pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ROZDZIAL PIERWSZY

To nie była jej pierwsza wizyta w Cordinie. Pierwszy raz gościła tu prawie siedem lat temu; miała wtedy wrażenie, jakby znalazła się w trójwymiarowej bajce. Teraz była starsza, choć niekoniecznie mądrzejsza. I w bajki już nie wierzyła. To dobre dla młodych i naiwnych. Lub dla szczęśliwców, dodała w myślach.

Pałac, w którym mieszkała książęca rodzina, wciąż zapierał dech w piersiach. Eve Hamilton przyglądała mu się z zafascynowaniem i podziwem. Stara, potężna budowla połyskiwała bielą na szczycie wzgórza; rozpościerał się z niej wspaniały widok zarówno na morze, jak i na miasto.

Białe wieże zdawały się przebijać błękit nieba. Baszty i mury z blankami świadczyły o obronnym charakterze budowli. Dawną fosę zlikwidowano; miejsce wody zajęły nowoczesne kamery oraz systemy alarmowe. Promienie słońca odbijały się w oknach.

Podobnie jak gdzie indziej na świecie, tu również zdarzały się triumfy i tragedie, intrygi i wielkie miłości. Wciąż nie mogła uwierzyć, że w niektórych tych wydarzeniach ona. Eve Hamilton, brała udział!

Podczas swojej pierwszej wizyty w pałacu wyszła z księciem na taras i całkiem nieoczekiwanie przyczyniła się do uratowania mu szycia. Dziwny bywa los, pomyślała, nie odrywając oczu od szyby. Samochód, którym jechała z lotniska, minął wysoką żelazną bramę oraz strażników w czerwonych uniformach. Raz nam sprzyja, kiedy indziej się od nas odwraca.

Siedem lat temu przyleciała do maleńkiego księstwa razem ze swoją siostrą, Chris, która była przyjaciółką szkolną księżniczki Gabrielli. Tak się akurat złożyło, że to ją książę Bennett zaprosił na taras. Równie dobrze mógł wyjść z inną kobietą, lecz wówczas nie poznałaby go i nie stała się częścią politycznej intrygi, która od dawna prześladowała jego rodzinę.

Gdyby nie incydent na tarasie, może nie miałaby okazji zamieszkać w pięknym, bajkowym pałacu. Może odleciałaby do Ameryki i zapomniała o Cordinie. A ona wracała tu raz po raz. Tym razem jednak nie przybyła w celach turystycznych czy towarzyskich. Została wezwana, a rodzime panującej się nie odmawia. Żałowała jedynie, że zaproszenie wyszło od jedynego członka książęcej rodziny, który ją irytował.

Od księcia Aleksandra, najstarszego syna i spadkobiercy tronu. Jego Książęcej Mości Aleksandra Roberta Armanda de Cordina. Nawet nie pamiętała, skąd zna jego pełne imię.

Z okien samochodu patrzyła, jak drzewa pełne różowych pąków kołyszą się na wietrze. Szkoda, że Aleksander tak bardzo różni się od swego brata. Na samą myśl o Bennetcie Eve uśmiechnęła się szeroko. Miło będzie się z nim znów zobaczyć. Bennett jest czarującym i niezwykle serdecznym człowiekiem – w przeciwieństwie do Aleksandra, który dwadzieścia cztery godziny na dobę nosi na głowie koronę, wprawdzie niewidoczną, ale... Tak, Aleksander jest jak jego ojciec; myśli wyłącznie o obowiązkach, o ojczyźnie i rodzime. Nie zostawia mu to wiele czasu na przyjemności.

W porządku, bądź co bądź ona też nie przyjechała do Cordiny dla przyjemności. Przyjechała w interesach, na rozmowę z Aleksandrem. Nie była już młodą, łatwo rumieniącą się dziewczyną, którą peszy obecność monarchy i boli jego dezaprobata. Zresztą Aleksander nigdy nikogo wprost nie krytykował, był na to zbyt dobrze wychowany, ale jak mało kto potrafił wyrazić dezaprobatę samym spojrzeniem. Gdyby nie to, że miała ochotę spędzić kilka dni w Cordinie, nalegałaby, aby sam przyleciał do Houston. Zawsze wolała podpisywać umowę na swoim gruncie i na swoich warunkach.

Z uśmiechem na ustach wysiadła z samochodu. Podpisywać umowy na swoim gruncie nie będzie, to jasne, ale jeśli chodzi o warunki, nie zamierzała iść na żadne ustępstwa. Zwycięstwo w pojedynku z Aleksandrem sprawi jej autentyczną satysfakcję.

Wspinała się po szerokich kamiennych schodach, kiedy nagle otworzyły się drzwi pałacu. Zatrzymała się w pół kroku, po czym z figlarnym błyskiem w oczach dygnęła.

– Wasza Wysokość.

– Eve!

Wybuchnąwszy radosnym śmiechem, Bennett zbiegł na dół. Oho, pomyślała, kiedy pochwycił ją w ramiona: przed chwilą wyszedł ze stajni. Pachniał bowiem sianem i końmi. Kiedy poznała go siedem lat temu, był przystojnym, wrażliwym na kobiece wdzięki młodzieńcem uwielbiającym dobrą zabawę.

Oswobodziła się, chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Troszkę się postarzał, ale poza tym niewiele się zmienił.

– Jak cudownie cię znów widzieć. – Ponownie zgarnął ją w ramiona i przywarł wargami do jej ust, ale był to czysto przyjacielski pocałunek. – Zbyt rzadko nas odwiedzasz, maleńka. Od twojej ostatniej wizyty minęły już dwa lata.

– Jestem kobietą pracującą – odparła, ściskając go za rękę. – Jak się miewasz, Bennett? Sądząc po twoim wyglądzie, wiedziesz szczęśliwy żywot. A sądząc po tym, co piszą brukowce, należysz do bardzo zajętych ludzi.

– Zgadza się. – Błysnął w uśmiechu zębami. –I jedno, i drugie. Chodźmy do środka, zrobię ci coś do picia... Wiesz co? Nikt nie potrafił udzielić mi informacji, na jak długo przyjechałaś.

– Bo sama tego nie wiem. To zależy.

Weszli razem do pałacu. Wewnątrz panował miły chłód. Na prawo od wejścia znajdowały się szerokie schody prowadzące łukiem na piętro. Lubiła to miejsce; stare mury i antyczne meble stwarzały poczucie stałości, bezpieczeństwa. Na ścianach wisiały wspaniałe gobeliny, gdzieniegdzie połyskiwały skrzyżowane ostrza szabli i szpad. Na stoliku z okresu panowania Ludwika XIV stała posrebrzana misa wypełniona po brzegi pachnącym jaśminem.

– Jak minęła podróż?

– Dobrze. – Z holu skręcili do elegancko urządzonego, jasnego salonu. Spłowiałe zasłony i obicia świadczyły o tym, że promienie słońca często wpadały tu przez okna. W kilku kryształowych wazonach stały ogromne bukiety róż. Eve usiadła i wciągnęła w nozdrza ich upojny aromat. – Ale zdecydowanie wolę mieć ziemię pod nogami. Powiedz mi, Ben, co u was słychać.

Jak się czuje twoja siostra?

– Brie? Świetnie. Zamierzała wyjechać po ciebie na lotnisko, ale jej najmłodsza pociecha zaczęła trochę pociągać nosem...

Wyjął z barku dwie szklanki, do każdej wrzucił po dwie kostki lodu, po czym zalał je wytrawnym wermutem. Między innymi na tym polega jego urok, pomyślała Eve; Ben, jak mało który mężczyzna, doskonale znał gusty zaprzyjaźnionych z nim pań i zawsze pamiętał ich preferencje.

– To śmieszne – dodał po chwili – ale wciąż nie mogę uwierzyć, że moja siostra jest matką, w dodatku czwórki małych rozrabiaków.

– To prawda. Mam dla niej list od Chris. Obiecałam, że wręczę go osobiście, a po powrocie zdam Chris szczegółowe sprawozdanie na temat jej chrześniaczki.

– Która to? Camilla? Straszna diablica! Doprowadza swoich braci do białej gorączki.

– I słusznie. Od czego są siostry? – Uśmiechając się, przyjęła szklankę z wermutem. – A jak Reeve?

– W porządku, choć pewnie byłby szczęśliwszy, gdyby przez okrągły rok mieszkał z rodziną na farmie w Ameryce. Ponieważ jednak Brie ma sporo obowiązków reprezentacyjnych, nie mogą na stałe wyjechać z Cordiny. Myślę, że Reeve w skrytości ducha marzy o tym, żeby Aleks wreszcie się ożenił. Wtedy jego żona przejęłaby na siebie część obowiązków, które teraz spoczywają na Brie.

Eve pociągnęła łyk wermutu.

– No a ty? – spytała. – Twoje małżeństwo też by odciążyło Brie.

– Kocham swoją siostrę, ale nie do tego stopnia, żeby się dla niej żenić. – Usiadł na sąsiedniej kanapie.

– Więc nie ma źdźbła prawdy w plotkach o tobie i lady Alice Winthrop? Chociaż nie. zdaje się, że ostatnio pokazywałeś się z hrabianką Jessicą Mansfieid?

– Sympatyczne dziewczyny – oznajmił. – Widzę, że taktownie pominęłaś milczeniem księżną Milano?

– Jest dziesięć lat od ciebie starsza – rzekła Eve tonem pełnym dezaprobaty, po czym wybuchnęła śmiechem. – A taktowna bywam zawsze.

– Powiedz lepiej, co u ciebie? – Gdy nie chciał mówić na jakiś temat, po mistrzowsku potrafił robić uniki.

– Wyjaśnij mi, dlaczego osoba tak urodziwa wciąż jest samotna? Jak opędzasz się przed adoratorami?

– Mam czarny pas w karate. Siódmy stopień dań.

– Faktycznie. Zapomniałem.

– To dziwne, skoro dwa razy z tobą wygrałam.

– Nie dwa, tylko raz. – Rozparł się wygodnie na poduszkach. Sprawiał wrażenie odprężonego, pewnego siebie. I taki był. – W dodatku dałem ci fory.

– Dwa razy cię powaliłam. – Pociągnęła łyk wermutu.– I nie dałeś mi żadnych forów. Byłeś wściekły, że przegrałeś.

– Po prostu sprzyjało ci szczęście. Poza tym jako dżentelmen nie mógłbym skrzywdzić kobiety.

– Pieprzysz.

– Moja droga, sto lat temu za tak lekceważący stosunek do rodziny panującej mogłabyś stracić swoją śliczną główkę.

– Pieprzysz – powtórzyła, posyłając mu kokieteryjny uśmiech. – Z chwilą gdy Wasza Książęca Mość przy stępuje do walki, natychmiast przestaje być dżentelmenem. Gdyby Wasza Książęca Mość mógł pierwszy rzucić mnie na matę, na pewno by się nie zawahał.

Przyznał jej w duchu rację.

– Masz ochotę znów spróbować? – spytał.

Zawsze była gotowa stawić czoło wyzwaniu. Dopiwszy do końca wermut, podniosła się z kanapy.

– Oczywiście.

Bennett również wstał, po czym jedną nogą odsunął na bok stół. Odgarnął ręką włosy, zmrużył oczy.

– Hm, jak to było? Jeśli dobrze pamiętam, chwyciłem cię od tyłu... o tak! – Zacisnął ramię wokół jej talii.

– A potem...

Nie dane mu było dokończyć. Jednym sprawnym ruchem podcięła mu nogę. Po chwili leżał na wznak.

– No właśnie. – Przyglądając mu się z góry, otrzepała ręce. – Dobrze pamiętasz.

– To niesprawiedliwe – zaprotestował. – Nie byłem jeszcze gotów. – Podparł się na łokciu.

– W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone – rzekła ze śmiechem, po czym kucnęła obok na podłodze. – Nie ucierpiałeś?

– Ja nie, tylko mój honor – mruknął pod nosem i po ciągnął ją za kosmyk włosów.

Gdy Aleksander wszedł do salonu, zobaczył leżącego na dywanie brata z ręką w ciemnej czuprynie Eve. Ich uśmiechnięte twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.

– Wybaczcie, że wam przeszkadzam – rzekł szorstkim tonem następca tronu.

Na dźwięk jego głosu Bennett obejrzał się leniwie, Eve zaś poczuła, jak serce jej łomocze. Aleksander wyglądał dokładnie tak, jak go pamiętała: wysoki, przystojny, o gęstych ciemnych włosach zakrywających uszy. Twarz miał srogą, nieprzeniknioną; rzadko się uśmiechał. Emanował siłą, władzą. Podobny był do swoich przodków, których portrety wisiały w pałacowej galerii: wysokie kości policzkowe, śniada cera, oczy piwne, niemal tak czarne jak włosy, usta pięknie wykrojone, lecz gniewnie zaciśnięte. Jak zawsze, był elegancko ubrany. W przeciwieństwie do niego ona sama była brudna, potargana, zmęczona po podróży.

– Eve dała mi kolejną lekcję w sztuce walk Wschodu – oznajmił Bennett. Zmieniwszy pozycję horyzontalną na pionową, ujął Eve za rękę i podciągnął ją na nogi.

– Pokonała mnie. Po raz któryś z rzędu.

– Widzę. – Spoglądając na Eve, Aleksander skinął na powitanie głową. – Panno Hamilton...

Dygnęła; w jej oczach nie było ani figlarnego błysku. ani w ogóle żadnego.

– Wasza Książęca Mość.

– Przepraszam, że nie mogłem osobiście odebrać pani z lotniska. Mam nadzieję, że miała pani przyjemny lot?

– Bardzo.

– Może chce się pani odświeżyć, zanim wyjaśnię, po co panią wezwałem?

Tak jak się spodziewał, uniosła dumnie głowę, poczym sięgnęła po małą czarną torebkę, leżącą na kanapie.

– Wolałabym od razu przejść do rzeczy.

– Jak pani sobie życzy. Zapraszam na górę, do moje go gabinetu. Bennett, czy to nie dziś masz wygłosić przemówienie w klubie jeździeckim?

– Tak, ale dopiero za dwie godziny. – Odwróciwszy się, Bennett cmoknął Eve w czubek nosa i mrugnął do niej porozumiewawczo. – Do zobaczenia na kolacji. Włóż jakąś szałową kreację, dobrze?

– No jasne – obiecała. Uśmiech znikł jej z twarzy, kiedy popatrzyła na Aleksandra. – Wasza Wysokość...

Skinieniem głowy wskazał drzwi. Szli po schodach w milczeniu. Eve wyczuwała jego złość, lecz nie rozumiała jej przyczyny. Chociaż minęły dwa lata, odkąd widzieli się po raz ostatni, miała wraże nie, że Aleksander wciąż odnosi się do niej krytycznie, z dezaprobatą. Zastanawiała się, jaki może być tego powód. To, że jest Amerykanką? Chyba nie. Reeve MacGee też urodził się i wychował w Ameryce, a nikt nie sprzeciwił się jego małżeństwu z Brie. Może to, że pracuje w teatrze?

Uśmiechnęła się w duchu. Tak, to by pasowało do Aleksandra: lekceważący stosunek do ludzi teatru. Wprawdzie Cordina mogła pochwalić się wspaniałym Centrum Sztuk Pięknych, w którym mieścił się najlepszy ośrodek teatralny na świecie, ale to o niczym nie świadczyło.

Pierwsza przestąpiła próg gabinetu.

– Kawy?

– Nie, dziękuję.

– Proszę, niech pani usiądzie.

Gabinet, urządzony ze staromodną elegancją, stano wił odzwierciedlenie osobowości księcia. Nie było tu żadnych przedmiotów dekoracyjnych, żadnych ozdóbek czy bibelotów, tylko solidne antyczne meble, a na podłodze gruby dywan, nieco spłowiały ze starości. W powietrzu unosił się zapach skóry i kawy. Wysokie szklane drzwi prowadziły na balkon, ale były zamknięte, jakby gospodarz nie chciał wpuścić do środka szumu oceanu ani zapachów z ogrodu.

Widoczne wszędzie oznaki bogactwa bynajmniej jej nie onieśmielały. Sama również pochodziła z zamożne go domu, a odkąd się usamodzielniła, potrafiła całkiem nieźle zarobić na swoje utrzymanie. Była spięta nie z powodu różnicy w hierarchii społecznej między sobą a Aleksandrem, lecz z powodu jego urzędowego stylu bycia.

– Jak się miewa pani siostra? – spytał. Wyjął papie rosa, po czym spojrzał na Eve wyczekująco.

Skinęła głową; dym jej nie przeszkadzał.

– Dobrze – odparła, kiedy potarł zapałkę. – Zamierza odwiedzić Gabriellę, kiedy ta z rodziną wróci do Stanów. Bennett wspomniał, że jedno z dzieci jest chore...

– Dorian. Biedaczek przeziębił się. – Rysy jego twarzy złagodniały. Spośród wszystkich dzieci Brie mały Dorian najmocniej przypadł mu do serca. – Niełatwo go zmusić do leżenia w łóżku.

– Chciałabym zobaczyć dzieciaki, zanim wyjadę. Nie widziałam ich od czasu chrzcin Doriana.

– To już dwa lata... – Pamiętał. Aż za dobrze. – My ślę, że uda nam się zaaranżować wizytę na farmie. – Po chwili miejsce troskliwego wujka ponownie zajął suro wy następca tronu. – Mój ojciec musiał wyjechać. Prosił, żeby panią serdecznie pozdrowić, jeżeli nie zdąży wrócić przed pani wyjazdem.

– Czytałam, że jest w Paryżu.

– Tak. – Na moment zamilkł. – Cieszę się, że ze chciała pani przylecieć do Cordiny. Tym bardziej że sam nie miałbym czasu na podróż do Stanów. Czy mój sekretarz przedstawił pani moją propozycję?

– W ogólnych zarysach – rzekła. Powitanie zakończone, pora przejść do interesów. – Wasza Wysokość chce, abym wraz ze swoim teatrem przyjechała na miesiąc do Cordiny i dała cztery przedstawienia w Centrum i Sztuk Pięknych. Dochód z przedstawień wspomógłby Fundusz Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym.

– Tak.

– Proszę mi wybaczyć, książę, ale... sądziłam, że to księżniczka Gabriella przewodniczy tej fundacji?

– Owszem, a ja jestem prezesem Centrum Sztuk Pięknych. Podczas pobytu w Stanach Gabriella widziała kilka pani przedstawień. Była zachwycona. I uznała, że skoro Cordinę łączą silne więzy z Ameryką, to występy teatru amerykańskiego w Cordinie pomogą zebrać tak bardzo potrzebne pieniądze dla fundacji.

– Czyli był to pomysł Gabrielli?

– Na który ja, po namyśle, postanowiłem przystać.

– Rozumiem. – Jednym starannie wypielęgnowanym paznokciem zaczęła stukać w oparcie krzesła. – To znaczy, że Wasza Wysokość się wahał?

– Nigdy nie byłem na żadnym pani przedstawieniu.

– Zaciągnął się papierosem, po czym wypuścił z ust kłęby dymu. – Oczywiście miewaliśmy w przeszłości artystów z Ameryki, ale po pierwsze, nie gościliśmy ich tyle czasu, a po drugie, ich występy nie były, że tak powiem, preludium do wielkiego balu, który również ma wspomóc finansowo Fundusz Pomocy Dzieciom.

– Może Wasza Wysokość chciałby zobaczyć próbkę naszych możliwości?

Na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech.

– Przyznam się, że przemknęło mi to przez myśl.

– Naprawdę? – Wstała. Z satysfakcją zauważyła, że dobre maniery nie pozwoliły Aleksandrowi pozostać w pozycji siedzącej. – W ciągu zaledwie pięciu lat aktorzy Teatru Hamilton zdobyli szacunek krytyki i sympatię publiczności. Cieszą się zasłużonym uznaniem. Nie widzę najmniejszej potrzeby, żeby musieli dawać jakiekolwiek próbki. Ani w Cordinie, ani gdziekolwiek indziej. Jeżeli zgodzę się przyjechać tu z zespołem, zrobię to wyłącznie ze względu na Gabriellę i fundację, której przewodniczy.

Bacznie ją obserwował. W trakcie tych siedmiu lat, odkąd zobaczył ją po raz pierwszy, przeobraziła się z młodej naiwnej dziewczyny w pewną siebie, atrakcyjną kobietę. W dodatku znacznie piękniejszą niż dawniej. Miała jasną, idealnie gładką cerę, leciutko zaróżowioną na policzkach, twarz owalną o regularnych rysach, usta pełne, nabrzmiałe, wielkie błękitne oczy oraz burzę gęstych czarnych włosów, nieco potarganych, które sięgały jej do połowy pleców.

Była szczupła, drobnej budowy. Wielokrotnie zastanawiał się nad tym, jak by się czuł, trzymając ją w objęciach. Nawet gdy się złościła, gdy z trudem panowała nad emocjami, mówiła wolno, z typowym akcentem teksańskim. Aleksandra przejął dreszcz. Jej głos omywał go niczym letni wiaterek, przyprawiał o gęsią skórkę. Sta rając się niczego po sobie nie okazać, zgniótł w popielniczce papierosa.

– Skończyła pani, panno Hamilton?

– Rany boskie! Mam na imię Eve. Proszę tak się do mnie zwracać. Znamy się już tyle lat

Zniecierpliwiona, podeszła do drzwi balkonowych i otworzyła je na oścież. Ponieważ stała tyłem do pokoju, nie zauważyła, jak Aleksander, zaskoczony jej bezceremonialnością, uśmiecha się pod nosem.

– Dobrze. A więc Eve... – Na moment zamilkł. – Odnoszę wrażenie, że się nie zrozumieliśmy. Nie kryty kuję twojego teatru. Nie śmiałbym, skoro, jak już mówiłem, nie widziałem ani jednego z waszych przedstawień.

– Jak tak dalej pójdzie, pewnie tak zostanie.

– Och, wtedy naraziłbym się na gniew Brie. A tego wolałbym uniknąć. Usiądź, Eve.

Odwróciła się, lecz nie ruszyła się z miejsca.

– Proszę cię – dodał, wskazując ręką krzesło.

Posłuchała, balkon jednak pozostawiła otwarty. Do środka wdzierał się szum fal oraz zapach róż i wanilii.

– W porządku. Siedzę – oznajmiła po chwili, zakładając nogę na nogę. Nie podobał mu się jej ostry, wojowniczy ton, ale podziwiał jej odwagę i niezależność. Sam nie był pewien, jak można jednocześnie odczuwać podziw i dezaprobatę. Eve Hamilton zawsze wzbudzała w nim sprzeczne emocje.

Usiadł naprzeciwko i popatrzył jej w oczy.

– Jako członek rodziny książęcej i prezes Centrum Sztuk Pięknych muszę bacznie uważać, kogo zapraszam na występy do Cordiny. W tym wypadku całkowicie polegam na opinii Gabrielu. Chciałbym, żebyś przyjechała do nas ze swoim zespołem. Czy sądzisz, że będzie to możliwe?

– Nie wiem. – Była kobietą interesu. Nigdy nie po zwalała, aby subiektywne oceny wpływały na jej zawodowe poczynania. Teraz też nie zamierzała na to pozwolić. – Zanim podejmę decyzję, chciałabym ponownie obejrzeć teatr. Poza tym musiałabym mieć zapewnioną w kontrakcie pełną swobodę artystyczną oraz odpowiednie warunki mieszkaniowe dla siebie i zespołu na czas pobytu w Cordinie. Ponieważ dochód ze sprzedaży biletów ma być przeznaczony na cele dobroczynne, jestem gotowa przyjąć niższe niż zazwyczaj wynagrodzenie. Natomiast w sprawach artystycznych decydujący głos należy do mnie i moje postanowienia nie podlegają dyskusji.

– Przypilnuję, aby ktoś oprowadził cię po Centrum. Kontraktem niech się zajmą prawnicy, twoi i nasi. Jeśli chodzi o sprawy artystyczne... – Położył dłonie na biur ku i splótł palce. – To oczywiście twoja domena. Chętnie wysłucham twoich propozycji, ale nie mogę ci z góry zagwarantować pełnej swobody. Pomysł jest taki, aby zespół dał cztery przedstawienia. Jedno na tydzień. Sztuki, które wybierzesz, powinnaś jednak przedstawić nam wcześniej do akceptacji.

– A konkretnie komu, książę? – spytała Eve. – Tobie?

– Zgadłaś. – Wzruszył niedbale ramionami.

Nie kryła niezadowolenia.

– Przepraszam, ale jakie Wasza Wysokość ma kwalifikacje?

– Słucham?

– Co wie o teatrze? Przecież książę jest politykiem.

– Powiedziała to z lekką pogardą w głosie. – Mam ciągnąć aktorów tysiące kilometrów, żeby zagrali to, co Wasza Wysokość dla nich wybierze? W dodatku za ułamek tego, ile zazwyczaj zarabiają? A niby dlaczego?

Niełatwo było Aleksandra wyprowadzić z równowagi. Lata pracy, silna wola oraz ogromna determinacja sprawiły, że nauczył się panować nad sobą. Nie odrywając oczu od twarzy Eve, oznajmił z niezmąconym spokojem:

– Dlatego, że występy gościnne w Cordinie mogą być ważnym krokiem w twojej karierze. Tylko bardzo głupia i niedoświadczona osoba odrzuciłaby takie zaproszenie. – Pochylił się do przodu. – A ty, Eve, nie jesteś chyba głupia.

– Chyba nie. – Podniosła się z krzesła. Po chwili

Aleksander również wstał. – Najpierw chciałabym obejrzeć teatr i wszystko przemyśleć. Kiedy już sama będę wiedziała, czego chcę, przedyskutuję sprawę przyjazdu z aktorami.

– To twój zespół. Nie mylę się, prawda?

Odgarnęła z oczu kosmyk włosów.

– Prawda, Wasza Wysokość. Ale zapominasz, że w Ameryce panuje demokracja. Ja nikomu nie chcę i nie mogę niczego narzucać ani kazać. Jeżeli po obejrzeniu Centrum uznam, że odpowiada mi tutejsza scena, i jeżeli zespół wyrazi ochotę na przyjazd, wówczas omówimy warunki kontraktu. A teraz przepraszam, ale chciałabym się przebrać do kolacji.

– Zaraz poproszę, aby odprowadzono cię do twojego apartamentu.

– Znam drogę. – Przystanąwszy w drzwiach, wykonała niedbałą namiastkę dygnięcia. – Wasza Wysokość.

Wyszła z wysoko uniesioną głową.

– Witaj w Cordinie, Eve – szepnął Aleksander, spoglądając na jej oddalającą się sylwetkę.

Nie była osobą źle wychowaną. Powtarzała to sobie w myślach, wybierając strój na wieczór. Prawdę mówiąc, wszyscy mieli o niej jak najlepsze zdanie.

Owszem, w interesach bywała twarda i nieustępliwa, ale co innego odmowa pójścia na kompromis, a co innego arogancja czy nieuprzejmość w kontaktach z ludźmi.

Sam się o to prosił, uznała, wkładając obcisłą jedwabną suknię bez rękawów. Potraktował ją chłodno, z rezerwą, w dodatku protekcjonalnie. Nie zamierza tego tolerować. On co prawda jest księciem, ale ona nie jest żebraczką. Nie musi wstydzić się swojego pochodzenia. Rodzice posyłali ją do najlepszych szkół. Nie czuła się tam dobrze, nie lubiła większości lekcji, ale nie w tym rzecz. Od dziecka stykała się z ludźmi bogatymi i wpływowymi, jednakże sukces osiągnęła nie dzięki rodzinie czy znajomym, lecz dzięki własnym umiejętnościom i pracowitości.

Dość wcześnie zorientowała się, że nie zostanie wybitną aktorką, o czym marzyła od lat, ale jej miłość do teatru nie wygasła. Nieco później okazało się, że ma wrodzony talent do interesów i ogromne zdolności organizacyjne. Postanowiła założyć własny zespół. Teatr Hamilton zdobywał coraz większą popularność w Stanach. Występował zarówno w Lincoln Center, jak i w Kennedy Center, i zbierał same pochlebne recenzje.

Dlatego zezłościło ją podejście Aleksandra, który zachowywał się tak, jakby wyświadczał jej wielką przysługę. Całe życie ciężko pracowała, starała się pozyskać do zespołu najzdolniejszych ludzi, dbała o nich, hołubiła młode talenty, a on, wielki książę, rozmawia z nią jak z podwładną! Marszcząc gniewnie czoło, zapięła wokół szyi złotą obrożę. Teatr Hamilton doskonale sobie radzi. Odnosi zasłużone sukcesy i nie potrzebuje aprobaty księcia Aleksandra. Ona też jej nie potrzebuje. I nie zamierza o nią zabiegać. Może unieść się honorem i...

Z drugiej strony wiedziała, że rzeczywiście byłaby głupia, odmawiając przyjazdu na występy do Cordiny. Podniosła z toaletki szczotkę i przeciągnęła ją po włosach. Nagle spostrzegła, że tylko w jednym uchu ma kolczyk. Boże, przez tego aroganta i zarozumialca nawet nie potrafi się do końca ubrać! Po chwili wyjęła z pudełeczka nieduży szafir w kształcie łezki.

Dlaczego to Ben nie może być prezesem Centrum Sztuk Pięknych? Albo dlaczego Brie, skoro jest przewodniczącą Fundacji, sama o wszystkim nie decyduje?

Z Benem lub Brie czułaby się odprężona, inaczej by z nimi rozmawiała. Też chciałaby najpierw obejrzeć scenę i porozumieć się ze swoim zespołem, ale przynajmniej oszczędziłaby sobie nerwów.

Wpięła drugi kolczyk i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Dokładnie pamiętała chwilę, kiedy ujrzała Aleksandra po raz pierwszy. Miała dwadzieścia lat; on, choć niewiele od niej starszy, wydał jej się taki dorosły i nieprzystępny. Tańczyła na balu z Bennettem, ale kątem oka nieustannie obserwowała jego brata. W owym czasie lubiła bujać w obłokach; wyobrażała sobie Aleksandra jako dzielnego rycerza, który wybawia z opresji piękne dziewice i zabija mieczem smoki. Tamtego wieczoru miał u boku szablę, ale była to część stroju, a nie narzędzie służące do odparcia ataku.

Na szczęście fascynacja przystojnym księciem szybko jej minęła. Może miała zbyt bogatą wyobraźnię, ale, jak zauważył Aleksander, nie była głupia. Kobiety rzadko marzą o tym, by znaleźć się w ramionach mężczyzny, który traktuje je wyniośle i z pogardą. Ponownie skierowała uwagę na Bennetta.

Jaka szkoda, przemknęło jej przez myśl, że się wtedy w sobie nie zakochali. Księżna Eve. Roześmiawszy się cicho, odłożyła szczotkę na toaletkę. Nie, jakoś tytuł księżnej nie pasuje do niej. Chyba więc dobrze się stało, że zamiast więzów miłości połączyły ich, ją i Bennetta, więzy przyjaźni.

Poza tym ma swój zespół. Prowadzenie teatru było dla niej czymś więcej niż zaspokojeniem ambicji; było sensem życia. Obserwowała przyjaciół, którzy stawali na ślubnym kobiercu, potem się rozwodzili i znów żenili albo zmieniali partnerów jak rękawiczki. Najczęściej powodem tego była nuda. Co jak co, ale akurat jej nuda nie groziła. Gdyby tylko chciała, mogłaby pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę. I czasem musiała, bez względu na to. czy miała ochotę, czy nie. Kiedy z rzadka się zapominała i ulegała fascynacji jakimś mężczyzną, praca oraz własna przezorność sprawiały, że szybko się opamiętywała. Tak więc w sprawach sercowych nie traciła głowy i nie popełniała błędów. Przynajmniej dotąd...

Wyjąwszy z kosmetyczki flakonik perfum, skierowała pachnący strumyk na szyję i ramiona, i opuściła pokój. Miała nadzieję, że Bennett skończył przemawiać w klubie jeździeckim i wrócił już do pałacu. W jego towarzystwie nie irytowała się. nie siedziała spięta. Swoim wesołym usposobieniem potrafił rozproszyć najczarniejsze chmury, rozjaśnić najbardziej ponure oblicza. Uwielbiała go za jego pogodę ducha, ciepło i optymizm.

Schodziła na dół, trzymając się gładkiej poręczy schodów. Ciekawe, ile par nóg tędy stąpało, ile rąk gładziło drewnianą poręcz. Przebywając w pałacu, Eve nigdy nie zapominała o tym, że jest to stara siedziba panującego rodu. Może nie rozumiała Aleksandra, ale rozumiała jego poczucie dumy. Pierwszą osobą, jaką ujrzała po wejściu do salonu, był właśnie on. Przystając w progu, rozejrzała się nerwowo, szukając oczami Bennetta.

Boże, ależ ona jest piękna! Kiedy na dźwięk kroków odwrócił się twarzą do drzwi, uroda Eve dosłownie go poraziła. Uroda, a nie strój czy klejnoty. Mogłaby mieć na sobie jutowy wór, a niczego by to nie zmieniło. Ciemnowłosa, niebieskooka, promieniała zmysłowością. Żaden mężczyzna nie byłby w stanie się jej oprzeć.

Widząc, jak rozgląda się po salonie, zacisnął zęby. Dobrze wiedział, kogo miała nadzieję zastać na dole. Bennetta.

– Mojego brata zatrzymały na mieście obowiązki – wyjaśnił. – Kolację zjemy dziś we dwoje.

Nie ruszyła się z miejsca, zupełnie jakby wykonanie jednego kroku i minięcie progu było ponad jej siły.

– Wasza Wysokość nie musi sobie zawracać mną głowy. Jeśli ma pan inne plany na wieczór, chętnie zjem sama w swoim pokoju.

– Jesteś moim gościem, Eve. I nie mam innych planów. – Podszedł do barku. – Śmiało, wejdź. Przyrzekam, że nie położę cię na łopatki; nie znam żadnych chwytów zapaśniczych.

– Nie wątpię – rzekła. – A dla ścisłości, to nie były zapasy, lecz karate. I nie ja wylądowałam na łopatkach, tylko Bennett.

Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Była wiotka jak trzcina i ledwie sięgała mu do ramion. Jak to możliwe, by osoba tak drobna i szczupła mogła pokonać Bennetta, mężczyznę silnego i sprawnego fizycznie?

– Czyżby? W takim razie postaram się być grzeczny i nie denerwować cię – rzekł z uśmiechem.

Nastała cisza. Eve pierwsza ją przerwała.

– Z tego, co pamiętam, książę, dawniej rzadko bywał pan wieczorami w domu. Na pewno nie wzywają pana żadne obowiązki?

Ponownie powiódł po niej wzrokiem. W panującym w salonie półmroku jej skóra wydawała się gładka jak jedwab. Przypuszczalnie taka też była w dotyku.

– Na pewno. Ale jeśli wolisz, dzisiejszą kolację mogę potraktować jak miły obowiązek.

– Doskonale. – Przyjrzała mu się uważnie. – A więc co Wasza Wysokość proponuje? Uprzejmą, zdawkową rozmowę o błahostkach czy dyskusję o polityce światowej?

– Polityka nie sprzyja jedzeniu. Zwłaszcza gdy dyskutanci w wielu sprawach mają odmienne zdania.

– To prawda, rzadko się ze sobą zgadzamy. Zatem pozostaje uprzejma, zdawkowa rozmowa. – Podobnie jak on, uczyła się w szkole sztuki konwersacji. Podszedłszy do wazonu z różami, pogładziła czerwone płatki. – Czytałam, że Wasza Wysokość spędził zimą kilka tygodni w Szwajcarii. Mam nadzieję, że warunki narciarskie były dobre?

– Bardzo dobre – potwierdził. Nie wyjaśnił prawdziwego powodu swojej wizyty w Szwajcarii, nie wspomniał o godzinach spędzonych na naradach i dyskusjach. Starał się nie patrzeć na długie palce Eve gładzące jedwabiste płatki róż. – A ty jeździsz na nartach?

– Tak, chociaż rzadko. I głównie w Kolorado. – Wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru mu tłumaczyć, że należy do osób zapracowanych, którym nie starcza czasu na przyjemności i rozrywki. – W Szwajcarii nie byłam od ukończenia szkoły. Jako rodowita mieszkanka Houston wolę letnie sporty.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl