laską.
Zaczynam myśleć o pani, o tym, czy już ktoś panią przejechał, czy jeszcze nie. Nagle spostrzegam, że to
właśnie pani. Znów w poszukiwaniu tatusia? - Usłyszała charakterystyczne rozbawienie w jego głosie.
- Idę do sklepu - machnęła niedbale ręką w odpowiednim kierunku. - Mówił pan, że jechał ulicą, a nie szedł.
- Zaparkowałem wóz kawałek stąd. Mieszka pani tu w okolicy?
- Tak. - Żałowała, że nie może widzieć wyrazu jego twarzy. Co to za dziwny człowiek? Czego chce? A może
ją śledził? - Dlaczego pan się zatrzymał?
- Żeby się dowiedzieć, czy nie pójdzie pani ze mną na kawę - odparł uprzejmie.
- Na kawę? Dlaczego? - spytała podejrzliwie.
Roześmiał się.
- Czy naprawdę potrzebny jest jakiś specjalny powód?
Czy nie może to być po prostu zwykły przyjacielski gest?
- Nie rozumiem, czemu miałby pan chcieć iść na kawę z. .. - ugryzła się w język i dokończyła już znacznie
mniej wyniosłym tonem - .,. ze mną.
'- Wydaje mi się, moja droga Sabrino, że cierpi pani nie tylko na przerost dumy, ale również na kompleks
niższości - dociął jej.
- Co za bzdury! - Odwróciła niewidzące brązowe oczy . w stronę ulicy, zrobiła półobrót i postąpiła krok do
przodu.
- Świetnie - usłyszała i poczuła, jak stanowczo ujął ją za ramię i skierował w stronę sklepu. - Gdzie idziemy
na kawę?
Znam małą kawiarenkę parę domów stąd, co pani na to?
- Jestem pewna, że pańska żona wolałaby, żeby spędzał pan wolny czas z nią, a nie z kimś innym -
próbowała się wykręcić.
- Oczywiście, że wolałaby. Gdybym ją miał.
- Ale ja. .. Muszę zrobić zakupy - zaprotestowała słabo.
- Długo to potrwa?
Żałowała, że nie wymyśliła czegoś innego, czegoś, co zajęłoby jej co najmniej godzinę. Ni~ miała ochoty na
towarzystwo tego mężczyzny.' Nie czuła się przy nim swobodnie.
- Nie - przyznała niechętnie. - Niedługo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl