pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Juliet Landon
zasadom
Rozdział pierwszy
Lekka klinga floretu młodego szermierza wygięła się, kiedy
sam jej koniec dotknął białej kamizelki ochronnej przeciwnika.
Walka była skończona i zwycięzca opuścił broń. Starszy z dwóch
fechtujących, lord Elyot senior, noszący tytuł markiza Sheenu
zaśmiał się serdecznie, rozbawiony własną porażką.
- Dobra robota, chłopcze - powiedział, oddając floret fecht-
mistrzowi, który właśnie do niego podszedł. - Chyba już ni­
gdy z tobą nie wygram.
- Postaram się być lepszym od ciebie, sir. - Lord Nicholas
Elyot zdjął siatkową maskę ochronną. - Długo ćwiczyłem, by
osiągnąć obecne umiejętności. - Uścisnął wyciągniętą dłoń
ojca.
Szczerze podziwiał ojcowską zwinność i chybkość te­
go niemłodego, bo pięćdziesięciodwuletniego już pana; tak­
że jego refleks, bystre oko. Nie dostrzegał podobieństw, któ­
re dla innych były oczywiste na pierwszy rzut oka. Dla pana
O'Shaunessy'ego były one uderzające. Trzydziestoletni lord
Elyot był kopią swego ojca: wysoki, barczysty, wąski w biod­
rach, o długich nogach, miał sylwetkę godną greckiego boga.
6
Te same gęste, falujące włosy u markiza zdążyły już zamienić
się w bielusieńkie, u niego były kruczoczarne i to była chyba
jedyna wyraźna różnica między ojcem a synem. Uśmiech obu
niejedno kobiece serce przyprawiał o gwałtowne bicie.
Usiedli na ławce, czekając na początek następnej walki.
Markiz oparł się o ścianę, syn pochylił się do przodu, opiera­
jąc ręce na udach.
- Nie byłeś dzisiaj w formie, prawda?
-Mógłbym szukać wymówek i powiedzieć, że owszem
- odparł markiz. - Tymczasem przeciwnie, nigdy nie byłem
w lepszej kondycji. Myśl mam zajętą różnymi problemami, ot
co. - Spojrzał na synowski profil. - Są ku temu powody, nie
sądzisz?
Lord Elyot się wyprostował.
- Być może. Gdzie zatem tkwi zmartwienie? Chodzi o Rich­
mond czy o Londyn?
- O Richmond, Nick. Mówisz, że jutro zamierzasz wracać?
- Tak. Muszę jeszcze zamknąć kilka spraw tutaj, na miej­
scu, i wyjeżdżam. Minęło prawie pięć tygodni, pora zająć się
sobą.
- Chciałeś powiedzieć, spódniczkami. Ciągle widujesz się
z tą Seleną Jak Jej Tam?
- Miss Selenie Jak Jej Tam dawno znudziło się moje towa­
rzystwo. Nie jesteś na bieżąco, ojcze. - Lord Elyot zdjął wresz­
cie kamizelkę ochronną i zaczął rozpinać koszulę.
- Jak dawno, mianowicie?
- Dość dawno. Czy to takie ważne? Uważam, że czas naj­
wyższy zabrać naszego Setona do domu, zanim zdąży napy­
tać sobie biedy. Nie rób takiej przerażonej miny, jeszcze nic
7
się nie stało, ale jak zostanie trochę dłużej w Londynie, z pew­
nością nabroi. W Richmond znajdę dla niego zajęcie. Wespół
z naszym rządcą i ze mną może doglądać gospodarstwa, świe­
że powietrze dobrze mu zrobi.
- Owszem. Moglibyście razem spróbować wytropić tych
niegodziwców...
- Znowu pojawili się kłusownicy?
- Żeby to było takie proste. - Markiz westchnął. - Donoszą
mi, że są jakieś kłopoty w parafii. Ktoś tam coś mataczy.
- Kto taki?
- W tym właśnie problem. Nie wiedzą. Idź się przebrać, po­
tem ci opowiem.
Jak to często bywa, ci, którzy poważnie traktują swoją rolę
w społeczeństwie, przyjmują na siebie różne obowiązki, i tak
markiz był wielkim koniuszym na dworze króla Jerzego III,
nadto jeszcze sędzią pokoju. Kiedy wzywały go ważne zajęcia,
wynikające z pełnienia owych dwóch funkcji, Nicholas, jego
najstarszy syn, zarządzał rodowym majątkiem w Richmond
w hrabstwie Surrey.
Robił to bez oporów, wiedząc, że kiedyś ten majątek będzie
musiał przejąć. Położone nad Tamizą, zaledwie o dwie i pół
godziny jazdy od Londynu, Richmond miało świetną radę pa­
rafialną, w której zasiadali proboszcz, co oczywiste, nauczyciel
lokalnej szkoły, kilku właścicieli ziemskich i dziedzic całego
majątku, czyli markiz.
Rada zajmowała się takimi sprawami, jak oświetlenie ulic
w miasteczku, stan dróg, pożary, przestępczość. Jednym sło­
wem, organizowała środki i narzędzia dla utrzymania porząd­
ku i zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom. Ponadto wal-
8
czyła z biedotą i pod jej tymczasową kuratelę trafiali drobni
przestępcy, zwykle wywodzący się spośród biednych, zanim
zajął się nimi sąd, a także różni migranci, ludzie drogi, wę­
drujący od wsi do wsi w poszukiwaniu chleba, pozbawieni
domu i ziemi.
Wielu było takich, od czasu gdy zlikwidowano w króle­
stwie grunta gminne, łącząc dobra i przechodząc w rolnictwie
na system produkcji industrialnej. Trafiali oni do tak zwanych
„domów pracy". Był to angielski sposób radzenia sobie z nę­
dzą i włóczęgostwem, zrodzonymi w następstwie likwidacji
gruntów gminnych, zapewniających dotąd wieśniakom chleb
i dach nad głową.
Ci, którzy nie mieli gdzie się schronić, szukali wsparcia.
Obowiązkiem rady parafialnej było znalezienie pracy dla tych
nieszczęśników, wtedy mogli odejść. Praktycznie „dom pra­
cy" stawał się miejscem przymusowego przetrzymywania dla
tych, którzy już do niego trafili. Nie ma dla ciebie pracy, mu­
sisz siedzieć i czekać.
- Jakiś człowiek paskudnie sobie poczyna - zaczął markiz
po powrocie syna. - Usiłuje przekupić kogoś z personelu „do­
mu pracy", by wypuścił dwie ledwie przyjęte młode kobiety, że
niby do rodziny.
- Rada nie wie kto to?
- Nie. Rada daje pieniądze na dom i nie zadaje pytań. Nie
wtrącamy się. Trzeba zbadać tę sprawę, Nick. Nie możemy
zatrudniać przekupnych ludzi. Więcej, otóż kilka dni temu
z aresztu wyciągnięto zadłużoną rodzinę. Nikt nie potrafi po­
wiedzieć, kto pomógł tym ludziom w ucieczce. Skoro znalazł
się opiekun, niech spłaci długi takich nieszczęśników i po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl