pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PATT BUCHEISTER
ŻAR TROPIKÓW
Przełożyła Jolanta Januć
1
PROLOG
Salem miała cudowny sen Unosiła się w powietrzu, wolna jak ptak,
zaciskając dłonie na sznurach huśtawki. Tym razem nie miała ciasno
splecionych warkoczy, czego wymagała pani Stuyvesant. Długie, czarne
loki powiewały swobodnie na wietrze, gdy huśtawka wzbijała się w górę.
Zamiast zgniłozielonego mundurka, który musiała nosić w sierocińcu, miała
na sobie jasnoróżową sukienkę. Z przodu ozdabiały ją kokardki, a pod
obszerną spódnicą kryły się dwie halki obszyte koronką. Salem śmiała się,
gdy wiatr unosił sukienkę, i nawet nie próbowała jej poprawić.
We śnie nie miała ośmiu lat Była dorosła, a to znaczyło, że już nikt nigdy
nie będzie jej mówił, co ma robić. To, że była na huśtawce, nie będąc już
dzieckiem, było cokolwiek dziwne, nie na tyle jednak, by zepsuć jej
przyjemność zabawy. Robiła to, co chciała, i czuła się tak wolna, jak jeszcze
nigdy w życiu.
Nagle sen prysnął jak bańka mydlana. Ktoś przycisnął usta dziewczynki
ręką i potrząsnął ją za ramię budząc.
Wstrzymała oddech i już miała krzyczeć, gdy znajomy głos szepnął jej
do ucha:
— Salem, zachowuj się cicho.
Otworzyła oczy, wciąż żałując przerwanego snu, ale była już spokojna,
wiedząc, że obudził ją John Canada. W przyćmionym świetle, sączącym się
przez zasłony okna, mogła dostrzec jego wysoką sylwetkę pochyloną nad
łóżkiem. Miał siedemnaście lat i był prawie dwa razy wyższy od niej.
— Ubierz się tak cicho, jak tylko potrafisz — powiedział. — Uciekamy
stąd.
Kiwnęła głowa i John zdjął dłoń z jej ust Salem przywykła do
wypełniania poleceń. Robiła to zawsze, odkąd sięgnęła pamięcią. Była tylko
jedna różnica między poleceniami, które zwykle rzucali jej inni, a
poleceniami Johna. Dla Johna gotowa była zrobić wszystko, o cokolwiek by
poprosił. Ufała mu tak jak niewielu ludziom.
Kiedy wciągała sukienkę od mundurka na bawełnianą koszulkę nocną,
John wyjął spod łóżka długie, wąskie pudło, w którym były jej ubrania.
Zdjął powłoczkę z poduszki i wrzucił do niej bieliznę, sukienkę na zmianę i
sweter. Widząc, co się dzieje, Salem sięgnęła pod materac i wyciągnęła
niedużą puszkę i grzebień. Nie miała zamiaru zostawić swoich skarbów.
Gromadzenie tych dóbr doczesnych zajęło jej całe lata. W puszce były trzy
dolary i sześćdziesiąt dwa centy, czerwona wstążka, kamień z delikatnym
zarysem odciśniętego liścia, guzik, co do którego była pewna, że jest
srebrny, i mały ptaszek ze szkła, podarunek od Johna i Wyatta Brodie'ego.
John wziął puszkę i wrzucił do powłoczki. Był jednym z niewielu,
którym Salem pokazała jej zawartość i wiedział, że wszystkie te rzeczy były
dla dziewczynki bezcenne.
Zapiawszy ostatnią klamerkę w bucie, Salem odruchowo wsunęła dłoń w
dłoń Johna. Położył palec na ustach, dając do zrozumienia, że muszą być
cicho. Kiwnęła głową i ruszyła za nim przez sypialnię. Patrzyła z obawą na
mijane łóżka, ale wszystkie dziewczynki spały.
Kiedy doszli do schodów, ostrożnie przeszli na prawą . stronę. Wiedzieli,
że inaczej schody będą trzeszczeć. Salem potknęła się na ostatnim stopniu i
mocniej chwyciła rękę Johna. Choć była zaspana i oszołomiona, nie
zadwała żadnych pytań.
Serce zabiło jej mocniej, gdy przemykali się w ciemnościach koło biura
pani StuyvesanL Kierowniczka sypialni dziewcząt powinna spać w swoim
pokoju na górze. Salem nie wiedziała, dokąd zabierają John, ale wiedziała,
że oboje zostaliby ukarani, gdyby pani Stuyvesant złapała ich o tej porze.
Złamali regulamin, opuszczając w nocy sypialnie.
Wyatt czekał na nich za krzakami, niedaleko wejścia do zimnego,
murowanego budynku. Gdy zobaczył, że skradają się w dół po schodach,
podniósł z ziemi dwa tłumoczki i przerzucił je przez ramię. W tej chwili nie
uśmiechał się zarozumiale, jak to miał w zwyczaju. Na jego twarzy strach
walczył z podnieceniem. Wyatt miał piętnaście lat — wystarczająco dużo,
by rozumieć wagę tego, co mieli uczynić, i wystarczająco mało, by
ignorować niebezpieczeństwa, które mogły ich spotkać.
Wziął Salem za rękę i próbował dostosować kroki do długich kroków
Johna. Szli w stronę dziury w murze, ukrytej za krzakami ostrokrzewu.
Kuta, żelazna brama była w nocy zamknięta; nie mieli szans na wyjście
tamtędy. Cierniste liście ostrokrzewu wbijały im się w skórę i w ubrania,
gdy przedzierali się do dziury.
Najpierw przeszedł Wyatt i pomógł przedostać się Salem. Po drugiej
stronie także był gęsty żywopłot, więc Wyatt rozsuwał go, ułatwiając
dziewczynce przejście.
John nie od razu poszedł za nimi. Odwrócił się i przez chwilę patrzył na
3
duży, murowany budynek, który przez większa część życia był jego domem.
Nigdy nie chodził spać głodny, pracownicy nigdy się nad nim nie znęcali,
ale przez cały czas pobytu Johna wiedział, że jest na łaskawym chlebie. Stan
Massachusetts pełnił rolę rodziców, wychowując go i kształcąc.
Stan Massachusetts zadbał też o adopcję Salem. Miała nastąpić nazajutrz
i była to jedna z przyczyn, dla których John zabrał dziewczynkę ze sobą.
Właśnie ta bliska adopcja zmusiła go do przyspieszenia ucieczki,
zaplanowanej na późniejszy termin. Za dwa miesiące kończył osiemnaście
lat i miał opuścić sierociniec. Musiałby wtedy opuścić Wyatta i Salem, więc
dlatego postanowił, że odejdą razem teraz.
Myśl o młodych przyjaciołach wywołała na jego twarzy uśmiech
łagodzący twarde rysy. Ich trójka w oczach innych ludzi stanowiła dziwne
przymierze. Nieważne, że byli w tak różnym wieku; tworzyli rodzinę, która
była jedyną, jaką kiedykolwiek mieli.
John podniósł rękę do czoła, drwiąco salutując budynkowi. Zrobiło mu
się głupio z powodu tego gestu, więc odwrócił się i szybko przecisnął przez
dziurę.
Kiedy dołączył do reszty, Wyatt mocno trzymał rękę Salem.
Dziewczynka stała prosto, przyciskając do piersi swój tobołek. W jej oczach
nie było widać strachu ani niepewności. Podniosła głowę i spojrzała na
Johna z taką ufnością, że poczuł, jak coś go ściska w gardle.
Od chwili gdy podniósł ją z boiska, kiedy upadła popchnięta przez
starszą dziewczynkę, nie mógł oprzeć się urokowi jej wyrazistych oczu. Od
tamtej pory wszędzie za nim chodziła. John był samotnikiem, ale odkrył, że
zainteresowanie smarkuli sprawia mu przyjemność. Śmieszyła go, ale mógł
przy niej być sobą, bez konieczności kontrolowania się i przyjmowania
postawy obronnej. Małej nie zrażały ani jego okresy milczenia, ani wybuchy
złości. Po prostu cieszyła się, gdy mogli być razem. Nie wymagała od niego
niczego poza towarzystwem i lojalnością.
Tak samo było z Wyattem. Chłopak stracił rodziców na kilka lat przed
swoim przybyciem do sierocińca. Podrzucano go różnym krewnym, ale gdy
ci nie mogli sobie z nim poradzić, czy też nie chcieli nawet spróbować,
oddawali go pod opiekę stanu. Po pobytach w wielu rodzinach zastępczych
Wyatt znalazł się w końcu w sierocińcu. Zbyt niski na swój wiek, od razu
stał się celem ataków boiskowego tyrana. Gdy John po raz drugi wyciągnął
Wyatta spod chłopca starszego od niego o dwa lata, zabrał go na stronę i
4
zaczął uczyć samoobrony. Salem przyglądała im się szeroko otwartymi
oczami, ale nie wtrącała do lekcji. Pewnego dnia zabrała z kuchni na oczach
kucharza kilka ciastek; zjedli je we trójkę, siedząc pod drzewami. Salem
demonstrowała cios po ciosie lekcje bosku, przedrzeźniając zarówno
instrukcje Johna, jak i ćwiczenia Wyatta Śmiali się wszyscy i ten śmiech
zadzierzgnął miedzy nimi mocną nić przyjaźni i ciepła, jednocząc tę dziwną
kompanię.
Od tej pory każdą wolną chwilę spędzali razem. Dawali sobie wzajemnie
to, czego najbardziej potrzebowali. John nie wyobrażał sobie życia bez nich;
nie chciał nawet spróbować. Zrobiłby wszystko, niezależnie od kosztów, by
być z nimi.
Uwolnił Salem od ciężaru powłoczki i wziął ją na ręce. I on, i Wyatt
skrócili kroki, by dziewczynka mogła za nimi nadążyć. Oddalali się od
sierocińca, trzymając się w cieniu wysokiego muru.
Przez sześć miesięcy John pracował na stacji benzynowej Buda, żeby
zarobić na używany samochód, który teraz stał zaparkowany o dwa domy
dalej. Chłopiec miał nadzieję, że reszta pieniędzy, która została mu po
zapłaceniu za samochód wystarczy im na dotarcie do Key West, na Florydę.
Wybrał to miasto na dużej mapie szkolnej dlatego, że było najbardziej
oddalonym miejscem, do którego mogli dotrzeć, nie potrzebując
paszportów.
Doszedłszy do poobijanego, starego samochodu, wrzucił rzeczy do
bagażnika. Salem wczołgała się na tylne siedzenie, gdzie John położył dla
niej koc i poduszkę. Wyatt usiadł z przodu. Oczy błyszczały mu na myśl o
przygodzie, jaka ich czekała.
Mając nadzieję, że strach ściskający żołądek nie odzwierciedla się na
jego twarzy, John najpierw spojrzał w lusterku wstecznym na Salem, a
potem przeniósł wzrok na Wyatta.
— Jeśli któreś z was rozmyśliło się, niech mi to powie teraz. Kiedy
odjadę, już nigdy tu nie wrócę.
—To dobrze — stwierdziła z zadowoleniem Salem. — No to ruszaj.
Odbicie Salem zniknęło z lusterka i John odwrócił się, by zerknąć na
tylne siedzenie. Mała schowała twarz w poduszkę i owinęła się kocem. W
ciągu paru sekund zasnęła.
Wyatt rozpiął zamek błyskawiczny w kurtce i ten dźwięk ponownie
skierował uwagę Johna na chłopca. Wyatt ruchem głowy wskazał drogę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl