[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lucy Clark
Stworzeni dla siebie
Rozdział 1
– Cóż to znowu? – jęknęła Kirsten, słysząc natarczywy dźwięk dzwonka.
Zajrzała do ciasta i szybko zamknęła piekarnik. Spojrzała na zegar – wpół do dziewiątej.
– Jeśli to jakiś natrętny akwizytor, to niech się utopi – mruknęła ze złością, przemierzając hol. – Dzisiaj wody nie brak – dodała. Rzeczywiście, od samego rana lał ulewny deszcz. – Zaraz, zaraz! – zawołała, zirytowana, że musi się spieszyć.
Ostatnie tygodnie nie były dla niej łatwe i wcale nie wyglądała gości. Dzwonek znów zadzwonił, gdy ujęła klamkę.
– Zaraz! – zawołała głośniej i zmarszczyła czoło.
Kto do licha dobija się do jej domu w niedzielny wieczór przy takiej podłej pogodzie? Zanim otworzyła drzwi, zapaliła światło przed domem. Gniewne słowa zamarły jej na ustach, gdy zobaczyła, kto za nimi stoi.
– Joel?
Jej irytacja ulotniła się bez śladu na widok mokrej twarzy przybysza, po której spływały strugi deszczu. Gdy tak stała i patrzyła na niego przez drzwi przesłonięte siatką, usłyszała odjeżdżającą taksówkę. Pasma ciemnych włosów Joela przykleiły mu się do głowy, na rzęsach drżały krople deszczu, przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu utkwione było w jej twarzy. Serce zabiło jej mocniej; co za niespodzianka! Niebo przecięła błyskawica, obrysowując srebrem kontur sylwetki.
– Co tu robisz? – zapytała.
Nagły podmuch wiatru wtargnął do domu i Kirsten przejął dreszcz.
– Czy mogę wejść? – spytał niecierpliwie Joel.
– Ach, tak. – Sięgnęła po klucz i otworzyła drzwi. Usunęła się na bok, by go przepuścić. Miał dwie wielkie torby podróżne i wspierał się na lasce. Gdy utykając przekroczył próg, Kirsten przypomniała sobie rozmowę, jaką odbyli ponad trzy tygodnie wcześniej.
Poczuła zapach jego wody toaletowej i nagle ogarnął ją niepokój, gdy sobie uświadomiła, że zaproponowała mu kilkumiesięczny kontrakt. Było to dzień po przyjęciu w domu jego rodziców wydanym z okazji rocznicy ich ślubu. Od tamtego czasu wiele się wydarzyło i Kirsten całkiem wyleciało z głowy, że Joel dziś przyjedzie.
Zamykając drzwi, lekko się o niego otarła.
– Przepraszam – wybąkała, usiłując zignorować wrażenie, jakie wywarł na niej dotyk jego ramienia. – Hm... poczekaj chwilę, przyniosę ci ręcznik.
Pospieszyła do bieliźniarki. Zaczerpnęła tchu. Joel McElroy, nowy współpracownik w jej gabinecie medycyny rodzinnej – i nowy lokator! No, prawie lokator. Zamieszka w domku zbudowanym specjalnie dla jej rodziców na tyłach jej domu, ale... Kirsten otrząsnęła się z zamyślenia i wyjęła ręcznik, po czym wróciła do gościa i podała mu go.
– Dziękuję.
Patrzyła, jak wyciera sobie twarz i włosy. Gdy skończył, położył ręcznik na torbie podróżnej i zdjął gruby, zimowy płaszcz. Kirsten uśmiechnęła się na widok jego sterczących na wszystkie strony, krótkich włosów.
– Gdzie to powiesić? – zapytał, zerknąwszy na nią, i wahał się przez moment. – Czy coś cię śmieszy?
Kirsten potrząsnęła przecząco głową.
– Tak ci ładnie sterczą włosy – mruknęła i znów się uśmiechnęła.
– Cieszę się, że cię rozbawiłem. – Odpowiedział jej uśmiechem. – Z tego, co mówiła mi moja siostra, wnioskuję, że ostatnio nie było ci łatwo.
– To prawda – odparła, poważniejąc.
Wzięła płaszcz Joela i zaniosła go do domowej pralni i suszarni. Mówienie o śmierci przybranej siostry ciągle sprawiało jej ból. W końcu od wypadku upłynęło zaledwie dwa tygodnie. Dwa tygodnie od chwili, kiedy świat jej się zawalił.
Przypomniała sobie, że Jordanne, jej serdeczna przyjaciółka, pytała ją, czy może powiedzieć swemu bratu, Joelowi, co się stało. Kirsten pozwoliła, ale zaraz o tym zapomniała, zaaferowana przygotowaniami do pogrzebu i przejęta losem Melissy, czteroletniej córeczki osieroconej przez Jacqui.
Wróciwszy, zastała Joela przed kominkiem. Zdjął przemoczone buty i grzał się przy ogniu. Kirsten zauważyła, że ma mokre nogawki dżinsów.
– Coś ładnie pachnie – stwierdził wesoło.
– Ciasto! – Pognała do kuchni i wyjęła blachę z piekarnika. Na szczęście ciasto nie zdążyło się przypalić.
– Wygląda wspaniale – usłyszała głos za plecami. Nie wiedziała, że Joel podążył za nią. – Z jakiej to okazji?
– Po prostu lubię piec ciasto.
– Gdyby zostały ci jakieś resztki, chętnie się poczęstuję – oznajmił. – Przepadam za domowym ciastem i ciasteczkami.
– Nic dziwnego. Przecież twoja matka jest wspaniałą kucharką.
– No właśnie. – Skinął głową. – Zawsze wiedzieliśmy, kiedy mamę coś dręczyło, bo wtedy szalała w kuchni jak burza. Mówiła, że pieczenie koi jej nerwy. Nie wchodziliśmy jej w drogę, bo jak tylko zjawialiśmy się w kuchni, od razu pędziła nas do roboty – mówił scenicznym szeptem.
Kirsten roześmiała się i wyjęła ciasto z formy. Joel wciągnął głęboko w płuca aromatyczny zapach i oblizał wargi.
– Mm. Pachnie jak czekoladowy placek mojej mamy.
– Zgadza się. Korzystałam z jej przepisu.
– Naprawdę?
– Zapominasz, że często bywałam w waszym domu, kiedy razem z Jordanne studiowałyśmy medycynę.
– Czy się kiedyś spotkaliśmy?
– Tak. – Spojrzała na ciasto, uśmiech uleciał z jej twarzy. Widywała niekiedy siostrę i wszystkich czterech braci Jordanne i chociaż wszyscy mężczyźni w rodzinie McElroyów byli do siebie podobni, Joel najbardziej zapadł jej w pamięć. Może dlatego, że był obieżyświatem, wiecznym podróżnikiem. Brał udział w zawodach narciarskich w różnych częściach świata, a wtedy, gdy zdobył na olimpiadzie srebrny medal, Kirsten akurat była w domu jego rodziców i wraz z całą rodziną oglądała w telewizji jego wyczyn.
– Kiedy? – Wydawał się zaskoczony.
– Byłam na drugim roku. Przyjechałeś na kilka tygodni do domu po jakichś zawodach.
– Zawsze wracałem do domu po ciężkich zmaganiach. – Skinął głową. – Pobyt na łonie rodziny uspokaja.
– Urok zwyczajności?
– Chyba tak – przyznał, zerkając na placek.
– Poczęstujesz się?
– Już myślałem, że nie spytasz. – Uśmiechnął się, jego oczy wyrażały oczekiwanie.
Kirsten potrząsnęła głową, po czym wyjęła talerzyki.
– Ciasto zawsze mi najlepiej smakowało, kiedy było jeszcze ciepłe. – Przyglądał się, jak Kirsten kroi placek.
– Po takim cieście można dostać niestrawności – zauważyła.
– I kto to mówi? – powiedział kpiąco, biorąc od niej talerzyk. Nie czekając na widelczyk, wziął palcami kawałek placka i ugryzł spory kęs. Wydał pomruk zachwytu i kiwnął głową. – Pyszne – wymamrotał z pełnymi ustami.
Kirsten znowu wybuchnęła śmiechem, pierwszy raz od czasu tragedii tak serdecznym. Spróbowała placka, rozkoszując się jego smakiem. Przełknąwszy, spojrzała na Joela.
– Dziękuję ci – odezwała się.
– Ależ proszę – odparł, a ona natychmiast pojęła, że on dobrze wie, za co mu podziękowała. – Gdybyś chciała z kimś o tym pomówić, w każdej chwili możesz się do mnie zwrócić. Człowiekowi jest trudno, kiedy traci kogoś, kogo kocha. – Jakaś nutka w głosie Joela nasunęła Kirsten myśl, że może on też stracił kogoś bliskiego.
Łzy napłynęły jej do oczu. Skinęła w milczeniu głową.
– Herbaty? – spytała. Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i zaczęła napełniać czajnik wodą. Ręce jej się trzęsły, rozlewała wodę. Pociągnęła nosem, usiłując rozpaczliwie powstrzymać płacz, ale poddała się, kiedy poczuła łzę toczącą się po policzku.
– Pozwól – usłyszała.
Joel odsunął ją na bok i nalał wody do czajnika, ona zaś ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
– No, no – powiedział cicho i zanim Kirsten pojęła, co się dzieje, objął ją i przycisnął do piersi. Wtuliła twarz w jego miękki wełniany sweter i dała upust długo tłumionemu żalowi.
– Wyrzuć to z siebie – mruknął, gładząc jej długie włosy. – Opowiedz mi o tym.
– Jacqui była dla mnie jak siostra – wyjąkała wśród łkań. – Mając kilkanaście lat, straciła rodziców. Zamieszkała u nas, a po paru miesiącach moi rodzice ją adoptowali. Byłyśmy sobie bardzo bliskie... Teraz muszę się zaopiekować jej czteroletnią córeczką. Od śmierci rodziców Melissa nie przemówiła ani słowa, krzyczy tylko przez sen i prawie nie je. – Kirsten pociągnęła nosem. – Co ja mam robić?
Jej ciałem wstrząsały spazmy. Po dłuższej chwili zaczęła się uspokajać. Życzliwość Joela przerwała tamy, a teraz pomagała je zamknąć. Kirsten znów pociągnęła nosem, nagle świadoma siły jego ramion. Znowu jego woda toaletowa podrażniła jej zmysły i poczuła, że serce bije jej mocniej. Ogarnęło ją poczucie bezpieczeństwa.
Joel jeszcze przez moment nie wypuszczał jej z objęć, zanim niechętnie z nich się uwolniła.
– Przepraszam – szepnęła.
– Nie przepraszaj. – Jakby dla podkreślenia tych słów, potrząsnął głową.
Ogłuszający huk wstrząsnął powietrzem i nawet przez zaciągnięte zasłony widać było, jak niebo rozbłysło.
Jak rażeni piorunem, przemknęło Kirsten przez głowę, gdy oboje, spojrzawszy wpierw w okno, zatopili w sobie wzrok.
Przez długą chwilę nie odrywali od siebie oczu. Kirsten oblizała wargi i odgarnęła z oczu kosmyki włosów. Zdała sobie sprawę, że musi okropnie wyglądać i była na siebie zła, że się rozbeczała przy prawie obcym człowieku. To prawda, że przez długie lata była blisko z rodziną Joela, ale o nim samym prawie nic nie wiedziała. Tylko to – że odkąd spotkali się dawno temu jeden jedyny raz, zawsze ciągnęło ją do niego.
Kiedy Jordanne podsunęła jej myśl, żeby zaproponowała Joelowi, by pomógł jej w prowadzeniu praktyki lekarskiej, Kirsten rozważała argumenty za i przeciw. Przeważył argument zgoła nieracjonalny – jej zainteresowanie Joelem jako mężczyzną.
Przypuszczała, że to był pomysł jej dwu bliskich przyjaciółek, Sally i Jordanne, które niemal jednocześnie w ciągu ostatnich miesięcy znalazły prawdziwą miłość. Zawsze trzymały się wszystkie razem i wprawdzie teraz też urządzały panieńskie wieczory, ale już nie tak często jak dawniej.
Więc Kirsten zaryzykowała i spytała Joela, czy miałby ochotę zatrudnić się u niej w niepełnym wymiarze godzin, zarazem lecząc uraz kolana. Wtedy nie przeczuwała, że wkrótce nastąpią wydarzenia, które nagle odmienia jej życie. To przez nie wyleciało jej z głowy, iż Joel dziś przyjedzie.
Ale oto teraz patrzą sobie w oczy: on w jej zielone, ona w jego niebieskie. Włosy prawie mu wyschły, lecz ciągle sterczą. Bez wątpienia Joel McElroy jest bardzo przystojny. Gdy lekko zmarszczył brwi, Kirsten pomyślała, że może się zastanawia, jak ją delikatnie poinformować o swej rezygnacji. Wcale nie miałaby mu tego za złe.
Ta myśl ją otrzeźwiła. Odwróciła się i wyszła z kuchni. Była zadowolona, że Joel nie podążył za nią. Prędko wyjęła pościel i ręczniki z bieliźniarki. Powróciwszy, stwierdziła, że Joel nastawił czajnik i właśnie się raczy następnym kawałkiem ciasta. Na jej widok nieśmiało się uśmiechnął.
– Nie mogę się powstrzymać. Jesteś rozkoszna.
Otworzyła szeroko oczy, w ustach poczuła suchość.
– Chciałem powiedzieć, że twoje ciasto jest rozkoszne – prędko się poprawił. – Jesteś wspaniałą kucharką. – Ugryzł wielki kęs, jakby pragnął udowodnić, że tak jest naprawdę i jakby chciał powstrzymać potok swojej wymowy.
Kirsten nie bardzo wiedziała, co mówić, wiec przycisnęła do piersi pościel i chrząknęła.
– Przyznaję, że w ferworze ostatnich wydarzeń całkiem zapomniałam, że dzisiaj przyjeżdżasz.
– Domyśliłem się – odparł.
– Więc... może lepiej tej nocy śpij tu w pokoju gościnnym. Nie włączyłam w domku ogrzewania.
Joel chwilę się jej przypatrywał, po czym potrząsnął głową.
– Tam będę spał – rzekł. – Prędko się rozgrzeję. – Postąpił krok do przodu i wyciągnął ręce po pościel. – Ale dziękuję za propozycję.
– Tam jest okropnie zimno.
– Wierz mi, Kirsten, że spałem w miejscach zimniejszych niż Canberra. Zapominasz, że jestem przyzwyczajony do niskich temperatur. Jak każdy narciarz z prawdziwego zdarzenia.
– Przepraszam, zapomniałam. Ja wolę lato, nie przepadam za chłodem. – Czuła, że się plącze, i niemal się ucieszyła, gdy usłyszała głośne walenie w drzwi. – A cóż to znowu! – Zostawiła Joela i pobiegła otworzyć. Jej irytacja zniknęła bez śladu na widok sąsiadki, która wyglądała jak zmokły ptak. – Stephanie? Co się stało?
– Prędko, chodzi o lana. – Twarz Stephanie zalana była łzami, głos brzmiał histerycznie. – Spadł z dachu.
– Spadł z dachu? – powtórzyła Kirsten z niedowierzaniem. – Poczekaj, wezmę torbę. Joel! – zawołała i pobiegła po torbę lekarską. – Weź ze schowka płaszcze i latarkę! I czy mógłbyś mi pomóc? – Pognała z powrotem do drzwi. – Syn sąsiadki spadł z dachu – wyjaśniła, sprawdzając zawartość torby i jednocześnie zawiązując włosy. Włożyła żółty przeciwdeszczowy płaszcz, który Joel jej podał, i nasunęła na głowę kaptur.
– Wszystko zabrałaś? – zapytał.
– Tak. – Kiwnęła głową.
– Chodźmy.
Stephanie ponaglała ich, gdy przemierzali rozmiękły trawnik pomiędzy domami. Na szczęście nie musieli forsować żadnych płotów.
– Ten ostatni piorun uderzył w nasz dom – tłumaczyła Stephanie drżącym głosem. – łan właśnie mocował na dachu antenę. Jego kolega mówi, że miał ją w ręku, kiedy trzasnął piorun.
To nie wróżyło dobrze, ale Kirsten próbowała zbagatelizować sprawę.
– Pewno w telewizji pokazywali mecz krykieta – rzuciła lekko. Wiedziała, że jej szesnastoletni sąsiad ma bzika na tym punkcie.
– Tak. Ja czytałam w swoim pokoju i jeden z jego kolegów przyszedł mi powiedzieć, co się stało. Nie wiedziałam, że łan wdrapał się na dach. – W głosie Stephanie brzmiał strach. – To on!
Stephanie wskazała chłopca, który leżał obok domu, w ogródku skalnym. Był widoczny w świetle latarki, którą trzymał w ręku jego kolega. Front domu jarzył się od świateł.
Ruszyli pędem. Drugi kolega wyszedł z domu, z parasolem nad głową. Podszedł do lana w tej samej chwili co oni i przykucnął, osłaniając parasolem leżącą postać.
– Nie dotykaj go – powiedzieli równocześnie Kirsten i Joel. Kirsten uklękła przy głowie lana i wymacała palcami tętno na szyi chłopca. – łan! – zawołała głośno. – łan! Czy mnie słyszysz? To Kirsten, sąsiadka. – Żadnej odpowiedzi. – Słabe tętno – poinformowała Joela, który klęczał z drugiej strony. – Stephanie, wezwij karetkę. A ty – wskazała chłopca, który trzymał latarkę – przynieś koce. Daj latarkę koledze.
Kirsten włożyła rękawiczki i sprawdziła, czy łan nie połknął języka i czy tchawica nie jest zablokowana.
– W porządku – oznajmiła z ulgą.
– Dlaczego nie możemy go wnieść do domu? – zagadnął chłopiec, który trzymał parasol i latarkę.
– Może mieć uszkodzony kręgosłup – wyjaśniła Kirsten, otwierając torbę i wydobywając z niej latarkę lekarską. Skontrolowała źrenice chłopca i oznajmiła: – Reaguje na światło. – Schowała latarkę z powrotem do torby i wyciągnęła aparat do pomiaru ciśnienia. – Sto dziesięć na pięćdziesiąt – powiedziała po chwili.
– Sprawdzaj pod kątem arytmii – rzekł Joel, a Kirsten skinęła głową.
– Co to takiego? – zdziwił się chłopiec.
– Jak masz na imię? – spytała go Kirsten.
– Dwaine. A mój brat nazywa się Damian.
– U osób, które zostały porażone prądem, zazwyczaj występują zaburzenia rytmu serca – wyjaśniła pospiesznie Kirsten. Znowu zaczęła wołać lana. Żadnej reakcji.
– Dlaczego nie odpowiada? – spytał Dwaine, zdziwiony i zatroskany.
– Jest nieprzytomny – odparł Joel. Naciągnął rękawiczki i przesunął rękoma po ciele lana, sprawdzając, czy chłopiec nie ma uszkodzonych kości. – Prawe ramię nie jest w porządku i chyba lewy staw biodrowy jest zwichnięty.
– Nie mógłby pan go nastawić? – spytał Dwaine.
– Nie – odparł Joel. – Najpierw trzeba zrobić prześwietlenie i sprawdzić, czy nie ma złamań. A jak ty się czujesz? – spytał Joel, nie patrząc na chłopca, bo obmacywał nogi lana. – Nie jest ci przypadkiem niedobrze?
– Nie – odparł Dwaine, szczękając zębami. – Tylko zimno.
– Kiedy wróci matka lana, idź do domu i przebierz się w coś suchego – polecił Joel. – Niepotrzebny jest nam jeszcze jeden chory. Lewa piszczel jest złamana, ale prawa noga w porządku – zwrócił się do Kirsten, która przygotowywała się do podłączenia kroplówki.
– Do lewego ramienia? – spytała Kirsten.
– Tak.
Okrążyła lana, by mieć lepszy dostęp do jego lewej ręki. W zimnym deszczu i wietrze kostniały jej dłonie w gumowych rękawiczkach, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Rozcięła rękaw swetra i koszuli chłopca i odsłoniła ramię.
– Ręce ma silnie poparzone – oznajmił Joel. – Wygląda na to, że prąd przeszedł przez obie. – Spojrzał na Dwaina. – Czy widziałeś, co się stało?
– Nie. Ja siedziałem w domu. Damian był z łanem. To jemu zrobiło się niedobrze.
Joel skinął głową i nadal zakładał na rany sterylne opatrunki z torby Kirsten.
Powróciła Stephanie z kocami i parasolem.
– Co mam z tym zrobić? – spytała.
– Okryj go, tylko delikatnie. I opatul jednym Dwaina. Chłopak wspaniale się spisuje – powiedziała Kirsten, nie podnosząc wzroku. – Dziękuję ci.
– Karetka w drodze – rzekła Stephanie. – Dwaine, dzwoniłam do twojego ojca, on już jedzie, żeby zabrać was obu. Damian się położył, bo jest mu słabo. Co z łanem? – W głosie Stephanie brzmiała rozpacz.
Kirsten rzuciła jej szybkie spojrzenie.
– Za wcześnie, żeby coś powiedzieć. – Mówiła tonem wyrażającym współczucie i dałaby wiele, by objąć sąsiadkę, ale nie mogła zostawić lana. – Potrzebny jest mu tlen, poza tym musi go obejrzeć chirurg plastyczny i ortopeda.
– Nie mogę go stracić! – Stephanie wy buchnęła płaczem. – Dopiero co pochowałam Bruce’a.
– Robimy wszystko, co możemy – oznajmił Joel. – Lepiej niech pani idzie prędko do domu i przebierze się w coś suchego, żeby być gotową, jak przyjedzie karetka.
– Tak, słusznie. – Stephanie prędko odeszła.
– Jak się trzymasz, Dwaine? – zagadnął Joel.
– Dobrze. – Chłopak coraz głośniej szczękał zębami.
– Jesteś dzielny. To już nie potrwa długo. A kto to taki, ten Bruce? – Joel zwrócił się do Kirsten.
– Mąż Stephanie – odparła. – Umarł na raka płuc rok temu.
– Czy ona ma więcej dzieci?
– Nie. łan jest jedynakiem.
Joel pokiwał współczująco głową.
– Już założyłem opatrunki – oznajmił. – Jak tam kroplówka?
– Dopiero podłączyłam.
– Zbadam objawy podstawowych czynności życiowych – powiedział Joel, wyjmując z torby Kirsten latarkę.
– Powinniśmy założyć, że ma uszkodzony kręgosłup, i zastosować właściwą procedurę.
– Źrenice nadal reagują na światło. – Joel zmierzył łanowi ciśnienie krwi. – Sto dziesięć na pięćdziesiąt pięć. Nierówne tętno. – Wymienili spojrzenia ponad nieruchomym ciałem.
– To koniec – szepnęła Kirsten. – Gdzie ten tlen! łan! Czy mnie słyszysz, łan? – zawołała z nadzieją, że jej krzyk do niego dotrze.
– Co się dzieje? – spytał Dwaine.
– Arytmia – rzuciła Kirsten.
– Trzymaj, synu, latarkę – rzekł Joel, nie odrywając się od lana. – Wiem, że ci zimno, ale jesteś nam bardzo potrzebny.
Joel ucisnął tętnicę szyjną lana, usiłując zbadać tętno.
– Tętno niewyczuwalne – oznajmił po kilku sekundach. – Oddech ustał.
Joel ścisnął nos lana, przyłożył usta do jego ust i wdmuchnął pięć oddechów w płuca nieprzytomnego chłopca.
Kirsten uklękła, przygotowując się do podjęcia reanimacji.
– Jeden, jeden tysiąc – zaczęła liczyć. – Dwa, jeden tysiąc... – Po piętnastu uciśnięciach mostka Joel znowu wdmuchnął oddech w płuca lana.
Dwaine jęknął, ale oboje to zignorowali. Do uszu Kirsten dotarł dźwięk syreny karetki, lecz nie dopuściła go do świadomości. Oboje z Joelem musieli całkowicie skoncentrować się na akcji reanimacyjnej. Dwie minuty później karetka zajechała przed dom.
– Tutaj! – wrzasnął Dwaine. Sanitariusze ruszyli biegiem, za nimi podążała Stephanie.
– Jest tętno! – wykrzyknął Joel z uniesieniem. – Podajcie tlen! – Założył łanowi na usta i nos maskę tlenową, a Kirsten przysiadła na piętach i głęboko odetchnęła. Rzuciła spojrzenie na Stephanie, która łkała i cała się trzęsła.
– Pomogę przenieść go do karetki – rzekł Joel do Kirsten. – Ty się zajmij Stephanie. Dwain, byłeś fantastyczny. – Poklepał chłopca po plecach i wziął od niego latarkę i parasol. – Idź się przebrać.
– Cz.. . czy on przeżyje? – spytał Dwaine, rozpaczliwie szczękając zębami.
– Powinien. Przebierz się. – Powtórzył miękko Joel i lekko go pchnął w stronę domu.
Kirsten wstała, ściągnęła rękawiczki i włożyła je do plastykowej torebki. Podeszła do Stephanie i mocno ją objęła, tymczasem Joel i sanitariusze ułożyli lana na noszach.
– Czy on... ? – Stephanie nie była w stanie dokończyć pytania.
– Przestał oddychać, ale już jest w porządku, tym bardziej że ma tlen.
– Taka jestem szczęśliwa, że byłaś w domu. Nie wiedziałam, co robić.
– Zrobiłaś, co należało. Cieszę się, że Joel był tutaj. Trudno by mi było poradzić sobie samej. Czy czujesz się na siłach, żeby teraz jechać?
– Tak.
– To dobrze. Pojadę za wami do szpitala moim samochodem, a Joel tu zostanie i sprawdzi, czy z chłopcami wszystko w porządku. Daj mi klucze, poproszę go, żeby zamknął dom.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]