[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lisa Bingham
Złowrogie echo
Mojemu wydawcy,
Caroline
Tolley
Dzięki za wiarę we mnie.
Dzięki za pomoc w osiągnięciu celu.
I dzięki za okładkę!
Prolog
Południowa Pensylwania
15 marca 1865 r.
Lalo od trzech dni. Pioruny waliły jak strzały ar
matnie, błyskawice z trzaskiem i sykiem przecinały
mrok. A kiedy burza przestała się srożyć, ponad ocie
kającymi wodą, zielonymi zboczami ukazało się
niebo zasinione i obrzmiałe.
Masywny gmach Benton House, nowego wzoro
wego przytułku dla sierot, stał nieugięcie, urągając
groźnym żywiołom. Wreszcie burza minęła. Blaski
świtu zalśniły w dopiero co wstawionych szybach;
oczyma okien dom wpatrywał się bezmyślnie w prze
strzeń, czekając na pierwszych podopiecznych.
Słoneczny blask sączący się przez obłoki podobne
do bitej śmietany oświetlił twarz zahartowanego tru
dami wojny dziewięciolatka; chłopiec wyłonił się zza
drzew rosnących przy drodze. Przez kilka minut
w milczeniu wpatrywał się w stojący przed nim, pu
sty jeszcze budynek. Potem wyprostował się sztyw
no, przybierając postawę dojrzałego mężczyzny, za
dziwiającą u małego dziecka.
- Jesteśmy na miejscu, Annie - zwrócił się do nie
mowlęcia, które trzymał w ramionach. Tulił do sie
bie tę kruszynę z wielką czułością, niezwykłą u ko-
7
goś tak młodziutkiego. - Widzisz, jak tu ślicznie? Bę
dą tutaj o ciebie dbać, zobaczysz!
Dziecko nie zareagowało na jego słowa. Starając
się zdławić ogarniającą go trwogę, chłopiec skręcił na
piaszczysty podjazd. Tuląc jeszcze mocniej do piersi
owinięte w koc ciałko, biegł przez kałuże ku schod
kom wiodącym na frontowy ganek.
Woń mokrego drewna i pokostu unosiła się w po
wietrzu. Wspiąwszy się na palce, przybysz sięgnął do
mosiężnej kołatki. Wyprężył się z całej siły i zdołał
podważyć palcem antabę, która opadła ze szczękiem.
Czekając, aż ktoś się pojawi, chłopiec omiótł oto
czenie spojrzeniem wytrawnego wojskowego zwia
dowcy. Dostrzegł czystość i lad. Wydawało mu się
także, choć nie był tego pewny, że wewnątrz domu
ktoś sobie podśpiewuje. Tak, Annie będzie tu bez
pieczna. Nikt już jej nie skrzywdzi.
Dochodzący z wnętrza domu śpiew umilkł i roz
legł się odgłos zbliżających się kroków. Drzwi otwar
ły się z dyskretnym skrzypnięciem i na ganku ukaza
ła się tak piękna kobieta, jakiej chłopiec nigdy dotąd
nie widział.
- Czego chcesz, moje dziecko?
Przez chwilę nie mógł wykrztusić ani słowa. Wpa
trywał się tylko w kobietę o połyskliwych włosach
przypominających barwą karmel. To był anioł. Pan
Bóg zesłał anioła, żeby uratował jego siostrzyczkę!...
Ręce mu drżały, gdy odsłaniał okrytą brudnym ko
cykiem buzię niemowlęcia.
- Pomoże pani mojej siostrzyczce? - spytał opano
wanym głosem, próbując zataić swój ból.
Kobieta dotknęła złotych, puszystych włosków,
które opadły na czółko dziecka. Delikatnie przesunę-
8
ła palcami po bladej buzi i strzaskanej szczęce. Po
trząsnęła głową; oczy jej były pełne smutku.
- Tak mi przykro...
Nie musiała dodawać nic więcej. Wiedział o tym
od samego początku. Po prostu nie chciał w to uwie
rzyć.
Pochylił głowę i przyłożył policzek do buzi siostry.
Pragnął raz jeszcze poczuć słodki zapach niemowlę
cia. Potem wyprostował się i spojrzał na nieznajomą
kobietę. Czując na piersi przytłaczający ciężar, spy
tał z wysiłkiem:
- To może mógłbym dostać łopatę?... I kawałeczek
ziemi?...
Za stawem Simpsona, połyskującym mdłą, cynową
szarością, kryła się kotlinka o poszarpanych brze
gach, otoczona nagimi i martwymi w zimie górskimi
zboczami. Wyglądało to tak, jakby Pan Bóg przesy
pywał ziemię garściami i odrzucił jedną garstkę na
bok, odrobinę dalej od reszty. W tej właśnie szczeli
nie Jonathan Hurst zbudował dom z myślą o młodej
żonie i dzieciach, które miała mu urodzić.
Znad wody uniosła się mgła, kłębiąc się w chłod
nym porannym powietrzu. Przeniknęła przez gąszcz
drzew i podkradła się do niskiego, jednoizbowego do
mu. Pachniała wilgocią. Pleśnią. Śmiercią.
Do tej pory wojna była dla okolicznych mieszkań
ców odległym pomrukiem burzy, dalekim światłem
błyskawic. Teraz jednak, gdy wojska Unii zwycięża
ły konfederatów i obiegły ich ze wszystkich stron,
garść dezerterów wtargnęła na małą farmę i rzuciła
się na nią jak stado zdziczałych psów. Zaspokoiwszy
swą żądzę krwi, ludzkie szumowiny odjechały, pozo-
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]