[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DIXIE BROWNING
na pięćdziesiąt
lat
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Umowa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Posuwał się bardzo powoli. Na południe od Marion pada
jący śnieg zmienił się w marznącą mżawkę. Droga oblodzona,
a samochody poruszały się w żółwim tempie. Na granicy sta
nu Południowa Karolina padał już tylko deszcz, ale szosa
wciąż była śliska. Przednia szyba zachodziła mgłą. Zaklął pod
nosem. Jak dawno temu pił kawę z aspiryną?
Dokuczał mu żołądek. Pewnie miał dość zarówno kawy,
jak i aspiryny. Mogły to jeszcze być skutki grypy, która ścięła
go z nóg na ponad tydzień. Nieważne. I tak musi zaaplikować
sobie porcję kofeiny, żeby nie usnąć za kierownicą. Do tego
dużo cukru, bo zapasy energii były na wyczerpaniu.
Trzy razy los gorzko go doświadczył. To wystarczy, by
wytrącić z równowagi przeciętnego mężczyznę. Gus Wydo-
wski uchodził w swoim otoczeniu za twardego faceta; dopiero
za czwartym razem poczuł się znokautowany.
- Liso, ty słodka, chytra egoistko. Mam nadzieję, że czu
jesz się tak samo paskudnie, jak ja - mruknął pod nosem,
wyprzedzając wielką cysternę.
Lisa Crane była wysoką, zwracającą uwagę swą niezwykłą
urodą brunetką o mlecznobiałej skórze i nieczułym sercu. Na
początku znajomości Gus, zatwardziały kawaler, był nawet
zadowolony, że dziewczyna nie dążyła do legalizacji ich
związku. Byli razem przez sześć miesięcy, co i tak stanowiło
dla Gusa swoisty rekord. Przy boku innych kobiet już po paru
6
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
7
tygodniach opanowywało go przemożne pragnienie, żeby
znaleźć się gdzie indziej. Z Lisą było inaczej...
Nawet nie brał pod uwagę tego, że mógłby się w niej
zakochać. Do diabła, miał trzydzieści dziewięć lat i dawno
przestał wierzyć w miłość. To dobre dla nastolatków.
Było im dobrze razem, szczególnie w łóżku. Tak dobrze,
że Gus zaczynał czasem myśleć o tak zwanej przyszłości.
Kupił nawet pierścionek zaręczynowy.
Okazało się, że Lisa też myślała o przyszłości, tyle że nie
z Gusem. Przyszłość w jej marzeniach oznaczała sportowe
ferrari, ekskluzywne restauracje i bywanie w eleganckim
świecie. Gus miał krytą ciężarówkę, a bywanie w świecie
oznaczało dla niego bar z grillem i piwo.
Lisa miała słabość do włoskich pantofli i szampana.
Gus nosił teksaskie buty z cholewkami i uwielbiał słody
cze. Uważał, że należy do klasy robotniczej. Miał odciski na
dłoniach i jeszcze kilka na sercu, bowiem kobiety, które go
pociągały, należały nieodmiennie do tak zwanej wyższej sfe
ry: były długonogie, eleganckie, o wyrafinowanej urodzie.
Niektóre z nich nawet na jakiś czas przymykały oczy na jego
toporny sposób bycia i na fakt, że trudno było nazwać go
przystojnym. Znajomość z Lisą zaczęła się od zabawnego
przypadku. Tuż obok posesji, na której budowano dom, od
bywało się przyjęcie w ogrodzie. Jednej z kobiet wiatr porwał
kapelusz i uniósł go w stronę budowy. Pracujący tam Gus
uratował zagrożony fragment garderoby. Gdy mężczyzna
i kobieta stanęli naprzeciw siebie, poczuli, że ogarnia ich żar.
Płomienny romans zaczął się od pierwszej chwili. Z upły
wem czasu Gus zaczął myśleć o legalizacji tego związku.
Niestety, Lisa coraz częściej pozwalała sobie na różne gierki.
Odwoływała spotkania, wyjeżdżała z miasta bez uprzedzenia,
wracała, nie dając mu znać o swoim- powrocie. Seks, który
przez długi czas był tak wspaniały, nie dawał już im pełnej
satysfakcji. Z reguły po wszystkim kłócili się, czyja to wina.
Gus był porywczy z natury i dobrze o tym wiedział. Starał
się jednak trzymać nerwy na wodzy, szczególnie wobec ko
biet. Matka, babka, ciotka i siostra wpajały mu przez lata, że
każdą kobietę należy traktować jak damę. Szanował tę zasadę
aż do nocy, kiedy Lisa oświadczyła mu, że podpisała kontrakt
z agencją dla modelek i przenosi się do Nowego Jorku. Oczy
wiście, jest jej przykro, jeśli Gus czuje się zawiedziony, ale
przecież oboje byli przekonani, że ich związek nie potrwa
długo.
Cóż, na początku rzeczywiście tak było...
Odpowiedział, że wcale nie czuje się zawiedziony; skła
mał. Dodał, że ostatnio sam myślał o tym, żeby dokądś wy
jechać; było to następne kłamstwo. Życzył jej wiele szczęścia,
choć nie sprecyzował, w czym.
Potem, z zaręczynowym pierścionkiem w kieszeni, ruszył
w kurs po knajpach. Otrzeźwił go dopiero ból głęboko prze
ciętej ręki. W bezsilnej, wzmocnionej akoholem rozpaczy
rozbił pięścią grube listwy skrzyni do pakowania. Z krwawią
cą ręką udał się na pogotowie i spędził dłuższy czas pośród
kaszlących i kichających ofiar ciężkiej grypy. Wyszedł stam
tąd z siedmioma szwami na dłoni i wirusem, który rozłożył
go na tydzień. W domu okazało się również, że nie ma już
pierścionka. Po pewnym czasie przypomniał sobie, że dał go
pewnej niemłodej barmance, aby sprzedała go i kupiła sobie
buty z ortopedyczną wkładką.
Jasne. Zawsze był szarmancki wobec dam.
Gus mieszkał sam w pierwszym z domów, które zbudo
wał. Dom miał kształt litery „A", dwuspadowy dach i stał
u podnóża gór, niedaleko małego miasteczka w Północnej
Karolinie. Miał swoje wady, ale Gus go lubił. Ściśle biorąc,
8
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
9
lubił go do czasu, gdy musiał spędzić w nim cały tydzień,
chory i samotny. Bolały go wszystkie kości, na zmianę
wstrząsały nim dreszcze i dręczył żar wysokiej gorączki.
Potem los spłatał mu kolejnego figla. Właściwie nie los,
tylko aura. Gdy wreszcie jakoś się pozbierał i wyszedł na
zewnątrz, okazało się, że śnieg zasypał dom aż po górne okna.
Ciężarówka, zostawiona na podjeździe, ugrzęzła w zaspie.
Prądu nie było; w domu panował straszliwy chłód. Lokalna
linia telefoniczna nie działała, telefon komórkowy został
w szoferce samochodu.
Czuł się słaby jak mysz. Był bardzo głodny, ale bardziej
niż przyzwoitego posiłku pragnął teraz widoku słońca i obe
cności drugiego człowieka. Ten człowiek mógłby tylko
przejść tędy i pójść sobie; byłe przekonał Gusa, że nadal jest
pomiędzy żywymi. Dotąd taki był dumny z własnej samowy
starczalności. To, co odczuwał teraz, było co najmniej niepo
kojące.
Zjadł wszystkie zgromadzone w domu zapasy: lody, czer
stwe cynamonowe bułeczki i piankowe ciastka. Potem wziął
łopatę i odgarnął śnieg sprzed domu. Poczekał jeszcze, aż
pług śnieżny oczyści drogę, i spakował się do wyjazdu. Za
wszelką cenę chciał znaleźć się w miejscu, gdzie świeci słońce
i jest ciepło. Projekty dwu następnych budów były na etapie
zatwierdzania, mógł więc pozwolić sobie na krótki urlop:
poleżeć na słońcu, wygrzać obolałe kości i poczuć się znowu
jak człowiek. .
Tuż za miastem Columbia przemknął po sąsiednim pasie
wóz policyjny, wyjąc, migając światłami i ochlapując jego
samochód błotem. Gus zaklął. Ostatnio przeklinał za często.
Postanowił, że zatrzyma się na postoju dla ciężarówek i coś
zje. Zbliżał się do okolic, gdzie ciasto z pekanowymi orzecha
mi było ulubionym przysmakiem tutejszych mieszkańców.
Zamówi duży kawałek takiego ciasta, lody i popije to czarną,
dobrze osłodzoną kawą.
Mariah z obawą spoglądała na wskaźnik poziomu paliwa
w swoim wysłużonym samochodzie. Powinna była zatanko
wać przed podróżą, ale tak bardzo się spieszyła. Chciała do
jechać do domu przed zmrokiem. Przygotowania do wyjazdu
zabrały jej więcej czasu, niż się spodziewała: odebranie depo
zytu za mieszkanie, które wynajmowała wraz z dwiema inny
mi modelkami, zamknięcie konta w banku, pakowanie, nie
udane próby oddania samochodu do przeglądu. Powiedzieli,
że mogą go zrobić w połowie przyszłego tygodnia! Potem
musiała jeszcze spotkać się z Vicem. Był wściekły. Vic w ta
kim humorze to nie był miły widok. Przypomniał jej o kon
trakcie, który przecież podpisała, i o tym, co dla niej zrobił,
odkąd odkrył w niej materiał na modelkę. Mówił, że planował
wysłać ją na zdjęcia w St. Croix.
Wiedziała, że Vic kłamie. Miały tam pojechać tylko dwie
modelki, a Kaye i Danielle cały ranek paplały o swoim
wyjeździe. Vic ganił ją za to, że nie traktuje poważnie swojej
pracy. Chyba miał rację. Dla Mariah wykonywane przez nią
zajęcie straciło urok. Miała dość ciągłego przebierania się
i udawania. Gdyby w ogóle chciała kogoś udawać, wybrałaby
inną rolę, bardziej pasującą do jej osobowości. Nie czuła się
dobrze jako modelka.
Próbowała wytłumaczyć Vicowi, dlaczego musi wyjechać.
Żona jej brata, Basila, uciekła od niego, zostawiając go
z ośmiomiesięczną córką. Basil niedawno założył firmę, która
może upaść, jeśli właściciel poświęci cały swój czas dziecku.
Mariah była w rodzinie jedyną osobą, na którą można było
liczyć.
Vic tego nie rozumiał. Rodzina? I cóż to takiego rodzina?
10
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
11
Marian jest wpisana w plan przymiarek, ma brać udział w naj
bliższych pokazach. Nie znana nikomu dziewczyna z prowin
cji może stać się najbardziej wziętą modelką po Cindy Craw
ford! I zamiast tego woli niańczyć cudzego bachora?!
A może właśnie, myślała naburmuszona, przecierając ręką
zaparowaną przednią szybę, nie bawi mnie rola następnej
Cindy Crawford? Do czasu gdy Vic zobaczył ją w sklepie
z nasionami i narzędziami rolniczymi w Muddy Landing, na
wet nie wiedziała, kim jest Cindy Crawford. Przypadek spra
wił, że jedenaście miesięcy temu szef agencji modelek zatrzy
mał się w jej miasteczku; chciał zapytać o drogę do Sapelo
Island. Wypatrzył ją na drabinie, gdy ustawiała towar na naj
wyższych półkach. Pracowała w sklepie jako zastępczyni kie
rownika i była zadowolona z tej posady.
No, może „zadowolona" to za dużo powiedziane, ale była
to najlepsza praca, jaką mogła zdobyć w Muddy Landing przy
swoich możliwościach.
Los nauczył ją realizmu. Najstarsza z piątki rodzeństwa,
musiała zostać głową domu, gdy ojciec odszedł, zostawiając
dzieci na łasce losu i wiecznie niedomagającej matki-alkoho-
liczki. Mariah miała wtedy dziewięć lat i była milczącą, nad
wiek poważną dziewczynką, zatopioną w marzeniach i czy
tającą baśnie.
Wiele lat później, kiedy ostatnie z rodzeństwa rozpoczęło
samodzielne życie, miała wreszcie trochę czasu, żeby zasta
nowić się nad sobą. Odkryła, że pod powłoką wymuszonego
praktycyzmu tai się niepoprawnie romantyczna dusza, wierzą
ca wciąż, że spotka księcia z bajki albo rycerza w lśniącej
zbroi.
Uwierzyła więc, że czuwa nad nią dobra wróżka, gdy
w sklepie z narzędziami objawił się piękny nieznajomy,
odziany w bogaty strój, który opowiadał o świecie luksuso
wych jachtów i obracał się wśród ludzi, dla których podróż
do Paryża znaczyła tyle, ile w Muddy Landing wypad do
Brunswick czy Waycross.
Tyle czasu podświadomie marzyła, jeśli nie o księciu, to
o kimś niezwykłym. W jej miasteczku nie było książąt ani
rycerzy. Najbliższy wizji rycerza, ratującego damę w potrze
bie, był Moe Chitty, który spieszył z pomocą, gdy samochód
Mariah nie chciał zapalić.
Zamrugała oczami, bo monotonny ruch wycieraczek na
przedniej szybie działał jak pałeczka hipnotyzera. Poprawi
ła się na siedzeniu. Jej nogi były o wiele za długie, by
wygodnie usiąść za kierownicą małego samochodu, nawet
kiedy odsunęła fotel tak daleko, jak to było możliwe. Po
winna już zrobić przerwę w podróży, ale nie miała ochoty
moknąć.
Zresztą była zajęta swoimi myślami.
- Może w ogóle nie powinnam wracać do tej pracy? - po
wiedziała na głos, artykułując myśl, która krążyła jej po gło
wie od zeszłego miesiąca. Po co jej Nowy Jork? Po co jej
Palm Beach? Komu potrzebna jest jej twarz na okładce „Vo
gue'a"? W Muddy Landing nikt nawet nie słyszał o takim
magazynie.
Trzeba przyznać, że to dobrze płatne zajęcie. Kaye mówiła,
że teraz praca modelki nie ogranicza się tylko do chodzenia
po wybiegu. Jedna z dziewczyn Vica dostała niewielką rolę
w serialu telewizyjnym, druga podpisała korzystny kontrakt
z firmą kosmetyczną.
Na początku zmiana pracy i wyjazd wydawały się do
brym pomysłem. Nic już nie wiązało jej z domem. Z drugiej
strony siostry nieraz dzwoniły do niej z prośbą o radę czy
niewielką pożyczkę; ze względów finansowych kariera mo
delki mogła okazać się uśmiechem losu. Wiedząc, że rodzina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]